Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2015, 21:28   #5
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
12 Jahrdrung, Aubentag 2515 KI, poranek

laboratorium czarodzieja Dehma

- Nie wiem, co o tym myśleć - brak snu był zauważalny na obliczu Thurina. Przetarł knykciami spuchniete, zaczerwienione jak rubiny oczy. - Wyciągasz mnie Felixie z łoża, a potem informujesz mnie, z właściwą tobie rozbrajającą szczerością, iż ktoś porwał naszego przyjaciela Jochena. Na Valayę! Kto mógłby porwać kulawego karczmarza? By chociaż atrakcyjny był, ale nie, wygląda jak pyrgnięty nadziakiem żubr. Hm… Z rana trudno jest wyciągać daleko idące istotne wnioski, ale… Widział męża z eugenowej karawany, w teorii martwego. I ów nieboszczyk go rozpoznał. Czy bierzecie pod uwagę możliwość, iż to pachołki tej zdradzieckiej szumowiny porwały Leonhardta? - krasnolud zakończył pytaniem i przeraźliwie ziewnął, aż misternie wykonane zegary zatrzęsły się na swoich miejscach.

Felix wyglądał jak ktoś, kto nie przespał całej nocy, co było prawdą. Mógł pożyczyć siły witalne od chowańca, co zrobił, ale dalej było widać po nim zmęczenie, choć go nie czuł. Posłuchał Thurina i przyniósł dwie książki.

- Albo to, albo konkurencja, albo bandyci dla okupu, albo wspólnik postanowił zostać jedynym właścicielem. Przez noc sprawdzałem, w jaki sposób mógł być związany z tym Czarnoksiężnik.

Otworzył pierwszą z ksiąg - spis monstrów - na stronie poświęconej doppelgangerom.

- Niestety niewiele znalazłem. Ludzie nie wstają z martwych, a członków karawany widzieliśmy martwych. Dlatego wraz z mistrzem Dehmem podejrzewamy doppelgangera lub nawet kilku. Nie wiemy dokładnie, czym są te stworzenia i jak powstają, poza ich pewnym związkiem z Chaosem. Potrafią przyjąć kształt dowolnego humanoida oraz imitować jego zachowanie. Coś, co widział Jochen, mogło być jednym z nich. Rozpoznało go i mogło chcieć wyeliminować. Sporne jest czego potrzebują, by przyjąć formę innej osoby. Jedni mówią, że wystarczy samo spojrzenie, inni mówią o krwi ofiary za to...

Otworzył drugą książkę w założonym miejscu.

- Tutaj znalazłem ciekawą informację – odchrząknął Felix. - “Na wykutych w kamieniu, wąskich półkach stały tysiące maleńkich figurek, przeważnie szarego koloru. Te posążki, niewiele większe od ludzkiej dłoni, przedstawiały ludzi i były tak znakomicie odrobione, że mogłem rózróżnić charakterystyczne cechy każdej z postaci. Patrząc na nieruchome, nieme posążki, czułem dziwny niepokój spowodowany ich łudzącym podobieństwem do żywych ludzi. Dotknąłem jednego, ale nie zdołałem stwierdzić, z jakiego materiału został wykonany. W dotyku figurka zdawała się być zrobiona z wysuszonej kości.”

- Mam przeczucie, że może to odnosić się do naszej bestii. Wynikałoby, że doppelganger może potrzebować figurki z podobizną ofiary, możliwe, że z jego kości. To by wyjaśniało, czemu udają martwych, mają dostęp do ich ciał.

- Obawiam się, że pan Jochen może być martwy. Bestia ponoć ma w zwyczaju pożerać swoje ofiary.

- Cóż, mam nadzieję, że tak się nie stało. - odchrząknął Thurin. - O ile pamięć mnie nie myli, te Bedaki, bo tak my, brodaci, je zwiemy, po zmianie w inną osobę przejmują też jej wspomnienia, są w stanie idealnie odwzorować pożartego… jeśli tak, to musimy się mieć na baczności, bo może oszukać i nas.

- To tyle, jeżeli chodzi o wiedzę o nadprzyrodzonym. By znaleźć coś więcej, musiałbym odwiedzić pana Bergmanna. To zajęłoby czas, a musimy się spieszyć. Nie możemy odkładać wyruszenia w drogę, inaczej wszystko się może rozpaść, a ci, co wyruszyli przed nami, będą w niebezpieczeństwie. Jochen miał udać się na spotkanie, pewnie jego wspólnik coś wie.

- Cóż, w ostateczności możemy opóźnić wyjazd o jeden dzień, choć wątpię, by mogło to coś zmienić. - Thurinsson zahaczył cholewą buta o długi kij, wywracając go i rąbiąc huku co niemiara. Zaklął. - Myślisz Felixie, że taki Doppelganger mógłby chcieć przejąć tożsamość księcia Guntera? Valayu, broń przed złymi mocami, może jedna z tych istot przejęła tożsamość jakiejś ważnej persony! Zatrważająca perspektywa, muszę powiedzieć...

- Spróbuję zasięgnąć języka wśród członków gildii mieczników i płatnerzy - zdecydował Thurin. - Popytam też znajomych z milicji i karczmarza Ferragusa z “Wywałaszonego Kogucika”. Być może coś widzieli, o czymś słyszeli.

- Posłaniec przyszedł do mnie, pan Elmar chcę się z mną spotkać - Felix dołączył się do planu. - Więc pójdę do niego i spróbuje się dowiedzieć, z kim miał się spotkać Jochen i gdzie oraz sprawdzę to miejsce. Tymczasem Reiner sprawdzi mieszkanie Jochena. Mały Wulf nie chce się mieszać w śledztwo. A sprawami magii zajmę się, jeżeli trop na nie nas zaprowadzi. Nie ma co marnować czasu bez pewności.

12 Jahrdrung, Aubentag, 2515 KI

Hans rozdaje karty

- Broda, słuchaj - rozpoczął mentorskim tonem płatnerz Schuster, nie przerywając strugania drewnianej figury gońca. Pionek był o tyle specyficzny, że był w kształcie... Krasnoluda. Thurin aluzję zrozumiał, przecież znał głupkowate poczucie humoru rzemieślnika nie od dziś. Powstrzymał się jednak od odegrania się, przynajmniej do czasu. Tamtego dnia potrzebował po prostu wiedzy.

- Mówisz porwanie... - mężczyzna pochmurniał. - W Riesenburgu jest pewien szuler, Hans Heribert Krimm. Mówię ci, prawdziwy geniusz kart! Szanuję go jak mało kogo za umiejętności. Wstyd się przyznać, ale nigdy z nim nie wygrałem - wcale to nie zdziwiło Thurina, który regularnie odgrywał starego kowala w szachy. - Według pogłosek, kanciarz trafił do więzienia za pochowanie kogoś żywcem. O co dokładnie poszło, tego ci nie powiem... Nie chcę się w to nawet mieszać. Jak i do tego, dlaczego go wypuszczono po tak krótkim czasie. To zresztą nieważne. Mówię ci o Hansie dlatego, że gromadzi on imperialne mile notatek o każdej osobie, która go zainteresuje lub którą pozna. Dorwij go w którejś ze spelunek. Tylko uważaj, Hans albo już wie o tobie wszystko i będzie żądał jakiejś przysługi, albo przynajmniej zedrze z ciebie dziesiątki karli za informacje. Jednak mówię ci, naprawdę warto.

- Skoro tak twierdzisz, to pewnie się nie mylisz. - podjął krasnolud. Kątem oka zerknął na figurę. Pominąwszy specyficzne poczucie humoru podstarzałego miecznika, miał talent do kształtowania drewna. Szkoda, że miast tego nie kształtował metalu. - Biorę dziś wychodne. Należy mi się, bowiem ciężko pracowałem, et cetera. Mówisz Krimm? Miano obiło mi się o uszy. Gdybyś mnie szukał, idę do karczmy Ferragusa. Wiesz, gdzie to jest.

Jak Thurin powiedział, tak zrobił. Przed wejściem do oberży krasnolud był świadkiem, jak kilku drabów karczmarza wyprowadza na zewnątrz szamoczących się niziołków. Jak to Bretończyk mówił, "tych nie obsługujemy" od czasu pożaru. Co nie znaczy, że wcześniej byli mile widziani. Oberżysta do mniejszej rasy podchodził z mieszaniną sympatii, obrzydzenia i stachu przed innością, z czym wcale się nie krył.

Sam Ferragus stał za ladą i zajmował się swą robotą. Thurinsson, nie mając czasu na pogaduszki, zlokalizował swój cel w rogu kwadratowej sali. Tasujący talię kart szczupły ponury mężczyzna spoglądał wyzywająco na uwiązanych do swych kufli mieszczuchów, z ustami wykrzywionymi w okropnej imitacji śmiechu.

To nie będzie łatwe rozdanie, pomyślał brodacz. Zakręcił w kierunku Ferragusa, stawiając kroki tak ostrożne, jakby skradał się pomiędzy wilczymi dołami. Nachylił się do karczmarza.

- Daj proszę dwa kufle, dla mnie i Krimma. - mruknął. - Do jego stolika. Zapłacę przy okazji, dobrze?

Krasnolud zaczął przedzierać się przez zbity tłum bywalców, niczym krasnoludzki pancernik, rozbijający wokół siebie łupiny zielonoskórych, zmuszający morskie zwierzęta do pośpiesznego odpłynięcia na bok. Powoli, ostentacyjnie przysiadł się do stolika.

- Krążą plotki - zaczął bez powitania. - że wiesz dużo. Nie będę owijał w bawełnę, zakrywał słowa woalem. Jestem tu po informacje, a zacznę od pytania - czy wiesz, kim jest Jochen Leonhardt?

- Agent księcia raczej nie przyszedłby na partyjkę - odpowiedział Hans, nie odrywając oczu od talii kart. Po chwili odłożył ją na bok i powiedział:

- Mogę wiedzieć. Na dowód tego powiem, że to Nulneńczyk, który przejął nie ten interes, co trzeba. "Przyłbica i Kwiat", zgadza się? Informacje będą kosztować. Trzydzieści karli.

- Nie większy ze mnie agent od tego tam parobka, co leci z jęzorem na wierzchu. - oznajmił Thurn. - Trzydzieści karli to dużo. Jeśli mam je wsypać do twej dłoni, muszę wiedzieć, że mnie nie okpisz. Podzielisz się ze mną swymi przemyśleniami, swą wiedzą… a ja wtedy podzielę się złotem. Może i pierdzę po polewce z grochu, ale słowa dotrzymuję.

- Bliscy wam oberżyści mieli kilka wizyt niepożądanych gości z półświatka, o których Elmar chyba nie raczył wam wspomnieć z obawy o swój interes. Więcej nie powiem... A jeśli złoto jest dla ciebie zbyt cenne krasnoludzie, możesz mi wyświadczyć w zamian drobną przysługę. Dźgnąć pod żebra pewnego biednego staruszka, którego śmiercią nie przejmie się nikt - powiedział bez mrugnięcia Hans.

- Prócz mnie. - odparł zasępiony krasnolud. - Nie zwykłem uciekać się do płacenia rozlanymi kroplami posoki. Za to, czym się podzieliłeś, a także za to, czym podzielić się możesz, zapłacę ja ci złotem. Nieoberżniętymi monetami. Nie mam ich jednak ze sobą, bo naiwny nie jestem. Zapłatę odebrać możesz u czarodzieja, miano jego Von Welf. Czy taki układ cię usatysfakcjonuje?

- Najpierw monety.

- A jak dowiedziesz, że nie wziąłeś złota po to, by mnie okłamać? Za prawdę zapłacę szczerym złotem… ale najpierw muszę upewnić się, że mnie nie zwiodłeś.

