Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2007, 14:12   #1
Rhamona
Banned
 
Reputacja: 1 Rhamona nie jest za bardzo znany
[inne] Sin City, miasto grzechu...



Proch, wóda, kobiety i krew...



Miasto Grzechu. Miasto, którego wstydzi się sam Bóg. Czy kiedykolwiek wzejdzie tu słońce? Nie ważne, nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Oto nastał kolejny wieczór. Pada jak zwykle, czy łzy sączą się z nieba nad straconymi duszami ostatnich dobrych ludzi? Kto przy zdrowych zmysłach zastanawia się nad takimi rzeczami, kiedy brak pieniędzy i kawałka chleba skłania ludzi do czynów nierządnych? Nie ważne, nie ma sensu się na tym zastanawiać. Trzeba żyć dalej i modlić się o bezbolesną śmierć.
Deszcz, zbawienie dla zalanych krwią ulic. Zmywa wszystko, stertę niedopalonych petów pospiesznie zdeptanych lub rzuconych w kąt. Krople krwi układające się we wzór uciekającej w panice ofiary. Czarny tusz ze świeżo porzuconej gazety. Na pierwszej stronie artykuł o seryjnym mordercy, zaraz obok uśmiechniętej gęby nowego Senatora. Rzygowiny zapitej mordy wyrzuconej z pobliskiego baru. Po prostu wszystko. I tak nadejdzie susza a chodniki zapełnią się nowymi śladami mrocznej rzeczywistości tego miasta. Dobrze... niech pada. Natura tak to już wymyśliła, oczyszcza się sama.

Ten wieczór jak każdy inny był zwyczajny. Odgłos kłótni, ona się puściła, kiedy ten odbywał wyrok w pobliskim pierdlu. Płacz głodnego dziecka, matka zachlana leży w kuchni pod kuchenką, ojciec... nie ma. Gdzieś w ciemnej uliczce miarowe jęki naćpanej dziwki, potem strzał z pistoletu i ryk syren strażackich. Zwyczajny wieczór.

* * *

Kobieta warta grzechu



Dzielnica Magazynów tuż przy miejskich Dokach, cała zalana deszczem, z resztą jak całe to miasto. Sen budził się powoli, z każdą chwilą odczuwając coraz to większy ból. Gdzieś miał te prochy... cholera skończyły się... wóda też. Ból obitej twarzy wrócił, wkrótce się zagoi. A jeśli tydzień nie starczy, to już nie będzie miało znaczenia. Przypomniał sobie o dziesięciu tysiącach i przyrzeczeniu zemsty na Slimie... może ktoś jeszcze się napatoczy. Coś na dnie brzucha dało o sobie znać. To nie był głód, to było przeczucie zbliżającej się śmierci. Człowieku, tylko spójrz na siebie. Staczasz się odkąd... czy to ważne? Staczasz się.

W końcu wyszedł na deszcz, zostawiając za sobą te myśli. Czas się napić a "U Kadie", tutejsza speluna, była już niedaleko. Jego drugi dom, nacieszy swe oko i strapioną duszę... może nawet coś wymyśli? Naciągnął kurtkę na głowę i ruszył przed siebie.

