Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2015, 02:53   #7
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Możemy szmaciarza zatargać do samochodu to będziesz miała bliżej. Tam mu ujebiemy palca. - zaproponował w końcu Latynos patrząc na Brzytewkę zwaną kiedyś Igłą.

- Ejj Hektor, ona ma w sumie rację. Miało być szybko a się pierdolimy z tym pojebem jakby kasę miał a nie ma. I też bym coś opierdolił. A wiesz, że tamten kolo od forda to tak na słowo honoru był narajony a to niezła okazja ci mówię ale jak nie będzie czuł bata to zaraz go opchnie jakiemuś frajerowi. - Paul’a najwyraźniej przekonały słowa medyczki. Jednak wyłapała jakieś porozumiewawcze spojrzenie jakie posłał kumplowi.

- Fakt. Szkoda takiej bryki. Dobra to spadamy ale najpierw… - Hektor minimalnie skinął głową i Paul wykonał szybki i zdawałoby się drobny ruch ramieniem, który zlał się w jedno z cichym trzaskiem i prawie jednoczesnym krzykiem boleści dłużnika. Potem bez większych ceregieli po prostu wstali i spokojnie wyszli z mieszkania Harrisona, jakby skończyli przyjacielską wizytę u znajomego. Tylko słabnące wrzaski okaleczonego gospodarza mówiły jak się sprawy mają.

- Dobry moment na szluga, no nie? - spytał Paul wyciągając paczkę i najpierw wystawił ku pozostałej dwójce, a potem sam skorzystał z kolejnej samoróbki. Gotowe, przedwojenne fajki zdarzały się rzadko. Alice ostatniego paliła w zimie w autobusie którego wrak obecnie leżał zagrzebany pod chebańską kamienicą gdy ją szef bandy poczęstował prawdziwym, przedwojennym Marlboro.

- A teraz widzisz, Brzytewka, robimy swoje ale nie wszyscy kumają, że my jedynie utrzymujemy tu porządek i sprzątamy takie śmieci jak ten debil z tyłu. - rzekł Latynos stojąc wciąż w przejściu na szczycie schodów i spokojnie wydmuchując pierwszy kłąb dymu.

- Dokładnie. Robimy coś co powinno zostać zrobione. Więc niech jakieś debile nie myślą, że uciekasz czy zacierasz ślady. O nie, po prostu robisz swoje. I kurwa jesteś u siebie. - wsparł kumpla w argumentacji Paul. Obaj wyglądali teraz nonszalancko i bezczelnie, zwłaszcza z wciąż krzyczącym zaledwie paręnaście kroków za ich plecami Harrisonem, którego bolesne wycie zaczynały już przechodzić w jęki.

- No i ty to wiesz ale ważne by reszta ulicy też to wiedziała. Wiesz… Chodzi o szacun… - rzekł Hektor spokojnie biorąc kolejnego macha i lustrując ludzi w okolicy. Zebrało się paru to tu to tam po jednym czy dwóch albo trzech. Na ulicy, na chodniku, w przejściach czy oknach, lecz kiedy tak obaj Runnerzy systematycznie obdzielali ich spojrzeniami coraz więcej osób chyba przypominało sobie o niecierpiących zwłoki sprawach do zrobienia.

- Widzisz, to szczur. Nikt mu nie pomoże. No ale jak będziesz eee… na gościnnych występach w cudzej dzieln,i czy poza miastem to wiesz… nikt nie jest kuloodporny. - dodał białas rzucając prawie wypalonego szluga na ziemię. Hektor postąpił podobnie i nie śpiesząc się ruszyli spokojnie ku zaparkowanemu pojazdowi.

- Myślisz, że zapłaci? - spytał Paul sadowiąc się w samochodzie gdzie atmosfera od razu zrobiła się “po pracy”.

- No kurwa skąd. Przecież nikt mu nie pożyczy, a jest za głupi by coś zorganizować bo już by to zrobił. Ale dostał szansę. A palca możemy mu ujebać wieczorem zanim wrócimy do Guido. Nie mówił, kiedy to mamy zrobić, no nie? No ale kazał. - rzucił zmagając się z charcząc silnikiem bryką. Nie odpaliła za pierwszym razem przy okazji strzelając wybuchem z tłumika. Jednak w końcu motor wszedł w regularne obroty i spokojnie ruszyli dalej.

Dopiero usadziwszy tyłek na tylnej kanapie Alice pozwoliła sobie na głębszy oddech. Oparła kark o zagłówek i przymknęła oczy, zbierając myśli do kupy. Układała w głowie kolejne rewelacje, porządkując je i dołączając do danych w katalogu opatrzonym nazwą “bycie gangerem”. Znowu się nie wykazała. Co prawda para dowcipnisiów nie wywęszyła, albo olała kiepski podstęp, a katowany facet zyskał trochę czasu na uregulowanie długu...ale co dalej? Za którym razem puszczą im nerwy i najzwyczajniej w świecie dadzą jej po łbie, kończąc z przyjacielską, dobrotliwą otoczką starszych braci? Mimo dzielących ich różnic miała cień nadziei, że chociaż odrobinę ją lubią, a poświęcają swój czas oraz energię nie tylko ze względu na rozkazy.
- Dam wam te rękawiczki, tylko się przypomnijcie - mruknęła otwierając lewe oko.