- Widzę, że nie mamy o czym gadać - szuler dopił piwo i wziął do ręki talię kart. Przestał zwracać uwagę na krasnoluda.

Thurin zaklął w myślach. “Co za pies przebrzydły!”. Przez chwilę kusiło go, by strzelić szulera w pysk, ale powstrzymał rękę i wstał od stolika. Gdyby ten cholerny Felix dał mu złoto… ale nie, potem. No to kurwa jest potem. I jakoś nie widzę tego cholernego przypływu wiedzy. Miał już odejść, ale odwrócił się i rzucił przez ramię.

- A jeśli zapłacę połowę teraz, a drugą część potem?

- Słuchaj, nie musisz mi płacić w ogóle. Nóż przy sobie przecież masz - Hans uśmiechnął się pod nosem.

- Ten staruch, kim on jest? - zasępiony Długobrody stuknął knykciami o blat stołu.

- Nikim ważnym. Żebrakiem, który zalazł mi kiedyś za skórę, jeszcze zanim wylądowałem w pace. W dodatku niezrzeszonym żebrakiem. Mogę nawet cię podprowadzić, bo wiem, którymi uliczkami się porusza.

- Kim był, zanim zaczął wysuwać dłoń po błyszczącą monetę?

Hans wzruszył ramionami.

- Wszystkiego nie wiem. Bretończyk. Sądząc po jeszcze okazałej tuszy, bogaty Bretończyk.

- Zobaczę go, jak świnię na targu. - oznajmił zrezygnowany Thurin. - Ale i pogawędzę z nim. Być może uczynię to, o co mnie poprosiłeś. Wpierw jednak musisz mnie do niego doprowadzić.

- "Być może" nie zachęca mnie nawet do wstania od stołu. Pogram kilka dni tu i tam, uzbieram monety, i wtedy nie będziesz mi potrzebny.

- Ach, oblewasz wrzątkiem me serce. Zapłacę ci trzydzieści karli, niech to szlag trafi. Chyba, że złoto utraciło już dla ciebie znaczenie…

- Nareszcie jakaś decyzja - szuler podsumował negocjacje.

- Odczekaj kilka chwil.

Thurin powrócił przez zatłoczoną izbę, prosto w ramiona zabieganego Ferragusa. Nie omieszkał zauważyć, że po drugiej stronie sali zasiadało kilku znajomych z milicji, uznał jednak, że póki co nic z tym fantem nie uczyni. Stuknął knykciem o ladę.

- Przyjacielu, jest taka sprawa. - Breton był zabiegany, a cozło miał pokryte warstewką potu. - Potrzebuję pożyczki, nagłej. Nagły będzie też termin jej spłaty. Trzydzieści złociszy. Po znajomości.

- Już cię ograł? - wystrzelił Ferragus, unikając kontaktu wzrokowego z szulerem. - A nie, widzę, że to nie takie łatwe...

Oberżysta obsłużył jeszcze Riesenburczyka czy nawet dwóch i wrócił z płócienną sakiewką.

- Tylko pospiesz się ze spłatą, to niemała sumka.

- Pospieszę się. Gdybym z jakiegoś powodu nie mógł spłacić, dla przykładu ktoś rozwaliłby mi łeb buzdyganem, wtedy skieruj się do Felixa von Welfa. To ten czarodziej, wiesz który.

Thurin zawrócił z powrotem w kierunku szulera. Miał już po dziurki tego Krimma i wszystkiego, co z nim związane. Rzucił na stolik wypchaną sakiewkę.

- Oby kruszec, z którego wybito te monety, rozwiązał ci język.

- Słuchaj - szuler zaczął. - W Górnym Mieście stoi otoczona murem willa, patrolowana przez odzianych w kolczugi najemników. Okazała posiadłość należy do rodziny Serrachiani, której głową jest stary, zmęczony wojnami, intrygami, a nawet w pewnej mierze ideałami łotr. W zamian za herb księcia na tileańskich zbrojach, Luca - bo tak ma na imię - cieszy się pewnymi przywilejami. Można powiedzieć, że Zahn przymyka oko na jego machlojki. Naszemu władcy to chyba nawet na rękę, że ktoś wyręcza go w trzymaniu Riesenburczyków za pysk, podczas gdy on może skupić się na "polityce zagranicznej" - zakasłał teatralnie. - Rozumiesz. Twoi znajomi podpadli chyba nie tym ludziom, co trzeba.

- Rozumiem. Ale czy Jochen rozumiał ruszając ku Dolnemu Miastu?

Kanciarz rozłożył ręce.

- Moją domeną jest wyłącznie dostrzeganie zależności ogólnych.

- A moją - kręcenie się w kółko. Choć może nie do końca. Dziękuję za podzielenie się ze mną wiedzą. - zakończył i wstał.

- Słuchaj - szuler zatrzymał krasnoluda - a nie załatwiłbyś mi jakiejś ciepłej posadki u księciunia? Słówko Pascalowi i moglibyśmy zapomnieć o tych karlach - poklepał leżącą na stole sakwę. - Uznalibyśmy to za początek współpracy.

- Tak stawiasz sprawę? Cóż, porozmawiam z Bretonem. Powiedz mi tylko, jaką posadę być chciał zająć pośród nowej klasy rządzącej?

- Isidore i ja zajmujemy się tym samym - informacjami. Na pewno przyda mu się ktoś na mieście... Oddaję monety i czekam na dalsze informacje, a w międzyczasie jeszcze poszperam.

- Więc oczekuj mnie.

Thurin wycofał się ku Ferragusowi i rzucił mu płócienny worek, wypełniony złotem. Uśmiechnął się głupio i rozbrajająco.

- Mówiłem ci, że szybko spłacam długi.

