Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2015, 05:55   #1
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
THE END[Neuroshima] Eden - Wiosenna Wyspa Skarbów

Wszyscy




Wiosna. Te słowo często znajdywało miejsce w myślach, rozmowach i planach osób które się znalazły w okolicach wielkich śródlądowych wód nazywanych kiedyś Wielkimi Jeziorami. Zima dała ostro w kość tej krainie. Jej lodowy nacisk odczuwały i żywe stworzenia wszelakie i nieożywiony sprzęt. Wreszcie jednak dzień zaczął się robić co raz dłuższy, śnieg stopniał pozostawiając po sobie nadmiar wody który przemnieniał się we wszędobylkskie błocko a i lód na rzekach i jeziorach stopniowo niknął odkrywając szarpaną wiatrem taflę wody.

Wiosna odmieniła dotąd zimową krainę wprowadzając własne rządy i porządki. Biele i jasne szarości śniegu i lody ustąpiły miejsca świeżej zieleni roślin, brązowoburemy błocku czy różnobarwnym plamom czegoś co kwitło wydając na świat kolejną generację na nowy sezon. Czy to kwitnące coś było w przedwojennych atlasach przyrodniczych czy nie chciało żyć i kwitło tak samo wiedzione nieśmiertelnym instynktem przetrwania. Świat budził się do życia po zimowym letargu. Z każdym dniem dzień wydłużał się a tajemnicza i niebezpieczna dla ludzi ciemność skracała swoją dominację nad ziemskim padołem. Również świat zwierząt zdawał się być bogatszy z każdym tygodniem. Część stworzeń przebudziła się z zimowego letargu, część powróciła z południa a inne po prostu stały się bardziej widoczne wyłażąc ze swych nor i leży.

Wiosna w naturalny sposób zamykała stary i otwierała nowy sezon. Okowy zimy które wstrzymały ludzkie podróże i wędrówki ustąpiły przedwojenne autostrady, drogi i ulice pełne przedwojenny wraków na poboczach znów zaroiły się pieszymi, konnymi, wozamy i ocalałymi okazami przedwojennej motoryzacji. O ile motywacje podrózników były różne od ciekawości świata urodzonych nomadów, poprzez chęć zysku, wyprzedzenie konkurencji czy zwykłą chęc podzielenia się z bliźnim czym się posiada ze stalą, ogniem i ołwiem włącznie to wszyscy zmagali się z podobnymi problemami i mieli podobne zapotrzebowanie na bezpieczną przystań choć na jedną noc, uzupełnienie topniejących zapasów czy zdobycie informacji o rejon przez jaki planowało się przejeżdżać.


---




Wyspa; Schron; poz. mieszkalny; Dzień 1 - rano



Schroniarze


Wiosna. Wiosna nie miała tu wstępu. Tak samo jak wcześniej zima i jesień. Pod ziemia panowały mniej więcej stabilne warunki bez względu na fanaberię aury na górze. A odkąd zimowa wyprawa Will'a przywróciła zasilanie warunki były zbliżone do przedwojennych. Wentylatory zaczęły swoją pracę odsysając wilgoć, grzejniki powłączały się przyjemnie grzejąc miejsca gdzie się uchowały, elektrycznem stabilne światło oświetlało miejsca gdzie się zachowała sprawna instalacja lub udało ją się przywrócić. A wraz z energią wróciły takie przedwojenne rarytasy jak lodówki, telewizory, małe lampki na kontakty czy komputery. Można było się poczuć naprawdę cywilizoawnym człowiekiem.

Starszy mężczyzna popatrzył na pomieszczenie. Podobało mu się to co widzi. Kuchnia i jadalnia wyglądały prawie idealnie. Czyste, wysprzątane, lścniące stalą i emalią kucharskiego oprzyżadowania. Na ścianach wisiała zawieszka z kompletem kucharskich noży błyszczących stalowymi ostrzami. W szufladach i szafkach były pochowane garnki, sztućce i talerze pozbierane wcześniej chyba z połowy bunkra. O to akurat musiał toczyć wieczne wojny z ich zaopatrzenowcem bo to całkiem chodliwy towar był na zewnątrz. Teraz jednak wciąż tam były czyste i gotowe do użycia. Jaki kucharz miał w tych czasach do dyspozycji taki sprzęt?