Ledwo mijało południe, a ona już miała dość wrażeń jak na jeden dzień. Nigdy nie twierdziła, że nadaje się na gangera, los jednak zadecydował inaczej. Nie byłoby tragedii, gdyby nie zbliżający się wielkimi krokami mecz w... nawet nie znała fachowej terminologii. Grunt że Guido dał jej karabin do rąk, kazał założyć wyposażoną w całą masę czujników uprząż i ganiał po całej strzelnicy. Nadzorujący treningi Taylor już po pierwszej godzinie ochrypł od ciągłego wrzeszczenia na wysoce nieprzystosowaną do podobnych aktywności lekarkę, rzucał epitetami i groził że ją sam osobiście zamorduje jeśli nie zacznie zachowywać się i działać jak na gangera przystało...z tym że ona nigdy nie miała styczności z bronią, fizycznie też odbiegała od przyjętych norm i militarnych standardów. Nie znała osoby bardziej nienadającej się na najemnika, czy żołnierza. Jej domeną były zagadnienia medyczne i chemiczne, a walka czy bezpośredni udział w konfliktach zbrojnych omijała do tej pory najszerszym możliwym łukiem. Dlaczego nikt nie dostrzegał tego, że w jutrzejszym meczu pociągnie resztę drużyny na dno? Będzie kulą u nogi, potykaczem plączącym się pod nogami "tych lepszych" i niczym więcej. Coś co dla chłopaków i Viper stanowiło doskonałą zabawę, dla Alice nie było niczym innym niż mordęgą. Z każdego treningu wychodziła posiniaczona, ledwo żywa ze zmęczenia i w stanie głębokiej depresji. Im bliżej potyczki z Huronami, tym rzadziej się uśmiechała, jeszcze mniej spała. Parokrotnie złapała się na tym, że poważnie rozważa opcję zrobienia sobie krzywdy. Złapana ręka bądź noga skutecznie wyłączyłyby ją z rozgrywki, przestałaby czuć się jak zbędny balast, nikomu do szczęścia niepotrzebny. Znała siebie, swoje możliwości i wiedziała jedno - jutro zawiedzie. Runnerzy odczują na własnej skórze, przekonają się jak bardzo jest bezużyteczna. To co wiedziała, co umiało się nie liczyło. Aktualnie wszelka wiedza wykraczająca poza przyjęte gangerskie standardy ulegała gwałtownej dewaloryzacji. Nowy świat cenił inne wartości niż ten stary, przedwojenny. Na resztę archaicznych bzdur niesłużących ani do walki ani do usprawniania pojazdów wielokołowych szkoda było czasu i zachodu...zupełnie jak na nią. Jutro wszyscy bardzo dobitnie to zrozumieją... w tym ten, na którego zdaniu wbrew wszelkiemu rozsądkowi Savage najbardziej zależało.




Trasę między domem Harrisa, a punktem docelowym Igła przebyła siedząc skulona na tylnej kanapie samochodu, gapiąc się przez upstrzoną błotnymi rozbryzgami szybę. Migający za oknem krajobraz budzącego się do życia po zimowym letargu miasta uspokajał, kierując natłok myśli na konkretne tory, a widok wielkiego zbiegowiska ludzi rozwiał resztki melancholii. W końcu trafiła na jedno z takich miejsc które potrafiło wymusić zawieszenie broni i awantur u przedstawicieli różnych miejskich gangów, rodzin i organizacji.

Giełda. Giełda samochodowa, targ samochodów, sklep z samochodami. Jak zwał tak zwał, ale miejsce było jedno i to samo. Samochody, motoryzacja i rajdy potrafiły pogodzić największych zapaleńców bijatyk i awanturników. Dlatego widziała tu nie tylko swojsko już dla niej wyglądających Runnerów, lecz także noszących się sportowo Huronów, obwieszonych złotem kolorowych gangerów z Camino, eleganckich ludzi Schultz'a i całą masę wszelakich ludzkich elementów. Wyglądało jakby całe miasto, a może nawet i ktoś spoza niego przyjechało dzisiaj tu aby sprzedać, czy kupić auto. Pojazdy były tak samo różne jak i ludzie którzy nimi handlowali, szukali ewentualnie tylko oglądali. Targowisko tętniło życiem tak żywym jak i mechanicznym. Ludzie krzyczeli na siebie, do siebie. Przekrzykiwali się, targowali, liczyli, obliczali, powoływali na swoje doświadczenie i znajomości, zarzucali głupotę albo nieudolność drugiej stronie. Tam się ktoś poszarpał i dał po gębie, gdzieś ktoś darł się by łapać złodzieja a ktoś nawoływał by kupować u niego prawdziwe schultczyki wedle oryginalnej receptury z Downtown. Prócz samochodów handlowano tu też częściami do nich, a na obrzeżach skumulowana była cała obsługa drobna dla ludzi, więc wreszcie towarzysze Alice mogli się dorwać do paśnika z żarciem. Od ilości prezentowanych maszyn szło dostać oczopląsu. W wielorasowej orgii przeplatały się ze sobą okazy przedwojennej i współczesnej motoryzacji - Sedany, suv'y, łaziki, furgonetki, kombiaki, ciężarówki, ciągniki, współczesne składaki które czasem wyglądały tak dziwacznie, że nie wiadomo było jak do nich się wsiada, podobne mechanicznym tworom Bestii z zachodu. Pojazdy nie tylko stały. Trzaskały otwierane i zamykane drzwi oraz klapy masek i bagażników. Warczały silniki udowadniając swoją sprawność, czasem ktoś wyjeżdżał świeżo zakupionym modelem.