12 Jahrdrung, Aubentag, 2515 KI

"Przyłbica i Kwiat"

Awanturnik Jochen Leonhardt i jeden z "tutejszych" - Elmar Vortmeyer - przejęli "Przyłbicę i Kwiat" niedługo po tym, jak książę Wallerfangen uwięził i skazał poprzednią właścicielkę - Barbarę Petermann. Postawiono jej zarzut rzekomej "działalności przestępczej", jednak każdy mieszkaniec Riesenburga wiedział, że przedsiębiorcza kobieta nagrabiła sobie próbą zorganizowania wyprawy do zamkniętej od lat kopalni. Sprawa Barbary Petermann była dla całego miasteczka sygnałem, że nowy władca nie życzy sobie, aby ktokolwiek mieszał się do jego interesów. Dlatego też z tym większym zaciekawieniem tutejsi obserwowali rozwój wypadków związany z napływem krasnoludów, których Gunter Zahn nie będzie mógł tak po prostu zamknąć albo wygonić z Riesenburga.

Czym oberża wyróżniała się na tle innych? Gospoda była strzelistym, wielopiętrowym budynkiem zorganizowanym wertykalnie wokół spiralnych schodów przebiegających przez środek każdego piętra. Oprócz specyficznej struktury wyróżniał ją jedyny w swym rodzaju przysmak szefa kuchni - rzadko spotykane ślimaki, które - jeśli akurat nie znajdowały się na talerzu klienta - to swobodnie pełzały po ścianach przybytku. Zarówno pochodzenie, jak i hodowla oraz sposób przyrządzania mięczaków były tajemnicami, dzięki którym "Przyłbica i Kwiat" cieszyły się powodzeniem wśród nielicznego grona smakoszy i osób szukających nowych doznań kulinarnych.

Podczas rozmowy z Felixem Elmar wydawał się gburowaty i nieuprzejmy, jednak nie można było powiedzieć, że nie przejmował się zniknięciem Jochena. Traktował "Przyłbicę i Kwiat" jako cały swój dorobek życiowy i ostatnim, czego chciał, była utrata karczmy. Sam wspólnik mógł go mniej interesować niż odpowiedź na pytanie, czy jego też może spotkać podobny los, czy narobił sobie nowych wrogów, czy powróciły demony przeszłości... Mimo wieku był ciekawy świata. Przy nadarzającej się okazji oberżysta chciał dowiedzieć się jak najwięcej od Felixa o Imperium i o przygodach, jakie przeżył czarodziej, nie żałując rozmówcy wina.

O samym Jochenie Elmar nie powiedział zbyt wiele. Od czasu, kiedy Nulneńczyk zobaczył znajomego strażnika z karawany, z każdym dniem zachowywał się coraz bardziej podejrzliwie, ostrożnie i nieufnie. Zniknął wtedy, gdy poszedł na spotkanie z kimś w Zamglonym Zaułku w Niższym Mieście. Z kim - tego nie wiedział.

12 Jahrdrung, Aubentag, 2515 KI

mieszkanie Jochena Leonhardta

Reiner wybrał się do Średniego Miasta, gdzie mijał wysokie, niewiarygodnie stare kamienice, o kalenicowych dachach, miotających się szaleńczo to w przód, to w tył, to na boki. Zmierzał w stronę kilku stojących naprzeciw siebie budynków, które, chyląc się jednakowo ku przodowi, spinały ulicę dachami na podobieństwo łukowego sklepienia; rzecz jasna skutecznie odcinając ulicę od światła.

Jochen mieszkał w trzeciej kamienicy, zdecydowanie najwyższej na całej alei. Był to chwiejący się budynek, w którym stróżował paralityk. Kręte, skrzypiące i rozchwierutane schody prowadziły do drzwi zamkniętych na duży drewniany rygiel i z zatkaną dziurką od klucza - dowodem paranoi właściciela. Najemnik poradził sobie z drzwiami najciszej jak tylko potrafił, choć i tak wydawało mu się, że zbudził całą kamienicę. Nikt jednak nie interweniował.

Pokój był był bardzo duży, a z racji niezwykłej wręcz skromności wyposażenia wydawał się jeszcze większy. Umeblowanie ograniczało się do łóżka, odrapanej szafy, stojaka z miednicą, małego stolika i trzech staroświeckich krzeseł. Nie widać było oznak zaniedbania i opuszczenia - zupełnie jakby właściciel przed chwilą wyszedł i miał zaraz wrócić.

Altdorfczyk po szybkich oględzinach zasiadł na najwygodniejszym krześle, starając się zebrać myśli. Odsunął szafę i zauważył, że tynk ściany w tym miejscu był jakby świeższy. Zabrał się do zdrapywania.

Po chwili Reiner trzymał w rękach obity w skórę tom, którego nowa okładka kontrastowała ze starymi stronicami spisanymi w języku klasycznym. W samym środku książki wsadzono kilkanaście luźnych kartek zapisanych w reikspielu, jednak wojownik nie miał czasu zagłębiać się w lekturę - usłyszał kroki.

W progu drzwi stanął odziany w kolczugę, łysy, blady mężczyzna o twarzy przypominającej maskę wyrzeźbioną ze spiżu. Dłoń mężczyzny była zaciśnięta na rękojeści miecza, a świdrujące oczy i zasznurowane wargi wyrażały tylko jedno uczucie - żądzę zabijania.

- Gość w dom... - powiedział Reiner. Najemnik przesunął się odrobinę, by między nim a bladym łysolem znalazło się parę krzeseł. Korzystając z tego, że intruz był daleko, położył księgę na szafę.

- Czym mogę służyć? - spytał, sięgając po tarczę.

Domyślał się co prawda, czego tamten sobie życzy, ale domysły to jedno, a fakty - to drugie. Odpowiedzią na pytanie Reinera był zgrzyt miecza wyjmowanego z pochwy. Nieznajomy i najemnik zaczęli się okrążać, czekając na moment do ataku.

