Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2015, 01:00   #5
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Shalia zerknęła podejrzliwie ku rozmawiającym. Jeśli to faktycznie był ten, który jej szukał, to powinna trzymać się raczej z daleka od niego. Zbliżyła się nieznacznie, by móc usłyszeć, o czym rozmawiają. Pierwszym, co usłyszała, było jej imię… Już miała robić w tył zwrot, gdy zorientowała się, że wcale nie chodzi o podanie jej miejsca zamieszkania.
- Słyszałem, że wybierasz się do stróżówki w Granicznym Lesie. Darvan - przedstawił się mag.
- Można tak powiedzieć - odpowiedziała łowczyni odrobinę niechętnym tonem.
Zerknęła z ukosa na radną Heldren i ponownie przeniosła wzrok na nieznajomego.
- Na pewno wybieram się do Granicznego Lasu - uściśliła. - Moje imię już chyba jest ci znane.
- Tak, Shalio. Radna Ionnia powiedziała, ze wybierasz się w tamtą stronę i zaproponowała, byśmy się wybrali razem. Jeśli, oczywiście, nie masz nic przeciwko temu.
Shalia zmrużyła lekko oczy. Milczała przez chwilę, po czym westchnęła ciężko.
- Nie, nie mam. Yuln również uważa, że nie powinnam iść sama - powiedziała na poły do Ionnii, na poły do Darvana. - Uprzedzam, że spotkać możemy coś dużo groźniejszego niż kilka dzikich zwierzów czy leśnych bandytów - przestrzegła. - I na stróżówce może się nie skończyć. Ubierz się ciepło.
- Słyszałem coś o tym, że macie dziwnie zimne lato - odparł Darvan. - Jakaś dziwna zmiana pogody? Czy to o to chodzi?
Dziewczyna skinęła głową.
- Ponoć w lesie zalega śnieg. Opowiem ci więcej po drodze. Powinniśmy ruszać jak najszybciej.
- Mam coś ciepłego ze sobą. Sprzedawca zapewniał, że wytrzyma nawet solidne mrozy. Ale... - spojrzał na radną, potem ponownie na Shalię. - Pani Ionna wspomniała o kimś, kto też się chciał wybrać do lasu.
Shalia spojrzała na radną pytająco.
- Niejaki Anmar. Szukał zarobku, więc zaproponowałam mu, by ruszył w stronę lasu, by sprawdził sytuację w stróżówce, jednak stwierdził, że nie ma zamiaru iść tam sam. Jak wspomniałam - szukajcie go w karczmie - odparła na spojrzenie tropicielki.
- Idziemy? - dziewczyna zapytała Darvana.
- Idziemy. Jeśli ci się nie spodoba, to najwyżej zrezygnujemy ze współpracy z nim.
- Jeśli będziecie mnie potrzebować, to będę w ratuszu - uśmiechnęła się do dwójki Ionnia i weszła do budynku.


Shalia i Darvan przeszli przez plac i otworzyli drzwi do karczmy. Zegar na wieży ratuszowej wskazywał piętnastą trzydzieści.
Ich oczom ukazało się oświetlone złotawym światłem wnętrze. Przy drewnianych solidnych ławach i okrągłych stolikach znajdowały się porządne krzesła z oparciami. Belki podtrzymujące strop uważnie obserwowały gości... A raczej ich brak. Ściany ozdobione były różnymi malunkami, jednak uwagę najbardziej przykuwał ten największy - łasica w śniegu zaraz nad podłużnym kontuarem naprzeciw wejścia, za którym stała przyglądającą się izbie ze znużeniem wysoka młoda kobieta o kasztanowych włosach, którą tropicielka od razu rozpoznała jako Kale Garimos. W odrobinę ciemniejszym kącie spał na krześle pewien człowiek. Jego broń była oparta o oparcie, a na stole, na którym położył głowę, znajdowało się kilka kufli po piwie. Dwóch dziadków przy stole w pobliżu wejścia grało w szachy na pieniądze.
- To chyba ten... - Darvan spojrzał na mężczyznę, zmożonego zmęczenie. Lub (co było bardziej prawdopodobne) litrami piwa. - Ale on raczej nie wygląda na gotowego do wyruszenia w drogę - powiedział cicho.
Shalia uniosła lekko brew, przyglądając się człowiekowi śpiącemu przy stole.
- Czas jest bardzo na naszą niekorzyść albo raczej niekorzyść Lady Argentei.
Podeszła do śpiocha, złapała za oparcie krzesła i bezceremonialnie odchyliła je daleko do tyłu. Gdy już prawie miało się przewrócić naparła w drugą stronę i postawiła je z powrotem bezpiecznie na ziemi.