Alice pierwszy raz widziała takie zatrzęsienie aut. Nie pochodziła z Detroit, a chyba tylko tu można było spotkać podobne zbiegowisko. Co prawda na Pustkowiach i w Ruinach miast szło się natknąć na zatrzęsienie starych wehikułów. Gdy wyjeżdżała w zimie do Cheb widziała całe rzędy opuszczonych wraków, ale one stały ciche, nieruchome i martwe. Tu zaś widziała ostoję ducha motoryzacji. Te maszyny które oglądała, dotykała, słuchała były jak najbardziej żywe. To nie było to samo co jakiś sprawny samochód, czy nawet ich kawalkada. Giełda skupiała się na autach i to one narzucały mu rytm i charakter. Na szczęście nie przyjechała sama. Należała w końcu do Runners'ów, więc dwaj towarzysze wprowadzali ją w tajniki motoryzacji. Widziała w nich odmianę po krótkiej wizycie u Harrisa. Gdy jechali na giełdę od dłużnika Guido marudzili, że są głodni bo nic nie jedli przez tego dupka i musieli się zerwać skoro świt do roboty, aby szczur nie zwiał ze swojej nory, jednak w miarę zbliżania się do giełdy temat jedzenia spadał a dalszy plan, a kiedy Hektor zaparkował swoją maszynę byli już tak napaleni na wizytę w środku, że gdyby ona ich nie poprosiła o postój przy budce z paszą, od razu by się zanurzyli w tłumie. Duet kawalarzy znajdował się może nie w raju, ale bankowo chłopaki widzieli gdzieś na horyzoncie jego główne wejście. Rzadko kiedy widywała ich aż tak rozochoconych: szerokie uśmiechy i błyszczące oczy nadawały im wyglądu dzieciaków nie dość że wpuszczonych samopas do sklepu ze słodyczami, to jeszcze z bilonem w łapkach. Chcąc nie chcąc sama się rozpogodziła, niesiona falą ich optymizmu. Zachowała na tyle zdrowego rozsądku żeby trzymać się jak najbliżej, a podczas przebijania się przez wyjątkowo gęsty tłum bez skrępowania łapała któregoś z nich za rękę, aby na pewno nigdzie jej nie uciekli, albo przypadkowo nie zgubili wśród ludzkiej tłuszczy.

Chodzili, oglądali, dotykali, zaglądali pod maski, odpalali silniki, kłócili się ze sprzedawcami, a ci nie pozostawiali im dłużni. Latynos za każdym się darł do oponenta, pytając czy ten chce go orżnąć i co za złom mu tu wciska. Paul mu dzielnie asystował wyliczając całą listę tego, co w tym beznadziejnym gruchocie nie działa i czemu koleś lub laska powinni im spuścić z ceno, jako że nikt inny im tego nie kupi. Potem dość zdawkowo tłumaczyli jakimś rajdowo - mechanicznym żargonem z którego właściwie mało co rozumiała, że "miał zjebaną skrzynię", albo "no przecież widziałaś jak zapalał?" Niby stała obok, ale jakoś nie widziała w tym nic dziwnego. Obaj towarzysze sprawiali wrażenie, że mogliby tu spędzić cały dzień a i tak łazili aby choć co drugi sprawdzany samochód był mniej więcej z tych czego szukała dla siebie Brzytewka, a ona swój cel zlokalizowała kończąc akurat śniadanie. Duża, pięciodrzwiowa maszyna z wygodnymi siedzeniami, mogącymi w razie potrzeby złożyć się, tworząc całkiem sporą powierzchnię przewozową. Nawet lakier miała nietuzinkowy - nie czarny ani szary czy czerwony, a w kolorze fuksji. Z tego co zdążyła się zorientować na podobny typ pojazdów mówiono SUV. Jak i dlaczego? Nie miała zielonego pojęcia, ale niewiedzę tą trzymała dla siebie, jako że wyskakiwanie z czymś takim zaowocowałoby długim, szczerym napadem radości i złośliwych docinek nie tylko ze strony parki cerberów, ale i takich ponuraków jak Taylor. I tak uważali ją za dziwną, po co dokładać kolejną cegiełkę do dzielącego ich muru? Z gorącą obietnicą że jak tylko znajdzie wolną chwilę przysiądzie i w końcu zrobi porządne rozeznanie w modelach, markach, typach silników i całej tak kochanej przez detroitczyków motoryzacyjnej otoczce życia codziennego, wpakowała do ust ostatni kawałek czegoś pośredniego między hamburgerem, a tygodniowym przeglądem spiżarnianych półek - wolała się temu bliżej nie przyglądać, grunt że jedzenie należało do sycących, ciepłych i wbrew pierwszemu wrażeniu smacznych.
- Ten mi się podoba. - wskazała brodą na wypatrzoną maszynę. Już zbliżając się Alice zauważyła ze otaczający ich ludzie nie zwracają uwagi na ten model, przechodząc obok dziwnym trafem spoglądali to na kumpli, to na kolejne auta, lub nagle zaczynali szukać czegoś po kieszeniach. Inni po prostu zlewali sprawę, ostentacyjnie gapiąc się w inną stronę. Nawet dość młodo wyglądająca kobieta w skórach i ze ściętymi tuż przy skórze włosami, będąca najprawdopodobniej jego właścicielką, wyglądała na wyjątkowo zrezygnowaną i nie krzyczała tak entuzjastycznie jak reszta sprzedawców.

