Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2015, 10:26   #9
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 1 -

Ofiara szarpała się. Gwałtownie miotała na podłodze, niczym epileptyk podczas ostrego ataku choroby. Wykrzywione na boki nogi kopały stalową posadzkę zabrudzoną płynami fizjologicznymi i krwią. Ręce młóciły przestrzeń przed ofiarą, jakby ta próbowała zepchnąć z siebie niewidzialnego przeciwnika. Z zaciśniętych w grymasie bólu i przerażenia ust nie wydobywał się najmniejszy nawet jęk, jakby niewidoczny knebel zapychał szczelnie twarz ofiary.

Szamotanina zwalniała. Widać było, że walcząca osoba traci siły. Przegrywa.
Nie liczyła już na ocalenie w spustoszonym sektorze. Wiedziała, że żadnej pomocy nie otrzyma, bo i k to mógłby jej pomóc w tej opanowanej przez demony sekcji. Ruchy ofiary zwolniły. Szamotanina ustała. Ofiara nie walczyła już. Teraz jedynie liczyła na łagodniejszą śmierć.

Demon, który chwycił jej ciało w niewidzialne macki, który zapuścił w nią swoje energetyczne witki poczuł się zawiedziony, jednak nie wypuścił zdobyczy ze swych niewidzialnych szponów. Nie mógł wybrzydzać. Kto wie, kiedy znów trafi mu się jakiś posiłek, skoro w miejscu, w którym się zamanifestował, zabrakło myślącego mięsa.

HIRO, TORQUE

Ruszyli do Szamanki, prowadzeni przez posłańca. Szli szybko dobrze sobie znanymi korytarzami – ciemnymi, mrocznymi czeluściami, w których czaił się strach. Trzymali się głównego korytarza ignorując dochodzące z bocznych odnóg odgłosy: dziwne, metaliczne, niezidentyfikowane dźwięki, na które starali się nie zwracać uwagi. Czy pracowało poszycie GEHENNY, czy może były to – jak niektórzy sądzili – głosy wydawane przez anomalie, nie miało dla nich większego znaczenia. Czasami dochodziły do nich też odgłosy wydawane przez ludzi – jęk bólu lub ekstazy, krzyk wydany przez sen, szepty modlitwy. Wszystko, jak dźwięki z jakiegoś koszmaru. Jeżące włosy na głowie.
Dziwaczne. Bluźniercze.

Po drodze przyłączyło się do nich jeszcze kilku ludzi – mających opinię ”mięśniaków”. Informacja o tym, że trzeba zabezpieczyć sektor potrafiła wyciągnąć cel nawet najbardziej zatwardziałych skurwysynów. Zmusić do pracy kolektywnej, chociaż wielu z nich nawet nie miało pojęcia, że istnieje takie słowo, jak „kolektyw”.

Szamanka czekała na nich, w nieodłącznej masce gazowej z odsłoniętymi fragmentami ciała, które wyglądało jak marzenie zboczeńca.
Szamanka powitała przybyłych spojrzeniem przez szkło maski.

- Powinno wystarczyć. Zrobimy tak…

I wyjaśniała swój plan. A oni wzięli narzędzia – przecinarki plazmowe z resztką paliwa używane zazwyczaj, jako straszak w konfrontacji między więźniami. Zwykłe sztaby stali. Śrubokręty i co tylko kto miał i zabrali się do pracy. Nie wymagała ona za wiele sprytu, za to wymagała wiele siły i potu. Trzeba było zablokować korytarz stalowymi kawałkami otoczenia, wydartymi prosto z „tkanki” GEHENNY. Trzeba było wyrywać blachy ze ścian, spawać, łączyć je, przycinać, ustawiać w barykadę na korytarzu. Trudna fizyczna robota, przy której łatwo było o wypadek.

Ludzie pracowali jednak szybko. Inspirowały ich wyraźne odgłosy dochodzące z korytarza, który próbowali odgrodzić od reszty sektora. Przeciągły jęk, szelest, pisk, kolejny jęk, klekot czegoś, co mogło być łańcuchem ciągniętym po stali. Inspirował ich zapach krwi, który wyraźnie dochodził ich z blokowanej części sektora.