Mężczyzna prawie natychmiast się wybudził po działaniach łowczyni. Zaklął głośno i prawie wywrócił stolik, gdy krzesło wróciło na miejsce. Jego broń upadła na podłogę w dość głośny sposób. W karczmie zapadła grobowa cisza przerwana jedynie szuraniem butów wstającego śpiocha.
Dopiero teraz widać jaki jest wysoki. Przewyższał wzrostem Shalię czy nawet Darvana. Jego wyraz wrogości prawie natychmiast znikł widząc stojącą przed nią kobietę. Prawie natychmiast przerodził się w uśmiech
- No no. Z taką pięknością przyszło mi podróżować? - nim tropicielka zdążyła zareagować, ten wziął jej dłoń i pocałował jej wierzch - Jestem Anmar. Bardzo mi miło.
Stojącego obok zaklinacza obdarzył jedynie krótkim spojrzeniem. Wyglądał na względnie trzeźwego.
Darvan zrewanżował się równie obojętnym spojrzeniem. A co do ciągu dalszego znajomości z Anmarem... wolał poczekać na reakcję Shalii.
Zachowanie Anmara na moment zupełnie zbiło dziewczynę z tropu. Szybko opanowała się, chrząknęła cicho i cofnęła powoli dłoń. Znała z obserwacji takie zachowania, choć rzadko kiedy ktoś traktował ją jak damę.
- Jeszcze zobaczymy, czy miło - odparła buńczucznie, by nie stracić rezonu.
Zadarła głowę do góry, by odważnie spojrzeć mężczyźnie w oczy.
- Mam na imię Shalia. To jest Darvan - przedstawiła maga. - Pani Ionnia wysłała nas po ciebie. Rozumiem, że jesteś zdecydowany ruszyć z nami? Najlepiej, jak wyruszymy czym prędzej.
- Możemy iść dziś, możemy iść jutro. Z kimkolwiek bandyci będą pracować, to raczej będą trzymać ją dla okupu. A ja zawsze jestem gotowy do wyruszenia. Tylko weżmę swoją broń. - odparł entuzjastycznie.
Schylił się po krótki miecz oraz łuk leżący pod stołem i... Gdy się podniósł walnął weń tyłem głowy. Zaklął tak siarczyście, że dwójka poczuła aż dziwny swąd. Karczmarka wybuchła śmiechem.
- Dobra, to kiedy ruszamy? - zapytał i uderzył otwartą dłonią w policzek - To ruszajmy. Ja jestem gotowy.
- Możemy od razu - powiedział Darvan. - Tylko trzeba się ciepło ubrać na tę wędrówkę - dodał.
- Możemy zajść na chwilę do mnie. Też muszę zabrać jeszcze kilka rzeczy - odparła Shalia.
Nie sądziła, by Zimotknięci i wiedźmy potrzebowali okupu; była prawie pewna, że coś zupełnie innego jest na rzeczy. Rozmowę o tym mogli jednak odłożyć na później.
- No to chodźmy. Jeśli mamy wyruszyć dzisiaj, to wypadałoby się zbytnio nie ociągać - odparł Darvan.


Teraz już trzyosobowa grupa wyszła z karczmy i udała się w stronę domu Shalii.
Znajdował się on przy znacznie węższej północnej drodze, pomiędzy dwoma budynkami w kształcie litery L. Był jednopiętrowy i skonstruowany ze ściętych na pół bali. Po obu stronach ustawionych odrobinę na prawo od środka drzwi wyglądały na ulicę kwadratowe okna przesłonięte firanami. Komin znajdował się przy przeciwległej do ścieżki ścianie. Dach miał dwuspadowy wykonany z desek.
Dom prosty, jednak wyglądał na ciepły i przytulny, o czym tropicielka dobrze wiedziała.
Przy drzwiach stała ta sama dziewczyna, z którą łowczyni się zderzyła przed apteką. Zwrócona była w stronę domu tak, jakby czekała na otwarcie drzwi, co jednak nie następowało. Na pierwszy rzut oka wyglądało to bez sensu.
- Ładny masz domek - powiedział Darvan.
- Dziękuję. Jest bardzo przytulny - odparła tropicielka.
Podeszła do niewidomej - jak jej się wydawało - dziewczyny. Czyżby ją śledziła? Swoją drogą może Anmar był w zmowie z tym jeźdźcem, który odjechał na północ? Shalia beształa się w myślach za to, że jego niespodziewane zachowanie uśpiło jej czujność. Z drugiej strony - prostolinijność, którą objawiał, przeczyła jej obawom. Musiała mieć się na baczności.
