Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2015, 10:42   #6
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Jenny na pustyni spotyka nowych kompanów drogi

Z początku Jenny myślała, że przeprawa przez pustynie nie będzie taka straszna. Pomyliła się. Niebieski bezkres nieba i lejący się z niego żar był mordęgą. Gdyby nie białe szaty zakupione wcześniej pewnie by spłonęła żywcem. Lęk przestrzeni odezwał się niespodziewane i z niespotkaną siłą. Większość czasu szła skulona obok Susanoo aby chociaż nieco się ochronić. To było straszne wszędzie pusto i tylko piasek. Żadnego schronienia. Biedny rogacz musiał iść z zawieszoną u jego boku dziewczyną, kurczowo się trzymająca jego szat. Albinoska ociekała potem z gorąca, a jej skóra skwierczała od jego żaru. Coraz szczelniej się musiała okrywać aby się nie oparzyć. Wybawieniem okazała się karawana podróżująca po pustyni i oaza w jakiej się zatrzymali.
- Zaraz… ile? - Jenny wybauszyła oczy.
- Jeden do dziesięciu dziewczyno - odpowiedział jej dened z podrużujących karawaną.
- Oj…
- Fiu… - zagwizdał cicho Susanoo i jak zwykle to była niemal jedyna jego reakcja.
- No dobra… a ten… może hmm… ja wam pomogę, a wy pozwolicie mi się jakoś dorobić?
- Nie dorobić, ale możemy ci nieco zapłacić, podzielić się jedzeniem, albo wiedzą.
- Aaaa… może wszystkiego po troszku? Będę się starać. Chcę dostać się do Złotego Miasta i boję się, że sama zgubię drogę.
- Uuu, trochę zboczyliście, ale udajemy się w tamtą stronę, więc jak będziesz się przykładać to pozwolimy ci iść z nami.
- Uf - odetchnęła z ulgą Jenny. Wieczorem zaśpiewała dla karawany i od razu udało jej się nieco zaskarbić przychylności. Potem zaczęły się sny. Dużo różnych ale o dość zawężonej tematyce. Było w nich dużo przystojnych mężczyzn. Raz jeden przyśnił jej się jej facet jeszcze z MadrueyCity. Rebeliant razem z nią i namiętny kochanek. We śnie jak zwykle zaczęło się od końca. Było już po wszystkim, a oni stygli. On wstał pokazując jej swoje umięśnione ciało. Wtedy też się odwrócił celując z broni fazowej prosto w jej twarz. Był ubrany w stój rządowych żołnierzy. Nacisnął spust, a Jenny obudziła się zlana potem.
Im dalej szli tym bardziej bardka zrzucała sny na działanie pustyni. W końcu ciągle podróżowała w otwartej przestrzeni teraz nieco załagodzonej karawaną, ale ciągle groza była. No i ten żar. Ciągłe ciepło i ciągła udręka. To na pewno było winą tego.

Na pewno.