I trójkę małych pomocników bowiem utrzymanie porządku spadało na barki najmłodszych Schroniarzy. Było na tyle łatwe zajęcie by odciążyć dorosłych którzy i tak mieli wystarczająco wiele zmartwień i roboty, że nie było w co ręce wsadzić. Rezolutna Jenny, Tim niemowa i małomówna Monica o dziwnej urodzie nie byli jednak w stanie "zniknąć" blach i dykt na scianach któymi dorośli uzupełnili brakujące panele. To był jedyny ślad po zaciętej walce z dziwnymi, wielonogimi stworzeniami z którymi stoczyli kilka miesięcy temu. Stwory okazały się zwierzecą inteligencją najpierw szturmując kuchnię przemienioną w zaimprowizowaną twierdzę, potem przegryzając się przez ściany gdzie dopadły ich w środku aż wreszcie nie mogąc pokonać intruzów zakleiły ich w gigantycznym kokonie obejmującym całą kuchnię. Materia tego tworzywa zdawała się być niezniszczalna ale jednak Baba wpadł na pomysł jak z tego wybrnąć. Potem zaś kucharzowi udało się wejść samotnie do środka gniazda i je wysadzić ale to już całkiem inna historia. Teraz jednak po tych wydarzeniach nie został prawie slad poza pamięcią. Jedynie wygląd kuchni i reszty pomieszczeń mówił jak daleką przebyli drogę odkąd pół rok temu pierwszy raz wylądowali na Wyspie i nawet nie wiedzieli gdzie jest ten cholerny bunkier poza tym, że gdzieś tu jest. Pstryknął kontaktem i kuchnia pogrązyła się w mroku.


---


- Chomik! Nie wiesz gdzie jest Barney? - mała dziewczynka wypadła zza rogu i bez ceregieli spytała się idącego mężczyznę o ich lidera. Wyglądała na typowy kolorowy miks ale po czarno - latynoskich rodzicach to nie było dziwne.

- Pewnie u siebie. Wrócił z narady i poszedł do siebie. A czego od niego chcesz? - spytał kucharz zatrzymując się na chwilę. Barney co rano robił narady z planami na cały dzień. Kończyli czyszczenie dolnych poziomów z zarazonych. No i byłoby miłe i porządane wysłać jakąś delegację na pogrzeb choćby w imię dobrosąsiedzkich stosunków.

- Bo komputer się zepsuł. - rzekła bez cetegieli dziewczynka o oliwkowej cerze. No tak, przecież Stripperowi udało się naprawić kilka telewizorów i komputerów ot tak, do ogólnego uzytku i teraz nawet mieli coś jakby wspólną swietlicę gdzie można było wspólnie obejrzeć jakiś film, mecz czy nawet pograć coś jak kiedyś. Rzadko była okazja jednak bo walka o bunkier i przywrócenie go do pełnej sprawności pochłaniała ich bez reszty. Najwiecej czasu i okazji miały więc dzieciaki. I jak widać korzystały gdy tylko mogły.

- Komputer się zepsuł? Znowu? Co wy z nim robicie? - uniósł nieco zaskoczony brew. Naprawa sprzętów niekoniecznie niezbędnych leżała dość nisko na czele priorytetów schronairskich speców.

- Gramy w Countersrike'a. A wiesz, że wczoraj rozwaliłam Vince'a? - odpaliła bez żenady dziewczynka chwaląc się swoim osiągnięciem pokonania dorosłego. Choć akurat Vince był prawie ślepy po zimowych wydarzeniach i nawet Barney'owi niewiele udało się w tej materii zdziałać. Był lekarzem a nie cudotwórcą.

