Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2015, 12:00   #2
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Ból całego ciała permanentnie przypominał Denisowi, że jednak żyje. Pierwsze kroki stawiane na rozgrzanym piasku przypominały taniec po kilku głębszych. Lurker potrzebował dłuższej chwili ażeby opanować zawroty głowy.
Plaża składała się w całości z miałkiego, pomarańczowego piachu. Dopiero tam gdzie się kończyła zaczynały się grupy drobnych kamieni, a jeszcze dalej lessowe wydmy. Poza resztkami ,,Nauty” nabrzeże wypełnione było muszlami i wysuszonymi meduzami. Plaża ciągnęła się z jednej strony aż do cypla. Tam mocno skręcała, by zniknąć Arconowi z oczu. Po jego drugiej ręce widniała wysoka formacja skalna. Bryza wdzierała się do popękanych w niej szczelin i wyła tam przeciągle, zdradzając położenie jaskiń. Przed Denisem, na właściwej części wyspy znajdował się szpaler tropikalnych drzew. Dżungla była bardzo gęsta, nie mógł zmierzyć wzrokiem skrywały za sobą najbliższe rośliny. Zielone obszary ciągnęły się daleko wgłąb lądu, piętrząc po usianych ostrymi głazami wzgórzach. Na horyzoncie majaczyła masywna góra. Przypatrując się jej, zauważył coś dziwnego. Zza szczytu wzlatywały serpentynowym torem smużki dymu.

Karoca miała bardzo elegancki sznyt. Przez całą długość pojazdu ciągnęły się rozmaite grawery. Nawet resory podtrzymujące pudło nosiły fantazyjne ozdoby. W kilku miejscach ścianki wnętrza zostały wybite drogimi kamieniami.
- Pan La Croix, Casimir oraz Ferat, jak mniemam.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Richard nie ujrzał zrozumienia we wzroku żadnego z kompanów.
- Nazywam się Gascot Barnes - dodał szlachcic - Będę zobowiązany, gdyby panowie do mnie dołączyli.
Korsarz nachylił się do La Croixa. Wciąż było czuć od niego alkohol.
- Facet mi się nie podoba. Niech spieprza. Mamy teraz inne zmartwienia.
Stojący z drugiej strony historyk miał inne zdanie.
- Przynajmniej wysłuchajmy co ma nam do powiedzenia.
Richard wciąż jeszcze milczał. Jego wzrok spoczął na fladze u szczytu karety.


Barnesów nazywano Kamiennym Herbem, gdyż ich złożony emblemat zazwyczaj ryto w bloku skalnym. Nie tylko technika była tu charakterystyczna, ale swoisty perfekcjonizm. Herb był bardzo skomplikowany i stanowił dzieło heraldystycznej sztuki. Oddanie go w skale wymagało kilkutygodnowej pracy. Zabieg symbolicznie nawiązywał do zamiłowania w obróbce kamienia. Familia od pokoleń przodowała na rynku jubilerskim. Dość powiedzieć, że Barnesowie wprowadzili na rynek kilka nowych rodzajów szlifu, tudzież upowszechnili kamienie syntetyczne. Dzięki potężnym środkowym finansowym stali się jedną z najważniejszych rodzin szlacheckich w obrębie Wolnych Miast. Nawet Hanza, mimo całej antypatii, musiała niejednokrotnie liczyć się z ich zdaniem.


Trudno wyobrazić sobie gorszy los niż agonia nosiciela zarazy. Mimo że plaga zbierała śmiertelne żniwo od kilku dekad, jej geneza wciąż pozostawała tajemnicą. Nigdy nie potwierdzono przypadku wyleczenia toteż najmniejsze już symptomy wzbudzały panikę. Wszystko zaczynało się od pozornie mało inwazyjnych objawów. Zaczerwienione oczy czy mokry kaszel można było zrzucić na karb słabszej formy. Z czasem zaraza atakowała kolejne organy powodując ich niewydolność. Skóra złuszczała się płatami, ciało zaczynało śmierdzieć. W końcowej fazie nieszczęśnik zwyczajnie gnił od środka. Wtedy też tracił rozum, przez co przypominał dzikie zwierzę. Doktorzy ze Związku Ochrony Andromedy od lat prowadzili mrówczą pracę, polegającą na likwidacji chorych lub wysyłaniu ich do azylów.

Było więc nie lada widokiem gdy Jacob ujrzał zarażonego w niecodziennej roli. Istota wyglądała jak chodzący trup, czemu dopełniał całości poszarpany strój. Na widok nieoczekiwanego wybawcy Eloiza aż cofnęła się o krok. Jej twarz pobladła, zakryła ręką usta. Zarażony zupełnie zignorował ją i Coopera. Rzucił okiem po ciałach zamachowców i kiwając głową ocenił swoją robotę. Z hallu doszły już pierwsze odgłosy zamieszania. Pracownicy biblioteki przekrzykiwali się, w słowo wchodzili im strażnicy miejscy, którzy teraz wkroczyli do środka. Rewolwerowiec odwrócił się ponownie w stronę cienia rzucanego przez wysokie regały.
- Cz-czekaj! Jestem z La Croixów! - Eloiza nagle zerwała się z miejsca - Wszystko im wyjaśnimy!
Plugawiec zatrzymał się w pół kroku. Przez chwilę jego zapadnięta twarz rozciągnęła się w gorzkim uśmiechu.
- Nie bądź naiwna - jego głos przypominał dźwięk przesuwanej płyty.
Zaalarmowane głosy zbliżały się do miejsca kaźni.


