Sarnello z Valencji… Donatello… Joannici. Bo to oznaczał biały krzyż na czerwonym tle. Były to strzępki potencjalnie użytecznych informacji, które w przyszłości mogły być przydatne. Ale obecnie wampir nie zamierzał drzeć koty z Giovanni. Ani też rzucać się w oczy zakonnikom.
Sprawa z którą przybył do Wenecji była delikatna w swej naturze i nie lubiła hałasu. Della Scala zresztą miał kilka teorii dotyczących ukrycia Sangre Pura, które zamierzał sprawdzić sam. Nie widział bowiem powodu do dzielenia się chwałą z innymi, skoro całą mógłby zagarnąć dla siebie.
Na razie… Nagły ruch w polu widzenia, wybił przyczajonego Antonia z rozmyślań. Odciągnął jego spojrzenie od znikających za rogiem rycerzy Zakonu.
Ktoś go śledził, długi płaszcz, biała maska zakrywająca twarz.
Niby nic niezwykłego w związku ze zbliżającym się karnawałem, ale… Antonio della Scalla wiedział, że ów pilnujący go osobnik jest prowokacją. Mógł go zignorować, mógł też ulec przynęcie… i był to jedyny sposób, by dowiedzieć się kto zainteresował się jego przybyciem. Antonio wszak nie miał jeszcze okazji namieszać żadnemu wampirowi w Wenecji. A Giovanni nie musieli wszak bawić w subtelne gierki, by go zaprosić na spotkanie.
Ruszył więc za “szpiegiem” teatralnie znikającym w zaułku. Antonio podążając jego tropem zawahał się na moment. Głupio by było zginąć zaraz po przybyciu do miasta. Może za bardzo zaufał w swą siłę?
Głupi! Głupi! Głupi!
Lecz mimo tej chwili słabości, Antonio otwarcie wkroczył w uliczkę gotów stawić czoło każdemu zagrożeniu.
Nie napotkał jednak nikogo. Pusta uliczka, kilka przywiązanych gondoli. I błyskotka na brzegu dobrze widoczna w świetle księżyca. Brosza...
Ładna i droga. I znajoma. Wampir podniósł ją i przyglądał się długo, a jego twarz wykrzywił grymas wściekłości odsłaniając długie kły. Zacisnął mocno dłoń z broszką, po czym schował ów przedmiot do kieszeni. Ktoś w Wenecji pogrywał sobie z nim. Ktoś wyraźnie się z nim bawił. Nie podobało się to Antonio, ale w tej chwili niewiele mógł zrobić.
Wampir spojrzał w niebo, westchnął i ruszył w znanym sobie kierunku. Dość już zmarnował nocy, czas było zacząć się urządzać w tym mieście. Dlatego musiał się udać Ca' d'Oro. Antonio nie wiedział ile tutejszy Trędowaty wiedział o jego misji, ale z pewnością Salvadore kogo trzeba cmoknąć w dłoń w tym mieście, a kogo w tyłek. Antonio chciał działać w spokoju w tym mieście, a to wymagało by Giovanni uznali go za niegroźnego ekscentryka. Co nie powinno być problem. W końcu był Ravnosem… członkiem klanu lekkoduchów.