Łowczyni dotknęła delikatnie ramienia blondynki; nie chciała jej przestraszyć.
- W domu nikogo nie ma. Szukasz mnie? - zapytała.
Ta się odwróciła w stronę osoby, która ją zaczepiła. Jej wzrok przejechał po dwóch nowych postaciach za plecami łowczyni. Wygląda na to, że coś tam jednak widzi, ale prawdopodobnie słabo.
- Proszę pani - zaczęła swym zwyczajowym tonem. - Idziecie gdzieś, prawda? Czuję, że powinnam pójść z wami. Pan Yuln trochę opowiadał o stworzeniach, które go zaatakowały. Chcę wam pomóc.
Ta ospałość i spokój dziewczyny jakoś dziwnie irytowały Shalię. Miała ochotę potrząsnąć rozmówczynią, żeby się obudziła.
- Aha - odpowiedziała więc elokwentnie.
Po chwili wzruszyła ramionami i dodała:
- Ja tam nie mam nic przeciwko, kimże jestem, żeby walczyć z przeczuciami. Jeśli i reszta nie ma… Mam nadzieję, że wiesz, na co się piszesz - Shalia nie zamierzała nikogo niańczyć, gdy już dojdzie do najgorszego.
Wyciągnęła klucz, otworzyła drzwi i gestem zaprosiła pozostałych do środka.
- Będę gotowa w ciągu kilku minut - poinformowała resztę.
Czuła się nieswojo, wprowadzając obcych do swego małego lokum, ale miała nadzieję, że lada moment będą już na trakcie.

- Czy ja też mógłbym się dowiedzieć czegoś o tych stworach? - spytał Darvan. Jego wiedza na temat ataku na kogoś tam była równa zero. Tak o osobnikach, które dokonały tego ataku, jak i owego ataku efektach.
- Ja tam wiem niewiele, bo nie pytałam szczegółowo, jednak pan Yuln mówił, że ich ataki potrafią zmrozić krew w żyłach w sensie dosłownym - odparła blondynka.
Anmar zmarszczył czoło tak, jakby analizował fakty. W jego oczach było dokładnie to samo pytanie, co przed chwilą zadał mag.
Przenośny piecyk by się przydał, pomyślał z przekąsem Darvan.
- Na takie stwory zapewne najlepszy jest ogień - stwierdził.
Co prawda z takimi istotami nigdy nie miał do czynienia, ale logika wskazywała właśnie na taki sposób walki.
- Tak, to prawda. Choć osobiście nie lubię walczyć, to umiem się bronić, jednak nie wręcz. Pani słońca obdarzyła mnie kilkoma umiejętnościami, które mogą się wam przydać, skoro chcecie pomóc mieszkającym tutaj ludziom - przez twarz dziewczyny przemknął jakiś cień uśmiechu - To jest dla mnie najważniejsze.
- Myślisz, że będzie przydatna, skoro w zwarciu nie umie się bronić? - po cichu zapytał zaklinacza awanturnik.
Darvan spojrzał na Anmara, potem na blondynkę.
Też się zastanawiał, co dziewczyna może zrobić, skoro miała kłopoty ze wzrokiem.
- A czym nas możesz wspomóc? - spytał. - A, przepraszam, nie przedstawiłem się. Darvan. - Wyciągnął rękę do dziewczyny. - Jesteś może kapłanką?
Ta lekko się zawahała widząc wystawioną w jej stronę dłoń. Zerknęła na swoją prawą rękę, którą już lekko uniosła, i ją opuściła. Zamiast tego się lekko ukłoniła. Nie w jakiś dworski sposób, temu ukłonowi było daleko do takiego wyrafinowania.
- Bardzo mi miło. Nazywam się Aula. Jestem wyrocznią życia.
Darvan opuścił rękę i również lekko się ukłonił.
Wyrocznia? Jeszcze żadnej w swym życiu nie spotkał, ale słyszał od paru osób o tym... zjawisku.
- No to cieszę się, że będziemy razem pracować - odparł.
- Brzmi jak bzdura, ale co mi tam. Nie znam się na tych całych czarach - machnął ręką Anmar - Coś ta twoja znajoma się wlecze. Wiesz... Ja tam mogę ruszyć jutro. Alkohol tu mają przedni. “Piwo Trzech Diabłów. Tyś to widział?
- Piwo czy czary? - spytał Darvan. - A kobiet nie należy poganiać... nawet jeśli się szykują do wyjścia dłużej, niż przeciętny mężczyzna.