Znali te zapachy i te dźwięki. Kiedy Oculus wziął się za nich w straconych sektorach zaczynało się od takich samych zwiastunów. Jak się skończyło, każdy wiedział.

Więc nikt nie narzekał na ciężką pracę. Na krew. Na pot. Na zmęczenie. Zasuwali ciężko, jakby ścigali się z samym diabłem, bo w sumie tak było.
I chociaż Hiro i Torque spodziewali się innej „roboty” to jednak przyłączyli się do ogólnego wysiłku. Robili to, czego oczekiwała od nich Szamanka wpatrując się jednocześnie w gęsty, namacalny mrok po drugiej stronie powstającej bariery. Coś zdawało czaić się w ciemnościach. Coś niewidzialnego, głodnego, niepowstrzymanego. Coś tak niewyobrażalnie złego, że nawet najgorszy degenerat zamknięty na GEHENNIE wyglądałby przy tym zaczajonym w ciemnościach „bycie”, jak grzeczny uczniak.

- Czujecie to. – Szamanka spojrzała w czarny tunel. – Prawda? Czujecie.

Odpowiedzią była szybsza praca. Czuli. Czuli, jak cholera i chociaż nikt by się do tego nie przyznał, to bali się. Bali się, jak cholera. Bo dobrze wiedzieli, że tego, co skrywa ciemność nie da się powstrzymać nożem, ogniem, kulą czy bełtem z kuszy. A uciekać już też nie mieli dokąd.

PONTI

O tak. To było odprężające. Dawało satysfakcję mimo pozornej obojętności. Kiedy nasienie opuszczało jego ciało jęknął przez chwilę rozpamiętując dawne czasu.

Ujrzał światła, a w nich siebie, szarpiącego się na jakimś wózku. Wokół pulsowały setki holowyświetlaczy głownie pokazując medyczne odczyty – mapę mózgu, pracę jego organów wewnętrznych, zmieniające się natężenie najważniejszych hormonów.

Ponti. Halucynacje i fałszywa tożsamość urojona. Podpalacz. Szaleniec. Schizofrenik nie zdający sobie sprawy z tego, kim jest naprawdę. Tożsamość zbudowana na podstawie kiepskiego holo-horroru. Winny śmierci osób na małej kolonii rolniczej Stary Żniwiarz, na której uprawiano bio-produkty metodą tradycyjną.

Ponti, który nie nazywał się Ponti, nie przejmował się tym krótkim przebłyskiem prawdy, wywołanym przez orgazm. Szybko zapanował nad rozchwianą percepcją, ogarnął się i ruszył na miejsce spotkania. Z każdym krokiem prawdziwa tożsamość wyparta została przez tą, którą uznawał za swoją. Erik Ponti. Bohater z Old Harvest.

Zabójca kilkudziesięciu spalonych żywcem osób.

Szaleniec.

Teraz był szczęśliwy.

LALKA

Zabrał się za nią naprawdę ostro, chociaż odurzona prochami nie czuła tego. Najpierw zdzielił ją w twarz, aż na chwilę straciła przytomność.
A może straciła ją dlatego, że popłynęła na narkotycznej fali?

Nie miało to znaczenia.

Kiedy znów zajarzyła, co dzieje się wokół niej ujrzała go nad sobą. Poruszał się energicznie, dzikimi pchnięciami wbijając się w nią głęboko i brutalnie. Gdyby nie narkotyki, pewnie by ją bolało. A tak tylko uśmiechnęła się głupkowato. To go rozsierdziło.

- Śmiejesz się ze mnie, kurwo!

Wyszedł z niej, przewalił na brzuch, przycisnął ciałem do pryczy. A potem wszedł w jej tyłek. Gwałcąc tak, jak gwałcicieli się mężczyźni w więzieniu, by pokazać swoją dominację, jeden nad drugim. Skończył w niej krzycząc i przygniatając swoim ciężarem, a ona odpłynęła w objęcia prochów zanurzając się w jakieś abstrakcyjne wzory, wędrując umysłem gdzieś, gdzie było pięknie. Gdzieś, gdzie jakiś wkurwiony degenerat nie używał jej ciała, jak seks – zabawkę.

