Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2007, 00:08   #2
OZ40
 
Reputacja: 1 OZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodze
Nawet w tej jebanej spelunie nie można posiedzieć spokojnie.
-Wszystko w porządku? – Oczy chłopaka podniosły się w górę. Stała tam Shelli.
-Powiedzmy.
-Podać ci coś?
Podstawy, zawsze trzeba było o to zapytać.
-Wiesz gdzie to jest?
Wcisnąłem pod nos kelnerki lekko pomiętą karteczkę:
-To chyba gdzieś w dzielnicach...
-Bogatych.
Nie musiała kończyć, tyle wiedziałem sam. Cholera. Co ja mam robić. Nie lubie, gdy ktokolwiek bije kobiety. Nie jestem do kupienia! Jednak lubie swoje zasrane życie, a te pieniądze mogą mi uratować dupę.
-Piwo.
Shelli poszła bez zastanowienia. Chwilę patrzyłem na oddalający się tyłeczek. Zgrabny, ona też była może ze dwa lata starsza ode mnie. Podobno ją też bił chłopak. Kobiety w tym mieście są odważniejsze od facetów, a przynajmniej nie raz tak myślę. Moje oczy znów opadły na brudną podłogę, a po chwili spadło na nią także kilka kropli krwi. Nie wiem o co chodzi i niech tak zostanie:
-Znów mi nos przecieka...
-Wsistko dobrze?
Nie teraz, zawsze tylko nie teraz malutka. Co ty tu w ogóle robisz?
-Tak Pegi, tylko znów mi nos przecieka.
Uśmiechnąłem się szeroko do ślicznej ośmiolatki. Ciemne, oczka ukryte gdzieś pod długimi rzęsami, które nikły pod czarną grzywką. Aniołeczek, z piekła rodem.
-Mama wie, że tu jesteś Peg?
-Wie – dziewczynka mówiła gniotąc dół spódnicy – tylko się troszkę zgubiła.
-Maleńka – mówiłem tamując przy okazji krwotok z nosa – ona się zgubiła czy ty? Choć, idziemy jej poszukać.
Jedną rękę wyciągnąłem do dziewczynki, a drugą złapałem za kopertę. Stałem patrząc na żółty papier. Schowałem kopertę do tylnej kieszeni, ale nie byłem pewien co mam robić dalej.
-Idziemy.
-Na rączki.
-Mama zabrania! Idziemy!
-Wujku, na rączki.
Nie byłem jej wujkiem, ona po prostu mnie za niego uważała. Lubie, kiedy ten mały śliczny Aniołeczek mówi tak do mnie. Wole, kiedy się uśmiecha niż chodzi z obitą buzią. Tak jak kiedyś do czasu, w którym żył jej ojciec. Dobrze, że go dorwałeś. Oby Aniołeczek o tym się nigdy nie dowiedział.
-Chodź.
Wziąłem na ręce Peg zapominając o bólu, jaki mocno wtulające się dziecko sprawiało gniotąc połamane żebra. Nie myśle o tym, kogo to obchodzi. Na takiego Aniołeczka nie potrafie się gniewać.
To wspaniałe dziecko, a kiedy dorośnie ...i tak zostanie dziwką. Nie!
Odrzuć głupie myśli. Zawsze ci przeszkadzają.
Dojdzie do czegoś ...o ile nie zginie przez to, że mówi do ciebie wujku...
Kurwa, nie wybaczyłbym sobie gdyby dla tego dziecka coś się stało z mojego powodu.
Odstawiłem dziewczynkę do matki. Zapytałem się o adres, który pozostawiła mi ta lalunia.
Bogata dzielnica, gdzieś na zadupiu tego miasta. Przydałby się samochód. Jeden z gruchotów przed meliną należał chyba do Tonniego.
Podchodziłem do nich powoli, do swoich kumpli, którzy trzymali gęby na kłódkę, gdy mnie ciągnęli ci goryle. Gdy tylko mnie zobaczyli ucichli i żaden z nich nie pisnął ani słowem.
-Daj mi jeszcze jedno piwo – mówiłem wchodząc między Tonniego, a Mata – chłopaki zapłacą. Prawda?
Na moje pytanie odpowiedziały tylko ciche pomruki. Uśmiechnąłem się do Tonniego i poklepałem go ręką po ramieniu, gdy druga zwinnym ruchem wyciągnęła kluczyki od samochodu z kieszeni kurtki.
Wychodząc z baru bawiłem się brelokiem i w sumie gówno mnie obchodzi czy jego prawowity właściciel to widzi.