Kamienicę wypełnił śpiew mieczy. Przy pierwszej możliwej okazji Reiner zaatakował, chcąc naszpikować nieznajomego paroma calami stali. Najemnik skoczył naprzód, przyczajony niczym lampart i błyszczącym łukiem opuścił miecz, który przeciwnik sparował z zimnym wyrachowaniem, nie zważając na kondycję miecza. Walczyli metodycznie, w ciszy, z jakąś dziwną obojętnością, niezliczoną ilość razy zbijając ciosy i szukając słabego punktu w obronie wroga. Przy jednej z prób kontrataku Reiner tak nieudolnie zamachnął się w porywie gniewu, że wypuścił z dłoni broń, która upadła kilka metrów za nim.

Altdorfczyk cofnął się natychmiast, starając się, by między nim a napastnikiem znalazło się krzesło. Albo stolik. Miał nadzieję, że odpowiednie kopnięcie pośle mebel pod nogi tamtego i nieco go spowolni. Krzesło przewróciło oprycha, dając czas potrzebny Reinerowi na sięgnięcie po miecz. Jednak rzezimieszek nie dawał tak łatwo za wygraną - po chwili znów stał na nogach, a jego oczy błyszczały morderczo.

Po odrobinie pecha, była szansa i na łut szczęścia. Miecz bandziora skakał ku Reinerowi i zgrzytał po napierśniku najemnika. Rozwścieczony śmiałek pchnął pod górę, wbijając miecz w bok łotra, lecz ten wyglądał jakby miał zaledwie niejasną świadomość, że cokolwiek go usiłuje zranić.

Altdorfczyk wyprowadził kolejny cios. W ramieniu zabójcy otworzyła się długa, silnie krwawiąca rana. Nie! To nie była krew! Z ręki wypływała substancja przypominająca rozgrzany wosk! Żołnierzem wstrząsnęły mdłości. Przypuszczenia Felixa były prawdziwe!

Ze zdumienia Reinera wyrwało dopiero palące draśnięcie na dłoni, jakie czubkiem miecza zadał potwór udający człowieka. Kolejne uderzenie, w naramiennik, wyprowadziło go z równowagi. Nie zamierzał się jednak poddawać - ruszył do ataku z oszałamiającą szybkością, niemal łamiąc potężnym uderzeniem miecz trepa. Ostrze najemnika świstało złowieszczo wkoło siepacza, ale śmierć zawsze mijała go o włos. Przeciwnik solidnie krwawił białą substancją z ran na ramionach, boku i nogach, lecz jakaś bluźniercza siła tchnięta w tę kukłę czyniła z niego nieugiętego wojownika.

Awanturnik czuł zbliżające się zwycięstwo - czy słusznie? Wyskoczył, przejmując inicjatywę, lecz marionetka Ciemnych Sił tylko na to czekała. Rozrywający cios Reinera nigdy nie naszedł. Odpychnięty kopniakiem wojownik wybił szybę w oknie i zanim zdążył się pozbierać i przygotować do kontrataku, ostrze - które było zdolne rozłupać hełm i głowę na dwoje - spadło na niego płazem, pozbawiając przytomności.

Altdorfczyk wypadł przez okno prosto do pełnego gnoju wozu.

12 Jahrdrung, Aubentag, 2515 KI

inne zdarzenia

Uwe Bergmann zginął w pożarze nocą. Z domu i kolekcji rzadkich tomów pozostały zgliszcza.

13 Jahrdrung, Marktag, 2515 KI, wieczór

”Gościnna Gospoda”

Na widok towarzyszy traper zdołał uśmiechnąć się triumfalnie, łapczywie dobierając się do strawy i kielicha z winem. Z grubsza opowiedział, co wydarzyło się odkąd zaciągnięto go na górę. Kiedy zaś przeszedł do kwestii próby, na którą wystawili go bandyci, szczęście zniknęło z jego twarzy, a kolejnym łykiem wina opróżnił kielich niemalże do połowy.

Volker zmierzył ciężkim spojrzeniem krasnoluda i elfa.

- Mam nadzieję, że następnym razem będziecie pokładać we mnie więcej wiary – wyszeptał ponuro. – Pewnie już zastanawiają się nad zadaniem dla nas. Myślę, że dwa dni spędzone w celi będą niczym w porównaniu z tą misją…

- Dziękuję - powiedział szczerze elf. Czego nie myślał o traperze, to wyratował ich. Choć mógł też więcej powiedzieć o tej gospodzie i bandzie wcześniej, zamiast wprowadzać ich w pułapkę. - Wiedz też, że nie żywimy do nich urazy - powiedział do Volkera ciut głośniej. Lekko kopnął Rorana pod stołem, mówiąc te słowa... Byli bowiem przy stole, gdzie wspólnie się pożywiali po dwóch dniach głodówki. Każdy z nich potrzebował jedzenia. Gestem przywołał też “staruszka” z szacunkiem wznosząc kufel pochylając lekko głowę w niemym ukłonie i wskazując miejsce obok siebie. Był pod wrażeniem jego aktorstwa oraz wytrzymałości. Chciał z nim wychylić kufel piwa i dowiedzieć się więcej na temat ich nowego położenia oraz samego “szpiega”. Sam staruszek nie zamierzał się spoufalać ani pozostawać długo w barze. Jego broda dotknęła ucha Theobalda. Wyszedł chwilę po tym, jak wymienił jeszcze kilka zdań z niziołkiem, który za ladą pełnił rolę zbójeckiego karczmarza.

- Volker, mógłbyś zaprosić brata do naszego stołu? - Morlanal zasugerował traperowi.

Roran wyjście z „celi” przyjął jako coś, co i tak musiało nadejść, gdyż nie wierzył, że będą ich tam długo trzymać i brać głodem. Zastanawiał się tylko, czy wyjście skończy się egzekucją, czy może jakąś dłuższą konwersacją. Tym bardziej z ciekawością wysłuchał, co miał do powiedzenia traper. Z jednej strony cieszył się, że wyszli i coś zaczęło się dziać, a z drugiej dalej nie podobało mu się to, że przez niego wpadli do tej dziury, no i że krasnolud dalej nie widział swoich toporów.

Własnie! Roran podejrzewał, że jego topory szybko się rozeszły wśród bandytów, więc bacznie się rozglądał, by móc je szybko zlokalizować.

Z zamyślenia wyrwało go lekkie kopnięcie, które dostał od elfa. Krasnoludowi nie spodobało się takie zachowanie, chociaż wiedział, dlaczego to czarodziej zrobił, ale Roran nie lubił, gdy jakiś mądrala mu mówił, co ma robić. Nie zastanawiając się długo, pod stołem oddał mocniejszego kopniaka elfowi.

- Mów za siebie, zawsze mów za siebie – burknął Roran.

Cieszył się, że może zjeśc i się napić. Głód mu doskwierał. Docenił także, ze Volker miał na tyle jaj, że zaatakował bezbronnego staruszka, naprawdę to doceniał, ale nie miał zamiaru tego ogłaszać. Dobrze, że ich wyciągnął, jednak nie zrobił przecież nic nadzwyczajnego, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że sam ich tam wpakował.

Gdy Roran usłyszał pomysł, by wołać kogokolwiek do ich stolika, to aż cicho syknął i rzucił:

- Dajcie spokój, będą coś dla nas mieli to przyjdą sami. Od samego poczatku się nie narzucajcie...

Volker uniósł kielich w stronę Theobalda i skinieniem głowy wskazał na wolne miejsce przy stole. Prawdę mówiąc wolałby porozmawiać z nim na osobności - w końcu nie widział się z nim od kilku lat - ale równie dobrze rozmowę o starych czasach, mogli przeprowadzić kiedy indziej. Teraz gdy w końcu zaspokoili swój głód, potrzebowali informacji, co dalej mają robić.

- Wyruszycie jutro - powiedział Theobald jeszcze zanim usiadł na krześle. - Nie wracajcie dopóki nie znajdziecie średniego wzrostu mężczyzny o całkowicie purpurowym oku - banita przeszedł od razu do rzeczy. - To złodziej z dolin Wallerfangen, który skradł coś wyjątkowo cennego, należącego do mieszkańców Smoldkammer, jednej z wiosek bagienników znajdujących się pod naszą opieką. Nie mamy pojęcia, gdzie mógł się udać. Podejrzewam, że działał na czyjeś zlecenie, dlatego może próbować wrócić do księstwa, a w najgorszym wypadku już to zrobił. Może obrał drogę naokoło, choć wtedy mało prawdopodobnym jest to, że przeżył, działając w pojedynkę... Dostaniecie mapę bagien, wraz z rozkładem wiosek i naszych mniejszych kryjówek. Z Lordem Rogaczem dopiero zobaczycie się po wykonaniu tego zadania. Wszystko jasne? A, i jeszcze jedno - Theobald wyraźnie spochmurniał. - Macie absolutny zakaz kontaktowania się z mieszkańcami Smoldkammer. Możecie za to zasięgać języka w pozostałych wioskach, choć byłbym ostrożny. Po tej kradzieży mamy z nimi bardzo napięte stosunki.

Volker pokiwał głową. Zadanie z jednej strony wydawało się proste, w końcu jeden złodziej nie powinien sprawić im kłopotów. Jednak to wytropienie go mogło stanowić nie lada wyzwanie. Nie posiadali żadnych konkretnych informacji poza wyglądem mężczyzny, a bogatej rasowo grupie na pewno nie będzie łatwo wydobyć czegokolwiek od podejrzliwych i nieprzychylnych chłopów. Obawiał się, że znów coś może nie pójść po ich myśli.

- A co ukradł? – zapytał szczerze zaciekawiony traper.

- To nie jest ważne. Chcemy tylko jego głowy - odpowiedział brat Volkera.

- Jeśli mamy go dorwać i zabić, to przydałoby się odzyskać nasz ekwipunek, jest na to szansa? - zapytał Roran.

- Tak. Wasza broń i ekwipunek została przy koniach - odpowiedział Nożownik.

Rumpel siedział kiwał głową i słuchał, a potem gdy brat Volkera wyjaśnił wszystko, zapytał:

- Zwą mnie Rumpel i przyznam szczerze że lubię żółty kruszec, jeśli wiesz co mam na myśli. Podobno na bagna zapuściła się kiedyś grupa poszukiwaczy złota, nie wiesz czasem co się z nimi stało?

- Pewnie Lord Rogacz osobiście poderżnął im gardła - wielki brzuch Theobalda zatrząsł się od tłumionego śmiechu. - Jeśli mówisz o kopalniach złota, wiem jedynie, że tunele siedziby naszego herszta sięgają naprawdę głęboko. Chociaż... Gdybyś się rozejrzał po mniej bagnistych terenach, mógłbyś znaleźć jakąś zapomnianą żyłę. Kto wie, może w jednej z nich ukrywa się poszukiwany przez nas złodziejaszek? Byłaby to idealna kryjówka.

- A co do tych waszych kryjówek… - Volker zaczął. - To dostaniemy coś na znak, że jesteśmy od was? Albo może macie jakiś sygnał rozpoznawczy? Nie żeby mi żarło nie smakowało, ale szczerze wolałbym nie powtarzać tego wszystkiego, co przeszliśmy tu.

- Mamy hasło, które zmieniamy raz na miesiąc. Obecne to: "Na okrwawione kości świętego Oswalda, kto chce wiedzieć?". Jak powiecie to zdanie, nic złego nie powinno się stać.

- „Na okrwawione kości świętego Oswalda, kto chce wiedzieć?” – traper powtórzył za bratem, a następnie wlał w siebie resztę wina. – Dobrze. A może masz dla nas jeszcze jakieś rady? Gdzie najlepiej się udać, z kim gadać, czego unikać?

- Jedną z naszych dwóch mniejszych kryjówek zaznaczyłem wam ogniskiem tutaj, a drugą, nasz fort, tutaj, niedaleko stąd na północny wschód. Do obu wejdziecie, jeśli użyjecie poznanego hasła. Jeśli natkniecie się na inne kryjówki, to po użyciu hasła zostaniecie zawróceni. Lepsze to niż śmierć - uśmiechnął się Nożownik. - Jak zyskacie w naszych oczach, to podzielę się z wami drugim hasłem, przeznaczonym dla tych bardziej wtajemniczonych.

- Dwie mile imperialne stąd na wschód jest chata jakiegoś obłąkanego pustelnika, z którym nie utrzymujemy kontaktu. To chyba zielarz, bo często łazi po bagnach i zbiera różne rośliny. Nieszkodliwy typ - objaśnił Heidelberg, biorąc łyk piwa.

- Czerwonymi liniami zaznaczyłem wam teren, który jest pod obserwacją albo bandytów, albo mieszkańców wiosek. Nie ma sensu tracić czas na przeszukiwanie go, chyba że złodziej wszedł w komitywę z bagiennikami, co jest mało prawdopodobne. Powiedziałem wam wcześniej, że rabuś mógł wrócić do Wallerfangen, jednak podejrzewam, iż nie zabrał jeszcze wszystkiego, czego chciał i będzie planował powrócić do Smoldkammer - wyjaśniał dalej bandyta, mrużąc zamglone oczy w skupieniu.

- Powinniście dokładnie przeszukać każdy suchy skrawek lądu, tylko tam mógł się ukryć. Na bagnach nie przeżyłby zbyt długo w pojedynkę. Podobno wyglądał na mieszczucha prosto z Riesenburga, a co tacy mogą wiedzieć o sztuce przetrwania? - rzucił retoryczne pytanie Theobald, spoglądając na Volkera.

- Wiecie, niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Kręciły się tu i niespotykane nigdzie indziej dzikie zwierzęta, i gobliny, i trolle, i... Fimiry. Od lat zarówno bagiennicy, jak i mieszkańcy doliny, polują na legendarnego wielkiego dzika zwanego przez nich Wyrwiflakiem. Kto wie, może przy okazji wam się poszczęści? - błysnął zębami banita.

- Pokaż na mapie obszary, na których powinniśmy go szukać twoim zdaniem. Takie najbardziej prawdopodobne - elf wskazał na mapę.

- Może te wzgórza na północny wschód od Sonnefeld? Może ten zagajnik na wschód od naszego fortu? A może nicponia kryje pustelnik, tuż pod naszym nosem? Wróżką przecież nie jestem - roześmiał się Theobald.

Volker przez dłuższą chwile przyglądał się wyciągniętej przez brata mapie.

- Mógł mieć łódkę… - wybąkał pod nosem, marszcząc brwi. Volker prawie całe swoje życie spędził na tropieniu zwierząt, nie ludzi. Z tego powodu odnalezienie logicznie myślącego mężczyzny wydawało się mu o wiele trudniejsze. – Prawdę mówiąc jestem tego prawie pewien. Ten gość musiał zaplanować sobie jakąś drogę ucieczki, a ta wydaje się najłatwiejsza. Mógłby nawet przejść przez Lautertal – wskazał palcem na wioskę znajdującą się na południe od Smoldkammer - nim ktokolwiek dowiedział się o kradzieży. Jeżeli tak, to jego łódka powinna być ukryta na brzegu jeziora. Jeżeli planuje kolejny skok, to pewnie będzie jej jeszcze potrzebować.

Traper oblizał wargi nie spuszczając spojrzenia z mapy. Prawdę mówiąc był zadowolony z przydzielonego im zadania. W końcu mógł się przydać, w końcu mógł wrócić na wielkie mokradła i zająć się tym, czym niegdyś. Może rzeczywiście jego brat Georg miał racje, mówiąc, że dzięki tej pracy wywiadowczej od księcia ponownie stanie na nogi. Oby tylko pożył wystarczająco długo, by mógł mu za to podziękować.

- W pierwszej kolejności powinniśmy zbadać te tereny – Volker przeciągnął palcem po „suchym” paśmie terenu, znajdującym się niedaleko gospody, w której obecnie się znajdowali. Zatrzymał się zaś na punkcie, oznaczającym chatę pustelnika. – Mógł przyszykować sobie tu zawczasu jakąś kryjówkę gdzie zostawił sprzęt na drogę powrotną, zaś jest to też okazja by sprawdzić tego pustelnika. Może uda nam się go namówić, by przyjął nas pod swój dach na noc.

- Z rana zaś ruszylibyśmy do Itzgrund – przejechał palcem na wschód. – Tam może znajdzie się dla nas jakieś schronienie na noc, a przy okazji rozpytamy się mieszkańców o tego jegomościa. Jak z tej gadki nie wyniknie nic ciekawego, to ruszymy dalej do Untersiemau – ponownie przeciągnął palcem na wschód. – A przy okazji zbadamy te wzgórza i las. Są zewsząd otoczone przez wioski, dlatego zwierząt i drapieżników tam pewnie mniej, dlatego mógł wybrać to miejsce na kryjówkę. A jak dotrzemy do wioski, to znów rozpytamy się o niego. Na następny dzień ruszymy na północ i tam zbadamy teren. Spory kawał suchej ziemi pełnej jarów i parowów wydaje się dobrym miejscem na kryjówkę. Później zaś możemy sprawdzić Lautertal i tam dowiedzieć się więcej. Ale szczerze mam nadzieje, że do tego czasu natrafimy na jego trop.

- Jakieś inne propozycje? – zapytał, podnosząc głowę znad mapy.

- Brzmi rozsądnie - odpowiedział elf.

- Tylko uważajcie na siebie - Theobald zdobył się na pierwszy ludzki odruch w trakcie tej rozmowy. - Bagna to nie miejsce dla bohaterów. Gdybyśmy nie szanowali każdego z naszych i wdawali się w walki bez wyraźnej przewagi, nasze kości już dawno spoczywały na dnie trzęsawisk.

- Mówisz że ten złodziej ma purpurowe oko - ciągnął jeszcze Rumpel - średniego wzrostu, mieszczuch i tylko tyle? Włosy jakie ma czarne, blond? Jest łysy, gruby, chudy? Gacie, kubrak w jakim kolorze? Niesie coś ze sobą, może ma konia łódź lub inne charakterystyczne wsio?

- W Havixbeck mieszka rodzina chłopa, który miał bliski kontakt ze złodziejem. Jak się popytacie, to na pewno dowiecie się czegoś więcej - Theobald był wyraźnie zakłopotany. Może po prostu nie lubił, gdy czegoś nie wiedział, a może coś ukrywał?

Roran, który stał na zewnątrz z Morlanalem, wszedł na chwilę do gospody, gdzie zobaczył resztę pogrążoną w rozmyślaniach nad mapą. Krasnolud podszedł i rzucił okiem. Nie miał zamiaru zabierać się za planowanie podróży, bo się na tym nie znał, ale chciał zapamiętać mapę w razie gdyby musiał sam sobie radzić albo ten traper wart trzy miedziaki by się zgubił.

Na pytanie Volkera wzruszył ramionami i rzucił:

- Może być, sprawdzimy twój plan.

Kiedy wszystkie szczegóły zostały już omówione, a wymyślony przez Volkera plan zaakceptowany, traper wyszedł z karczmy, by kilka chwil później wrócić z nienapoczętą jeszcze butelką gorzały w dłoniach. Nie skierował się jednak do swych nieludzkich towarzyszy. Po kilku dniach przebywania z nimi w lochach, jak nigdy zapragnął spędzić trochę czasu z ludźmi. Westchnął na myśl długiej wyprawie w towarzystwie trojga osób, którzy ewidentnie za nim nie przepadali.

Volker kątem oka za barem zauważył całą skrzynkę ręcznie zdobionych butelek napełnionych zielonym likierem. Nie otwarto żadnej z nich - obwiesie raczyli się wyłącznie tanią gorzałką, winem i piwem.

- Nawet nie wiecie jak bardzo mi tego przez te dni brakowało – poruszał delikatnie ręka. Zawartość butelki zachlupotała delikatnie. – Tego i gadki z kimś, kto sięga mi przynajmniej do ramion albo nie ma szpiczastych uszu. Spragnieni?

- Chodź - skinął ręką Nożownik. - Przedstawię ci kilku z nas.

- Cichego już zdążyliście poznać. Jest niemową. Pewnie myślisz, że wyrwano mu język za zbrodnie, ale on po prostu urodził się bez zdolności wydawania jakichkolwiek dźwięków - Volker spojrzał na olbrzyma. Sprawiał wrażenie straszliwego wojownika o nerwach i mięśniach z ognia i stali.

- To Śliski, nasz kontakt w Riesenburgu - Theobald wskazał na korpulentnego bandziora, który na pierwszy rzut oka przypominał psotliwego elfa z bajek, choć pod tym pozorem musiał kryć się wilk, który wywącha nieomylnie każdy fałsz w gmatwaninie tkanej słowem sieci.

- A to Karzeł, szef "Gościnnej Gospody" - brat trapera kiwnął na łysego pokurcza z czarnymi jak węgiel wąsami ułożonymi na kształt podkowy. Nie jest niziołkiem, tylko karłem, pamiętaj.

- Chcesz zagrać w Nóż i Węża? - zapytał się Theobald z wyzywającym uśmieszkiem.

- Volker jestem – przedstawił się zbieraninie krótko. A następnie spojrzał na brata zaciekawiony. – A cóż to za gra?

- Przywiązujemy cię do krzesła i wsadzamy nóż do gęby, którym masz zabić jadowitego węża na stole przed tobą - na widok zdziwionej miny Volkera wybuchł korsarski śmiech. - Jestem w tym dobry.

- To może innym razem – traper uśmiechnął się niepewnie. Wziął porządny haust z butelki, a następnie podsunął ją bratu. – A tak swoją drogą, to kim był ten staruch, który mnie tak wyrolował? Przez trzy dni nawet palcem nie kiwnął, a teraz bez problemu rozłożył mnie na łopatki.

Theobald wyszczerzył się złośliwie.

- Podobno był cesarskim plenipotentem - tajnym wysłannikiem Karla Franza, oddelegowywanym do rozbijania spisków i intryg. Teraz jest pełnomocnikiem Lorda Rogacza. Co go zmusiło do życia na pograniczu, tego nie wiem... A może dalej donosi Imperatorowi? Na nas? - roześmiał się Nożownik.

- Pracowaliście dla tej oberżystki z Riesenburga, którą książę kazał powiesić? - zapytał się Śliski. - Podobno to ona wpadła na pomysł organizowania wypraw do zamkniętych kopalni.

- Nie – odparł krótko Volker. – Woleliśmy się ograniczyć do jak najmniejszej liczby współpracowników, a i tak było o kilkoro chędożonych strażników za dużo.

Następnie traper zwrócił się ponownie do brata.

- A tak właściwie… Lord Rogacz ma jakiś plan, jak poradzić sobie z księciem? – zapytał nieco zmieszany. – No bo wiecie… Bez problemu, w kilkanaście dni podbił całe księstwo. A jak wyśle tu tych swoich najemników, to możemy mieć kłopoty.

- Poza bandą dziwaków, która nas karmi w zamian za ochronę, nie ma tu nic, co mogłoby zainteresować księcia. Przecież ten list gończy jest śmiechu warty. Jaki łowca nagród podejmie się walki z nami na naszym terenie? Potrzebowaliby sprawnego oddziału, a to i tak za mało. Podejrzewam, że książę woli od czasu do czasu rzucić nam jakiegoś biedaka na pożarcie niż tracić na nas złoto i żołnierzy - odezwał się Karzeł.

- Bandą dziwaków? Z tymi bagiennikami jest coś nie tak? – szczerze zainteresował się Volker.

- Nie tak? Cztery kończyny mają, szczają i srają - powiedział liliput ku uciesze zbójów. Ich zwyczaje ludziom z dolin mogą wydawać się... Niecodzienne.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: psionik, Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Lord Melkor
Lord Cluttermonkey jest offline