Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2007, 19:26   #3
Diriad
 
Diriad's Avatar
 
Reputacja: 1 Diriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnie
Lanoreth siedział w półmroku na korzeniu drzewa, wystającym na kilkadziesiąt centymetrów nad podłoże... Korzeń? W pokoju? Tak, korporacja zatroszczyła się o wszystkie szczegóły - te większe, jak choćby bujna, wręcz gęsta roślinność, i mniejsze, jak temperatura, czy wilgoć. I oczywiście nie za mocny, orzeźwiający wiatr. Wiatr był w pokoju bardzo ważny. "Nadawał mu tę nutkę atmosfery" - jak mawiał często Lanoreth. W jego ustach, z jego wężowym, rozdwojonym językiem i długimi kłami, brzmiało to bardzo specyficznie, choć każdy przyznawał, że także dźwięcznie. Spotęgowane było to też akcentem człowieka, który zdradzał, że nie pochodzi on z Center, lecz nikomu nie pomógł w odgadnięciu jego prawdziwej ojczyzny.
Wiatr owy kiwał lekko szarym kapeluszem z rondem, wiszącym na gałęzi obok Lanoretha. Nakrycie głowy nie spadało jednak, gdyż właściciel był spokojny. Im bardziej był on zdenerwowany, tym większą siłę wiatru ustawiał na panelu sterowniczym.
Właśnie zabrano metalowe naczynia po śniadaniu. "Pomagający" - woleli, żeby tak na nich mówić - zawsze byli dziwnie zdenerwowani, gdy wchodzili do pokoju Lanoretha. Uczciwie rzecz biorąc, mało kto nie był zestresowany, gdy z czystych, prawie hermetycznych korytarzy na wysoko rozwiniętej planecie, przenosili się przez jedne drzwi jakby do nowego świata. Pasy wody rozdzielały wilgotne wysepki połączone drewnianymi mostkami. A wszystko to między krzakami i drzewami, które gęsto porastały (jeśli można użyć takiego słowa) pokój. Gdzieniegdzie zwisały liany. Światło, podobnie jak siła wiatru i temperatura, było regulowane na panelu.
Gdy Lanoreth zastanawiał się, jakie ćwiczenia będzie dziś przechodził, usłyszał wezwanie z głośnika, ukrytego między liśćmi drzewa. Testy i pracodawcy mówili, że jest gotowy na usłyszenie go, lecz nie myślał, że stanie się akurat tego dnia. "Cóż... Każdego innego uważałbym tak samo" - pomyślał człowiek. Wstał, by wyjść na korytarz, i założył na głowę kapelusz, który nadal swobodnie kołysał się na wietrze. Rondo zacieniło jeszcze bardziej i tak już ciemną, oliwkowo-szarą skórę Lanoretha. Ciemne znaki na jego policzkach i głowie stały się teraz prawie czarne.
Od wyjścia dzielił go kilkunasto-metrowy pas wody. Pomyślał, że dla uspokojenia, warto się ochłodzić. Zamknął swoje głębokie, bezbarwne oczy i szybko na miejscu, w którym był, pojawił się długi, szaro-zielonkawy wąż. Wpełzł on do wody i przepłynął odległość w zaskakująco szybkim tempie. Na drugim brzegu po chwili można było zobaczyć stojącego Lanoretha. Wziął on wiszący obok ręcznik i wytarł twarz. Odwiesiwszy ręcznik, założył długi, szary płaszcz, czekający przy drzwiach, aż człowiek będzie chciał gdzieś wyjść. Poprawił kapelusz i otworzył drzwi. Mrużąc lekko oczy, przeszedł przez próg i znalazł się na jasnym, białym korytarzu. Zamknął drzwi i szybkim krokiem poszedł do pokoju odpraw, zastanawiając się, czy jest możliwe, żeby chodziło o coś innego niż - jak nazwa pomieszczenia wskazywała - odprawę.
 

Ostatnio edytowane przez Diriad : 08-04-2007 o 22:07.
Diriad jest offline