Cała ta zasada zbierania się w kupie za każdym razem jak jakaś łódeczka przypływała (nie ważne z kim lub bez kogo), był dla Mohini o kant tyłka potłuc. Właśnie w takich sytuacjach byli najbardziej narażeni na atak. Nie ona jednak rządziła, ba! nawet nie miała ochoty zabierać głosu w toczących się dyskusjach. Od tego są mężczyźni.
Cierpliwie wysłuchując historii nowego, kiwała od czasu do czasu głową, dźwięcząc przy tym kolczykami. Na wzmiankę o szpiegu, kobieta przez chwilę myślała, że mówią o niej, gdyż nie nawykła do życia w USA, w których za życia miała niby równe prawa a jednak była pogardzaną mniejszością. Gdy dotarło do niej, że nie o takie szpiegostwo chodzi rozmówcom, lekko się rozluźniła i nawet uroczo uśmiechnęła do samej siebie.
Nie mniej, obiecała sobie mieć oczy szeroko otwarte i w razie co rozszarpać każdego, kto będzie chciał jej zagrozić.
Na oskarżenia wykrzyczane przez Cichy Skowyt wampirzyca przekręciła lekko głowę w bok nie rozumiejąc o co mu chodzi. Rudzi, rudzi… no rudzi i co w tym dziwnego? Ona jest czarna. Wzruszając ramionami, odwróciła się na pięcie chcąc udać się do „swojego” hoteliku. Każdy jej krok wywoływał ciche dzwonienie bransoletek na kostkach oraz dzwoneczków, powszywanych w rozłożystą pomarańczową spódnicę. Niby wyspa „obrodziła” w nowego Kainitę ale Mohini wiedziała, że nie ma co liczyć na towarzystwo. Umarlaki czy nie, wszyscy tutaj byli zakompleksionymi sztywniakami udającymi, że jakiekolwiek urazy lub zwady między rasowe w tych czasach mają jeszcze jakieś znaczenie.
__________________ "Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab" |