- Nie wiem. Cholera, jestem zwykłym najemnikiem z Molthrune. Mówili, że tu lepiej płacą, ale tak naprawdę jest taki sam bajzel, jak tam - wyrzucił z siebie i udał się w stronę wyjścia - Idę kupić ciepłe ubrania. Skoro już wszyscy mamy wyglądać jak w środku zimy, to nie mam zamiaru się wyróżniać.
Awanturnik wyszedł z domu. Głucha cisza była przerywana jedynie dźwiękiem działającego zegara.
- Chyba jest niecierpliwy... - powiedział Darvan. - Ale z pewnością ciepłe ubranie mu się przyda.
Ledwie Anmar wyszedł, pojawiła się Shalia.
-A ten gdzie polazł? - mruknęła wyraźnie niezadowolona.
Nie miała na sobie jakiegoś specjalnie ciepłego odzienia; ot, długie spodnie, koszula z długim rękawem. Do tego kolczuga, długi miecz, krótki miecz, kusza, bandolier z ośmioma fiolkami... Słowem - mały arsenał. Wypchany plecak z pewnością zawierał cieplejsze ubranie i parę innych przydatnych rzeczy.
- Organizacja pierwsza klasa - marudziła, zastanawiając się, jakie nieszczęście ściągnie na ich głowy Anmar.
- Poszedł sobie sprawić ciepłe... ubranie. - W ostatniej chwili Darvan zastąpił “gacie” bardziej ogólnym określeniem. - Ale chyba możemy na niego poczekać na dworze. No i w międzyczasie może mi powiesz, o co chodziło z tą lady, o której mówiłaś. Co ona ma wspólnego ze strażnicą?
Shalia wyrzuciła ręce w górę w geście bezradności.
- A mówił, że jest gotowy, by ruszać! - westchnęła teatralnie.
Po chwili jednak uspokoiła się i wsparła dłonie ma biodrach.
- Nie wiem, co ona ma wspólnego ze strażnicą. Wiem, że została porwana w Granicznym Lesie. Strażnica jest w Granicznym Lesie. Mam po drodze. Jeden z łowczych został tam wysłany i nie powrócił, o ile mi wiadomo.
- Radna coś o nim wspomniała. - Darvan skinął głową.
- Słyszałam od ludzi, że pan Dryden poszedł w stronę lasu, by zastawić pułapkę na wielką białą łasicę, w której istnienie nikt nie wierzył. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało - powiedziała trochę sennie Aula.
- Ciekawe, czy ktoś jeszcze wpadł w kłopoty w tym lesie. - Mag potarł brodę.
- Podobno Stary Dansby ma kłopoty w swym gospodarstwie, nie zdziwię się, jeśli i to będzie powiązane; wszak mieszka na skraju... Aaale o tym chyba słyszałeś na rynku - Shalia machnęła lekko ręką.
- Nie wszystko, ale mniej więcej wiem, o co chodzi. Bardzo możliwe, że to się wszystko łączy ze sobą. Nie bardzo jednak wiem, po co wielkiej łasicy byłyby potrzebne zapasy ze spichlerza. To by było bardziej podobne do kogoś, kto chce sobie urządzić w lesie kryjówkę. - Z tego co pamiętał, łasice były drapieżnikami. Nie jadały ziarna.
- Jak na przykład bandyci, którzy napadli karawanę? - rzuciła Shalia od niechcenia. - A plony mogą umierać od zalegającego latem śniegu.
- Jeśli Anmar się nie zniechęcił - Darvan zmienił temat - to nas dogoni. Co powiecie na to, by już ruszyć? - zaproponował.
- Zgadzam się - tropicielka natychmiast ruszyła ku drzwiom. - Aulo, czy ty jesteś gotowa, by ruszyć już teraz? - zapytała dla pewności.
- Tak. Ruszajmy czym prędzej. Poza tym, co mam tutaj, mam jeszcze do zabrania kilka rzeczy, więc po drodze odwiedzimy świątynię - potwierdziła swą chęć wzięcia udziału w zadaniu i ruszyła za Shalią w stronę drzwi.
Darvan, chociaż stał najbliżej wyjścia, przepuścił panie przodem, a potem wyszedł za nimi, zamykając drzwi za sobą, a Shalia zamknęła je na klucz.

Po odwiedzeniu świątyni, w której urzędował Starszy Safander, prowadzona przez Shalię drużyna ruszyła na południe - do Lasu Granicznego. Ledwo co opuścili Heldren, a już za swymi plecami usłyszeli głośne przekleństwa w wykonaniu biegnącego za nimi Anmara.
 
Flamedancer jest offline