Wróbel jako pierwszy pognał w kierunku drzwi, zasłaniając się swoją drewnianą tarczą. Za nim Magnar, Meinholf i reszta kompanii. Postura Marienburczyka robiła swoje, więc gdy wpadł w drzwi domostwa, całym sobą zasłonił wszystko, co można było dostrzec wewnątrz. A wewnątrz, kilkanaście metrów w głąb szerokiego, urządzonego z przepychem holu, przyczajony na jednej nodze czekał już napastnik z załadowaną kuszą. Gdy tylko rzezimieszek pojawił się w drzwiach, w mig zwolnił cięciwę, bełt przeciął powietrze i wbił się ze sporą siłą w tarczę Wróbla. Mężczyzna poczuł, jak jego potężne mięśnie zawibrowały pod uderzeniem pocisku i nawet cofnął się o krok. Musiał być w tym momencie rad, że chwilę wcześniej zdecydował się na taką zasłonę.
Moment później w pomieszczeniu pojawił się Magnar, za nim Meinholf, Gustav i Hargin. Morderca był już w tym czasie na nogach, z dobytym w lewej dłoni krótkim mieczem. W pełnym świetle, wreszcie mogli zobaczyć go w całej okazałości.
Śniada, nie wyrażająca żadnych głębszych uczuć twarz skryta była pod brązowym, głębokim kapturem. Korpus zabójcy chronił średni pancerz, a przy pasie zwisającym luźno na biodrze nosił kilka sakiewek. Widząc, że Magnar z okrzykiem bojowym ruszył w jego kierunku, odrzucił kuszę, sięgnął do jednego z woreczków, a moment później cisnął o podłogę niewielką, szklaną kulę. Ta rozbiła się, uwalniając biały dym, który w chwilę spowił większą część holu, dezorientując krasnoluda. Mleczny opar unosił się niemal do samego sufitu, a do kompanii szybko dotarło, że zabójca właśnie postanowił dać nogę.