- Zwę się Ulli, Ulli Rechthager z tych Rechthagerów z Middenlandu. Jestem Middenlandzkim szlachcicem.
Młody mężczyzna o zaciętej, niezbyt przystojnej twarzy prezentował się w ten sposób każdemu z uwięzionych z elegancją bardziej przystającą do arystokratycznego dworu niż klatki zwierzoludzi. Nikt ku narastającej irytacji szlachcica nie miał pojęcia o jakich Rechthagerów chodzi. Prawdę powiedziawszy nawet co znaczniejsza Middenlandzka szlachta miałaby problemy z powiedzeniem coś na temat tego rodu. Rechthagerowie byli szlachtą praktycznie bez majątku. Żyli na garnuszku Todbringerów piastując funkcje zarządców i dowódców lokalnych oddziałów zbrojnych. O tym, że mówi prawdę na temat swojego szlachectwa świadczyły tylko strzępy wytwornego ubrania i najwyższej jakości jedwabna bielizna.
Lewy policzek szlachcica szpeciła dość spora blizna. Zapytany o jej pochodzenie przez jednego ze współwięźniów z początku nie chciał mówić. Przyciśnięty wydukał, że to od pojedynku. Dalszą rozmowę uciął mówiąc, że musi się pomodlić. Modlenie się było główną czynnością jaką wykonywał w niewoli. Był gorliwym wyznawcą Ulryka o czym również mówił chętnie każdemu, czy ktoś chciał słuchać czy nie.
-Zobaczycie, Ulryk nie pozwoli by jego wyznawcy zginęli jako karma tych potworów. Dane nam będzie jeszcze posmakować wolności.
Tymi i podobnymi im słowami próbował tchnąć nadzieję we współwięźniów i obudzić w nich ogień wiary, ale z każdym zabieranym do zjedzenia więźniem przychodziło mu to coraz trudniej. W końcu dał sobie spokój widząc, że wzbudza tylko złość.
Kierowany bardziej wiarą niż rozumem obserwował zachowanie zwierzoludzi. Liczył na to, że odkryje w ich zachowaniu coś co pomoże w ucieczce. I stało się to na co czekał. Część zwierzoludzi opuściła obóz i została ich tylko garstka. Nadal jednak nie mieli broni i byli dobrze pilnowani. Musiało wydarzyć się coś jeszcze.
-Ulryku pomóż! Jeśli nie dane będzie mi uciec niech chociaż zginę z godnością.
Słał w myślach takie prośby do swego boga i w końcu ten go wysłuchał. Szykowało się coś szczególnego na co wskazywało zaangażowanie szamana. Zwierzoludzie wywlekli z klatki elfa Nathaniela. Ulli próbował stawiać opór ale został uderzony drzewcem włóczni co ostudziło jego zapał.
- Bądźcie przeklęci sługusy chaosu!- wycedził przez zaciśnięte zęby.
Kiedy już myślał, że oto stracili kolejnego towarzysza stało się coś nieoczekiwanego. Czar szamana sprowadził trzy demony. Ulli nie znał się ni w ząb na czarnoksięstwie i wziął to za sprawczą moc swojego boga, jakby nie było to karkołomne, bo co Ulryk miał do demonów? Był jednym z pierwszych, który wyskoczył z klatki. Rzucił się ku truchłu zabitego zwierzoczłeka i zabrał jego włócznię.
Widząc, że Franz ucieka nie bacząc na to, że Nathaniel pozostaje w niebezpieczeństwie, skrzywił się tylko. ~"Czegóż się można spodziewać po człeku z gminu" ~.
- Dołączę do ciebie Franz jak tylko pomogę Nathanielowi.
- A wy głupcy na co czekacie?!- krzyknął do skulonych w klatce więźniów- Nie będę was ciągnął na siłę jeśli jesteście zbyt tchórzliwi lub głupi, by wykorzystać szansę jaką dał wam Ulryk. Mój bóg pomaga tylko tym, którzy na to zasługują!
Rzucił się w kierunku kotłowaniny przy ołtarzu. Uderzył drzewcem włóczni stojącego na drodze zwierzoczłeka pchając go pod topór demona. Następnie chwycił za ramię znajdującego się na czworakach Nathaniela i mocno pociągnął zmuszając do wstania i ucieczki.
-Dalej elfie, udowodnij, że nie ryzykowałem na darmo.