Źle dobierasz kumpli. Źle idziesz przez życie. Z drugiej strony jednak jak mam przez nie iść? Wydawali się dobrymi kumplami i nigdy mnie do tej pory nie zawiedli.
-Kurwa.
Odpaliłem auto. Gdy cofałem kątem oka widziałem Tonniego, który załamując ręce wybiegł z knajpy.
W tym jednym gównie stary chyba jednak miał rację. Żaden facet w tym pieprzonym mieście nie był godny zaufania, a baby w spodniach nosiły więcej niż wielu z nich. Może dla tego tak lał matkę? Bił ją, bo się bał?
W sumie, kogo to obchodzi. Teraz ważne było, w jakie bagno pakuje się przyjmując te dziesięć tysięcy.
Patrzyłem na kopertę leżącą na siedzeniu obok. Stojąc na światłach wyciągnąłem zdjęcie faceta, którego zapewne mam się pozbyć. Z jakiegoś powodu jednak ciążyło mi to na wątrobie. Gustowny garnitur, droga koszula, zamieszkały w bogatej dzielnicy.
-Elita.
Noga ciężko opadła na gaz.
Zawsze możesz uciec z tymi pieniędzmi. Ciekawe, co ten fiut zrobił tej lali. Nie wydaje mi się by chciała go sprzątnąć za ten drobiazg pod okiem. Choć nigdy nic nie wiadomo.
-Każdy ma swojego pierdolca.
Włączył radio i nastawiłem na jakąś stację gdzie można było posłuchać dobrej muzyki. Droga do dzielnicy elit zabrała mi niecały kwadrans. Samochód zostawiłem dwie ulice przed tą, na której stał dom mojej przyszłej ofiary. Nie powinienem się tu kręcić od tak. To nie jest dzielnica, w której pozostałbym niezauważony. Musze coś wymyślić, albo liczyć na szczęście.
-Sory, stary. – Głos dobiegał zza moich pleców. Oczy zamknęły się na chwilę. Nie lubie, kiedy mówili do mnie stary. Powstrzymać złość, odwróć się na pięcie. Spokojnie, spójrz jak wygląda twoje szczęście:
-Nie wiesz gdzie jest ten adres?
Jakim cudem nie zauważyłem cię wcześniej?
Pucułowaty dostawca pizzy wciskał mi przed nos małą kartkę, na której widniał adres zakodowany w mojej głowie.
-Tak, oczywiście. – mówiąc uśmiechałem się ironicznie – Czwarty dom na tej ulicy.
-Dzięki stary! – Biedaczek nie widział, gdy zaciskałem pięści. – Dwie z salami, jedna z boczkiem, trzy specjalne, pięć ekstra dużych. To chyba pełne zamówienie.
Głowa dostawcy wyłoniła się z tylnych drzwi samochodu. Sięgał już po pudełka stojące na ziemi, gdy nagle usłyszał cichy gwizd. Odwrócił się w stronę dźwięku i w jego świecie zapadła ciemność. Zapadła z mojej winy.
-Nigdy niemów do mnie stary!
Sciągnąłem kurtkę z leżącego chłopaka. Stróżka krwi popłynęła razem z tymi, które pozostawiał deszcz.
-Nie masz dziś szczęścia chłopie.
Wciągnąłem nieprzytomnego chłopaka do samochodu i przywiązałem jego ręce niezbyt dokładnym supłem. Ubrałem się w jego kurtkę, naciągnąłem czapkę opuszczając daszek tak by jak najbardziej zakrywał obity policzek i ruszyłem przed siebie. Przechodząc obok kolejnych rezydencji, starałem się zachować spokój.
-No, postaraj się ładnie uśmiechać.
Pewnym krokiem podszedłem do drzwi. Stuknąłem koładką i czekałem. Po paru sekundach drzwi otworzyły się na oścież, a jakiś facet stojący za pudłami wrzasnął:
-Pizza przyszła! Mały problem ze znalezieniem adresu?
-Tak. – Zastanawiałem się chwile, bo w jego wypowiedzi czegoś mi brakowało. – Proszę pana.
-Cholera, nie mam portfela. Wejdź i połóż tę pizze w kuchni. Na lewo od wejścia.
Wytarłem buty i wszedłem do przedpokoju. Skierowałem swe kroki w lewą stronę. Drzwi do kuchni otworzyła mu młoda służąca ubrana w dość skąpawy strój. Położyłem pudła na stole i rozejrzałem dokładnie. Nie było tu ani jednego strażnika. Ciekawe czy to normalny stan tego domu.