- O, Chomik! Szybko, do pokoju narad! - Barney wyłonił się zza zakretu od razu przykuwając uwagę kucharza. Szedł szybko, prawie truchtał a ton głosu wskazywał, że stało się coś poważnego. - Aaron zniknął. Nie ma go! Sprawdziłem na kamerze i wyszedł na powierzchnię. I zabrał ze sobą całe serum! - naukowiec nie owijał w bawełnę. Jednak jego słowa zmroziły wszystkich. Jeśli zabrał serum to bez niego przestanie działać jego hamujący efekt spowalniający dotąd od paru miesięcy chorobę.

- Serum zaaplikowane rano podziała może góra dobę, może pół. Potem wznowi się proces chorobotwórczy. Widzieliście nagrania wiecie jak to wygląda. A do tego Aaron jest kluczowy. Albo jest najbardziej podatny na działanie wirusa albo najbardziej odporny na serum. W kazdym razie na niego działa najsłabiej. No i może zarażać. Jak każdy kto z tamtąd wrócił. Nie przeprowadzałem tekich testów ale komputerowe symulacje wskazują, że jesli zakażona zostanie osoba nie otrzymująca dawki serum wirus będzie się u niej rozwijał w warunkach zblizonych do naturalnych. Baba, jesteś najszybszy. Przechwyć go zanim kogoś zarazi. I odzyskaj serum. - hibernatus sprezentował im krótką odprawę mówiąc co najwazniejsze. Wiedzieli, że ciągłe prace nad wirusem i serum pochłaniają większość jego czasu. Will z ekipą "czyszczycieli" zszedł już na dolne poziomy. Na górze ze sprawnych ludzi został właściwie tylko Baba, Chomik i Harry. I Kelly która rotacyjnie miała dziś wolne od akcji na dolnych poziomach.




Cheb; dzielnica południowa; cmentarz; Dzień 1 - rano



Chebańczycy


Wiosna. I to akurat deszczowa. A przynajmniej chmury się zbierały jakby miało lunąć. Niektórzy mówili, że nawet burza będzie. Mogła być bo chmury były naprawdę ciemne i grzmiało czasem. Były najemnik a obecnie szkoleniowiec skrzywił sie gdy musiał zsiąść z wozu. Już i tak opanował te hopsania na jednej nodze ale nijak to się miało do czasów pełnej mobilności gdy miał obie sprawne nogi. Dobrze, że po sąsiedzku jeden z młodszych Ridley'ów go podrzucił. Inaczej by mu zajęło naprawdę długo dokuśtykanie się na ten pogrzeb.

Wojskowy but rozchlapał kałużę gdy wojownik zeskoczył na niego. Kałuże i błoto były chyba wszędzie w tej przesiąkniętej wodą krainie. Do tego wraz z wiosną pojawiło się pełno latającego tałatajstwa które wylęgło się wraz z nadmiarem ciepła, słońca i zniknięciem śniegu. Potrafiły uprzykrzyć życie a bąble po ugryzieniach miał chyba kazdy.

Teraz jednak nie latajace robactwo było jego głównym zmartwieniem. Kuśtykając ku bramie miejscowego cmentarza miał czas pomysleć nad tym jak to się dziwnie czasem w życiu układa. Z brodatą głową Ridley'ów niezbyt mu się układało a teraz Ben był w niewoli w Detroit a on został ich sąsiadem. Dało się z nimi nawet poprawnie żyć gdy się uszanowało ich specyficzną moralność, zwyczaje i religijność. Choć brak głowy klanu dawał się im wyraźnie we znaki.

Sam Ben wraz z pozostałą jedenastką zabrali w zimie ze sobą Runnerzy jako zakładników. Nie mieli pojęcia co się u nich dzieje. Póki trwała zima nawet nie było co mysleć o podróży do Det. Zaś myśl o Det i jego mieszkańcach niezbyt była miła byłemu najmicie. To oni załatwili mu te kolano i przez nich był kaleką. Bez transportu niezbyt realne było też myślenie o opuszczeniu Cheb.

