Liczne krople deszczu spływały po wygolonej czaszce Mognara przez jego nagi tors aż do jego przemokniętych do suchej nitki spodni i rozwalającycj się butów. On nic sobie z tego nie robią tylko raz na jakiś czas ręką wycierał mokrego wąsa i przerzedzał swojego irokeza. Bynajmniej nie dlatego że jego przyklapnięte włosy źle wyglądały ale dlatego by wszyscy wiedzieli z kim mają doczynienia. Nie dbał o swój wygląd prawie w ogóle, jedne co się dla niego liczyło to jego pomarańczowy czub, który stercząc miał w jego mniemaniu odstraszać jego braci od jakiejkolwiek próby kontaktu z nim. Jemu było to na rękę, przez to co uczynił dalej nie potrafił spojrzeć żadnemu krasnoludowi w oczy...
Nie potrafił sobie wybaczyć. Był bardzo młodym krasnoludem jedynie 65 letnim i mało wiedział o życiu które wybrał. Ale coś mu podpowiadało, że chyba nigdy nie bedzie wstanie sobie wybaczyć. Prawie każda jego myśl prędzej czy później kończyła się przygnębiającą myślą o przeszłości i o swoim czynie. Teraz gdy do drużyny dołączył ten krasnolud to tym bardziej. Magnar stał się jeszcze bardziej mrukliwy i zasępiony. Do swojego krasnoludzkiego brata nie odzywał się w ogóle, nie miał śmialości i często traktował go jak by go nie było. To czasem pomagało ale też nie na długo...
Człapał pomału za resztą kompanii nie zważając w ogóle na padający deszcz. Woda chlupała w jego butach, z ktorych każdy obecnie były związane dwoma rzemieniami by się nie rozpadły i syn Nargonda nie musiał chodzić boso. To dokładnie pokazywało jego przywiązanie do materialnych spraw, miał już dawno kupić sobie jakieś nowe buty ale wolał wszystkie swe zmartwienia utopić w kuflach piwa. To też czasem pomagało oderwać się od jego problemów.
Jak przez mgłę słyszał nawołanie kobiety a dopiero gdy wpadł na jednego z kompanów zauważył, że ci się zatrzymali. Burknął coś pod nosem ale to dopiero trup kobiety która wpadła w ręce szlachcica go orzeźwił.
Bez większego zastanowienia energicznie wystartował i pobiegł w stronę domu, z którego padł strzał. Jego skórzana kurta nigdy nie zapinana a teraz mokra od deszczu tylko powiewała gdy biegł przed siebie. Nigdy nie uważał się za zręcznego ale szybkość z jaką z czasem zaczął wyciągać broń zaskakiwała nawet jego, nie mówiąc już o jego przeciwnikach. Wmawiał sobie, że to normalna kolej rzeczy gdy ktoś wybiera drogę Krasnoludzkiego Zabójcy. Jego dwuręczny topór w mig znalazł się w jego dłoniach a on nie zważajć na niebezpieczeństwo i mając tylko nadzieję, że jego towarzysze pobiegną za nim z uśmiechem na ustach kopnął drzwi i wparował do środka.
To własnie była jego chwila. Jedyna czynność przy której nie myślał o swojej przeszłości i o tym kim się stał. Jedyna czyność, która sprawiała mu prawdziwą radość a także jedyna czynność w której był dobry i każdego dnia widział, że się rozwija. To także jedyna czyność, która sprawiała że jego życia miało sens, że miał po co żyć.
Żył po to by umrzeć w chwale!
Ostatnio edytowane przez Dnc : 15-06-2015 o 13:34.
|