Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2015, 18:57   #8
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Biegł pogrążonymi w półmroku korytarzami. Za sobą słyszał ciężki stukot ścigających go Meksów. Odliczył w myślach mijane po obu stronach rozwidlenia, nie zwalniając skręcił w lewo i niemal od razu poślizgnął się na plamie jakiegoś świństwa, które najwyraźniej wyciekło z instalacji hydraulicznej. Stłumione przekleństwo towarzyszyło głuchemu odgłosowi uderzenia w ścianę. Mimo bólu stłuczonego boku zebrał się szybko i rzucił do dalszego biegu, jakby chodziło o jego życie...

Bo i o życie chodziło.

Dwóch wielkich jak szafy Meksów, Hombres, jak kazali na siebie wołać miało z nim do wyjaśnienia pewną sprawę. Na rozmowę przynieśli maczety wykonane z zaostrzonych kawałków poszycia Gehenny, dlatego Spock musiał ulec ich argumentom i dać nogę. Zresztą lepiej nogę, niż głowę... Nie to, że nie spodziewał się takiej reakcji meksykańców po tym, jak sprzedał informacje na temat zabezpieczeń ich sektora konkurencyjnemu gangowi, ale nie zamierzał ułatwiać Meksom zadania.

Gehenna powoli się sypała. To było widać, chociaż zniszczenia zwykle następowały powoli. Czasami zawalało kilkadziesiąt metrów korytarza, innym razem paliło instalację elektryczną, a jeszcze innym razem układ krwionośny okrętu wyrzygiwał krążące w nim płyny - dokładnie tak, jak olej na tym skrzyżowaniu. W sumie mógł sprawdzić trasę wcześniej. Uaktualnić ją. Zaniedbania lubią się mścić.

Przeskoczył nad rumowiskiem zagradzającym dalszą drogę, dokładnie sześć kroków dalej na pamięć uchylił się przed niewidocznym w mroku ostrym jak brzytwa końcem stalowego dźwigara z poziomu wyżej, który w niewytłumaczalny sposób przebił sufit korytarza i wisząc dokładnie na wysokości twarzy groził śmiercią nieostrożnemu przechodniowi. Spock dobrze znał ten korytarz, jak i wiele innych. Jego rolą było znać drogi i wiedzieć co się dzieje w opanowanych przez anomalie korytarzach. Oczywiście miejsce, w którym znajdowała się Gehenna powodowało, że bezpieczne wcześniej trasy stawały się nie do przebycia albo opanowane przez demony zrodzone z chorych umysłów osadzonych tu więźniów. Zawsze jednak jeden zablokowany kierunek rodził dwie-trzy alternatywne ścieżki. Rolą Szczura było odnaleźć i poznać je wszystkie. A potem wiedzę o nich zaoferować temu, kto najwięcej zapłaci.

Urwany krzyk i zniekształcona przez echo rozmowa sprawiły, że zwolnił kroku. Nie chciał przecież zgubić ścigających go mężczyzn. To nie byłoby dobre dla interesów. Hombres nie mieli takiego wyczucia korytarza, jak on i potrzebowali więcej czasu, na przedarcie się przez najtrudniejsze odcinki. Najważniejsze, że wciąż podążali tam, gdzie prowadził ich Spock...

* * *

Dwóch zwalistych Latynosów wybiegło zza załomu korytarza i zatrzymało się widząc, że ich ofiara nie ucieka, tylko spokojnie czeka na środku obszaru oświetlonego jedynymi działającymi awaryjnymi lampami w okolicy. Pozostałe dawno zdechły lub zostały celowo wyłączone. Widoczny w czerwonym pulsującym światle mężczyzna stał bez ruchu i spoglądał na zbliżających się oprawców.

- I co, pieprzony brudasie, nie masz gdzie uciekać?! - rzucił jeden z nich, mówiąc z wyraźnym południowym akcentem. Gdy drugi podszedł bliżej, Spock ledwo pohamował śmiech dostrzegając krew spływającą z rozpłatanego policzka. Tajemnica niedawnego krzyku została rozwiązana - 1 dla dźwigara, 0 dla Meksów.

Wywołany spojrzał na Latynosa, wskazał na siebie palcem i zrobił zdziwioną minę, jakby zaskoczyło go pytanie. Całym sobą zdawał się mówić "ale o co chodzi?". Meksykanie zbliżali się, a maczety w ich rękach kreśliły skomplikowane wzory. Domagały się krwi.