No i sprzęt. W walkach i niewoli stracił cały sprzęt jaki posiadał. Częściowo poratowali go Chebańczycy. Może się nie najadał ale nikt po spaleniu głównych zapasów żywności się tutaj nie najadał. Nie umierał przynajmniej z głodu bo Rudy Jack załatwił mu michę na własny koszt. A w tych chudych czasach to codzienna micha był znaczny wysiłek dla kazdego. Zwłaszcza, że sytuacja trwała tak od paru miesięcy i pewnie potrwa jeszcze następne parę. Wraz z wiosną sytuacja się poprawiała ale by załatać tak poważną wyrwę potrzeba było czasu.

Dalton zaś zaproponował mu stanowisko szkoleniowca własnie. Pasowało do kogoś z jego umiejętnościami. Z kulawa nogą niezbyt mógł podszkolic kogokolwiek w zwarciu ale ze strzlaniem było już trochę lepiej. Ale ciężko podszkolić kogoś w strzelaniu "na sucho". Mieli składać i rozkładać karabiny na czas? Do strzelania potrzebne było ammo do szkolenia też. A po wysadzeniu sklepu Andrew'a i zrabowaniu przez Runnerów zapasów z posterunku ammo w osadzie było tyle co kot napłapakał. Każdy jak już miał to trzymał dla siebie. Nieco sprawa sie poprawiła gdy okazało się, że jest trochę egzemplarzy używających ammo .22 LR którym nawet gangerzy wzgardzili. Więc szkolił ich na tym "cieniackim" ammo. Do wyrobienia odruchów strzeleckich mogło wystarczyć. Musiało nic innego nie mieli.

Jednak i ze szkoleniem był też problem czasu. Wraz z wiosną większość populacji koncentrowała się głównie na zdobywaniu pożywienia poswiecając szkoleniom minimalną ilość czasu. A po części... Po części zgadywał, że to i jego zasługa. Nadal był dla nich kimś obcym i z zewnątrz. A jego bezkompromisowa postawa podczas walk sprawiły, że przeciętny Chebańczyk trzymał do niego dystans. Kłaniali mu się, usmiechami, pozdrawiali na ulicy ale jednak na ogół nikt nie pałał chęcią nawiązywania z nim bliższych relacji.

No i gangerzy. Nadeszła wiosna i znów można było podróżować. Na przykład z Detroit do Cheb. Było pewne, że prędzej czy później się pojawią. Najpóźniej znów w zimie po kolejny haracz. Ale wszscy spodziewali się ich raczej wcześniej. Wiedzieli już o bunkrze więc większość obstawiała, że raczej spróbują się dostać do niego.




Detroit; dzielnica Sand Runners'ów; kręgielnia; Dzień 1 - rano


Gangerzy


Wiosna kurwa. No wreszcie! Ile może być tej cholernej zimy co nawet Liga zawiesza Wyścigi na te parę miesięcy? Poza tym spraw było trochę do załatwienia i czas i okazja tych wiosennych miesięcy wreszcie pozwalały się nimi zająć.

- No i co? Gotowe? - spytał brunet z założonymi na piersi rękami patrząc pytająco na starszego mężczyznę z opaska na oku.

- Tak. Teoretycznie tak. Ale praktykologicznie to muszę jeszcze przeprowadzić testy. - odparł starszy mężczyzna w nieprzemakalnej kurtce.

- Jakie testy? - spytał szef unosząc nieco brew i mrużąc oczy w podejrzliwym spojrzeniu.

- Muszę spróbować z czymś podobnym u nas. Inaczej się tego nie zrobi. - rozłożył ręcę krzywiąc się nieco facet w opasce na oku.

- A jak wysadzisz to starczy ci potem na akcję? - brunet chciał się upewnic co do ilości posiadanych zasobów.

-Jak nie starczy to dorobię. Z nią powinno się udać. - pokiwał głową ten z opaską wyjmując z kieszeni niewielkie, owalne pudełko niewiele większe od jakiejś przedwojennej pomadki.

- A jak ona sobie radzi? - spytał brunet opierając się o kant biurka najwyraźniej zainteresowany tym nowym elementem dyskusji.