Przed klubem stały dwie obskurne bryki. Oznaczało to tylko jedno, wszystko w normie.
- Co podać? - niemalże w drzwiach spotkał Shellie, tutejszą kelnerkę. Podobno chłopak ją bije, pewnie się puszcza... normalka. Przy barze stała ekipa, widać dopiero przyszli. Brakuje tylko Johna, pewnie zaraz przyjdzie.
Po kilku głębszych, kiedy przyszło ogólne znieczulenie, pojawił się znowu ten ból, przeczucie śmierci.
- To ty jesteś Sen? - dwóch tajniaków w skórach, zapowiadało się nieciekawie.
- Spierdalać, jestem zajęty!
Zła odpowiedź boli, ta zabolała. Wzięli go pod ramię i wyciągnęli zza baru. Chłopaki nawet się nie podnieśli, morda w kubeł i jak zwykle. Udali, że nic nie widzą, a tyle kolejek im postawił... Chuje!
Posadzili go przy jednym ze stolików. Jeden z nich wyjął telefon i gdzieś zadzwonił, nawet się nie odezwał. Sen poczuł, że ma tarapaty, goście nie wyglądali jak ci pokroju Slima czy Thomasa. Po chwili bezskutecznych pytań w końcu się wyjaśniło. Najpierw poczuł zapach perfum, potem stukot dobrych butów. Jedna z tych, o których się marzy. Zdjęła czarne okulary, odsłaniając zakrwawione oko. Świeża rana, będzie siniak. Ślady pospiesznie zmywanego makijażu i łzy. Drogie futro, głęboki dekolt przysłaniający anielskie piersi. Czego taka paniusia mogła chcieć od takiej szui jakim był Sen?
- Ty jesteś Sen? - zapytała niemal pewna, nie czekała na odpowiedź kiwnęła do goryla, który spod marynarki wyjął żółtą, wypchaną kopertę - Potrzebuje twojej pomocy - wypowiedziała prawie płacząc zaraz potem szybko założyła okulary. Dała znać gorylom.
Po chwili był już sam, tylko on i żółta koperta. Zajrzał. Zdjęcia jakiegoś gościa, list i gruba kasa. Na oko jakieś 10 patoli. W liście adres, nazwisko i data. Telly Streanford, za tydzień.

* * *

Anioł Miłosierdzia



- Kurwa! Czy musi padać? - Don Pedro, zdawał sobie sprawę z tego, że jak pada interes się nie kręci, kobiety chorują przez te jebane przeciągi - Zawsze kurwa coś! Jak nie zaćpana dziwka, to w dupę jebany impotent! Do tego jeszcze ta młoda kurwa! - ponosiły go dziś nerwy. Do tego koszmary... a wszystko przez Lucillę. Te oczy, takich oczu nigdy się nie zapomina... miała piękne szmaragdowe oczy. Kto przysłał tu te stworzenie? Czemu akurat tu, na jego ulicy? Jak to się stało, że dziecko takie jak ona o bladych udach i przezroczystej skórze, wychodzi w taki dzień jak dziś, aby sprzedać się za marnych parę groszy? I te oczy... Pedro je znał, nie kojarzył tylko skąd. Przez te wszystkie lata tak dużo pięknych kobiet przewinęło się przez ten interes. A ta młoda nie mogła mieć więcej niż 14 lat. Dziecko.
Siedział w swoim obskurnym pokoju, uporczywie stylizowanym na biuro i popijając gorzki trunek, zastanawiał się nad Lucillą... Streanford. Po kim miała to nazwisko? Kim jesteś Lucy?
Interes jaki prowadził wciąż wymagał wszelakich interwencji. Znajomości to potęga w tym mieście, a posada alfonsa przynosiła znaczące profity.
Telefon.
- Witaj - głos w słuchawce był znajomy - Przyślij mi tu zaraz którąś ze swoich nowych... słyszałem, że masz taką jedną... ponoć Aniołek...
Stali klienci to podstawa w tym biznesie, a stary sędzia, zrobił przez lata dla niego już sporo. Tylko czemu prosi o Nią? Ten obślizgły grubas... skrzywdzi ją, skrzywdzi ją na pewno! Opanuj się idioto!
- Słyszę, że się wahasz - zniecierpliwiony głos dawał o sobie znać - Niech będzie, zapłacę ci za nią podwójnie... no dobrze... niech będzie potrójnie. Widzisz, przyjechał do mnie siostrzeniec, zależy mi na kimś wyjątkowym.
Kamień z serca spadł niemal od razu. Pedro zgodził się, nie miał wyjścia. Kim jesteś do cholery Lucillo, nie mogę tak pracować!
Chwile potem była już w drodze.