Nad miejscem bitwy unosił się gryzący zapach prochu. Kule świszczały w powietrzu co raz trafiając celu, karmiąc głęboką wodę kolejnymi ciałami. Woda pod ,,Clockwork Dog” i hanzeatyckim galeonem miała barwę głębokiego karminu.
James Kidd górował nad batalistyczną sceną, stojąc przy nadbudówce. Z jego zachrypniętego gardła przedzierały się komendy:
- Szybciej z tymi armatami! Strzelać warchoły! TAAAK!
Hanza nie miała szans. Sprawnie przeprowadzony ostrzał z artylerii szybko przetrzebił szeregi żołnierzy chroniących statek. Odpowiedź drugiej strony była zatem spóźniona i zwyczajnie niemrawa. Handlarze próbowali zastąpić martwych soldatów, acz nie mieli pojęcia o obsłudze dział. Kiedy piraci weszli na pokład, dosłownie dokonali rzezi. Odcięte głowy koziołkowały po deskach pokładu, a krew zaplamiła jasne płachty żagli. Haki oraz grube liny oplotły kupiecki masztowiec już tak gęsto, iż ofiary dawno zaprzestały ich odcinania. Grupa pozostałych przy życiu żołnierzy zwarła się w półokrąg. Stojąc do siebie plecami, mierzyli w piratów garłaczami, dzięki temu trzymając ich na dystans. Ale ci nie cofali się przed nikim, tak zostali już nauczeni. Kilku agresorów natychmiast padło w asyście potężnych wystrzałów. Paru następnych zdążyło już dobiec z dobytymi szablami. Cięcia były błyskawiczne. I choć większość odbiła się od grubych pancerzy, przecięcie płyt wspomaganych zbroi było kwestią czasu. Widząc ten obraz, garstka kupców zupełnie straciła nadzieję. Woleli zginąć w morskiej otchłani, niż z rąk piratów. Desperacko poczęli rzucać się za burtę.

Drugi oficer Bekett trząsł się i zagryzał zęby. Był pokryty siniakami i juchą swoich towarzyszy. Jego lewe oko napuchło od solidnego uderzenia, przypominało teraz dużą śliwę. Spojrzał między otaczającą go piracką załogę na płonące fragmenty statku i powstrzymał łzy.
Ci, którzy nie pilnowali jeńca, sprawdzali łupy i przenosili je do ładowni. W płóciennych worach odnaleźli spory zapas korzeni chrzanu oraz importowane z Serpens nasiona kawy. Poza tym właścicieli zmieniły właśnie bele lnu, kaszmiru oraz konopi.
Ciężki krok zwiastował nadejście kapitana. Załoga rozstąpiła się bez słowa. Ogromny mężczyzna w ciemnym płaszczu powoli zmierzał do związanego mężczyzny. Oczy Jamesa Kidda błyskały dziwnie. Było to wynikiem działania implantów, których konkretnych funkcji nikt nie poznał. Poorana, wykrzywiona facjata zbliżyła się do twarzy Becketta. Brudna dłoń podniosła jego brodę. Załoga wstrzymała oddech. Nie mieli dotąd pojęcia czemu kazano oszczędzić oficera.
- Sekstans - wychrypiał James - Gdzie on jest?
Beckett tylko pokręcił głową. Natychmiast nastąpiło uderzenie. Marynarz przewrócił się i wypluł dwa trzonowce. Ciężki but kapitana przycisnął jego głowę do desek.
- SEKSTANS!
- Nic nie wiem!
- Dobrze więc - Kidd niespodziewanie odstąpił - Samantha!
Dziewczyna stała kawałek dalej. Ruda niewiasta nosiła dłuższą koszulę i dzianinowe spodnie. Miała butny wyraz twarzy, całkiem urodziwy z resztą. Jak zwykle kilka spojrzeń zatrzymało się na kształtach jej klatki piersiowej. To jedyne, na co mogli sobie pozwolić. Była oczkiem w głowie kapitana.
James znacząco wskazał na jeńca.
- Jesteś dużą dziewczynką - mimo ostrego tonu, James spojrzał na latorośl z troską - Musisz nauczyć się obycia godnego kapitana. Ktoś będzie musiał przejąć pałeczkę. Kiedyś.
- Ale szefie! - wyrwał się oszpecony szkorbutem oprych - To przeca jest kobieta!
Kapitan powoli odwrócił się w jego kierunku. Nie odpowiedział. Zabłysnęła tylko kolba srebrnego pistoletu skałkowego. Wypalił w sam środek czaszki. Załogant poleciał do tyłu, kończąc swój byt w krótkich spazmach.
- Czy jakiś mądrala ma coś jeszcze do powiedzenia?
Cisza.
- Tak myślałem.
Zbliżył się do córki. Niedźwiedzia łapa spoczęła na jej ramieniu.
- Udowodnij mi coś. Wyciągnij od niego miejsce ukrycia sekstansu. Nie pytaj jakiego, to teraz nieważne. Po prostu to zrób. A potem go zabij.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 05-06-2015 o 13:28.
Caleb jest offline