Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2015, 02:22   #1
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
[Warhammer 2ed.] Cicha jak ostatnie tchnienie

“Któż z nas, żyjących, rzec może:
'Dostrzegłem śmierć, gdy wchodziła.
Wiem, którędy wyszła
Pozostawiając za sobą milczenie.'?
Zna Śmierć tysiące drzwi najrozmaitszych,
Którymi w dom nasz wchodzi bez przeszkody,
A nie powstrzyma jej zamek przemyślny,
Zasuwa krzepka ani wierne straże,
Gdyż przemknąć umie przez mury i kraty,
Śladu żadnego nie pozostawiając,
Zimna, tajemna i nieunikniona,
Mroczna i cicha jak ostatnie tchnienie.”
George Crosby, Medytacja moja o narodzinach i śmierci


29 Ulriczeit 2511 KI, Ulice Altdorfu, Noc



Pochmurna, zimowa noc zapadła nad stolicą Imperium. Płatki śniegu opadały niemo na brukowane chodniki i dwuspadowe dachy budynków. Cisza zalegająca wśród otulonych białą kołdrą ulic, zdawała się nienaturalna dla tak wielkiego miasta. Nieliczni, którzy wędrowali pośród ośnieżonych i strzelistych budynków w milczeniu znosili przenikliwy mróz, nie zakłócając spokoju nocy. Światła latarni padały na mroźną skorupę, przez którą z rzadka przetaczały się enigmatyczne cienie. Chrupot zgniatanego pod podeszwami ciężkich butów śniegu, w tej wszechogarniającej ciszy zdawał się potęgować przedziwne uczucie nienaturalności owej mroźnej nocy. A przynajmniej takie wrażenie ogarniało grupkę podróżników wędrujących ciasnymi i zaplątanymi ulicami jednej z dzielnic biedoty, pod przewodnictwem człowieka imieniem Edmund.

Ów młody mężczyzna o postrzępionych, brązowych włosach i pociągłej ranie na policzku nie odzywał się ani słowem, odkąd wyruszyli z Trzech Koron. Karczma ta miała pierwotnie stanowić miejsce spotkanie w sprawie pewnego zlecenia, jednak zamiast przyszłego pracodawcy, pojawił się jego posłaniec z listem, w którym zapraszał zebranych na spotkanie w miejscu gdzie oczy i uszy ciekawskich nie będą mogły ich dosięgnąć. Bez chwili zwłoki, mężczyzna przedstawił się imieniem i polecił awanturnikom podążać za nim. Miało to miejsce kwadrans wcześniej, a zniecierpliwieni i zmarznięci podróżnicy wciąż parli przed siebie.

Przemierzając uśpioną dzielnice zaczęli się zastanawiać nad tajemnicami, które skrywały zapuszczone domostwa i ciemne ulicę. Wszyscy mogli już usłyszeć plotki roznoszone półszeptem przez pijaną gawiedź lub gadatliwych karczmarzy o niewyjaśnionych zaginięciach miejscowej ludności. Podchmieleni i całkowicie pochłonięci przez swoją opowieść mówili o tajemniczej bestii pożerającej ludzi wraz z samymi kośćmi i ubraniami lub demonach nocy porywających swe ofiary do innego wymiaru gdzie przeżywać mieli teraz wieczne cierpienia. Sceptycy oczywiście nie dawali wiary takim historią, zaś straż miejska i zamożni całkowicie dementowali wszelkie plotki, zwalając wszystko na mroźną pogodę i ubraną w cienkie łachmany biedotę. Niezależnie od tego jaka była prawda, awanturnicy odczuwali niewyjaśnioną aurę strachu i niebezpieczeństwa, czającą się gdzieś na granicy mroku, tuż za narożnikami wysokich budynków lub na dachach kilkupiętrowych zabudowań.

Idący prawym brzegiem drogi, pochłonięty własnymi myślami Lothar nagle stracił równowagę, potykając się o coś. W ostatniej chwili schwycił się gołą dłonią przesiąkniętej zimnem ściany budynku, przeklinając pod nosem. Zainteresowany przeszkodą, która mogła stać się przyczyną kilku nowych siniaków, mężczyzna pochylił się nad zwałem śniegu. Tajemniczy kształt obiektu, wraz z każdą kolejną sekundą przybierał coraz to wyraźniejszą formę…

- Zostaw tego trupa – dobył się szorstki głos z samego przodu grupy, który należał do Edmunda. Zaś Lothar pojął znaczenie jego słów dopiero, gdy jeszcze raz przyjrzał się zasypanej przeszkodzie. Nagle zobaczył, czym tak naprawdę ona była. – O tej porze roku to tutaj codzienność. Nie traćmy czasu, to już nie daleko.