* * *

Zapluty Los



Nocna zmiana, ciekawe co dziś się zdarzy. Adolf Grey przed kursem dla Bubla, znowu miał kilka normalnych spraw. Trochę jeżdżenia. Nic ciekawego, z tym, że dziś znowu padało. Bardzo dobrze, zmyje błoto po ostatnim kursie za miasto. Pieprzonym dzieciakom zabrakło prezerwatyw. Dobrze chociaż, że ktoś ich jeszcze używa...
Na początek lotnisko i mężczyzna w czarnym prążkowanym garniturze, który ewidentnie czuł się nieswojo w taksówce. Ciekawe po co tu przyjechał? Ciekawe czy w ogóle wróci skąd przybył. Drogi hotel, jeden z tych dla elity. Stawiam na czarny worek... ciekawe, że ponoć ta cała elita szybciej wykańczała siebie nawzajem, niż nie jedno menelstwo z podrzędnych dzielnic. Zaraz spod hotelu zabrał kobietę w ciemnych okularach, kapeluszu i czerwonej szmince. No ho-ho, zapowiadało się ciekawie.
- Ma pan ogień? - kożuszek z norek odsłonił głęboki dekolt.
Wysiadła za miastem w posiadłości jakiegoś ważnego gościa. Dzielnica, w której mieszka Komendant Główny Policji, Prokurator prokuratury rejonowej i inni tacy kolesie pod krawat.
Potem było już znacznie lepiej, choć deszcz wciąż nie przestawał się sączyć z tego brudnego nieba.
Po jakiejś godzinie Grey zawitał w końcu na jednej z ulic prostytutek. Tym razem żadnej nie było widać, jednak gdy tylko usłyszały odgłos silnika, podbiegło ich kilka w kierunku okna.
- Hej, kotku, zabawimy się? - standardowy tekst.
Po chwili w drzwiach niewielkiego Moteliku z przepalonym neonem, pojawiła się przesyłka specjalna. Oczywiście dziwka. Niska kobietka o różanych ustach i policzkach. Jasny kosmyk włosów, niesfornie uciekł spod chustki przewiązanej na głowie. Krótka czerwona spódnica i wysokie skórzane buty... dziecięcy głos.
Kto do jasnej cholery zmusza dzieci do takiej pracy? Przeszło przez myśl, gdy patrzył w okno tutejszego alfonsa. Na szczęście bogata dzielnica. Mała, jeszcze wszystko przed tobą, stoczysz się jak każda dziwka, i po co ci to? Pod domem Starego sędziego, wysiadła i zapłaciła odliczoną kwotę.
Wreszcie miał chwilę przerwy, stanął na postoju taksówek i wyciągnął gazetę. Rubryka Sport to było coś ciekawego, reszta to sam chłam, więcej dowie się od klientów. Media kłamią! W radiu... co to? Koncert Życzeń? Spierdalać!
Jeszcze godzina do kursu specjalnego, a jego ręce na samą myśl znowu zaczęły się pocić.
Kolejne zlecenie. Jakaś kobieta, szukająca wrażeń, wylewna... pewnie jedzie do kochanka, mąż w delegacji... Potem? Potem jakieś zamówienie. Grey stał pod kamienicą dobre 10 min, ale nikt nie zszedł. Kurs odwołany. I znowu ta kobieta w kożuszku z norek, ale nie do hotelu tylko do obskurnego baru.
Każdy dzień był taki sam...
Gdy zbliżyła się wyznaczona godzina, Adolf zatrzymał się aby wyczyścić i przewietrzyć taksówkę. Przywitał się i zamienił słowo z kumplem ze Stowarzyszenia i zabrał się za wycieraczki.
- O kurwa! Los... - część twarzy wygięła się w grymasie, na siedzeniu leżał złoty los z loterii. Cztery złote Słonie w rzędzie, 50 patoli! - Niemożliwe!
 

Ostatnio edytowane przez Rhamona : 11-04-2007 o 18:26.
Rhamona jest offline