- Radzi. Ma świetnie opanowana teorię. A praktyka to właściwie jak z gotowaniem czy robieniem ciasta. Wystarczy znać przepis i się go trzymać. No i kurwa wreszcie ktoś kto rozróżnia, że nitro do bryk i nitrogliceryna to kurwa nie to samo jak mi raz jeden debil co mi podesłaliście wlał do silnika... - aż pokręcił głową do tego wspomnienia. - Dobrze, że wysadził tylko siebie i ten swój wrak. Ale ciekawy lej został... - pokiwał głową przypominając sobie o tej pamiątce z tamtych wydarzeń która została do dziś. Wydobył z pudełeczka przdwojenną wykałaczkę i wcisnął ją między zęby.

- To jest jeszcze jakieś nitro poza tym do samochodów? - zdziwił się milczący dotąd, łysy mężczyzna najwyraźniej nie mogąc powstrzymać ciekawego, motoryzacyjnego wątku.

- O właśnie o tym mówię. - wskazał palcem na łysego mięśniaka ten najstarszy z zebranych z opaską na oku. - Dobra ja idę wysadzić jakiś bank. - uśmiechnął się i lekko kuśtykając machnął ręką na pożegnanie swoim rozmówcom i opuścił pomieszczenie chowajac pudełeczko z drewnianymi drzazgami do kieszeni.

- Dobra... Ale nawet jak on znajdzie sposób to jak tam wrócimy? Przecież lód już stopniał to teraz z buta nie przejdziemy. - spytał po chwili ten łysy kierując pytające spojrzenie na faceta opartego o biurko.

- Nie przejmuj sie tym. Coś wymyslę. - odparł uśmiechając się lekko czarnowłosy facet w skórzanej kurtce sięgając dla odmiany po paczkę fajek.

- No dobra. Ty tu jesteś szefem. - rzekł łysy nieco unosząc otwarte dłonie w obronnym geście. Milaczeli chwilę gdy obaj zajęli się odpalaniem swoich skrętów. - Dobra ale powiedz mi jedno bo tego za cholerę nie rozumiem. Po cholerę ją bierzesz na mecz? Ona się nie nadaje. Weźmy kogoś innego. Kto chociaz biegać umie a nie mówię o zgraniu czy strzelaniu z resztą zespołu. - wyglądało, że łysy wyrzucił z siebie coś co go dręczyło od jakiegoś czasu. Teraz jak zostali sami mogli pogadać. Jeszcze był czas mecz był przecież jutro.

- Słyszałeś warunki Huronów? Mają być dwie laski. Viper to jedna i musieliśmy mieć jeszcze jakąś. - wzruszył ramionami szef wydmuchując pierwszy kłąb gandziowego dymu.

- No to dobra, weźmy jakąś fajterkę. I do cholery nawet u lasek mamy takie co są z nami dłużej niż ona. Wiesz, do leczenia to ona jest pierwsza klasa ale do latania z karabinem? Czemu się tak na nią uparłeś? - łysy nie mógł najwyraźniej pojąć logiki szefa. Kręcił z zadziwieniu głową i przy okazji kreśląc ciekawe wzorki żarem ze skręta podczas machania ręką dla podkreslenia swoich słów.

- Tak ale ona była z nami w Cheb. - czarnowłosy wskazał zastępcy punkt razem z wycelowanym w niego żażącym się skrętem.

- Wielu było. Lasek też. - łysy nie dał się zbyć, znieruchomiał i patrzył wyczekująco na szefa.

- Tak ale chodzi mi własnie o nią. Chcę ją sprawdzić ile jest warta w goracej chwili jak kule swiszczą nad głowami. Czy jest z nami tak naprawdę czy nie. Kiedy chcesz ją sprawdzić? Na prawdziwej akcji? Zaryzykuje dla nas swoim życiem czy nie? To nie jest jakiś szeregowiec z klamką chodzi blisko nas. A nic o niej nie wiemy tak naprawdę. U kazdego z was wiem czego się spodziewać jak będzie gorąco tylko o niej nic nie wiem. - w końcu wyłuszczył sprawę szef patrząc na swojego zastepce, przenikliwy, inteligentnym spojrzeniem które miał zawsze gdy mówił o czymś poważnie.