Podczas podróży dziewczyna również szlifowała swoje umiejętności postrzegania dźwiękiem. Zaskoczona była dostrzegając jak wiele dzieję się pod powierzchnią pustyni. Całe życie przeniosło się właśnie tam. Zarówno te małe jak i te… duże. Kilkukrotnie dzięki tej umiejętności udało się uniknąć niebezpieczeństwa. Dodatkowo kiedy tylko mogła ćwiczyła to czego nauczyła ją Alex. Chciała wzmocnić swoje ciało, gdyż było zbyt słabe aby sobie poradzić. Same pieśni nie będą wystarczać.
***
Dziewczyna westchnęła patrząc na nadchodzącą jasność i gorąc. Były tuż za horyzontem. Jen zamknęła oczy i skoncentrowałą się na dźwiękach dookoła niej. Słyszałą ruszającą karawanę, słyszała przesypujący się piasek pod wpływem wiatru i słyszała bicia serc jej, Susanoo i reszty. Słuchała czy niczego większego nie ma na ich drodze.|
Słyszała w oddali potężne stąpnięcia, podziemne szuranie i jakiś turkot, bardzo odległy, ale musiał być nader głośny.
Na szczęście nic chwilowo im nie groziło. Mogli ruszać dalej. Przewidywania tutejszych oceniały pozostałą podróż na 3 dni. Jenny szybko przeliczyła że od wyruszenia z platformy i dotarcia na pustynię zajęło jej 2 dni. I liczyła kolejny tydzień na dotarcie do miasta, ale po trzęsieniu ziemi. Krótkim ledwie pojedyńczym wszystko stało się jakby odleglejsze. Tak więc do miasta mieli dotrzeć po prawie 15 dniach wędrówki. A wszystko to zasługa karawany która trzymała tępo i zapewniała wsparcie.
Tylko 3 dni. Tak, Jenny była szczęśliwa, że to już tylko 3 dni. Prowiant już jej się kończył, a wodę zaczęła cenić jak największy na świecie skarb. Szczerze znienawidziła piasku, który szczękał jej w zębach i dostawał się a absolutnie każde miejsce. Był w plecaku, był w zagięciach szaty, był na skórze, we włosach, w ustach no i jeszcze dostawał się pod bieliznę. Istne szaleństwo. Bardka oddała by wiele za możliwość wykompania się. Swoje żale wylewała Susanoo. Niewielkiego pocieszenia mogła się od niego jednak spodziewać. Dlatego milczała jak szli, aby już więcej piachu w zęby nie nabrać.
Z kolei Susanoo naszła ochota na rozmowę.
- Jak twój trening? - zapytał jakby w jakimś zamyśle.
Jenny szybko zorientowała się, że odległy turkot zaczyna narastać. Choć zapewne nie był jeszcze słyszalny dla ludzkiego ucha.
- Słysze jakiś dziwny terkot - Jenny odpowiedziała naburmuszona. Zaraz jednak porzuciła gniew. - Nie wiem co to, ale zbliża się do nas. Chyba powinniśmy uważać.
- Turkot powiadasz... Jakiś pojazd w takim razie. Ja czuję tylko zbliżające się istoty. Miejmy nadzieję,że są pokojowo nastawieni. Bo inaczej przyjdzie nam walczyć w tych warunkach.
- Uch wolała bym nie. Nie jest jeszcze aż tak gorąco ale… Pojazd powiadasz? Hmm… - Jenny wsłuchała się ponownie. Mając w pamięci karocę Ervena stwierdziła, że to nie ten rodzaj pojazdu. Coś jednak jej ten dźwięk przypominał czyżby..?
- To jakaś maszyna! - zakrzyknęła zaraz ściszając głos. Przecież nawet w Punkcie Obserwacyjnym technologia była na niskim poziomie. Nawet jeśli wyższym od reszty…
- To musi być pojazd mechaniczny. Hej - zakrzyknęła do kogoś z karawany. - Jakiś mechaniczny pojazd się do nas zbliża!
Wsłuchując się bliżej Jenny zdawała się słyszeć kiedyś podobny dźwięk. Dawno temu w swoim świece.
Silnik Harley-a, a może Diesel-a.
W karawanie zrobiło się drobne zamieszanie. Ludzie zaczynali zbierać wszystko co warotściowe i wyskakiwać z konwoju. Zostawiając wozy i wielbłądy.
- Oho. To chyba nasza odpowiedź. - przytaknął Susano - Powinnaś się rozgrza... - przez moment zerkajac jej w oczy zaniemówił - Schłodzić... Na pustyni bardzo szybko można się przegrzać. To jedna z zasad walki w danym środowisku. Dostosuj się do przeciwności. - sam dobył swej buławy.
- Heh… nosz kurw… - mruknęła pod nosem bardka. - Niby jak mam się schłodzić? Lodu tutaj niema, a ja takich rzeczy nie potrafię. Może zostawili jakiś bukłak z wodą..? - Jen podbiegła do pozostawionego wozu szukając jakiejś nadmiarowej manierki. Swoją wolała zachować. Z resztą wylanie na siebie wody wydawało się takim marnotractwem. Dlatego też nim zrobiła coś tak głupiego wyciągnęła swoją gitarę na przód.
- A może nas nie zaatakują? - zapytała niepewnie Jen Susanoo wracając do niego.
- Walka nigdy nie powinna być rozwiązaniem. - rzekł jakby ze smutkiem? - Ale czasem nie ma innej drogi.
Rzucił swoją buławę na piasek tuż pod swoje nogi i zasypał ją piaskiem, tak by była niewidoczna.
- Unikaj walki, ale bądź na nią gotowy. Jeśli się uda tego się trzymajmy.
- Słowa Pana Kagetory. - stweirdziła Jenny
- Jedna z zasad wojny. - przytaknął rogacz - Ale dobrze, że pamiętasz. Schowaj gitarę tak byś miała do niej dostęp, ale by nie uznali tego za broń. A... jeszcze jedno. Gdybyś zmieniła zdanie, nie przejmuj się. Zawsze jestem po twojej stronie.
- Cieszę się - Jenny uśmiechnęła się. Zamiast chować gitary po prostu ją przełorzyła na plecy. To był w końcu instrument a nie jakaś tam zwyczajna broń. Z resztą dla potwierdzenia, że to instrument zawiesiła na sznurku przy pasie swoją złotą lirę. Po chwili zastanowienia odsłoniła też twarz.
- To chyba pomorze nieco nie? Hmmm w razie czego ja gadam. Mam nadzieję, że nas nie wpakuję w kłopoty.
- Powinno. Rozmowę zostawiam tobie, zważywszy na moje rogi, raczej nie miał bym u nich posłuchu. Postaraj się by nie rozkradli całego dobytku, ale miej na uwadze nasze bezpeiczenstwo przede wszystkim. Gdyby jednak miało do czegoś dojść, postaram się wziąć większość na siebie. Choć chciałbym zobaczyć owoce twojego drogiego treningu.
- No cóż, jeśli uda się ich ugadać, to następnym razem. Wiesz zawsze moglibyśmy zrobić sparing - bardka wyszczerzyła się i złapała za lirę. Zabrzdąkała na niej.
- Cóż za loooos
W tym upale zdechnąć
niczym w objęcia huty wpaść
Ale może uda się przepchnąć
Słów pojednania garść…
Ajajajajaj!
Zakończyła i pokłoniła się nieco przed Susanoo. Westchnęła jednak widząc już kłąb pisku na horyzoncie.
Po niespełna 20 minutach czekania, nie wiedzieć dlaczego wykorzystancyh na czekaniu a nie ucieczce pojazdy podjechały do karawany.
Jak można było się domyśleć: trąbili, krzyczeli i nawet strzelali, choć w powietrze.
Zdawać by się mogło... dzikusy, choć podobnieństwo do postaci z jakichś znanych filmów, mogło być uderzające.
Pojazd był jeden...

ale ciągnął za sobą przyczepę, wykonaną prowizorycznie z jakiegoś innego pojazdu.

Wewnątrz pojazdu siedziała dwójka osób, ale przyczepka wypełniona była po brzegi.
Kierowca:

Pasażer:

A z wozu wyjrzały jeszcze 4 głowy, jedna która z trudem mieściła się w małym okienku.


Pasażer wysiadł z auta. Wyglądał jak bandzior, ruszał się jak bandzior, miła przy pasie noże... jak bandzior i głos.. cuż... nie wszystko można mieć.
https://www.youtube.com/watch?v=S5LH20-QOdA
- Witać wędrowcy. - rzekł swoim piskliwym głosem.
Trzeba przyznać... takie połączenie nietypowości bywa groźne.
- Widzę, że macie problem z karawaną. Może potrzebujecie pomocy? - zagadną obserwujac wozy i mierząc ich wzrokiem.
Jenny zacisnęła usta w pierwszym odruchu nie chcąc parsknąć śmiechem. Na szczęście jej twarz była już czerwona od słońca więc nie było widać, że czerwienieje bardziej.
- A… khm, Witajcie, witajcie. Nie trzeba nam pomocy. Robimy chwilowy postój, bo zwierzęta się zmęczyły. Co was sprowadza w te jakże nieprzyjemne strony pustyni? - Jenny uśmiechała się szeroko. Bynajmniej dlatego, że była zadowolona, po prostu samo wspomnienie głosu sprawiało, że uśmiech sam wstępował na twarz.|
- A jedziem sobie do obozowiska. Liczyliśmy na jakiegoś wędrownego sprzedawcę wody w tej okolicy, bo zwykle takowych się tu widuje. A tu popatrzcie karawanę znaleźliśmy. Może i nam się trochę przerwy należy. - Odwrócił się machając dłonią na znak postoju.
Z przyczepki wysiedli jego podkomędni, a reszta nieznanej gromadki została w środku.
- Nie będziemy wam przeszkadzać prawda? - zapytał niby to uprzejmie, ale jednak retorycznie. - Pozwolicie że się tu rozejrzymy. Tak ładnie tu, piaszczyście…
- Och mamy trochę wody na sprzedaż, tak! - Jenny podniosła palec do góry nie mogąc przestać się uśmiechać. - Jednakowoż będziemy ruszać niedługo, gdyż w takim skwarze nie idzie na dłuższe postoje. Z chęcią nieco jej odsprzedamy, ale potem trza nam będzie ruszać. Pozwólcie, że oprowadzę. Och i prócz wody mamy też inne dobra. Jeśli macie pieniądze z chęcią się nimi wymienimy - dziewczyna wskazała dłonią na najbliższy wóz. Tam akurat wiedziała co jest.
- Ach kobieta i interesy. Ci przybysze nie przestaną mnie zaskakiwać. - machnął ręką na kierowcę.
Stalowy potwór podjechał bliżej ustawiając się blisko wóz dla wygody wymiany towaru.
Największy z drabów podszedł do Susanoo, ale nie zdawało się by było między nimi jakieś napięcie.
Rogacz nie zwracał na niego uwagi, a drab miał go tam gdzie piasek przeszkadza.
Gdy wóz podjechał bliżej w oknach można było zobaczyć pasażerów. W większości byli to młodzi ludzie, tylko nieliczni byli starsi. Większość z nich były to kobiety.





Był w śród nich ktoś jeszcze. Ktoś kto przykuł uwagę Jenny, choć ta wciąż musiała utrzymywać kontakt wzrokowy z ich “szefem”.
Pewien młodzieniec o śnieżno białych włosach.


Miał piękne błękitne oczy, ale był w nich smutek.
Jen uniosła na moment brwi a jej uśmiech zbladł. Zaraz się odwróciła do “szefa”.
- Ach wiedzę, że dużo macie pasażerów ze sobą! Może i oni wyjdą? Jak widzicie starczy dla wszystkich - wyszczerzyła się prowadząc draba do wozu.
<Zadanie: Uwolnić uwięzionych?>
- Zapewniam, że wszystko będzie w dobrej cenie!
- Nie wątpię. - Przytaknął. - Sądzę, że nie są skorzy do rozmowy. Przez całą drogę nie zamienili ani słowa. - Rzekł z uśmeichem. - Otóż widzisz ja i moja... grupa zajmujemy się transportem. Przewozimy ludzi tu i tam. Hm... a ty i twój... - chwila ciszy i długiego zastanowienia - zwi... mężczyzna. Jak rozumiem handel? Tacyśmy pokrewni z fachu.
- Przewóz, handel… taaak, zdecydowanie jesteśmy pokrewni w fachu - Jenny wspięła się na wóz i odwróciła do szefa. Z uśmiechem na twarzy spojrzała na Susanoo.
- Jestem też grajkiem, prócz tego wszystkiego. Pozwólcie, że zaprezentuję - Jenny sięgnęła po złotą lirę u pasa i znów zaintonowała kilka nut. tym razem nie zaśpiewała konkretnych słów, a zanuciła tylko.
- O tak. Teraz powinno być dobrze. FUS RO DAH! - ryknęła w twarz “szefa”.
Fala uderzeniowa rzuciła łowcą niewolników o przyczepkę, jednocześnie z siłą mogącą ją przewrócić. Jednak była zaczepiona o pojazd, który to uniemożliwił. Dowódca był chwilowo wyłączono z gry.
Susanoo zareagował gdy tylko dostał sygnał. Nogę zakopał w piasku i korzystając z chwili nieuwagi wielkiego draba podrzucił swoją buławę, dosłownie zdmuchując draba celnym trafieniem. Zapewne go nie załatwił, ale minie chwila nim tamten wróci na nogi. Gdy tylko stracił oponenta rozpostarł dłonie jakby zachęcając dziewczęta z karabinami do walki. Tak odwracał uwagę od Jenny, której trafił się kolejny przeciwnik (mel gibson ). Kierowca wyskoczył z wozu wyciągając zeń swoją dwururkę - obrzyna i nóż motylkowy.
Pierwszy poszedł strzał... jak można się było domyślić.
Jenny nie czekała na reakcję innych i po powaleniu szefa zeskoczyła z widocznego miejsca. Tylko to ją uchroniło przed strzałem. No, może nie do końca. Śrut drasną ramię boleśnie drąc bez przeszkód słaby materiał. Dziewczyna krzyknęła krótko z bólu. Nie był on na tyle silny aby się poddała. Oj nie. Zręcznym ruchem przerzuciła swój instrument na przód uderzając zaraz w struny. Rytmiczny i jednostajny rytm wydobył się z głośnika wbudowanego w instrument. Zaraz wokół Jen rozpostarła się zielona poświata, która pomknęła pięciolinią do Susanoo. Oboje poczuli swoją obecność i zgrali swoje zamiary. Byli niczym dobrze zgrane nuty. Skoro rogacz postanowił odciągnąć od niej uwagę, to nie zamierzała mu w tym przeszkadzać. Schowała się za wóz aby uniknąć kolejnego ostrzału i wplątała w swój rytm nowe dźwięki. Powietrze wokół niej nieco się naelektryzowało.
Słuch Jenny zareagował na kroki. Przeciwnik się zbliżał. Co więcej słuch wyłapał coś jeszcze, nie do końca wiadomo co. Napewno nadciągającą obecność i szum wiatru? Mniejsza. Ważniejsza była bliższa okolica niż odległe tereny.
Kilka kolejnych akordów i Jen wyskoczyła zza osłony. Mocniejszym uderzeniem o struny wywołała iskry na czubku gryfu i strzeliła niewielka błyskawica w stronę napastnika. Poraziło go niezbyt mocno, ale zawsze. Tę chwilę bardka wykorzystała aby podbiec do niego i biorąc zamach wyprowadziła kopniaka w krocze.
Przeciwnik, nie miał prawa podnieść się po takim trafieniu. Jednak gdy ten się kurczył, z nad jego głowy nadszedł niespodziewany cios. Pięść trafiła piosenkarkę prosto w twarz. Element zaskoczenia pozbawił Jenny jej dwuręcznej broni. Dowódca widać miał twardszy łeb niż się mogło wydawać, a z tą zakrwawioną twarzą wyglądał groźnie.
- Ty dzi*ko... - zapiszczał swoim sopranowym głosem podnosząc z pod ciała kierowcy składany nóż.
Susanoo choć widział całe zajście nie mógł się zbliżyć, już i tak miał na głowie 3 przeciwników z karabinami.
- Pożałujesz tego... - zbliżał się miarowym krokiem, jakby chcąc zasiać jeszcze większy postrach.
Jen złapała się za nos, który rozkrwawił się nieco mimo, że nie został złamany. Gitara została na ziemi kiedy bardka zacisnęła dłonie w pięści stając w postawie bojowej. Z jej fioletowych oczu błysnęło złowieszczo. Pozwoliła się zbliżyć szefowi aby mógł zadać cios. Chciała go uniknąć łapiąc jednocześnie za rękę i przerzucić nad sobą. Uwielbiała ten ruch, a teraz podejrzewała, że wyjdzie jej sprawniej po tych ćwiczeniach jakie odbyła.
Pchnięcie, reakcja... nie zmyłka. O włos ostrze obrócone w dłoni minęło się z nachalną ręką Jenny. Kolejna próba, unik. Wykrok, markowane cięcie, Jenny już prawie chwyciła uzbrojoną rękę gdy cios został zadany łokciem. Nie straciła równowagi. Nie po tylu treningach. Jej pozycja była stabilna nie ważne jak szybko musiała reagować.
Niestety miała problem i dobrze o tym wiedziała. W swoim świecie już wielokrotnie widziała takie ruchy jakie prezentował sopranista. Tylko, że wtedy bez przeszkód można je było nazwać ulicznym stylem walki.
Ale Jenny miała jeszcze coś w zanadrzu.
Fuknęła niezadowolona nie mogąc poczynić znanego jej manewru. Podniosła pięści do twarzy i przeskoczyła kilku krotnie nogami w miejscu. Nie była najlepszym wojownikiem, ale spróbować należało. Skoro obrona nie działała, trzeba było zaatakować. Tym razem Jen skoncentrowała się na dźwiękach ciała szefa. Na biciu jego serca, chrzęstu kości, skrzypieniu mięśni, szeleście ubrania. Zamierzała wykorzystać to przeciw niemu. Gdy tylko usłyszała dogodny moment zaatakowała.
Trening i nauki mędrców nie poszły na marne. Uniknęła pchnięcia wyprowadzając cios w nos. Gdy jednak usłyszała ruch nadgarstka, przeczuwany obrót noża, uniknęła ataku z martwego punktu wyprowadzając cios pod żebra i bedą w idealnej pozycji na pochycenie uzbrojonej reki.
Tak też zrobiła. Dłoń wystrzeliła do nadgarstka chwytając go niczym szpony. Jenny szarpnęła się do tyłu i z ryknięciem wściekłości pociągnęła za sobą szefa. Jedna z jej nóg znalazła się nagle pomiędzy nimi i gdy tylko osiągali pozycję poziomą wypchnęła ona szefa do góry. Zakleszczony nadgarstek nie pozwolił mu zasekurować ręką upadku i uderzył głową twardo o ziemię. Bardzka nie była pewna, ale chyba usłyszała chrupnięcie. Tym razem wolała nie sprawdzać. Zerwała się chcąc zabrać się za kolejnych przeciwników, ale okazało się, że tych zabrakło. Susanoo właśnie dokończył dzieła u siebie i mimo wszystko Jenn stwierdziła, że jej walka nie umywa się nawet do tego co potrafi rogacz. No cóż, była w końcu piosenkarką a nie zawodową bokserką. Poczłapała po swoją gitarę i ścierając pot z czoła poszła uwolnić “pasażerów”.
- Dobra robota Susanoo… ja chyba zostawię swoją walkę wręcz na ostateczność kiedy już nie będę miała, gitary, ani głosu… - uśmiechnęła się rozciągając zakrzepnięte strużki krwi pod nosem.|
Ale jak zawsze nic nie mogło tak szybko się zakończyć. Pierwsza dostrzegła go Jenny. Wielbi drab odrzucony na początku starcia zdołał powrócić właśnie w tym momencie. Refleks Susanoo obronił Jenny. Podniósł on rękę w jej obronie, przyjmując cios hakiem na łańcuchu.
- Za tobą. - zakrzyknął w tym samym momencie, gdy klęczący kierowca, w dziwnej pozycji uniósł do strzału swoją broń.
Reszta zdażyła zbyt szybko.
Jeny odwróciła się zbyt powoli, żeby zobaczyć jak spod ziemi wynurza się bestia z głową krokodyla i jak zaciska szczęki na pocisku (?) by chwilę później znów zniknąć pod ziemią.

Gdy się spojrzała za siebie, zagrożenia już nie było.
A z drugiej strony, rozpędzony pojazd w kształcie półksiężyca zmiótł wielkiego draba. Dosłownie na chwilę przed tym, gdy idealnie w tym samym miejscu wylądował zakapturzony wojownik, gotowy do boju. W rekach dzierżący kostur i miecz, i mający dziwny wyraz twarzy.
Faktycznie... zapomniał powiedzieć pasażerce co planuje. Ale pojazd zdołał zatrzymać się na wydmie.|
-Witaj Anubisie- Zaczął nieznajomy zrzucając kaptur i zwracając się do trzeciej osoby, jakby nie zwracając już uwagi na pojazd- panienko..Jenny? Prawda? Oraz Ty wojowniku, którego imienia nie znam-dodał do dwójki uprzejmym tonem.

Bez skrępowania Anubis zbliżył się do mężczyzny i pociągnął kilka razy nosem. Przekręcił głowę w zwięrzęcy sposób jakby się zastanawiając.
- Znamy się… - wypalił, niemal napewno był zdziwiony.
-Owszem- odpowiedział wysoki mężczyzna lekko krzywiąc brwi- Zaskakująco się zmieniłeś, Twój umysł również.
- Zmieniłem się? - zadał pytanie, na pewno retoryczne. Z dziwnym grymasem przyglądał się prorokowi.
Anthrilien wyczuł znaczną zmianę zarówno w aurze jak i umyśle Anubisa. Nie było w nim już niepohamowanego gniewu i tłumionych emocji, była wolność, ale jednocześnie wszystko wydawało się mocno poplątane i niejasne, zupełnie jakby w każdej sekundzie w jego myślach zachodziło wiele kłebiących się zmian. Wciąż zdawało się, że Anubis nie jest sam, ale… podczas gdy wcześniej zdawało się jakby obok niego stała druga osoba o bardzo podobnej aurze, tak teraz prorok miał wrażenia, że za szakalogłowym znajdują się jeszcze trzy silnie związane z nim aury.
Można się było jedynie domyślać jakie efekty ma porzucenie dziedzictwa sprzed tysiecy lat i jak takie zdarzenie wpływa na takiego osobnika.
Po chwili do umysłu Anhriliena dotarło coś na kształt akceptacji, a po kolejnej chwili jakby kłopotliwa radość.
- Twoja dusza… - wydusił po dłuższej chwili próbując ugryźć temat od drugiej strony, jakby wątpił czy to co mówi ma sens. - ocaliłeś ją?
Chodź pytanie nie należało do tych przyjemnych, kąciki ust proroka uniosły się niemal nie zauważalnie gdy okazało się, że towarzysz jednak coś pamięta.
-Nie, jeszcze nie- odpowiedział- ale to temat na inny czas. Co Tu robisz Anubisie?
Kolejna chwila milczenia i potok myśli, wrażenie łączenia sie dwóch puzli. Kolejny milowy krok…
- Byłeś tam. - powiedział szczerząc zęby. - walczyliśmy. - Anubis wyciągnął przed siebie kostur pokazując go w całej okazałości. - Mam go...
- Eee… Ekhm, tak. Cześć. Tak jestem Jenny… Eee… dzięki za pomoc? - w porównaniu do wojowników bardka nie była wysoka. - To jest Susanoo, mędrzec Istnienia
Dziewczyna stała zdębiała na osoby, które nagle wparowały, zrobiły zamieszania i zaczęły ze sobą gadać.|
- Gdzie moje maniery… - powiedział i podszedł do dziewczyny pochylając się przy tym mocno. Jeny zauważyła, że choć Anubis miał dwa metry wzrostu to jego cień był nienaturalnie długi, znacznie dłuższy niz powinien być.
- Wargarh. Witaj Jenny, jestem Anubis. - powiedział wyciągając dłoń.
Jenny zamiast jednak położyć ją, normalnie uścisnę łapę trzęsąc nią normalnie na przywitanie.
Anubis dopiero po chwili zabrał dłoń, tak jakby nie do końca dotarło do niego, że “już po wszystkim”. Skłonił głowę w kierunku Susanno.
-Ja zaś zwę się Anthrilien- odprał po chwili drugi przybysz, odrywając wzrok od kostura, który dzierżył Anubis. Był ubrany w czarną, nieco znoszoną szatę z błękitnymi wstawkami i runą w kolorze srebra na klatce piersiowej. Włosy, związane w średniej długości kucyk, miał równie czarne co strój. Z wyglądu przypominał dziewczynie elfy zamieszkujące puszczę, ale miał widocznie inną, smuklejszą budowę i był nieco wyższy, niemal równy Anubisowi. Nacięcia na odzieży jak i blizny na twarzy już na pierwszy rzut oka zdradzały że wiele przeszedł. Co najdziwniejsze gdy przemawiał, w głowie dziewczyny zdawało się odbijać echo jego słów
- Mój lud zwie mnie Białym Płomieniem i chodź może zabrzmieć do dla Was absurdalnie, przewidziałem nasze spotkanie.
- O, eee. Hm. Znaczy miło mi - dziewczyna chyba wciąż była nieco wstrząśnięta tym co się stało. A może to raczej wiadomość o “przewidywaniu” ją zbiła z tropu. Susanoo zdawał się być spokojny i odpowiedział również skinieniem głowy.
- Ja was tylko usłyszałam. Chyba, można to tak powiedzieć. Ach! - Jenny odwróciła się do pasażerów. - W sumie można by ich uwolnić, a nie tak stać i gadać.
Jak powiedziała tak wzięła i otworzyła w końcu drzwi do pojazdu.
- Ktoś z was jest ranny? Potrzeba pomocy?
- Nie… ale ty… - ktoś odpowiedział niepewnie. Jenny złapała się za nos przypominając sobie o uderzeniu. Zaraz spojrzała na Susanoo, który osłonił ją przed atakiem.
- Ach cholera… - mruknęła i wyszła przed pojazd. Podtrzymała gitarę i uderzyła w struny. Zamruczała melodię i dopiero po chwili zaczęła grać. Coś zaświeciło się we wnętrzu gitary i jak dziewczyna złożyła melodię naglę jej rany jak i wszystkich słuchających zaczęły się zasklepiać. CI co byli zdrowi poczuli ciepło jakie niosła ze sobą melodia.
-Interesujące- mruknął Anthrilien- tutejsza magia?
- Chciałem zapytać co robicie w tym niebezpiecznym miejscu, ale widzę, że to zbytnia nadopiekuńczość.
- To nie magia - zaprzeczyła Jenny. - To peluneum. Taki tam kamień, który reaguje na wibracje, ale tylko jak się śpiewa lub gra zaczyna generować efekty. Zdecydowanie lepiej działa jak się ma jakieś urządzenie niż bezpośrednio go trzymać w dłoni…. raczej. Powiedzcie mi czy, któreś z was kieruje się może do Złotego Miasta? Reszta karawany mi uciekła jak nadjechali ci tutaj i nie wiem w sumie gdzie mam iść… a tutaj jest straszny skwar - na te słowa bardka zaciągnęła głębiej swoje szaty, zasłaniając bladobiałą skórę.
-Dowiem się Co począć z niewolnikami jak tylko towarzyszka wyjdzie do nas ze śmigacza i zapewne udamy się do Złotego Miasta- odparł eldar- Peluneum, ciekawe właściwości ma ten kamień, nieco przypomina upioryt.
- Swoją drogą, wy jesteście też od nieludzi z puszczy? To Eve mi powiedziała, że powinnam podążyć do złotego miasta i pod barierę.
-Panienka Eve?- zastanowił się eldar- wpuścili Cię w głąb puszczy? Owszem, przebywałem w śród nich pewien czas.
- W zasadzie nieco sama się wprosiłam… Bo chciałam zobaczyć Fengraherma i… przeniosłam się do niego. A, że był wtedy w puszczy… nie wyrzucili mnie. Opatrzyli moje rany, a ja potem jeszcze raz ich spotkałam. W sumie… boję się co się dzieje tam, bo ciągle są napięcia z tym królem. Do tego jeszcze to całe podziemie macza w tym palce… - dopiero teraz dziewczyna zastanowiła się czy zrobiła dobrze mówiąc o tym. Spojrzała niepewnie na obie istoty. Tam w końcu też był nieczłowiek.
-Jestem pewien że Rezoner utrzyma linie- odparł eldar typowym dla siebie tonem bez emocji- Puszcza nie prędko się ugnie.
Jen odetchnęła.
- No domyślam się, ale widziałam, że byli wśród nich nieludzie… - dodała jeszcze mniej pewnie niż wcześniej. - Aaaaleeee mniejsza. Zbierajmy się proszę. Stanie po środku pustyni w takim skwarze nie jest najlepsze. Szczególnie w czarnych ubraniach.
Prorok skinął tylko głową bez komentarza. Wieści które przyniosła dziewczyna, nie należały do najlepszych, uznał że w najbliższym czasie będzie musiał udać się w strony konfliktu.
***
W międzyczasie do grupy podjechał pojazd, który wcześniej potrącił wielkoluda, a po którym pozostało czerwone graffiti na przodzie. Z wnętrza wyjrzała kobieta, która lekko mrużąc brwi spojrzała na eldara.
-Nie rób tego więcej- mruknęła.
-Co z tymi niewolnikami?-zapytał prorok bezceremonialnie zmieniając temat.
Uwięzieni zaczęli opuszczać ciasną i duszną przyczepkę na równie duszną, ale bardziej przestrzenną pustynię.
- Asila ich odbierze. Przyleci tu Kiratz-em. - odparła przyglądając się tamtejszemu zgromadzeniu z nieukrywanym uśmiechem.
Na imię członkini opozycji Eldar lekko się skrzywił. Chyba jedyna osoba, której wolał unikać. Różnice charakterów i temperamentu.
Wzrok Aje bystrze zapoznał się z całym terenem i leżącymi trupami, a następnie spoczął na Jenny i jej towarzyszu.
- To wasza zasługa. - Raczej stwierdziła niż zapytała. - Dobra robota. - Pochwaliła, nie wiedzieć czemu i po co.
Dopiero po chwili zauważając szakalo-głowego Anubisa. Rozpoznała go pomimo zmian i czasu.
- Anubis... - rzekła z zachwytem i nutą nostalgii.
Uszy drgneły na dźwięk swojego imienia.
Uniósł pytająco brwi nie spuszczając z kobiety oczu.
- Zmieniłeś się. - stwierdziła - Wyglądasz bardziej jak... Lykan. - Dodała nadal się uśmiechając.
Obok Anubisa wynurzyła się Ammut, kłapnęła pyskiem patrząc bokiem na Aje.
- Ta też mówi, że Cię zna…
- Oooo, naprawdę nieźle trafiliśmy Ammut, największa pustynia na tym kontynencie, a my wylądowaliśmy właśnie tutaj. - szeroki uśmiech. - Wszystko jest ze sobą powiązane, panienko Aje, wszystko jest ze sobą powiązane...
Jej uśmiech lekko się skrzywił.
- Armaud... to jego słowa.
- Doprawdy? - zdziwił się - Myślałem, że moje…
Urwał rozmowę. Spotkanie z kobietą, znajomą bądź nie, wywołała w nim dziwne uczucie, zupełnie odmienne niż to, które poczuł gdy spotkał Anhriliena. Jeśli znał kobietę, to być może wzbudziła kiedyś w nim zawód.
W międzyczasie do Jenny podszedł jeden z uratowanych. Nie kto inny, jak białowłosy młodzieniec.
Podszedł i dworsko ukłonił się klękając na jedno kolano. Był czarujący, niezwykle uroczy i zapewne parę lat młodszy od Jenny.
- Me życie w tych rękach, o pani. - rzekł - Pozwól że odpłacę się za twą pomoc.
Jenny popatrzyła na chłopaka, a potem westchnęła.
- Nie wiem co to za zwyczaj, ale błagam przestańcie przede mną klękać, całować mnie w dłonie i tym podobne. Wstawaj dzieciaku. Pomogłam ci nie sama ale razem z nimi i im też trzeba by podziękować - w pierwszej kolejności Jenny wskazała oczywiście Susanoo, a potem dwójkę… czy też trójkę nowopoznanych jej istot.|
- Ale to panienka stanęła w naszej obronie jako pierwsza. - Wypomniał jak dziecko - Nie mniej... i wam też dziękuję. - ukłonił się, jak dorosły.
W ślad za chłopakiem cała reszta uratowanych zaczęła dziękować i pochylać glowy.
- Czy... czy mogę pójść z tobą? - zapytał Jenny ujmując jej dłoń. Spoglądał w jej oczy swymi krystalicznymi źrenicami.
- Emmm znaczy jasne. Wszystkich zabierzemy do Złotego Miasta mam nadzieję - bardka udawała, że nie wie o co chodzi chłopakowi.
- Prawda? - rzuciła patrząc nieco niepewnie na nieludzi. Puściła też błagalne spojrzenie do Susanoo.
Anubis rozłożył ręce i uśmiechnął się bezzębnie.
- Trafiłem na was zupełnie przez przypadek, a połowa z was mnie zna… nie, nie zostawimy tych ludzi tutaj...
- Jestem za. - Przystał Susanoo.
Podszedł on do chłopaka.
- Rozumiem cię. I mi dane jest podążać przy niej. - ciekawe czy robił to celowo, czy może nie świadomie - Pamiętaj jednak by nie sprawiać Panience Jenny nieprzyjemności ani nie dokładać zmartwień.
- Obiecuję, to znaczy postaram się. - rzekł chłopiec z uśmiechem spoglądając na Jenny.
- Eeeeehhhh. - westchnął szakalogłowy osłaniając dłonią pysk przed słońcem- Miło się rozmawia, zacne towarzystwo, ale pustynne słońce nie jest dla nas łaskawę, proponuję się zabierać stąd. Zwyczajnie się domyślam, ale zapytam - kierujecie się do złotego miasta, prawda?
- Hę? - Jenny wybałuszyła oczy na Susanoo. Przeniosła wzrok na zadowolonego chłopaka i na zwierzoczłeka. Stwierdziła, że chyba przestała panować nad sytuacją i pozwoliła jej się ponieść. Kiwnęła głową odpowiadając wszystkim.
-Zadanie mamy z głowy. Zabierajmy się stąd- podsumowała Aje.
-Oni jadą z nami- odpowiedział eldar wskazując swoich rozmówców.
Aje skinęła tylko, świadoma, że czasem nie warto pytać o decyzje które podejmuje Anthrilien.
- Tylko jak? - klepnęła dłonią w pojazd, który przeznaczony był dla 2 osób.
- Weżniemy Anarch-Angel (anioła anarchii). - rzekł jeden z uwolnionych podchodząc do zgrupowania, wskazując kciukiem na diabelski pojazd łowców niewolników.

- Tylko ktoś musi nim pokierować. Salamaleikum. - dodał unosząc dłoń na powitanie
- Eagelis! - zakrzykła zdziwiona Aje - Ty też tutaj? Myślałam ze tylko nas przysłali?
- No poniekąd. - przytaknął nie chcąc wchodzić w szczegóły mogące zaniżyć jego renomę.
Skinął również w stronę Eldara, który odpowiedziął tym samym. Było to nader wymowne, i nie trzeba było nic więcej. Tak jak przy poprzednim spotkaniu. Jedynie przywitanie przed polowaniem.
- Umie ktoś? - zapytał w ciągu swej wypowiedzi?
- Aaaa pokażcie. Jakiś tam kontakt z pojazdami w swoim świecie miałam. Chociaz nie wiem czy technologia nie była tak nieco bardziej… zaawansowana - Jenny stwierdziła, że spróbować zawsze można. Może to nie to co u niej… ale kto wie?
Po przeszukaniu kierowcy i znalezieniu kluczyków reszta poszła łatwo. No może nie do końca...
Autko to ruszało z miejsca to znów stawało. Ciężko było nazwać to jazdą.
Eagelis, pomysłodawca umywał od tego ręce, tak jak Susanoo. W sumie jedyną osobą zdolną kierować była Aje, ale dwóch pojazdów nie dała by rady. Sytuacja zdawała się być nie rozwiązana, dopóki nie zgłosił się biało-włosy.
Oczywiście, jak to malec dość nieśmiało zgłosił chęć pomocy, natomiast ku zaskoczeniu, kierować potrafił.
- Gdzie się nauczyłeś prowadzić ten pojazd? - zapytała Aje z podziwem dla malca.
- Nie nauczyłem. - Odparł lekko pochylając głowę - Podpatrzyłem jak tamten go prowadzi. - palcem wskazał na leżącego kierowcę.
- Hm… ale wiecie co? Przydało by się zgarnąć tych co uciekli przed łowcami. Znaczy resztę karawany - Jenny wyjrzała z pojazdu spoglądając na Susanoo i innych.
- Wrócą... - skomentował zamaskowany. - Zostawili karawanę tylko z powodu łowców, jak zobaczą, że ich już tu nie ma, zapewne zabiorą co zostało. - wskazał na prawie nie naruszone wozy i wielbłądy - To co? Komu w drogę...
- Ładować się i ruszamy! - krzyknęła Jen do tych co jeszcze nie wsiedli. Stwierdziła, że dzieciak może się jednak przydać.
Anubis chwycił pojazd za brzeg i zerknął do środka z lekko zkwaszoną miną.
- Nie mam pewności, brak tu przestrzeni, niezręcznie.
Szakalogłowy zawarczał gdy usłyszał za sobą chichot swojej pupilki. Ta speszona prychnęła i wciąż lekko podśmiewując się skryła się pod ziemią.
- Długo będziemy jechać? -
- Tym pojazdem... powinniśmy dojechać nazajutrz. - stwierdził zamaskowany. - O ile nie złapie nas burza piaskowa.
Z zewnątrz pojazd wydawał się przestronniejszy. Gdy tylko wszyscy wcisnęli się do środka białowwłosy chłopak ruszył. Za pojazdem podążał Pustynny motyl prowadzony przez Aje i Anthriliena.
W drodze rozmowa się nie kleiła. Z każdym razem gdy ktoś otwierał usta by coś powiedzieć akurat zdarzał się silny wstrząs, w rezultacie siedzieli ściśnięci i spięci, czekający by podróż skończyła się jak najszybciej czasem tylko zamieniając kilka słów.
Najgorzej czuł się Anubis, któremu nie pasowała ani ciasnota, ani zamknięte i sztuczne pomieszczenie, ani też odór, który był aż nazbyt wyraźny.
Gdy nastał wieczór zatrzymali się i rozbili obóz.
Można było jechać po nocy, ale jakoś tak chciano wyjść z tej metalowej puszki.
Z drugiej strony pustynny motyl nie mógł szybować w nocy, więc i tak musieli przerwać podróż.
Jedna z wad pojazdu, który jeździ na światło słoneczne, ale z kolei osiąga większe prędkości niż staromodne mechaniczne pojazdy silnikowe.
Jenny popatrzyła po nowopoznanych. Jazda była w nieco niezręcznej atmosferze. Było ciasno i ciężko się rozmawiało. Dlatego też wyciągnęła lirę i zagrała kilka nut. Zaraz jednak się rozkręciła.
https://www.youtube.com/watch?v=lMpoopuoIPk
Już jakiś czas temu zauważyła, że część osób w tym miejscy woli spokojną muzykę zamiast tej ostrzej jaką mogła zaprezentować przy pomocy gitary. A muzyka zawsze pomoaga w przełamywaniu pierwszych barier.
Anubis zamknął oczy wsłuchując się w pociągnięcia strun liry. Muzyka poprawiła mu nastrój, sprawiła, że na chwilę zapomniał o ciasnym brudnym pojeździe.
- Na szlak moich blizn poprowadź palec, - słowa pieśni znanej w puszczy przyszły same, jakby dopasowując się do nut. - By nasze drogi spleść gwiazdom na przekór. Otwórz te rany, a potem zalecz, aż w zawiły losu ułożą się wzór…
Zaczął nucić w rytm kolejnych wybijanych nut.
- Gdzie piaski pustyni wydmy niosą,
gdzie Bóstwo wieczne chadza piechotą.
Tam też grobowce się wznoszą,
tam nasze ścieżki się splotą.

