| Meinholf był krępym mężczyzną, ani wysokim, ani niskim, o obliczu pobrużdżonym trudnym życiem w ciągłym ruchu, zwieńczonym oczyma beznamiętnymi jak u poharatanego zwierza. Choć golił twarz, na pierwszy rzut oka widać było jego wydatne, zadbane wąsy. Ubierał się w wełnę i skórę, za nic mając miękkie tkaniny, gładkie aksamity i zwiewne sukmany, a jego szeroką szyję oplatała opończa z dyndającym, opadającym na grzbiet kapturem. Proste, zacerowane po wielokroć spodnie ufarbowane było biało-błękitne pasy, opięte zaś były szerokim pasem i wciśnięte w buty przywodzące na myśl długi, forsowny marsz grupy toporników - w cholewie jednego z nich tkwił prosty, ostry nóż. U pasa zawieszony miał falcjon w drewnianej pochwie, broń tyleż paskudną, co niewyrafinowaną i brutalną, ale bez wątpienia zabójczą.
Liess był mężczyzną na co dzień chmurnym, ale nie zawsze taki był. Kiedyś był osobą jowialną i wesołą, znoszącą trudy życia z zadziwiającym spokojem. Coś go jednak zmieniło, potem zaś nadeszły upadek na szlak i tułaczka. W towarzystwie kompanów wciąż był rozmowny, nawet wesoły, ale jego oczy zdawały się nigdy nie uśmiechać.
Każdy, choćby i wioskowy głupek, wychwyciłby z słów Meinholfa dobre zaznajomienie z tajnikami metalu i pancerzy. Nie było to jakimś tam mylnym wrażeniem, a odbiciem faktu. Był on bowiem płatnerzem z zawodu. Co skłoniło stirlandczyka do tułaczki? Z tego się nie zwierzył. Był twardy jak kocie łby, może nie brutalny, ale silny i mało finezyjny. Miał twarde pięści i pewną rękę, był bystry i można mu było zaufać.
- Zła. - odpowiedział Gustavowi grobowym głosem. - Ano może. Nie gorsza od ostatniej, jeśli byś mnie pytał o zdanie.
Wtedy, jakby dla kontrastu ze słowami Liessa, wypadła na nich pulchna baba, niby wystrzelona z bombardy. Nim skończyła opowiadać, bełt przybił ją niemal do szlachcica, uderzeniem gwałtownym jak letnia burza. Krew prysnęła na młodzieńca i wkoło.
Odruchowo się schylił, nauczony życiem tak bliskim żołnierskiemu. Miał dość rozsądku, by wiedzieć, że gdy prują do ciebie z kuszy, winieneś nachylić makówkę nisko, jakbyś chciał possać kutasa. Meinholf nie chciał niczego ssać, ale bełt w brzuchu by go nie ucieszył, to pewne. Szczególnie, jeśli byłby to jego brzuch.
Z zaskakująco donośnym pośród deszczu odgłosem, Liess wyrwał z drewnianej pochwy falcjon. Zgrzyt metalu poniósł do bocznym, ciemnych uliczek. Ze schyloną głową, ruszył za Wróblem. |