-Chłopie! – Chrapliwy kobiecy głos doszedł mnie gdzieś od garnków stojących na piecu. – Kto ci tak urządził facjatę?
Spojrzałem na starszą, dość otyłą kobietę wycierającą ręce w kuchenny fartuch.
-Próbowali mnie okraść.
-Tak? – Tym razem męski głos dobiegał od strony drzwi, którymi wszedłem do kuchni. Gdy spojrzałem na nowego rozmówcę zobaczyłem swoją ofiarę. Facet wyższy ode mnie, co najmniej o głowę. Ubrany w gustowny, granatowy garnitur o delikatnie zaznaczonych szwach. Srebrne spinki od mankietów połyskiwały w świetle.
Chłop ma klasę. Trochę zbyt tradycyjnie może, ale ma klasę. Chodzi z dwoma gorylami. – Jeżeli próbowali cię okraść to rozumiem, że im się to nie udało?
-Tak proszę pana.
Mówiłem spokojnym tonem. Rozglądając się po kuchni zwracałem uwagę na szczegóły.
-Wyglądają, choć gorzej od ciebie młody? – Pan domu mówił z wyraźnym rozbawieniem w głosie.
Spojrzał twardo na swego rozmówcę. Choć nie było to mądre inaczej nie umiałem. W pomieszczeniu na chwilę zaległa cisza.
-Już nie wyglądają...
-Ha! Patrz Vini, jaki twardziel, a ledwo, co cyckę matki skończył ssać! Mógłbyś się od niego uczyć patałachu! – Goryl, do którego zwracał się szef stał nieruchomo, a gdy obrywał policzek nie drgnęła mu nawet powieka. – Melisa!
-Tak szefie? – Starsza kobieta oderwała się od pichcenia.
-Daj dla chłopaka trochę tej twojej maści na opuchlizny i takie tam. Przecież nie będzie z taką mordą po ludziach łazić. Vini, zapłać i nie żałuj napiwku.
Facet nie wydaje się być takim fiutem, może nie takim skończonym. Po chuj ci ta maść? O kurwa, a jebie.
-Nie martw się – mówiła kobieta patrząc na skrzywioną twarz chłopaka – śmierdzi, ale działa.
Odebrałem zapłatę i skierowałem swe powolne kroki do wyjścia. Wychodząc dokładnie rozglądałem się po domu. Szkoda, że droga nie była dłuższa. Tu nie można było zobaczyć wiele. Okna są podłączone do alarmu, to samo zamki w drzwiach. Widziałem czterech goryli w domu i trzech krążących wokół posiadłości. Słyszałem ze dwa psy. Były tam dzieci, a nie zabije ojca dla jakiegoś dzieciaka. Musze znaleźć tę sukę, która dała mi tę kasę. Przecież nie zajebie niewinnego faceta. Choć... taki on niewinny. Pewnie zajmuje się narkotykami.
Rozmyślałem o swoim zadaniu. Nie wiedziałem co mam zrobić. Wsiadłem do samochodu i przekręciłem kluczyki. Po głowie chodziły mi same wątpliwości.
-Kurwa, czemu to nigdy nie może być proste? Czemu on nie może być samotnie mieszkającym frajerem, którego zajebałbym już teraz? Czemu mam to zrobić akurat za tydzień?
Patrzyłem na młodą dziewczynę, która wsiadała do taksówki. Po stroju można było powiedzieć, czym się trudzi. Kurwa, że ten dzieciak nie ma innego zajęcia. W sumie to chyba dobry pomysł.
Facet lubił dużo gadać. Lubił też dziwki, bo jedna robiła za służącą, ta młoda, skąpo ubrana.
Musze pozbyć się wątpliwości. Tak, to najlepsze wyjście. Ciekawe tylko czy te suki ze Starego Miasta będą chciały ze mną gadać. Nie miałem nic do stracenia, a czas uciekał.
Pomyśl, spierdolisz z tą całą kasą. Za dziesięć tysięcy plus to, co zarobisz za tę brykę zaczniesz nowe życie.
Oparłem się o kierownicę.
Tylko, jakie było by te nowe życie? Wpadłbyś z gówna w bagno... bo nie umiem inaczej żyć.
-Kurwa... komu w drogę, temu nóż w plecy.
Ruszyłem w drogę. Teraz wszystko zależało od dziwek. Niechciany uśmiech pojawił się na twarzy.
-Znów te baby.
 

Ostatnio edytowane przez OZ40 : 12-04-2007 o 22:30.
OZ40 jest offline