- Teen? Noo cooś tyy… - po chwili wahania odparł Latynos wpatrując się nieprzyjemnym wzrokiem w fuksjobarwaną maszynę. Ta nie wyglądała na jakąś specjalną ruinę, czy odmiennie od innych maszyn, więc jego wyraźna niechęć była zastanawiająca. Zazwyczaj jak widziała lekarka najpierw oglądał samochody, kłócił się ze sprzedawcami czy naradzał z Paul’em nim pojawiał mu się taki wyraz twarzy. Generalnie samochód lub właściciel musiały się trochę chociaż wysilić na takie spojrzenie.

- Ej, Hektor, to nie jest takie głupie. Zobacz jak to wygląda… - wygolony białas w skórzanej kurtce wskazał głową na stojącego SUV’a. Najwyraźniej dostrzegł jakąś okazję której nie zauważył jego kumpel, jednak gdy mówił “o tym” chyba podzielał brak dobrego mniemania o samochodzie. - Na pewno będzie taniej bo… no zobacz jak to wygląda. - dodał wyjaśniająco na co Latynos po namyśle pokiwał głową i razem już raźno ruszyli ku sprzedawcy i jego maszynie. Negocjacje poszły dość sprawnie. Obaj Runnerzy obskoczyli najpierw maszynę zaglądając pod maskę, sprawdzając silnik, wnętrze samochodu, bagażnik, odpalając na próbę i właściwie ten etap wyglądał raczej normalnie, tak samo jak przy poprzednio sprawdzanych autach. Zaś kompletnie inaczej wyglądała gadka ze sprzedającą furę babką. Co prawda Hektor nawijał coś, że nie da się wydymać, a Paul jak zwykle wyliczał listę usterek które znalazł, ale o dziwo poszło głównie o kolor. Rzecz która wcześniej prawie nikogo nie interesowała, ani Runnerów ani sprzedawców, teraz nagle stała się wręcz głównym źródłem negocjacji, a właściwie kłótni. Laska kłóciła się, że właśnie dlatego oddaje go prawie za darmo, a obydwa anielskie cerbery udowadniały, że i tak to za drogo bo przecież maszyny w tak badziewnym kolorze to nawet Czip by nie kupiła. Ostatecznie wytargowali jeszcze trochę zniżki i Alice stała się dumną właścicielką swojego pierwszego samochodu.




Odjechali gdzieś ostrożnie na skraj giełdy zwanej przez nich Mechstone. Słyszała tą nazwę wcześniej i kojarzyła, że to jakieś targowisko czy coś takiego jednak była tutaj po raz pierwszy. Zaś obyci w mieście Runnerzy nawijali jej od paru dni, że dziś najlepsza okazja a wizytę i zakupy bo wczoraj bo jutro jak co tydzień, jest dzień wewnętrzny dla Ligii więc poczyszczą targowisko z najciekawszych gambli. Teraz jednak zadowoleni z zakupu opuszczali te legendarne wręcz miejsce i zatrzymali się na parkingu wśród innych odwiedzających targ ludzi. Wysiadając z wozu zauważyła, że nie wiadomo dlaczego wzbudzają zaciekawione spojrzenia, a nawet czasem wesołość co Hektor który został przy niej kwitował zaczepnymi spojrzeniami. Czasami to starczało do zniechęcenia a czasami nie. Paul zaś zaraz gdzieś wysiadł i zniknął mówiąc, że “zaraz to załatwię”.

Tymczasem drugi ganger nawijał dalej i zdawał się być całkiem zadowolony z zakupu. Gadał szybko, trochę nerwowo w typowo latynoski sposób machając przy tym rękoma i wskazując jej to o czym akurat mówił.
-W szyberdachu nie masz szyby, ale i tak na chuja ci potrzebna. Poszerzy się otwór zamontuje rkm no i będzie niezłe wsparcie. No ale za rkm musisz se sama zabulić, ale spoko. Mamy w fabryce dobrego mechanika co ci to zamontuje bez problemu i będzie kurwa cacy. Z przodu rury się pierdolnie, coby można było taranować jakiś debili. I kolce i ostrza żeby przecinać kretynów co się po frajersku napatoczą, no nie? No i halogeny na masce i dachu oraz szperacze przy drzwiach się skołuje. Trzeba kurwa widzieć gdzie się jedzie... no i wyjebać tę boczną szybę też można, dorobić uchwyty i ławeczki to będzie można chłopaków desantować... i poszukać zapasowych opon. Takich odlanych z gumy kurew, Wiesz Brzytewka, kuloodpornych. Podrasowanie silnika a jeszcze zamontowanie turbosprężarki też by dało czadu. W ogóle to wyjebie się maskę jak w roadosterze... to byłby dopiero czad! Aha i wysokie zawieszenie żeby się wóz nie bał terenu, a nie te asfaltowe gówno co teraz. A jakby na dole zamontować pancblachy przeciw minom... no bo czasem jednak jakieś debile je zostawiają... to byłoby niezłe zabezpieczenie. Nie można też zapominać o samouszczelniającym zbiorniku paliwa, bo to bardzo zwiększa żywotność pojazdu. I załogi. I zapasowe miejsce na opony i siatka na szyby i uchwyt na zapasowe kanistry. No i kurwa pancerz gdzie się da bo jak się wzmocni silnik to uciągnie... - i tak nawijał i nawijał aż przybiegł prawie z powrotem Paul z jakimiś sprey’ami w łapach.

- Dobra, mam czarny, żółty i biały. To albo robimy go na tygrysa albo na zebrę. - rzekł rozdając im po jednym pojemniczku.

- No Brzytewka? Pomalujemy ci jak zechcesz. Albo na tygrysa albo na zebrę. Ten debil się sfrajerzył, że sprzedał tak tanio i zapomniał że można to od ręki przemalować i sprzedał całkiem dobrą brykę. - roześmiał się złośliwie Latynos najwyraźniej mając kupę radochy z wycwaniakowania handlarza. Wyglądało, że naprawdę chcą jej od ręki przemalować tymi sprey’ami samochód.

Dziewczyna odruchowo wzięła do ręki pojemnik z farbą, przyglądając się to jemu, to Latynosowi, to przenosząc wzrok na stojący tuż obok problem na kółkach. Problem, przynajmniej według cerberów. Ona żadnego nie widziała. Domyślała się o co chodzi, ale irracjonalność tej idei nie pozwalała wyrazić jej na głos. Zaczęła więc inaczej, z pozoru obojętnym tonem i stukając paznokciami o obły pojemnik.
- Hektor, skarbie… czy ja dobrze rozumiem? - zaakcentowała pytanie krytycznym uniesieniem lewej brwi - Chcesz pokryć całkiem dobry, niepozdzierany lakier bez odprysków jakąś tandetną mazią z puszki, która nie dość że zaraz zacznie odłazić, to jeszcze nim wyschnie przyczepi do siebie tonę kurzu oraz piachu? Toż to zbrodnia i rozbój w biały dzień. Od kiedy specjaliści od aspektów motoryzacyjnych zajmują się dewastacją samochodów zamiast ich modernizacją, bądź nawet pospolitym użytkowaniem według powszechnie znanych norm i formuł? Przecież docelowo to moja bryka, czemu aż tam was mierzi jej kolor? - ostatnie zdanie wypowiedziała, obracając głowę ku Paulowi.

- Nie przejmuj się Brzytewka! - machnął lekceważąco dłonią Latynos. - Zobacz jakie ma nadkola przeżarte i krawędzie. - wskazał na wesoło na miejsca gdzie faktycznie prześwitywał metal. Choć na codzienny standard samochód i tak miał dość mało łat, dziur czy odprysków na swoich zewnętrznych powłokach.

- No właśnie! - poparł kumpla białas energicznie kiwając głową. - Ten paski ci porobimy na powrót do nas. Tam się ją da do lakiernika i ci przelakieruje jak chcesz. A pogadasz z Taylorem to może da się załatwić, że podstawi jako swoją. On ma zniżkę. - dodał wyjasniająco Paul.

- Poza tym no weź… jak to w ogóle wygląda. Aż się nie chce jej dopakowywać jak taka chujowizna wszędzie… - Hektor skrzywił się gdy mówił i wskazywał ręką na świeży nabytek przedwojennej motoryzacji. Wyglądał jakby mówił o jakimś okazie obrzydliwego robactwa czy czegoś podobnego.

Alice przewróciła oczami i stanęła między gangerami a samochodem. ... swoim samochodem - to stwierdzenie wciąż brzmiało dziwnie, ciężko było je pojąć i zaakceptować bez zdziwienia. Nigdy nie miała nawet własnego roweru, co dopiero mówić o aucie. Rozumiała odrobinę detroickie standardy i reguły, a także zasady jasno mówiące że każdy szanujący się człowiek w mieście musi mieć własne cztery kółka i koniec dyskusji. Co z tego że nie znała zasad ruchu drogowego, ani nie potrafiła prowadzić? Akurat biorąc pod uwagę powojenne standardy to pierwsze było jeszcze do przeskoczenia, a dwie dekady powolnej degradacji ludzkości zepchnęły w cień coś równie prozaicznego jak kodeks drogowy, choć nie do końca. Ewoluował on razem ze społeczeństwem, nabierając nowego wymiaru i adaptując pod nowe zasady i warunki. Alice wpierw bała się wyjść na ulicę, obawiając się dziesiątek wariatów rozbijających się mieście, lecz wbrew pozorom do tej pory nikt jej nie potrącił, nie przejechał ani nie zdegradował do ogólnej roli mokrej plamy na popękanym chodniku. Co prawda usłyszała parę solidnych wiąch kiedy zamyślona włóczyła się po sektorze Runnerów, jednak obyło się bez rękoczynów oraz wypadków. Może miała szczęście? W to akurat wolała się nie zagłębiać. Chciała pokładać nadzieję w resztki przyzwoitości kołaczące w sercach i umysłach zmotoryzowanych gangerów, którzy przy bliższym poznaniu okazali się nie tacy straszni jak powszechnie się o nich mówiło. Po raz kolejny potwierdziło się stare przysłowie, że o niektórych aspektach życia lepiej przekonać się na własnej skórze, nim wyda się osąd. Zresztą co Igła miała do gadania w tej kwestii? Jej rolą nigdy nie był sądzenie kogokolwiek, nie wydawała też pochopnych wniosków bazujących na plotkach. Jako lekarz miała kompletnie inne zadanie. Zresztą należała teraz do Sand Runnersów. Życie czasem lubiło podążać w najbardziej abstrakcyjnych kierunkach, jeśli posiadało się zdolność do wpadania w kłopoty od razu po czubek głowy - to akurat wychodziło niewielkiemu rudzielcowi wybitnie i jakoś tak naturalnie.
-Ale... ja nie chcę na nim ani zebry, ani żyrafy ani innego parzystokopytnego! Za ssaki łożyskowe też podziękuję.- westchnęła ciężko, a ramiona wyraźnie jej oklapły gdy dodawała zmęczonym tonem - Czy wszystko zawsze musi wyglądać groźnie, wojskowo i kojarzyć się od progu bojowo?

- Żyrafy? To takie coś jak tygrys? - spytał niepewnie Latynos. Choć patrzył na nią tym charakterystycznym spojrzeniem, kiedy znów nawijała dziwnymi słowami.

- Głupi jesteś! Ja wiem co to jest żyrafa! - białas nie mógł wytrzymać by nie pognębić kumpla i zdobyć kolejny punkt przewagi w ich odwiecznej rywalizacji. - To taka krowa! Znaczy nie całkiem… taka inna, chuda. No wiesz, zmutowana czy co… I ma takie zmutowane rogi, takie pojebane dookoła samych siebie. No widziałem kiedyś w takiej książce dla dzieci… - Paul po początkowym entuzjazmie szybko stropił się, gdyż miał problem jak opisać coś co widział.

- Pfff! Nie no, kurwa. W książce dla dzieci jakiś mutasów się naoglądałeś, a teraz zgrywasz jakiegoś geniusza… - machnął pogardliwie ręką jego kumpel po tym jak na moment stracił rezon. - A ty Brzytewka no weź też mnie nie rozśmieszaj. No jak, no? No przecież, że musi być groźnie i czaderskie to jest szacun i lans i jesteś kimś. A jak masz jakiś erkaem czy kolce to nawet możesz zrobić coś. Coś konkretnego. A tooo? No weźź… jak w czymś taki chcesz by cię szanowali i traktowali na serio… - rzekł zdziwiony chyba, że w ogóle nawet jej trzeba tłumaczyć takie rzeczy.

- No tak Brzytewka. - białas dołączył do argumentacji kumpla. - Poza tym taki cipkarski kolor jest strasznie kurewski i pedalski. - dodał całkiem logiczny i sensowny dla siebie argument. Dla Hektora też bo energicznie pokiwał głową wskazując, że w pełni aprobuje zdanie przedmówcy.

Tym razem Savage uniosła oczy ku górze i pokręciła z rezygnacją głową. Z całej dyskusji wyniknął jeden pozytyw: kto by się spodziewał, że Paul trzymał w rękach książkę, nawet jeśli miało to miejsce za jego szczenięcych lat? Przez myśl przeleciało jej że gdyby nie został gangerem mógłby szukać szczęścia w zawodach wymagających pomyślunku. Zawsze starał się znajdować wytłumaczenia, wykazywał spryt i ciekawość świata, a w przeciwieństwie do olewającego wszystko Hektora dociekał i podpytywał jeśli sens danego działania bądź faktu mu umykał przez wzgląd na braki w edukacji chociażby. Potrafił też lekarkę mile zaskoczyć i dało się z nim sensownie porozmawiać... o ile akurat jego Latynoski bliźniak nie znajdował się w okolicy.
- Czy naprawdę potrzeba aż tyle negatywnych i ordynarnych epitetów? - burknęła, wyciągając z kieszeni kurtki pomiętą paczkę fajek i po kolei podstawiła ją każdemu z cerberów pod nos. Poczekała aż się poczęstują i dadzą jej dzięki temu czas na dokończenie wywodu - Załapałam. Nie uśmiecha wam się przejażdżka do domu w tak wyglądającym samochodzie. Nie musicie od razu wyszukiwać wszelkich możliwych argumentów... możecie powiedzieć wprost: nie chcecie żeby ktoś was zobaczył w różowej bryce. To również jestem w stanie zrozumieć, ale wy postarajcie się zrozumieć mnie. Jestem kobietą jakbyście nie zauważyli i nie traktuję z entuzjazmem ani strzelanin ani tematów pokrewnych. Cudakiem... jak już wiele razy podkreślaliście. To ostatni moment na bycie infantylnym, a ta bryka serio mi się podoba. Mogę nią jechać sama, wy pojedziecie swoją i jeżeli nie dacie po garach, powinnam was nie zgubić i nie rozwalić się na pierwszym lepszym płocie...chyba. Tak mi się wydaje. Mogę dla was zaryzykować swoim zdrowiem. Jeśli złamię coś sobie, albo uszkodzę podczas wypadku w końcu na moje miejsce w jutrzejszym meczu weźmiecie kogoś odpowiedniego, a nie kulę u nogi i zbędny balast - ostatnie zdanie wypowiedziała patrząc pod nogi, prosto na uwalane błotem buty.

- Epitetów? Sama jesteś epitet… - burknął Latynos znów natykając się na mur w większości niezrozumiałego dla niego żargonu. Przecież nikt tak nie mówił jak ta rudowłosa lekarka. No nikt normalny przynajmniej.

-Ciesz się, że nie inny środek stylistyczny. Onomatopeje są jeszcze wredniejsze - odburknęła nawet nie próbując ukryć rozdrażnienia. Przecież juz tyle razy im tłumaczyła, ba! Nawet rozrysowała… a ten nadal udawał, że nie wie o co chodzi, albo nie chce zrozumieć dla zasady...a przecież nie był głupi. Jedynie dobrze udawał.

- Wiesz, Brzytewka, strzelaniny może cię nie rajcują ale jutro będziesz z nami brać udział w jednej. Znaczy nie tak całkiem prawdziwej ale i tak będzie ostro… - rzucił jej w odpowiedzi wygolony prawie na zero białas. Najwyraźniej również nie mógł pojąć mentalności tej niewysokiej, dziwnie mówiącej dziewczyny.

- Właśnie a ty nie możesz jeszcze sama jechać. Masz mieć tą brykę żeby ją rozwalać, a nie nasze. Albo Guido. - Hektor zdradził jej jeden z czynników motywujących ich do takiego zainteresowania posiadania przez nią własnego auta. Faktycznie parę razy ją próbowali uczyć jeździć na swoich samochodach. Było z czego się pośmiać. O ile się nie było właścicielem takiej bryki.

- No a poza tym jak sobie coś zrobisz to nie wystartujesz jutro a wiesz… mamy drużynę no nie? Jesteś przecież z nami. - dodał wygolony Runner rzucając peta w błoto. Kiep odbił się lekko i znieruchomiał w kałuży sycząc cichutko przed zgaśnięciem.

- Dokładnie. No to Paul, ty poprowadzisz ten pedalski cipkowóz. Ja wracam do własnej bryki. - skwitował sytuację Hektor też rzucając peta na ziemię i ruszając w stronę własnej maszyny. Paul zdawał się być zaskoczony i zdezorientowany takim obrotem sytuacji. Na przemian spoglądał na oddalające się plecy bliźniaka, zakupionego suv’a i jego właścicielkę. W końcu widząc beznadziejność sytuacji spuścił ramiona i powlókł się smętnie ku świeżokupionej maszynie jakby szedł na skazanie albo antygandziowy odwyk.

Ustępstwa, kompromisy albo konieczność patrzenia na męską rozpacz tak wielką, że scena śmierci Mufasy w "Królu Lwie" wydawała się przy tym dobrą komedią. Dziewczyna czuła wyrzuty sumienia, może nie powinna prowokować podobnej dyskusji, ale przecież też miała własne zdanie... tylko że jeżeli przez podobną pierdołę ktoś miał czuć się nieszczęśliwy i urażony, sprawa nie była tego warta. Nikt nie powiedział że asymilacja z gangerami będzie czynnością łatwą i przyjemną... i na litość boską! Samochody to maszyny, przedmioty martwe, a człowiek pozostawał człowiekiem, nieważne co nosił w sercu czy na grzbiecie. Priorytety życiowe, hierarchia wartości... próba spojrzenia na problem z perspektywy drugiej strony. Zwykły szacunek. Każdy miał prawo do własnej opinii, a parka cerberów o panujących w mieście zasadach wiedziała niepomiernie więcej niż urwana z kosmosu doktor medycyny z zapadłej dziury... dosłownie i w przenośni. Poczekała aż Hektor wsiądzie do swojego auta i ruszyła powoli w stronę Paula, zgarniając po drodze upuszczony przez tego pierwszego spray.
- To co robimy...zebra czy tygrys? - spytała cicho, unosząc uzbrojone w puszki ręce przed siebie - Wiem że chcecie dobrze, choć może mamy inne podejście do wielu tematów. Jeżeli to dla ciebie aż tak ważne i istotne, nie wytnę ci podobnego świństwa. Chodź skarbie, we dwójkę uwiniemy się raz-dwa. Jak wrócimy porozmawiam z Taylorem. Ciemną zieleń powinniście dać radę przełknąć bez uszczerbku na zdrowi psychicznym, nie jest aż tak... kontrowersyjna. - dodała z uśmiechem, podrzucając jeden z pojemniczków do góry. Ten przekręcił się dookoła własnej osi nim powrócił w nadstawione od dołu palce.