Pochód ruszył dalej, zostawiając za sobą skostniałe ciało, bezwiednie spoglądające w zachmurzone niebo spod warstwy białego śniegu. Krocząc w nierównym marszu przez zawiłe ulicę, często zawracając czy skręcając w mroczne boczne przejścia między domostwami, awanturnicy zatracili całkiem poczucie kierunku. Zastanawiali się czy ta zawiła droga jest efektem oddziaływania wszechobecne magii kolegialnej, która podobno swym intensywnym wpływem w niewyjaśniony sposób plątała ulicę Altdorfu i uniemożliwiała stworzenie dokładnego planu miasta, czy celowego działania ich przewodnika, by ponowne odnalezienie przez nich drogi było niemalże niemożliwe.

Monotonię zmurszałych i skruszałych zabudowań przerwało wyjście na koleją ulicę. Niemalże wszyscy wybałuszyli oczy, kiedy przed nimi ni z tego ni z owego, w środku dzielnicy nędzy i biedy, wyrósł wysoki, stworzonych ze spiczastych metalowych słupów płot, za którym znajdowała się sporych rozmiarów rezydencja. W prawdzie, swą posturą i wyglądem nie mogła równać się z nawet przeciętnymi szlacheckimi domostwami, jednak jej widok w takim miejscu niebywale zaskoczył awanturników. Wydawał się czymś sprzecznym sam w sobie. Spoczywał tajemniczo pośrodku zapuszczonych zabudowań, przyczajony niczym kot wśród gołębi.

Ich przewodnik ruszył dalej, nie zwracając uwagi na ich zaskoczenie. Wszyscy razem podążyli za nim brukowaną i odśnieżoną dokładnie ulicą, która ciągnęła się wokół rezydencji i zdawała się oddzielać ją od świata szarych ludzi. Dosyć szybko dotarli do bramy, przy której stały dwie przykulone postacie, przebierające co chwila nogami i ocierając odmarznięte ręce. Dostrzegłszy grupę zawiesili się w stanie niebywałego napięcia, trzymając ręce bisko rękojeści broni. Kiedy jednak spostrzegli idącego na czele Edmunda, rozluźnili się z wyrazem niewysłowionej ulgi. Uchylili przed nimi bramę i obrzucili ciekawskimi spojrzeniami przechodzących przez nią gości. Ujrzawszy stanowczo odbiegającą wzrostem od reszty, przechodzącą w środku szeregu Liapole, jeden szepnął coś do drugiego i oboje wybuchli stłumionym chichotem. Umilkli jednak błyskawicznie dostrzegłszy skierowane w ich stronę spojrzenie Edmunda. Przewodnik najwyraźniej cieszył się tu sporym szacunkiem.

Kierując się w stronę drzwi głównych, awanturnicy mogli nacieszyć się widokiem ośnieżonych ogrodów po obu stronach szerokiej ścieżki. Jednak sprawne oko mogłoby dostrzec nawet o tej porze roku, że ogrodnicy niezbyt przykładali się do jego pielęgnacji, jeśli w ogóle ktoś się nim zajmował. Zaś uwagę Wróbla i Ekharta bardziej przykuło światło dobywające się z jednego z bocznych okien na piętrze i cień, który zdawał się lustrować ich wzrokiem. Po chwili stojąca w nim postać zaciągnęła kotarę, oddzielając się od ciekawskich spojrzeń.

Kiedy dotarli do drzwi, przewodnik nie wysilił się nawet by zastukać mosiężną kołatką. Sięgnął za klamkę i pchnął je do środka, najwyraźniej spodziewając się zawczasu, że będą otwarte. Wnętrze sporego holu, delikatnie oświetlone światłem latarni nie prezentowało sobą szlacheckich standardów. Czerwony dywan ciągnący się od drzwi, swój koniec miał u szczytu zbudowanych naprzeciw schodów. Niewiele zakurzonych ozdób i mebli zdawało się być na siłę rozmieszczonych po pomieszczeniu. Zaś dalsza część rezydencji zdawała się być jeszcze mniej zadbana.

Skręciwszy w prawo, przeszli przez spore dębowe drzwi prowadzące na korytarz. Uwadze Kruka nie umknął jeden intrygujący szczegół. Wiszące na ścianach tarcze herbowe były puste i dobywała się z niech jedynie barwa okrywającego je szarego materiału. Nie mógł się niestety nad tym faktem szczególnie zastanowić, gdyż już wszyscy znaleźli się przed drzwiami na końcu korytarza. Tym razem przewodnik postanowił zapukać. Usłyszawszy odpowiedź otworzył drzwi i wpuścił gości przodem.

Ich oczom ukazało się spore pomieszczenie oświetlone ogniem buchającym z kominka. Olbrzymie, misternie wykonane biurko zajmowało sporą część przestrzeni, zaś w przeciwległej ścianie pomieszczenia wbudowane było duże okno z widokiem na ogród. Przed nim stał brązowowłosy mężczyzna odziany w białą bufoniastą koszulę nakrytą brązową skórzaną kamizelką i ciemne spodnie. Miał pociągłą, pokrytą szlachetnymi rysami twarz, jednak czas wyraźnie zdążył już odcisnąć na niej swe ślady. Jednak delikatne blizny, zmarszczki i kilkudniowy zarost potęgowały jedynie emanującej od mężczyzny wrażenie wyważonej pewności i uprzejmości.

- Ach, w końcu dotarliście – rzekł pozbawionym arogancji, lekkim tonem. Szerokim ruchem ręki wskazał na znajdujące się naprzeciw biurka krzesła. – Proszę, usiądźcie. Edmundzie, podaj gościom grzanego wina, z pewnością podróż w taką pogodę musiała być nieprzyjemna.

Wszyscy zasiedli na krzesłach ustawionych przed biurkiem, zaś ich przewodnik sięgnął po dzban stojący obok paleniska. Starannie rozlał szlachetny alkohol do przygotowanych na tacy kielichów i podszedł do swego pana. Mężczyzna wziął pierwsze z brzegu naczynie i pociągnął z niego, przez chwile delektując się smakiem. Następnie usiadł na zdobionym krześle przy biurku i zwrócił się do zebranych:

- W mojej profesji w zwyczaju jest, by gospodarz jako pierwszy próbował trunku. W ten sposób zapewnia gości, że nie przyprawił go wcześniej żadnym specyfikiem – powiedział, zaś Edmund podał wszystkim kielichy.

- Jest już późno, więc nie będę niepotrzebnie przedłużać. Nazywam się Gotthard Holst, zaś wy jak mniemam, jesteście zainteresowani zleceniem, które mam wam do zaoferowania. Zacznę więc może od kilku wyjaśnień – powiedział, a ton jego głosu jakby wytracił część swojej uprzejmość, a twarz przyjęła poważniejszy wyraz. – Nie będę kłamał, iż jestem wysoko postawionym arystokratą czy przedstawicielem gildii kupieckiej. Moja pozycja społeczna, jak i praca daleko odbiega od ścieżki prawa. Co oczywiście nie oznacza, że zadanie, które dla was mam, również od niej odchodzi.

Mówił, lustrując dokładnie wzrokiem wszystkich zebranych, zaś Edmund wyprostowany stał tuż za jego krzesłem, w milczeniu patrząc przed siebie.

- Tydzień temu kazałem moim ludziom znaleźć kilka osób, które niedawno przybyły do Altdorfu i nie mają tu żadnych poważniejszych wpływów i kontaktów. Nastały ciężkie czasy, w których zaufanie jest warte tyle co psie gówno i nikt nie jest pewien, czy ktoś za chwile nie dźgnie go w plecy. Dlatego wolę w tym przypadku postawić na obcych chcących zarobić, niż na wątpliwych podwładnych. Chyba większość z was wie już, na czym polegać ma zlecenie. Krążące wszędzie plotki o znikających ludziach w biednych dzielnicach są niestety prawdziwe. Waszym misją będzie dowiedzieć się co się z nimi dzieje z zaginionymi i kto za tym wszystkim stoi.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 17-09-2015 o 22:08.
Hazard jest offline