- Stójcie! - wykrzyknął, a tamci nie wiedzieć czemu usłuchali. Chwilę później zdali sobie z tego sprawę i ponownie wznowili marsz ku swej ofierze, która robiła wszystko, żeby nie buchnąć śmiechem. Czuli się pewnie, a nieuzbrojony mężczyzna naprzeciwko nie wzbudzał w nich niepokoju. Spock przewrócił oczami i wydął wargi. Zwykle niedocenienie przeciwnika oznacza kłopoty. Na Gehennie po prostu zabija.

Nie ryzykując niepotrzebnie dłużej przytknął palce do ust i gwizdnął. Hombres znów się zatrzymali, rzucając niepewne spojrzenia na boki. W odpowiedzi korytarz, sekcja za sekcją, rozjaśniał się ostrym światłem podrasowanych świetlówek, czemu towarzyszył charakterystyczny stuk przy włączaniu każdej sekcji.

Spock zmrużył przyzwyczajone do półmroku oczy, by nie zostać oślepionym nadmiarem luksów. To samo zrobili Meksykanie, dlatego nie od razu zdali sobie sprawę, że korytarz za znajdującym przed nimi mężczyzną, boczne korytarze i ten, którym przyszli wypełniony jest kilkoma dziesiątkami postaci różniących się między sobą dosłownie wszystkim - byli tam czarnoskórzy, biali, skośnoocy, kobiety i mężczyźni w różnym wieku, ubrani w najróżniejsze wariacje szarych więziennych uniformów. Wyglądało na to, że pojawiła się tu zbieranina z tego i kilku sąsiednich sektorów. Mimo tej różnorodności, wszystkich łączyły dwie rzeczy - byli uzbrojeni i wpatrywali się w jeden punkt. Hombres. Przed pierwszy szereg wysunęło się kilka postaci z pistoletowymi paralizatorami.

Kilka uderzeń serca później było po wszystkim.

Spock podszedł do starszego mężczyzny nie biorącego udziału w pacyfikowaniu Latynosów. Mężczyzna zdawał się nie zwracać na niego uwagi i być całkowicie pochłoniętym obserwowaniem przygotowywania Meksykanów do transportu. Spock stanął obok i popatrzył w tym samym kierunku.
- Co z nimi będzie? - zapytał po chwili.
- Zaprzyjaźniona grupa z pewnego sektora zbudowała coś na kształt komór hibernacyjnych i potrzebujemy ochotników do ich przetestowania. - Odparł zapytany, nie odwracając się do rozmówcy.
- Powodzenia w eksperymencie. - Kąciki ust Spocka wygięły się w uśmiechu, jednak jego głos nie uległ zmianie. To było do przewidzenia - ktoś taki, jak Starszy przewodzący Szczurom z kilku sektorów nie zwykł marnować energii na zwyczajne wykonanie zadania, skoro można było upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Podczas rozmowy nie padło "dziękuję", ani nic, co miałoby przypominać Spockowi o zaciągniętym właśnie zobowiązaniu. Ten jednak wiedział, że przyjdzie czas odwzajemnić przysługę. Szczury dbają o swoich i oczekują, że każdy stawi się na wezwanie, by pomóc jednemu ze swoich. Tym razem pomogli jemu...

* * *



Podniesiony głos wyrwał go z zamyślenia. Fixer nakreślał obraz sytuacji, w jakiej znajdował się odcięty sektor. Krótko mówiąc - byli martwi, tylko niektórzy jeszcze o tym nie wiedzieli. Fixer starał się opóźnić nieuniknione - nowe zasady nie podobały się wszystkim, ale dawały więcej czasu. Teraz jednak okazało się, że czas stał się mocno deficytowym towarem. Spock potrzebował czasu, jak chyba nikt inny. Przecież w końcu uda mu się znaleźć sposób, aby stąd się wydostać.

Gdy usłyszał o zebraniu ochotników w pralni, nie zastanawiał się długo. To była szansa na znalezienie bezpiecznej drogi do innych sektorów. Rzecz jasna ryzyko było wysokie, ale na Gehennie nic nie przychodziło łatwo, szczególnie od czasu pojawienia się anomalii. To była prawdziwa okazja, bo szanse przeżycia w odciętym sektorze malały z każdą chwilą.

- Wpisz mnie, złotko. - Rzucił tylko, nawet nie błaznując zbytnio, jak to miał w zwyczaju. - Ryzyko duże, dlatego rozumiem, że ci co przeżyją zgarniają pulę po tych, co będą mieli mniej szczęścia? - Uśmiechnął się szeroko. Właściwie nie miał zamiaru negocjować z Fixerem, ale byłby chory, gdyby czegoś nie dodał od siebie.

