Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2015, 19:16   #1
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
[Warhammer 2ed.] Rytuał

Delberz,
32. dzień Brauzeit 2480 roku,
Dwa dzwony do północy.



Wypalona do połowy świeca osadzona w szyjce butelki po jakimś tanim winie rzucała nieśmiałą, żółtą łunę światła na niewielki pokój znajdujący się na pierwszym piętrze gospody "Stara Ingrid". Krople deszczu młóciły nieszczelne okno, jednak mężczyzna siedzący w półmroku zdawał się zupełnie nie zwracać na to uwagi, skupiony na ostrzeniu swego krótkiego miecza. Choć jego powolne ruchy o tym nie świadczyły, w środku czuł ekscytację i podniecenie. Jeśli dzisiaj się spisze, to będzie ostatni krok do lepszego życia. Musiał tylko zrobić to, czego od niego oczekiwano. Wszystko wskazywało na prostą robotę, w końcu nie raz już pozbawiał kogoś życia lub porywał w imię zmian, które miały niebawem nadejść.

Do zadania przygotowywał się od tygodnia. Najpierw zrobił potrójny rekonesans, odwiedzając ofiarę w przebraniu strażnika miejskiego, rzekomo zbierającego zeznania na temat morderstwa w okolicy, mężczyzny roznoszącego ulotki i podstarzałego domokrążcy. Dzięki temu poznał rozkład pomieszczeń w domu, mniej więcej układając sobie w głowie plan porwania. Dzięki jego przyjaciołom, wejście na teren posesji nie było problemem, zatem trzeba było tylko zrobić to, co do niego należało i ulotnić się w możliwie najkrótszym czasie. Przez moment zerknął na miecz, którego ostrze odbijało płomień świecy i uśmiechnął się do siebie krzywo. Podniecenie zastąpiła pewność siebie. Schował broń do pochwy, wstał, zapinając pas, po czym narzucił na grzbiet czarny płaszcz, a twarz ukrył pod obszernym kapturem.

Nadszedł w końcu czas, by awansować w hierarchii kultu. Z pełnym przekonaniem ruszył do wyjścia z pokoju, zamknął drzwi i moment później wyszedł z karczmy na zacinający deszcz. Pogoda była idealna do dzisiejszej roboty, gdyż po drodze nie minął żadnej żywej duszy, znikając po chwili w jednej z wąskich uliczek między pogrążonymi w ciemnościach, śpiącymi domostwami.




"Ludzie rozsądni nie zostają bohaterami."
- Felix Jæger, imperialny poeta i awanturnik.

Delberz,
32. dzień Brauzeit 2480 roku,
Dzwon do północy.



Czarne, złowieszcze chmury wiszące nisko nad Delberz płakały tej nocy rzewnymi łzami. Środek jesieni nie był zbyt łaskawy dla tego położonego nad rzeką Delb ośrodka handlowego spinającego szlaki kupieckie między Middenheim i Altdorfem. Lało i wiało niemal bez przerwy od kilku dni, co mocno dawało się we znaki nawet rdzennym mieszkańcom, a co dopiero przyjezdnym. Kto mógł, siedział w domu, bądź gospodzie, grzejąc się przy kominku i popijając lokalne trunki. Zwłaszcza po zmroku, bo choć kupieckie miasteczko - znane głównie ze świetnego wina i jakościowego drewna - było jednym z lepiej prosperujących w Middenlandzie to tak jak wszędzie indziej, nocą stawało się wylęgarnią wszelkiej maści ludzkich brudów, wykolejeńców i amatorów szybkiego zarobku. Szczęściarzem był ten, kto wrócił do domu jedynie pobity i bez pieniędzy, nierzadko jednak nocne wojaże kończyły się tutaj poderżniętym gardłem i porzuceniem w jakimś rynsztoku.

Piątka zbrojnych wydawała się jednak nic sobie nie robić z tych opowieści, gdy wracali późno w noc do gospody "Stara Ingrid", w której się zatrzymali. Jakiś czas temu, jeszcze w Mieście Białego Wilka, przeznaczenie połączyło ich losy i od tamtego momentu podróżowali wspólnie, imając się różnych, czasem mniej lub bardziej płatnych, niebezpiecznych zajęć. Mieli różne cele, inne charaktery, jednak gdy trzeba było, potrafili działać wspólnie. Od kilku dni przebywali w Delberz, a dzisiejszego wieczoru skorzystali z gościny dawnego towarzysza Wróbla - barda i poety Freda Aleksandrowicza, który osiadł w mieście na stałe kilka lat temu. Gadatliwy chudzina uraczył ich wybornym, czerwonym winem i żarciem, które - gdyby nie bezdenne żołądki Hargina i Magnara - starczyłoby z pewnością na co najmniej trzy obiady. Mając w perspektywie powrót do gospody nie upijali się jednak zbytnio, zresztą, niektórym z nich trzeba było wiele więcej, niż Fred był w stanie postawić. Przenocować ich nie miał jak, gdyż jego dom składał się jedynie z dwóch sypialni, a i żona barda kręciła co chwilę nosem, że się tak długo zasiedzieli. Nie mając więc innego wyjścia kompani ruszyli w drogę powrotną do "Ingrid". Pieniądze z ostatniego zlecenia powoli się kończyły, wiedzieli zatem, że muszą rozejrzeć się za nową robotą. I to w miarę szybko.

Noc była ciemna, jednak ustawione wzdłuż wybrukowanego chodnika latarnie rzucały mdłe, blade światło, pozwalając z łatwością omijać co większe kałuże i nie poślizgnąć się na zalegającym tu i ówdzie błocku, które co jakiś czas paskudnie mlaskało pod podeszwami butów. Nikt ich nie mijał, a nawet jeśli jakieś czujne oczy spoglądały na nich z ciemnych alejek, to nikt nie miał na tyle odwagi, by zmierzyć się z nieznajomymi, wzbudzającymi niepokój samym wyglądem.

Wychodząc zza zakrętu dostrzegli nagle, jak drzwi jednego z bardziej eleganckich, piętrowych domów znajdujących się kilkanaście metrów przed nimi otworzyły się, a ze środka wylał się żółty słup światła. Moment później, wprost na ulewę wypadła jakaś rudowłosa, dość pulchna kobieta, odziana jedynie w białą koszulę nocną.
- Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! - Wrzeszczała na całe gardło, przecinając zdesperowanym tonem szum ulewy.
W tym momencie odwróciła przerażone spojrzenie i dostrzegła piątkę uzbrojonych mężczyzn. Rozchlapując kałuże pod bosymi stopami popędziła w ich stronę, a w miarę, jak się zbliżała, awanturnicy dojrzeli w świetle lamp sporego siniaka w kolorze dojrzałej śliwki pod jej prawym okiem. Ktokolwiek jej to zrobił, nie przebierał w środkach. Gdy spazmatycznie dysząc, dobiegła do nich w końcu, wykrzesała z siebie na tyle siły, by przedstawić problem.
- Pomocy! Schwytali mojego ojca, nie pozwólcie im go zabrać! Pospieszcie się! Zapłacę wam ile...

Ucięła nagle, szarpnięta do przodu jakby jakąś niewidzialną siłą. Wpadła wprost w ramiona Gustava, a ten - mocno zaskoczony takim obrotem sprawy - musiał się nieźle nagimnastykować, by nie stracić równowagi i nie klapnąć siedziskiem w breję pod nogami. Moment później wszyscy dojrzeli promień oraz pierzysko bełtu wystającego spomiędzy łopatek dziewczyny i powiększającą się ciemną plamę krwi na jasnym materiale koszuli. Ruda zakwiliła krótko, po czym osunęła się bezwładnie w ramionach szlachcica. W drzwiach domostwa mignęła im natomiast postawna sylwetka zakapturzonego mężczyzny, który z kuszą w dłoni błyskawicznie zniknął w środku. Musiało mu się bardzo spieszyć, gdyż nawet nie zamknął za sobą wejścia do posiadłości.

Szalejąca nad Delberz ulewa z każdą chwilą przybierała na sile.


 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline