Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2015, 20:23   #1
Felidae
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
[Wampir Mroczne Wieki] Wojna Trzech Masek

WOJNA TRZECH MASEK



ANNO 1546

Wenecja, najbardziej tajemnicze i najpiękniejsze z miast Europy. Miejsce po którym stąpali królowie, książęta i najwyżsi dygnitarze kościołów. Centrum świata dla niezliczonych mas handlarzy, podróżnych i pielgrzymów zmierzających do Ziemi Świętej. Miasto będące świadkiem zarówno wojen i rzezi, jak i aktów niezachwianej wiary i miłości.

Od setek lat Republika Wenecka trwa jako serce kupiectwa europejskiego pośrodku akwenu morza Śródziemnego.
Pośród niezliczonych uliczek i kanałów Wenecji, krypt ukrytych głęboko przed oczyma postronnych i lochów pamiętających najstarszych z królów, rozpoczyna się największa ze wszystkich Maskarada...


Wpatrzony w migocący słabym światłem nocny krajobraz Paryża, wysoki i postawny mężczyzna dotknął dłonią pomalowanej mrozem szyby. Jego dłonie były tak samo zimne, jak szron, który tak pięknie ozdobił okno. I tak samo lodowate jak jego serce.

Usta mężczyzny wykrzywiły się w grymasie odsłaniając ostre i białe jak śnieg kły.

Z drugiej dłoni wypadł mu bezwiednie na ziemię list opatrzony zdobioną pieczęcią weneckiego kupca.

Nie pamiętał zbyt wiele z poprzedniego życia, kiedy był jeszcze człowiekiem. Minęło tak wiele czasu...
Potem było już tylko morze krwi i przemocy. I pustka w sercu. Pustka, która rozdzierała je na miliard kawałków. Z upływem czasu coraz mocniej i mocniej. Jak wieczna tortura. A gdyby tak znowu czuć? Gdyby opleść ciało niewidzialną pajęczyną emocji innych niż głód, gniew czy strach i pożądanie… Gdyby…

„Cztery świece płonęły powoli. Było tak cicho, że prawie usłyszałbyś ich rozmowę.
Pierwsza rzekła:
- Ja jestem pokój! Jednak nikt nie troszczy się o to, abym płonęła. Dlatego odchodzę.
Płomień stawał się coraz mniejszy, aż w końcu zupełnie zgasł...
Druga rzekła:
- Ja jestem wiara! Najmniej z nas wszystkich czuję się potrzebna, dlatego nie widzę sensu dłużej płonąć.
Gdy skończyła mówić, lekki podmuch wiatru zgasił płomień...
Trzecia ze świec zwróciła się ku nim i ze smutkiem rzekła:
- Ja jestem miłość! Nie mam siły dłużej świecić. Ludzie odsunęli mnie na bok, nie rozumiejąc mojego znaczenia. Zapominają kochać nawet tych, którzy są im najbliżsi.
I nie czekając ani chwili zgasła...
Nagle dziecko otworzyło drzwi i zobaczyło, że trzy świece przestały płonąć.
- Dlaczego zgasłyście? Świece powinny płonąć aż do końca.
To powiedziawszy dziecko rozpłakało się. Wtedy odezwała się czwarta świeca:
- Nie smuć się. Dopóki ja płonę, od mojego płomienia możemy zapalić pozostałe świece. Ja jestem nadzieja!
Z błyszczącymi od łez oczyma, dziecko wzięło w dłoń świecę nadziei i od jej płomienia zapaliło pozostałe świece.”
*

Nigdy nie zapomniał tej historii, którą opowiadała mu kobieta będąca jego ludzką matką.
Teraz nareszcie pojawiła się i jego nadzieja. Nadzieja na spełnienie najskrytszych pragnień, nadzieja na odzyskanie czegoś co utracił tak dawno.

Odwrócił się od okna i szybkim krokiem podszedł do stojącego w pobliżu biurka. Potem kreślił przez jakiś czas słowa na papierze, a kiedy skończył, zawołał głośno:

- Matthieu! Matthieu! – a kiedy w drzwiach pojawił się chudy dworzanin rozkazał głosem mocnym i nie znoszącym sprzeciwu – Zorganizujesz wszystko zgodnie z wytycznymi, które spisałem. Chcę aby do niedzieli byli już w drodze do Wenecji.
- Tak panie – przybyły pokłonił się głęboko i biorąc pismo z rąk Księcia wycofał się z pokoju.

Książę jeszcze raz spojrzał w okno, a w jego oczach pojawiła się iskra zawziętości.

Zdobędą ją dla niego. Muszą ją odnaleźć . Za wszelką cenę!







Srebrzące się w świetle księżyca kopuły Wenecji były już dobrze widoczne na tle rozgwieżdżonego nieba. Ponad wysokimi murami błyskały światła licznych domostw, pałaców i starych budynków sakralnych. Jak latarnia na morzu, wskazywały drogę do serca miasta w tym niegościnnym krajobrazie, smaganym strugami wody wiecznie spragnionego morza. Szum jego fal mieszał się ze stukotem kół i podków na kamieniach traktu prowadzącego do nabrzeża, z którego można było przeprawić się do głównej bramy miasta.

Zmierzające w jego kierunku karawany podróżników omotanych grubym odzieniem chroniącym od zimna i wiatru, wozów załadowanych ciężkim ładunkiem i koni niosących strudzonych jeźdźców, były oddalone już tylko o kilka godzin od swojego celu.
Powietrze przesycone było smakiem soli, a mroźny wiatr smagał odkryte twarze wędrowców.

Wszyscy przybywali na karnawał. Jedyne w swoim rodzaju, wyczekiwane przez cały rok wydarzenie, które dla wielu stanowiło okazję na dobry zarobek, dla innych było szansą na wzięcie udziału w cudownym widowisku i zabawę jakiej nie zaznali nigdy w życiu, a jeszcze dla innych było początkiem, zagadką i być może zarazem końcem …



Salvadore di Pietro, willa Ca’ d’Oro, 3.II.1546 r.



Nosferatu siedział w olbrzymim, zdobionym fotelu pogrążony po raz trzeci w lekturze listu od Francois, który kruk, ghul księcia, przyniósł jakąś godzinę temu.

“Drogi przyjacielu! Wybacz, że piszę w pośpiechu i że stawiam Ciebie w sytuacji wymagającej Twojej pomocy i zaangażowania, ale czas mnie nagli straszliwie. Uwierzysz? Mnie, dziecko nocy, dla którego czas nigdy nie miał znaczenia.
Pozwól, że przejdę do konkretów…”


Francois prosił go, w specyficznej dla siebie formie, o gościnę dla kilku Kainitów, którzy na dniach zjawią się w Wenecji, aby wykonać dla niego pewne zadanie. Prosił również o wsparcie dla nich oraz o dyskrecję, aby o poczynaniach nie dowiedzieli się Giovanni.

Salvadore podrapał się jednym ze swoich szponów w brodę. Jaki interes mógł mieć w mieście książę i dlaczego miał to zachować w tajemnicy?
Oczywiście już sama okazja utarcia nosa tym cholernym nekromantom była cudowną perspektywą, ale Nosferatu aż kipiał z ciekawości. Rozumiał, że książę nie chciał powierzyć listowi pewnych informacji, ale mógł przecież jakoś je zaszyfrować?

Niemniej jednak prawie od razu zdecydował, że wysiłek związany z organizacją i późniejsze lawirowanie, tak aby żaden z Giovannich nie zdołał wyniuchać co się święci, przyniosą mu niewymierną satysfakcję.

Sięgnął więc po dzwonek stojący na małym stoliku znajdującym się w pobliżu fotela i potrząsnął nim dwa razy…


Alicja van Hagenhower, gdzieś w drodze do Wenecji, 4.II.1546 r.



Czarna karoca mknęła żwawo szerokim traktem prowadzącym do miasta, w którym Alicja miała dokonać niemożliwego. Książę sam nie wiedział nawet gdzie tego szukać. Tego, czyli pewnej fiolki z cenną dla niego krwią.

“Pozostawiam tę kwestię twoim zdolnościom cherie. Pamiętaj, wasza misja jest tajna. Nie zawiedź mnie...”

Ostatnie zdanie wypowiedział tonem, który aż za dobrze znała. Nie zaakceptuje porażki.
Gdzieś w Wenecji… pffftt… jakby Wenecja była maleńką wioską… Nie miała żadnego punktu zaczepienia, oprócz adresu i nazwiska wampira, który miał zaoferować jej gościnę i pomoc podczas pobytu. I do tego skierował ją do Nosferatu…. Książę miał zaiste przedziwnych przyjaciół i swoiste poczucie humoru. Jedynie mała bruzda na czole ukazywała niezadowolenie Kainitki. Jej nieskazitelna twarz pozostawała wyuczenie lekko uśmiechnięta.

Koła specjalnie przygotowanej na długie podróże karocy podskakiwały lekko na nierównościach. Toreadorka wyglądała przez okno, ale monotonny krajobraz szybko ją znużył.
Pogrążyła się więc w myślach i planach, pragnąc aby ostatnie godziny podróży szybko minęły.


Antonio della Scala, lasy w pobliżu Wenecji, 4.II.1546 r.



Do cygańskiej trupy cyrkowej “La Strada” dołączył tuż przy granicy włoskiej. Spotkał ich w lesie, gdzie zatrzymali się na postój i niewiele czasu trzeba było, żeby zaprosili wampira do wspólnej podróży. Wiedział jak z nimi rozmawiać i jak do siebie przekonać.
Zresztą piękna Jaelle wpuściła go nawet do swojego wozu. Akrobatka umilała Antonio noce w tak wyrafinowany sposób, ze długa podróż nie wydała się ani przez chwilę nużąca. A dzięki ofiarowanej dziewczynie krwi zapewnił sobie znakomitą opiekę po wschodzie słońca.

Misja, z jaką jechał do Wenecji, zlecona mu przez księcia Paryża w ramach zapłaty za jedną z licznych przysług, które jego wysokość raczył mu wyświadczyć ratując niejednokrotnie skórę della Scali, była krótko mówiąc szalona. Książę życzył sobie, aby Antonio, wraz z grupą innych “wybrańców” przeszukał całą Wenecję i odnalazł tajemniczą fiolkę z cudowną zawartością. I to wszystko na podstawie legendy! Legendy! Nigdy by nie przypuszczał, że Francois de la Beaufort wierzy w bajki.

Do tego wszystko miało się odbyć pod nosem Giovannich, tak aby nikt nie zorientował się w jakim celu przybyli. To tak jakby wrzucić jagnię do klatki lwa i liczyć na to, że lew uzna je za członka stada.
Della Scala nie miał jednakże wielkiego wyboru. Narażenie się na gniew Brujah mogło skończyć się bliskim spotkaniem ze słońcem.

Na chwilę obecną Antonio starał się jednak nie zaprzątać sobie myśli czekającą go pracą. Jaelle prezentowała mu właśnie nowy taniec z tamburynem…


Cesare Borgia, przygotowania do podróży do Wenecji, 3.II.1546 r.


Pismo od księcia dotarło do Cesare kiedy przebywał z wizytą u jednego z przyjaciół wuja w Rimini we Włoszech. Borgia nudził się setnie uczestnicząc w kolejnym balu wyprawianym na cześć nowego potomka conte di Maggiore. Nawet najwykwintniejsza krew serwowana przez gospodarza nie była w stanie zmyć z jego ust wyrazu niesmaku.

Ileż można było siedzieć i gnuśnieć bezczynnie i podziwiać nowo narodzone szczenię ?
Tylko skąd książę wiedział gdzie go znaleźć?

Niecierpliwa dłoń rozerwała więc jednym ruchem pieczęć książęcą, a oczy szybko prześlizgnęły się po linijkach tekstu. Chwilę potem ukrywając podniecenie młody Borgia podszedł spokojnie do wyjścia prowadzącego do korytarzy. Upewniwszy się wcześniej, że jego wyjście nie zwróciło niczyjej uwagi skinął lekko na stojącego w korytarzu Oleśnickiego i udał się w stronę swoich komnat.

Wymawianie nazwiska ghula wciąż jeszcze sprawiało Cesare spore trudności, dlatego często zwracał się do niego po imieniu.

- Mikale, na dole czeka posłaniec, z którym pragnę zamienić kilka słów. Sprowadź go prędko, będę czekał u siebie.

Michał Oleśnicki skinął służbiście głową i natychmiast zawrócił….

Kilka godzin później Borgia wchodził po trapie małego żaglowca handlowego, który za kilka chwil odpływał wprost do Wenecji.
Zgodnie z życzeniem został ulokowany w samej kajucie kapitańskiej, którą wynajął za sakiewkę pełną złotych cekinów. Nazajutrz po zmroku powinien być na miejscu.

Zadanie powierzone Cesare przez de la Beauffort’a ponownie wiodło go ścieżką do wiecznego miasta, ale tym razem wiązało się bezpośrednio z interesami nieumarłych, co tylko pobudziło ogromny apetyt ambitnego arystokraty na jego wykonanie.
Tajemnica, intryga oraz polityczne rozgrywki, to było to co lubił najbardziej i na czym świetnie się znał.


Stojąc przy burcie i spoglądając na oddalający się brzeg oraz niknące w oddali światła Cesare Borgia z radością myślał o oczekujących go chwilach w La Serenissima - Najjaśniejszej (jak nazywa się Wenecję).
Odnalezienie fiolki z krwią, której książę tak pragnął na pewno nie będzie łatwe, ale to właśnie wyzwanie sprawiało, że zlecenie było tak interesujące…


Radowit, na szlaku do Wenecji 4.II.1546 r.




Podróżujący samotnie mnich nie wzbudzał nijakiego zainteresowania. Tym bardziej, że ów mnich nie szukał żadnego towarzystwa, ba nawet nie odpowiadał na rzucane czasem pozdrowienia.
Ludzie nie zastanawiali się nad tym faktem dłużej niż jedną krótką chwilę. Może był głuchoniemy, a może złożył śluby milczenia?
Nie raz widywało się wszakże pielgrzymów, którzy w pojedynkę przemierzali dzikie ostępy.

Radowit był kontent. Nie szukał towarzystwa tych, którymi się pożywiał.
Zresztą każda bliskość jakichkolwiek stworzeń nie była mu miła. Miał jasno określony cel i konsekwentnie do niego zmierzał.
Niestraszna mu była samotność, niestraszne spotkanie z wilkołakami czy innymi istotami nocy.
Przeznaczenie prowadziło go do Wenecji i zamierzał tam dotrzeć choćby piekło zamarzło.

A wszystko zaczęło się od wezwania, które otrzymał od księcia. Długo rozprawiali w komnacie de la Beauffort’a, a po tej rozmowie Tzimisce natychmiast rozpoczął przygotowania do podróży.

Wierne ghule Radowita opuściły Paryż jako pierwsze. Miały przygotować schronienie, a także rozpuszczać plotkę jakoby do miasta przybędzie wkrótce świątobliwy mnich znający tajemnicę wiecznej młodości.

Misja z jaką podążał wampir mogła wydawać się dziwna, czy nawet niedorzeczna, ale nagroda za jej wypełnienie była warta każdego szaleństwa.
Tak samo jak książę nie dopuszczał myśli o porażce.

Odnajdzie Sangre Pura i zajmie się tym co tkwi od zbyt długiego czasu jak cierń w jego martwym sercu...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 03-08-2015 o 08:04. Powód: *opowieść zapożyczona od P.Coelho
Felidae jest offline