- No ok ale żebyśmy przez te twoje sprawdzania nie przerypali meczu. I to kurwa Meczu Owarcia. Widziałeś kogo oni wystawiają? Big Mo Kovalsky? No kurwa, mówią, że jest niezniszczalny. Albo Trzy Pióra? Podobno jest najlepszym tropicielem w mieście. A na sześć osób z taką klasą u nich to każda osoba jest ważna. Nie możesz jakoś jej sprawdzić kiedy indziej albo inaczej? To nie będą żarty, trzeba wybrać z najlepszych i się zgrać a widziałeś co ona wyrabia na treningach? Nawet za nami nie nadąża, jest prawie ślepa, nie reaguje na komendy a o strzelaniu nie ma co nawet wspominać. Przecież nie da się zniej zrobić w parę dni żołnierza. Guido, mówię ci, wymieńmy ją na kogoś kto chociaz biegac umie. A na akcji zostanie w jakimś samochodzie na zapleczu i będzie zszywac naszych rannych. No co ci szkodzi? Jeszcze da się to odkręcić z tym meczem. Ona też na szczęsliwą nie wygląda, że musi brać w tym udział. To nie jest dla niej zajęcie. - wyrzucił z siebie całą litanię powodów i logiki która zdawała mu się oczywista i nie mógł pojąć, że tak przebiegły zazwyczaj szef zachowuje się jakby tego nie dostrzegał.

- Zostanie na zapleczu podczas akcji? W tym chebańskim kurwidołku? Jak Berkovitz? Jakoś mu to nie pomogło no nie? - prychnął szef patrząc na łysego. Ten też się skrzywił bo los ich poprzedniego lekarza nadal był punktem zapalnym i złożeczeń jakie wywoływało u nich to wspomnienie.

- No to przydzieli jej się kogoś do ochrony. Może te dwa dowcipnisie chyba im się z nią dobrze układa. I znasz ją. Nie wiem jak ona się uchowała bo jakby ją Borgo poprosił o optrunek to pewnie też by go opatrzyła. Ona ma chyba coś z głową ale jednak tym bardziej się nie nadaje na tak ważny mecz jak jutro. - łysol nadal próbował przeforsować swoją wersję nie mogąc zrozumieć uporu szefa.

- Taylor stary druchu i dlatego właśnie, ze to taki ważny mecz musi tam pójść i być z nami. To ją z nami zgra. Widzisz kto startuje no nie? Kiedy ostatni raz pamiętasz tak silny skład? No właśnie... To będzie mecz nie tylko otwarcia ale i dziesięciolecia. Ludzie będą o tym gadać latami nieważne jak się skończy. O ona tam wyjdzie i będzie z nami. Wszyscy będą to widzieć. Ona też. Przestanie być przybłędą w dziarach i kurtce Runnerów i zacznie być Runnerem. I dlatego musi tam z nami być. Do Cheb i tego skarbca zabiorę tylko pewnych ludzi. Tam też będzie ciężko. Ale kurwa Taylor! Tam jest bunkier co ma działajace kamery i drzwi! To chuj wie co tam jeszcze działa ale coś musi. Jak go dorwiemy to nam będą wszyscy mogli na widły skoczyć. I dlatego musimy go mieć dla siebie. A ona będzie z nami. Ale sama pisze swój los i w jakim charakterze to się okaże po meczu. - Guido zgasił peta w ciężkiej popielniczce wyrzeźbioną na kształt kabrioleta a Taylor w mniejszej z logo Marllboro. Musiał teraz przyznać, że gadka szefa ma jednak swoje racje w perspektywie wykraczające poza sam mecz. Co nie zmieniało faktu, że realnie będą grać w piątkę przeciw elitarnej szóstce Huronów.

- Harris zapłacił? - spytał czarnowłosy biorąc ze stołu klucze od samochodu. Widząc przeczące kręcenie głową zastępcy wzruszył ramionami. - Trudno, jego pogrzeb. Poślij do niego bliźniaków. - rzekł obojętnie przepuszczając łysego przodem i zamykając swoje biuro.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 02-09-2015 o 13:12. Powód: Ogólna zajawka do wstępu sesji
Pipboy79 jest offline