Spock nigdy nie zdradził swojego prawdziwego imienia i nazwiska. Owszem, podał kilka zbyt ciekawskim osobnikom, ale tamci szybko zdali sobie sprawę, że ten zmyśla je na poczekaniu. Wszyscy, którzy go znali, znali go jako Spock'a i tyle. Szczupły, średniego wzrostu mężczyzna, którego najłatwiej było poznać po wygolonej głowie i tatuażach pokrywających ramiona, tors, plecy i nogi. Zapisana w nich była historia jego odsiadek, ale z tej również nie zwierzał się nikomu, bo i po co. Na Gehennie nie miałeś przyjaciół, za to każdy mógł potraktować cię kosą, jeśli nie byłeś ostrożny. Spock był ostrożny. Pod pozą żartującego w obliczu niebezpieczeństwa luzaka oraz lubiącego drinki z palemką i dobry towar punka skrywał się analityczny umysł, który na wysokich obrotach kombinował jak się stąd wydostać. Jego zachowanie lekkiego świra było tak przekonujące, że nie był traktowany jako realne zagrożenie dla kogokolwiek, ale też nie wzbudzał w innych przesadnej agresji. Był lokalnym folklorem, śmieciem, posłańcem, żołnierzem - zależnie od okoliczności i od tego, ile wynosiła zapłata. Co ciekawe, nikt nie mógł skojarzyć, dlaczego nikt dotąd nie spacyfikował wiecznie mającego ze wszystkiego ubaw świra. Chętni zawsze by się jacyś znaleźli, choćby dla tych kilku fajek, które Spock od czasu do czasu popalał. Jednak nikt nie pamiętał o tym, żeby ktoś próbował. Widać taki był Spock - jego wrodzony urok osobisty, elokwencja i erudycja rozwiązywały wszystkie problemy. W każdym razie wielu o nim słyszało lub nawet znało osobiście, ale mało kto wiedział, czym Spock się zajmował. Ci, co wiedzieli, zwykle korzystali z usług tego wytatuowanego łysego świra, by przekazał w ich imieniu jakieś informacje, albo takie zdobył. Za każdym razem na nowo negocjując stawkę lub żądając w zamian czegoś, czego zleceniodawca zupełnie się nie spodziewał. Nieprzewidywalność była cechą wrodzoną tego osobnika.

Problemy Szamanki przyjął do wiadomości, ale nic ponadto. Zaraz zgłosiło się kilku nabuzowanych testosteronem samców gotowych poszpanować mięśniami przed jedną z niewielu kobiet, których zaliczenie na Gehennie mogło okazać się jedną z ostatnich przyjemności, jakich zaznali. Tak, miano "Gehenna" pasowało jak ulał do tej krypy, jak i kilku panienek, które miał okazję poznać. W każdym razie nie sądził, żeby Szamanka potrzebowała właśnie jego do rozwiązania problemu z anomaliami. Jeśli ona nie poradzi, to on tym bardziej.

Zamiast tego postanowił skupić się na zabójcy Lulu. Nigdy lubił tego pederasty, ale jakiś czas temu, jeszcze przed odcięciem sektora zdarzyło mu się wykonać małą robótkę dla niego. Zapłatę za to zlecenie do teraz nosił za paskiem spodni.

Niedługo później przyglądał się plamom na wpół zeschniętej krwi na podłodze celi. Ci, którzy zabrali ciało nie kłopotali się tym, że ich buciory właściwie uniemożliwiły próbę oceny tego, co się stało w celi. Brak ciała także nie pomagał, ale dowiedział się już, że zabrano je do Kutasa, lokalnego rzeźnika. Nie próbował wysnuwać wniosków co do przeznaczenia, jakie czekało zwłoki martwego pederasty.

Przed wyjściem zamierzał dokładnie obejrzeć zawartość celi, ślady, jakie mogły zostawić słabnące z upływu krwi ręce ofiary, przedmioty, które mogły zostać ukryte pod materacem pryczy, przyklejone pod blatem stołu, czy schowane w toalecie lub wentylacji. Następnie miał w planach udać się do Kutasa, obejrzeć ciało, a także pogadać z tym, kto znalazł Lulu z poderżniętym gardłem. Jeśli to nie przyniesie rezultatu, to uruchomi swoje kontakty i popyta trochę - możliwe, a właściwie pewne było, że nieboszczyk miał jakieś zatargi.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline