Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2007, 21:57   #24
Solfelin
 
Solfelin's Avatar
 
Reputacja: 1 Solfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumny
Czas prawdy to czas gorzki dla ujawnionej niesprawiedliwości oraz braku litości, a czas słodki dla objawionej i pokazanej sprawiedliwości oraz miłosierdzia.

Wernachien, Tammo, Szusaku

Kruczowłosa przyjrzała się im, lustrując ich tak jak poprzednio, zimno, może wydawało im się, że z jakby naturalną, całkowicie bez udziału jej świadomości, wyższością.


Wernachien

W międzyczasie Jo otrzymała czyjś wzrok na sobie. Popatrzyła na nich i zauważyła, że nikt patrzy na nią, a „Federalny” patrzy wprost. Poczuła na sobie wyraźny wzrok kogoś. Przeczuwała, że kogoś innego niż Kruczowłosej. Ale kogo?

Nagle poczuła u siebie ciepełko, przeskakujące pomiędzy żebrami. Czuła w głębi jakieś wewnętrzne uspokojenie. Uświadomiła sobie, że to właśnie „Federalny” na nią patrzy, ale czymś innym, niż oczyma. Zaraz wybaczyła mu, w końcu była bez wiedzy, czy jej pomagał wcześniej, tak, że ona to przeoczyła.


Tammo

Wcześniej był osamotniony w sali, oprócz pewnej obecności tych obok siebie, którzy i tak wydawali mu się lepsi. Teraz przez chwilę doznał dziwnej obecności.

Przez mgnienie oka przeczuł impuls jakby współczucia ze strony „gospodarzy”. Po raz pierwszy raz takie coś poczuł. W upływie kolejnych sekund ogarnęło go uczucie czegoś spoza ich, spoza tej kulistej sali i wydarzeń rozgrywających się tutaj.

Obecność boską, której bardzo rzadko doświadczał poprzednio.


Szusaku

Kruczowłosa milczała w myślach do niego. Dopiero teraz to sobie przypomniał.

Mało przewidywał to, co się stanie. Myślał, że zrobił to, co do niego należało. Po chwili wróciło do niego jej przepowiednia, że niczego się dowie. Może miała rację. Ale skoro tak, to jak to zrobią? W jaki sposób?

Zastanawiał się.


Wernachien, Tammo, Szusaku

Wstała, skacząc lekko na brukowaną, kamienną podłogę sali. Przy okazji zobaczyli, z jaką lekkością opada, jakby grawitacja mało się jej imała. Mało to przewidzieli, bo w gruncie rzeczy oczekiwali odpowiedzi w takiej samej pozycji, siedzącej, dumnej - być może przez kilka osób.

Ona jednak stała przed nimi. Tak po prostu.

Nim ochłonęli po tym małym szoku, jaki w nich wywołała, ona odezwała się swoim zimnym, przywódczym tonem.

- Dostaniecie odpowiedź na dwa pytania. - zanim dała im jakikolwiek czas na odpowiedź lub ripostę, tak kontynuowała: - Zaczniemy od tego, dlaczego Wy.

- To proste.
Bardzo. Byliście przygotowani na prawdę, którą wcześniej już znaliście. Przecież wiedzieliście, a przynajmniej domyślaliście się, kim są wampiry.

- Skoro tak, to wiadomym jest, że widok bitwy wampirów mało Was zdziwi, albo przynajmniej mniej, niż „wybrańców” spośród innych śmiertelników. A czemu akurat Wy? Wydawało się i nadal wydaje, że jesteście na tyle cisi i mało znani, że ubytek Was zrobi bardzo mały rozgłos, albo Wasze wypowiedzi mało przekonają innych.

Mówiła to odstępami, robiąc jakby czas na oddech i dalej kontynuowała wypowiedź, jakby pragnęła, by przyjmowali to do wiadomości w porcjach.

- Jest to o tyle ważne, że gdybyście byli sławni i powiedzieli za dużo, łatwo mogliby by Was wziąć do jakiegoś wariatkowa, albo w najlepszym wypadku ktoś by Was sprzątnął. Musiałby.

- A tak, możemy razem działać.

- Albo musimy - jak wolicie powiedzieć.

Popatrzyła na nich, teraz zdawało im się, że bardzo ciekawym wzrokiem. Spuszczone, długie włosy, ładnie ułożone w falę, ładna buzia oraz śliskie oczy, które teraz przepełnione były ciekawością.

- Co z wampirem? Też to bardzo proste. Spaliliśmy go. Tak ma szansę na reinkarnację i powrót do cyklu życia jako śmiertelnik. W innym wypadku, tym, w jakim znalazł się kozioł, gdyby skończył w sposób - morderstwa lub ucięcia głowy - od razu trafiłby do tego, co nazywacie piekłem, a my wymiarem wiecznej kary.

Teraz na nich patrzyła równie ciekawa. Stała cały czas mając ręce rozluźnione, wiszące w powietrzu, jakby była przygotowana do szybowania, a sama była odziana w białą szatę Teraz, dla nich, naprawdę była jak bielista orlica. Brakowało jej tylko skrzydeł, które jak się domyślali, były bardziej duchowe i ulotne, niż materialne i twarde.
 
Solfelin jest offline