- Niee noo… - wymamrotał markotnie Paul otwierając drzwi samochodu. - Właściwie to twoja bryka… - dodał wsiadając ociężale na miejsce kierowcy. - W sumie niczyja sprawa czym jeździsz… - dopowiedział zamykając drzwi.
- A my jesteśmy Runnerami a nie Schultz’am. - mruknął odpalając silnik który nieco zarzęził ale w końcu odpalił. - I Czip też ma różowy no i jakoś nim jeździ… - powiedział do niej gdy usadowiła się na miejscu pasażera.

Chwilę jechali w milczeniu, a ich uwagę w naturalny sposób przykuwał samochód Hektora który jechał przed nimi. Latynos miał porządny, runnerowy samochód, z mnóstwem łat, kolców, dodatkowych krat i blach, co odpowiadało tak i detroickiemu standardowi jak i przeciętnej “średniej ulicznej” jak to się kiedyś mówiło.
- On w ogóle jeździć nie umie… - mruknął nagle białas jak zwykle obgadując kumpla kiedy tylko mógł. Alice coś czuła, że tym razem sporo było w tym przytyku czystej zazdrości, że nie mogą się zamienić pojazdami. Maszyna Latynosa zatrzymała się chyba chcąc skręcić. Chyba, bo oczywiście nie miała takich głupot jak migacze. Musiał przepuścić jakiś pojazd i znów ruszył.
- A ja ci mówię Brzytewka, że on nie umie jeździć… - powtórzył nagle jej kierowca ale kompletnie odmiennym głosem. Gdy na niego spojrzała widziała zawziętość i złośliwy uśmiech na twarzy. - Czas sprawdzić co ta bryka ma pod maską… - wyszczerzył się do Savage, a ona parsknęła i klepnęła go po przedramieniu, mrugając porozumiewawczo. Różowa maszyna nagle zawyła na zwiększonych obrotach i wyrwała do przodu gdzie na moment zaczepiła się z tyłem samochodu Hektora. Zaczęła go spychać, po czym odwaliła na bok i popędziła dalej. Mijając niższe auto zobaczyli zaskoczonego Latynosa, który wrzeszczał coś do nich w tym swoim latynoskim slangu, ale szybko zostało to za nimi, daleko w tyle. Paul pędził dalej, drapieżnie zmieniając biegi i lawirując na zakrętach przy akompaniamencie kobiecego śmiechu. Szybsza maszyna Hektora dogoniła ich dość szybko, bo ten oczywiście przyjął wyzwanie kumpla. Okazało się, że nowy nabytek wcale nie tak łatwo wyprzedzić gdy kierowca tego nie chce, a droga nie jest zbyt szeroka.


Bujało nimi niemiłosiernie, do tego widzieli co raz mniej, jako że Paul przy okazji zaliczał chyba wszystkie kałuże po drodze. Ich rozbryzgi co prawda znacznie utrudniały Hektorowi ich wyprzedzenie ale i ograniczały im widok, zwłaszcza że działa tylko wycieraczka od strony kierowcy i to na połowę szyby, więc ten musiał jechać schylony by coś widzieć. Po kilku minutach, na dłuższym i szerszym kawałku trasy, Latynos ich wyprzedził znikając gdzieś za zakrętem. Czekał na nich przed szkołą którą Brzytewka z uporem i wbrew wszystkiemu próbowała przerobić na szpital.
- Nieźle no nie? - spytał Paul gdy nieco oszołomiona lekarka wysiadała ze swojego pierwszego, motoryzacyjnego nabytku.

- Jeszcze jak! Musimy to powtórzyć. - dziewczyna przytaknęła gorliwie i chichocząc przejechała dłonią po włosach. Twarz i czubek rudej głowy pokrywała warstwa świeżego błocka pewnie przez dziurę w dachu, ale kogo to obchodziło? Dawno już nie czuła się taka...spokojna. Zupełnie jakby nagromadzony stres został gdzieś po drodze, zgubiony wśród popękanego asfaltu i głębokich kałuż.

Białas patrzył właśnie na tego jej suv’a. Już wiedziała czemu się tak szczerzył. Podczas tego wyścigu brunatna maź skutecznie zasłoniła wstydliwą barwę i teraz liliowe plamy mało gdzie prześwitywały. To rozbawiło ją jeszcze bardziej.
- Cwaniaczek. - skwitowała, posyłając mu szeroki, zębaty uśmiech. Zaraz jednak ganger musiał się zająć wściekłym kumplem . Po swojemu oczywiście zaczęli kolejną, pełną wzajemnych pretensji kłótnię. Cały ten hałas i zamieszanie ściągnęły na zewnątrz Chris’a i Tom’a którzy z zaciekawieniem oglądali całe to widowisko. Bezlitośnie przerwała sanitariuszom zabawę, zaganiając obu na powrót do budynku. Nie mieli czasu na rozrywki, wciąż czekała ich masa pracy.
A dzień, według gangerowej normy, dopiero się zaczynał...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline