Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2015, 21:07   #4
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Głęboko wciągał teraz przytłumiony przez mróz zapach zgnilizny. Parł naprzód, rozkoszując się nim. Tak pachniało miasto. Jak to mówią, widziałeś jedno, widziałeś je wszystkie. Piękne, jak i okrutne miejsce, które prawdziwie rozumiał. Obdrapane mury, sączące się ścieki i szumowiny, teraz kryjące się przed nocnymi koszmarami. Pośrodku tego on, Krieg - zaprawiony w bojach weteran walki z ulicą.
Słowa zostawionego za sobą Edmunda błysnęły mu w myślach.
- Ta dzielnica nocą potrafi być bardziej niebezpieczna niż niejeden zakazany las, zwłaszcza ostatnio, a ludzie czasem potrafią błądzić nieoznakowanymi ulicami przez wiele godzin.
Jeżeli to miejsce było lasem, to on był tu pieprzonym myśliwym.

Alkohol wciąż szumiał mu w głowie, kiedy ważył wydarzenia dzisiejszej nocy. Niewątpliwie potrzebował tych pieniędzy, jednak cała sprawa go przerastała. Uśmiechnął się pod nosem. Zwykle on był tym, który ucieka, zamiast gonić. Zaginięcia biedoty, bestię polujące po zmroku, wojny gangów. Splunął siarczyście. Czuł w trzewiach, że pakuje się w pieprzone bagno. Nagle zakoliła, przypominając o sobie jeszcze świeża rana na klatcę. Chyba jednak nie miał wyboru.
Wbił dłonie głębiej w kieszenie, próbując chronić je od mrozu. Zima dawała biedocie się we znaki, nie będąc ani trochę łaskawsza dla Kriega. Przez chwilę pomyślał by zawrócić do Trzech Koron na spotkanie ze swoimi nowymi towarzyszami, jednakże szybko porzucił tą myśl, widząc zapraszającą poświatę dochodzącą z jednego z zaułków. Skierował swoje kroki w tamtą stronę, kładąc na wszelki wypadek dłoń na długim sztylecie. Za zakrętem, przy dużym płomieniu siedziało dwóch, przeraźliwie cuchnących bezdomnych. Dookoła czekając na łakomy kąsek krążyły, nie bojąc się ludzi szczury. Jedna z szumowin - kaleki mężczyzna, chyba już z przyzwyczajenia wyciągnął rękę w stronę Kriega. Ten zmierzył go tylko niechętnym wzrokiem przysiadając się jednak obok.
- Nie mam. - rzucił niedbale.
Kaleka bez emocji opuścił dłoń wracając do obojętnego wpatrywania się w ogień.


- Nie majemy nawe żarcia, eee…? - Zapytał drugi ze słabo ukrywaną chciwością. Krieg zaprzeczył ruchem głowy. Przykryty brudną peleryną, mógłby uchodzić za jednego z nich.
- Niewiele wogle majemy. - Odparł z przekorą. - Potwór jebana jego mać grasuje... Dobrych chłopaczyn w ciemnicę porywa. Nie boicie się tak po nocy siedzieć?
- Niewiele wogle się bojemy. - Powiedział bezdomny, szczerząc połamane zęby. - Bestyja i jest, to pewne, bo kilku już zabrała ale nas nie rusza. My bronieni. Nie, Syman?- Kaleka pokiwał głową na potwierdzenie słów kamrata. - Syman znał… yyyy, nawet takiego, co nas nie chciał słuchać, śmił sie tylko, to go nad ranem znaleźli z łbem rozpieprzonym. Bestyja go rozpieprzyła, eee...
- A co to za magia was broni? - Odparł Krieg z przekąsem.
- Choliba, może nie wierzyć skurwlańcu, możesz mi nie wirzyć, a będziesz później darł i ryczał, jak cie rozdzirać bedzie zwierz! - Mimo tego brudas, sterczącymi paluchami zaczął szukać czegoś w brudnych łachmanach. W końcu znalazł, zbliżając śmierdzący zgnilizną przedmiot pod oczy Kriega. Niedbale ucięta łapa jakiegoś zwierzęcia, chyba psa dyndała przed nim na długim rzemieniu. Mężczyzna słyszał o tym, ulicznej magii przesądów, które mają przynosić szczęście ich właścicielowi. Ucięta łapa psa o trzech nogach, niektórzy byli w stanie za nie nawet zapłacić. Znajomy Kriega nawet kiedyś takie sprzedawał. Cztery z jednego bezdomnego kundla. Kilka lat temu szły mu jak złoto.
- I pomaga, co? - Zapytał chichotając.
- Toć dalej dychamy - skrzywił się. - więc niechybnie pomaga, no? A ty pewnie skórasie w nic nie wierzesz, eee...? - Krieg zadumał się przez chwilę. Powoli trzeźwiał, a smród dobijał się do jego trzewi. Wstał i odszedł bez słowa. Właściwie była to odpowiedź na pytanie bezdomnego.

Ciepło ogniska szumowin jeszcze nie zdążyło wyparować, gdy Kriega nawiedziły czarne myśli. Jeżeli to co wzięło sobie na cel biedotę, teraz jest tu gdzieś przypatruje mu się z cienia gotując się do skoku? Musiał zawalczyć sam ze sobą, by się nie odwrócić. Uśmiechnął się krzywo. Mógł zabrać żebrakowi łapkę, byłoby raźniej. Mimo swojego kiepskiego żartu prawie podskoczył, kiedy wychodząc zza rogu dostrzegł niewyraźne światło latarni.

Stało przed nim dwóch opatulonych grubymi ubraniami i kapturami mężczyzn. Pierwszy, będący nieco bliżej Kriega trzymał zapaloną latarnię, zaś drugi nieco za nim, ciągnął za sobą jakiś niewielki wózek.
- Kto idzie?! – zawołał piskliwie ten stojący z przodu.
Krieg spiął się, gotów w każdej chwili wyszarpnąć tasak i odskoczyć w tył. Nieprzyjemne uczucie ścisnęło mu żołądek.
- Zmora! - Krzyknął, wydawało się zbyt głośno, jak na uśpioną o tej godzinie stolicę. - Która daję Ci jeszcze szansę zawrócić. - Dodał mało przekonywująco.
Słowa mężczyzny rozniosły się po ulicy głuchym echem. Jednak na szybko sklecione zdania były bardziej bliższe wywołania sobą groma śmiechu niż strachu. Mężczyźni popatrzyli na siebie nieco zdezorientowani, a po chwili na twarzy dzierżącego latarnie pojawił się krzywy uśmieszek. W świetle latarni jego krzywa, powleczona błotem i kilkudniowym zarostem twarz zdawała się bardziej przerażająca niż słowa Kriega.
- Zmora, co? Zobaczymy, czym będziesz, po tym jak Ci rozkwaszę łeb!
Krieg mocno uścisnął za tasak. Wziął głęboki oddech, obserwując jak tamci zbliżają się w jego stronę krzycząc i wymachując pałkami. Czas dla niego zwolnił, a on sam mógłby przysiąc, że słyszy tylko wolne uderzenia serca. Strach znikł zastąpiony zimną obojętnością. Pierwszy cios pałki wymierzony wprost w jego szczękę. Krieg lekko odchylił się, rzucając do ucieczki. Obuch świsnął tuż przy jego nosie.
- Biegnij, biegnij suczy synu! - Wydyszał przeciwnik ruszając w pościg. Krieg dobiegł do wąskiego zaułku, zręcznie wyhamował i przylgnął do ściany, czekając z obnażonym ostrzem na swoją ofiarę.
- Pasza, Pasza! - Wydyszał drugi męt, ledwo nadążając za swoim kompanem. - Cz… Czekaj, kurwa twoja mać! - Tamten jednak nawet się nie odwrócił, wbiegając w zaułek. Towarzyszący mu mężczyzna oddychając ciężko oparł się o ścianę budynku. Gwałtowny kaszel wstrząsnął jego ciałem, rzucając go na kolana. Krwawa plwocina zabarwiła śnieg. Krótki krzyk postawił go natychmiast do pionu.
- Pasza…? - Zapytał przerażony. W jego stronę powłócząc nogami szedł jego przyjaciel. Światło księżyca oświetlało ogorzałą, teraz zachlapaną krwią twarz.
- Zabił mnie… - Wycharczał dziwnym głosem. - Zabił mnie skurwiel. - Upadł na kolana, siedząc w powiększającej się kałuży krwi. Błyszczące w świetle księżyca trzewia przelewały mu się przez zaciśnięte dłonie. Jego kompan obserwował oniemiały makabryczną scenę, gdy zza winkla wychyliła się sama Zmora. Ostrze broni błysnęło w zapraszającym geście. To było dla szumowiny zbyt dużo. Wyjąc z przerażenia rzucił się do ucieczki.
Krieg podniósł tasak w geście zwycięstwa. Adrenalina i strach rozsadzały mu żyły.
- Uciekaj, uciekaj przed Zmorą, ty suczy synu! - Wykrzyczał.
Gdy w końcu ustało echo jego własnego głosu, Krieg upadł na śnieg, chowając twarz w trzęsących się dłoniach. Padające płatki śniegu roztapiały się jeszcze na jego leżącej obok ofierze.

Kiedy w końcu ruszył przed siebie nigdzie nie mógł już dostrzec drugiego mężczyzny, który uciekł w popłochu zostawiając na środku ulicy taskane taczki. Całość przykryta była szarym kocem. Odwinąwszy go na bok, rozwiał również mgłę tajemnicy okrywającą obu napotkanych mężczyzn. Albowiem na taczkach leżało w nienaturalnej, skrzywionej pozie ciało brodatego mężczyzny. Połączywszy odnalezione zwłoki z narzędziami, które widział przy ciele zabitego, Krieg od razu zrozumiał, że miał do czynienia z porywaczami ciał. Zdeprawowanymi łajdakami, wynajmowanymi wbrew prawu przez zdeprawowanych studentów, czy wykładowców na uniwersytetach medycznych lub nikczemne organizację, których cele z pewnością nie wiązały się z niczym dobrym. Spojrzał jeszcze raz na bogatę szaty, w których został pochowany zmarły. Krieg uśmiechnął się sztucznie. Miał szanse jeszcze zarobić na tej szalonej nocy.

Kilkanaście przecznic dalej, trzęsąc się z zimna wszedł w ulicę, w której Noma prowadził swój lombard. Splunął, naciągając kaptur jeszcze mocniej na głowę. Sklep znajdował się w brudnym zaułku w samym centrum terytorium terytorium Nakrapianych Sów. Krieg przyspieszył przedzierając się przez zaspy. Nagle zamarł, przylegając do lodowatej ściany.
- Kurwa... - Wyszeptał. Coś było nie tak. Nigdzie nie widział czujek gangu, nie słyszał nawołujących klientów ulicznic. Ulica zawsze, nawet w późnych godzinach nocnych tętniła życiem. Przy rozpalonych naprędcę paleniskach biedota robiła co mogła by zapomnieć miniony dzień i sprawić następny odrobinę bardziej znośnym. Teraz panowała tu kompletna cisza, a miejsce wyglądało na wymarłę. Głośno przełknął ślinę i położył rękę na zadziwiająco uspokajającej rękojeści sztyletu. Nagle dostrzegł upragniony ruch. W stronę sklepu kierował się niski krasnolud. Światło paleniska wyciągnęło z ciemności jego ogorzałą twarz. Mężczyzna trzymał dłoń na krótkim, złowieszczo wyglądającym toporku. Kopniakiem otworzył drzwi i wszedł do środka. Krieg również ruszył w tamtą stronę, szybkim krokiem.
- Na Grimnira… - Stłumiony głos krasnoluda dobiegł go z cichego budynku. Krieg minął zabite deskami okna i wszedł do środka. Oczy rozszerzyły się z przerażenia, a żołądek podszedł mu do gardła.

Godzinę później otworzył drzwi karczmy Trzy Korony. Lodowaty wiatr brutalnie wtargnął do środka, przygaszając tlący się płomień. Siedzący przy stole nowi towarzysze, spojrzeli na niego niechętnie zza opróżnionych kufli.
- Zamknij drzwi, sukinkocie! - Wyrwany z drzemki karczmarz pogroził mu pięścią. Kułak zamarł jednak, gdy oberżysta spojrzał na Kriega. Mężczyzna stał na progu ciężko dysząc. Jego poszarpane ubranie, jak i dłonie pokrytę były krwią. Twarz zastygła w przerażającym grymasie. Przybysz podszedł do kontuaru, złapał butelkę z podłą gorzałą i bez słowa przechylił połowę. Przeciąg trzaskał okiennicami, a śnieg raz za razem wdzierał się do środka. Krieg przysiadł na rezklekotanym krześle bojaźliwie wpatrując się w ciemność panującą na zewnątrz.
- To… - zaczął zachrypłym głosem, wypijając resztę alkoholu i łapiąc za kolejną butelkę. - To zabiło Nomę. - Pozostali wpatrywali się w niego bez słowa.
- Wszystkich ich zabiło.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 17-09-2015 o 22:25.
Lost jest offline