Zanucił w tutejszych słowach Eagelis.
- Choć dzielą nas rasy, kultury i kraje. To nasze dusze wspólnymi drogami chadzają. Wspólne więc istnieją marzenia, dążenia i cele. Stąd właśnie tak wiele pieśni istnieje. I choć słowa te wielką moc niosą, łatwo jest ją przyćmić czymś zwykłym, prostym i bez wartości. - rzekł Susanoo jedną z swych nauk, przesypując w dłoni piasek.
A wszyscy słuchali słów mędrca, jakby przypowieść ważną głosił.
Egicpjanin spojrzał z zamyśleniem na Susanno. Jakby przytaknął głową.
- Prawdę mówisz chłopcze, nie ciało, nie krew, nie forma nas określa, a myśli, pragnienia i działania...
- Wiedza o życiu i istnieniu to me domeny. Choć od pozostałych mędrców nie jedną mądrość słyszałem. Panienka Jenny z pewnością potwierdzi - na słowa Susanoo kiwnęła głową, choć nieco nieobecnie.
Jedynie Anthrilien zdawał się pozostawać obojętny, chodź mimo wszystko nieco się odprężył. Gdy inni rozmawiali, okoliczne wyschnięte gałęzie i krzewy, niesione niewidoczną mocą ułożyły się w stosik i zapłonęły jakby same z siebie, oświetlając zgromadzonych. Sam prorok zaś zdawał się głęboko rozmyślać nad czymś zupełnie innym.
 
Asderuki jest offline