Ocknęła się na korytarzu. Pod jego celą.

Brudna i obolała. Posiniaczona i pobita.

- Jesteś mi jeszcze winna trzy takie jazdy – Usłyszała wściekły głos Larsa, chociaż nie widziała właściciela. – Ten towar był wart dużo więcej, niż twoja przechodzona dupa, kurwo.

Wstała z trudem i poczłapała przez ciemne korytarze w stronę miejsca zbiórki. Jak ćma przyciągana płomieniem. Nie wiedziała, czemu to robi. Po prostu robiła.

Kiedy zaczęła się ruszać narkotyki znów zadziałały. Ból znikł. Poczuła się znów wolna i szczęśliwa, dzięki magicznej chemii niszczącej kolejne synapsy mózgowe i oszukujących inne. Była w stanie takiej euforii i szczęśliwa.

Dziwne, więc było to, że kiedy szła korytarzem, z jej oczu płynęły łzy i nie były to bynajmniej łzy szczęścia, czy wzruszenia.


OCZKO

Czip była miła i Oczko spędził z nią kilka naprawdę przyjemnych chwil. Pod koniec, kiedy krzyczał leżąc pod nią, podczas gdy ona ujeżdżała go rytmicznie i mocno – w momencie orgazmu ujrzał coś dziwnego.

Jakby przebłysk czegoś, co miało nadejść.

Plątał się w ciemności otoczony przez wiele rozmytych, niewyraźnych cieni. Oczko wirował, jak na zepsutej karuzeli, a cienie wirowały wokół niego z jeszcze większą szybkością. Próbowały krzyczeć. Próbowały złapać go. Pociągnąć do siebie. Wyrwać z obłąkańczej wirówki, której doświadczał.
Oczko krzyknął. Chip krzyknęła.

Cisnął się pod nią. Walnął głową o metalowy element pryczy.

Zadrgał konwulsyjnie. Zamknął oczy, lecz cienie wirowały pod powiekami zlewając się w jedną wielką, kręcącą się plamę… W wir ciemności. W galaktykę spiralną złożoną zamiast gwiazd to z czarnej antymaterii.

Skończył. Znieruchomiał. Cienie znikły. Cela znikła. Wszystko znikło.
A potem wróciło wraz z niewyraźnym głosem Chip, która najwyraźniej tłukła go po twarzy.

- Nie wasz się kopnąć w jebany kalendarz w mojej pierdolonej celi!

No tak. Miała by opinię tej, która „zaruchała faceta na śmierć”. Niekoniecznie byłą jej ona potrzebna.

- No.

Ucieszyła się, że żyje. Nim jednak doszedł do siebie po tej przerażająco realnej, chorej wizji, była właściwa pora, by ruszać. Coraz bardziej przerażała go myśl, że będzie musiał wyjść poza sektor i wejść tam, skąd nikt nie wracał. Jakim prawem chciał wierzyć w to, że w jego przypadku będzie inaczej?

Z tymi niezbyt pokrzepiającymi myślami dręczącymi mu głowę udał się jednak na miejsce spotkania. Ostatnim, co liczyło się na GEHENNIE była opinia współwięźniów. Oczko wiedział, że jeśli chociaż raz „da dupy” w tym metaforycznym znaczeniu, to nie minie zbyt wiele czasu, jak będzie zmuszony zacząć jej dawać także w tym fizycznym wymiarze. Kiedy tracisz szacunek, tracisz wszystko. Takie były prawa GEHENNY.

GHOST I SPOCK

Spotkali się w celi Lulu, dokąd – jak się okazało – udali się zaraz po spotkaniu. Pracowali jednak obok siebie, nie odzywając się jeden do drugiego, każdy skupiony na tym, by odszukać jak najwięcej szczegółów.

Było to trudne zadanie, bo celę odwiedził chyba cały sektor. Każdy chciał się przyjrzeć, upewnić, przekonać.

Zabierająca zwłoki ekipa wysłana przez Fixera skorzystała z okazji i zrobiła kipisz celi. Cóż. Trudno było oczekiwać po mętach z GEHENNY, że będą się przejmowali morderstwem czy zakładali, że ktoś zajmie się śledztwem – takim prawdziwym, niemal policyjnym. Nawet, jeżeli morderca zostawił jakieś ślady – to świadomie czy nie – inni więźniowie zatarli je aż za skutecznie.
Potem jednak Ghost i Spock poszli każdy we własną stronę.

GHOST

Ghost pokęcił się po korytarzu, w którym zlokalizowana była cele Lulu. Jak się okazało mieszkało w nim tylko pięciu więźniów. Każdy jednak zajęty był własnymi sprawami. Nikt nic nie słyszał. Spał. Brandzlował się. Nie było go. Srał. Jednym słowem – typowe więzienne wymówki.

Dla Ghosta to każdy z nich miałby powody, by zabić Lulu. Z jedna czwarta ocalonych miała takie powody.

Więźniowie odpowiadali chętnie na niewypowiedziane pytania Ghosta. Miał renomę. Bali się go. Nie chcieli wpisać się „na czarną listę” tego więźnia. Nikt nie chciał.

Odpowiadali więc chętnie.

Ghost wiedział, jakim degeneratem był Lulu. Na dobrą sprawę ktoś zrobił sektorowi przysługę. Wyrwał chwast. Pozbył się insekta. Zgniótł pluskwę. Każdy na korytarzu miał przynajmniej kilka powodów, by wyciąć Lulu drugi uśmiech. Nikt jednak tego nie zrobił. Za bardzo się bał. Nie Fixera. Nie Lulu. Nie Ghosta. Nie Zanzibara i reszty szefów sektora. Bał się tego, co czaiło się za stalowymi grodziami. Tego, co ukrywało się w mrokach kolejnego sektora. Tej nieznanej, morderczej, niepowstrzymanej siły, którą ludzie nazwali Oculusem.

Czas upłynął szybko, a jemu nie udało ustalić się nic, poza listą podejrzanych. Był to spis sektora, którego skreślił siebie i Lulu.

Niewzruszony niepowiedzeniem zebrał swój sprzęt i ruszył na miejsce spotkania.

SPOCK

Wizyta u Kutasa nie dała zbyt wiele. Ciało zostało elegancko oprawione przerobione na kotlety, gulaszowe, podroby, pasztety. Kantyna wyglądała, jak rzeźnia z horroru. Ale najgorsze było to, że Kutas poradził sobie z trupem w zaskakująco skuteczny sposób. Jak doświadczony w porcjowaniu ludzkiego mięsa oprawca.

Kiedy Spock dotarł na miejsce, zastał już tylko ociekające krwią kości i odciętą głowę przygotowane do wywalenia w kosmos.

Kutas za to chętnie opowiedział Spockowi o tym, jak zabito Lulu. Ze szczegółami, krojąc przy tym część ofiary na kawałeczki i dorzucając do gara na prowizorycznej kuchni napędzanej przez spalane gówna więźniów. Wynalazek speców z Gildii Zero. Kantynę wypełniał aromatyczny zapach gotującego się mięsa i smażonych kotletów.

Spock nienawidził siebie za to, ale ślinka ciekłą mu na sam zapach.
Opuścił „kuchnię” z trudem panując nad żołądkiem.

Kutas trafił na pierwsze miejsce listy podejrzanych. Albo był tak pokręcony, albo zarżnął Lulu.

Facet, który znalazł Lulu nazywał się Świder i jak się okazało, poszedł z ekipą „do Szamanki”. Spock poszedł więc, kierując się odgłosami pracy.

A kiedy znalazł się na miejscu zapomniał o tym, co ma zrobić. Nie miał zamiaru pracować. Nie miał zamiaru pomagać, ale kiedy poczuł zło czające się o drugiej stronie, kiedy Szamanka zagoniła go do pomocy, wziął się do pracy.

WSZYSCY

Zjawili się o czasie w pralni. Wszyscy. Niektórzy cuchnęli seksem, inni potem. Najgorzej wyglądała Lalka, ale Fixer tylko zaklął szpetnie na jej widok.

- Nie powinna iść – warknął Zanzibar. – Wygląda jak chodzące, nawalone prochami gówno.

- Najwyżej zajebią ją anomalie – zawyrokował Fixer. – To może pomóc innym. Nie mamy już czasu na szukanie innych osób. Jarry!

Do pralni wszedł czekający pod drzwiami więzień. Znali go. Jarry był „złotą rączką” w sektorze. Znał się chyba na wszystkim: elektryce, elektronice, mechatronice, komputerach. Potrafił zreperować każde urządzenie. Przy czym był facetem, którego większość więźniów lubiła – może poza skrajnymi zjebani, których w odciętym sektorze zbyt wielu już nie zostało.

- To rezystory Vossa – mechanik wręczył każdemu z ochotników po jednym urządzeniu.

Było płaskie, długie na jakieś pół metra, szerokie na jakieś piętnaście centymetrów, z zaczepami na górnej i dolnej krawędzi.

- Potrzebne nam będą cztery. Mamy zapas, ale obawiam się, że to szybko się zmieni.

- Wejdziecie przez rurę wentylacyjną – wyjaśnił Fixer. – Prowadzi po korpusie GEHENNY więc będziecie szli prawie jak przez kosmos. Jest szczelna, wiec tlenu wam nie zabraknie, chociaż będzie cholernie zimno. Zresztą stracony sektor też jest wyziębiony.

Wymienili kilka spojrzeń.

- Wyjdziecie w sekcji technicznej sektora Z-1907. Stamtąd zostanie wam do przejścia około stu metrów. Po wyjściu z technicznego, skręcicie w lewo, potem na drugim korytarzu w prawo. Dotrzecie do łącznika i nim w lewo. Ostatnie pomieszczenie na tym korytarzu, to wasz cel. Dajcie Jarryemu pracować. Wracacie tą samą drogą. Jeśli się nie uda walcie prosto na wejście do naszej sekcji. Wpuścimy was.

Przytaknęli, że zrozumieli.

* * *

Rurę trzeba było przeciąć robiąc w niej otwór na tyle szeroki, by zmieścił się w nim nawet najbardziej dopakowany uczestnik wyprawy.
Ustalonym szykiem ruszyli – jedno za drugim – targając swoje klamoty i rezystor Vossa.

Rura była niezbyt szeroka. Musieli pełzać niej w wymuszonej pozycji, bez szans na jakiekolwiek manewry, jedno za drugim. Metal był wyziębiony, pokryty lodem.

Kiedy dotarli na miejsce – Lalka, Ponti i Torque dorobili się kilku mniejszych ran, gdy nieostrożnie dotknęli ciałem wyziębionego miejsca i ruszając dalej odrywali się od powierzchni pozostawiając na niej kawałki przyklejonej do niego skóry.

Wyszli wykorzystując resztę paliwa w przecinarce – znów wycinając sobie drogę przez nawiew wentylacji.

Zgodnie z rozkazem nikt nie opuszczał pomieszczenia technicznego, póki nie znaleźli się w nim w komplecie.

Kiedy już byli na miejscu, oszronionym, pustym, pomieszczeniu, którym kiedyś trzymano zapasowe kombinezony w charakterystycznym, szarym kolorze. Teraz jednak większość materiału zmieniła się w sztywne, wilgotne, zamarznięte syntetyczne płótno. Poza zapasem butów i ubrań w magazynku nie było niczego wartego uwagi.

- Dobra – Jarry zajął się otworzeniem wyjścia.

Nagle zesztywniał.

- Ciii. – Uciszył ich szeptem.

Też to usłyszeli. Dźwięk dochodzący zza stalowych drzwi. Dziwny szelest i węszenie, jakby coś wyczuło ludzi po drugiej stronie i teraz starało się uchwycić ich zapach. Namierzyć.

- Anomalia. Chyba nas wyczuła. – Powiedział Jarry. – Co robimy? Wy tutaj jesteście, by zapewnić mi ochronę.

Mechanik z G0 mówił cichym szeptem, ale i tak jego słowa wydawały się być zbyt głośne. Odbijały się echem od oblodzonych ścian magazynu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 04-08-2015 o 14:02.
Armiel jest offline