Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2015, 20:35   #7
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Świątynia była dużym marmurowym budynkiem, stała w pewnym oddaleniu od centrum Altdorfu ale i równie daleko od slumsów. Jej pana nie obchodziły różnice społeczne. Wielkie, dębowe wrota były zawsze otwarte, kopce śniegu przy nich świadczyły, że nikt ich nie zamykał na noc. Tak samo jak zawsze otwarte były podwoja do krainy Morra. W środku panował mrok ledwo oświetlany przez latarnię oliwne. Jedynym większym skupiskiem światła były świece pod ołtarzem. Część z nich zgasła przez wiatr, poświata ciągle była spora. W tych ciężkich czasach wielu umierało, bliscy ich nie zapominali.
Jedynymi ozdobami był potężny kamienny portal ustawiony na środku. Na jego górnej krawędzi przycupnęły rzeźbione kruki, gdyby ktoś rozjaśnił świątynie mógłby dostrzec pojedyncze pióra. Tak jakby były to żywe ptaki zaklęte przez jakiegoś czarodzieja. Kolumny zdobiły motywy róż, całość surowa w prostocie zdumiewała wykonaniem. W środku było zimno, nie tylko przez otwarte drzwi ale przez wszechobecny kamień. Nieliczni o tak wczesnej porze wierni modlili się skryci w cieniu. Nie zważając na siebie, każdy pogrążony w własnej żałobie.

Do środka wszedł mężczyzna odziany w zielony płaszcz. Zdjął kaptur zrzucając płatki śniegu na podłogę. Długie czarne włosy, chyba nie dawno przycięte okalały przystojną twarz mężczyzny. Wydawało się, że liczył sobie jakieś trzydzieści wiosen, może wyglądał na trochę starszego niż w rzeczywistości przez poważny wyraz twarzy? Intensywnie niebieskie oczy wydawały się jedyną żywą częścią posągowej twarzy. Parodniowy zarost okrywał policzki i szczękę mężczyzny, z wyjątkiem niewielkiej blizny, obecnie nie widocznej w mroku świątyni Morra.
Nowo przybyły rozwiązał płaszcz, pod nim nosił ciepły, niebieski kaftan i czarne spodnie. Nie miał przy sobie widocznej broni. Czy to przez pacyfistyczną naturę czy przez szacunek dla gospodarza. Postury nie był okazałej. Przeciętnego wzrostu i szczupły jednak o pewnych ruchach.
Przyklęknął na oba kolana nie zważając na śnieg i opuścił pokornie głowę, zmówił krótką modlitwę za wszystkich zapomnianych zmarłych i powstał. Przemierzył całą świątynie aż znalazł się przy świecach. Do skarbony wrzucił cztery monety, zabłyszczało srebro i odpalił cztery świeczki. Gdy ostatnia z nich zapłonęła przyklęknął ponownie, tym razem modląc się dłużej za tych, których już nie było między żywymi.

Rozmowa z pracodawcą

Holst zebrał pokaźną menażerie. Opisać wszystkich jednakowo było ciężko. Wśród mężczyzn był kobieta, wśród ludzi niziołek, wśród uzbrojonych nieuzbrojona. Nie tylko jednak Liapola wyróżniała się. Wysocy i niscy, obwieszeni stalą i tylko z nożami przy pasie. O zakazanych facjatak i szlachetnych rysach. Każdy z nich był inny. Każdy z nich miał swoją historię, a wydarzenia w które się wspólnie wplątali były tylko epizodem. Dla niektórych ostatnim epizodem ich opowieści.

Krieg wlał w siebie haust wina rozkoszując się jego pobudzającym smakiem. Przez chwilę wpatrywał się w mężczyznę oceniając jego opieszałe gesty.

- Ile? - Zapytał sekundę po tym, gdy ten skończył mówić. Nie należał do tych, którzy mają w zwyczaju tracić swój, bądź kogoś czas.

W odpowiedzi na pytanie, mężczyzna przeszył Kriega rozbawionym spojrzeniem i uśmiechnął się podstępnie. Bez pośpiechu sięgnął po kielich i przez kilka sekund zdawał się delektować szkarłatnym napojem, podtrzymując wszystkich w napięciu. Znad kielicha jego oczy dalej przyglądały się gościom niczym jubiler oceniający autentyczność przedstawionych mu kamieni.
Kiedy spora część kielicha została już opróżniona, Gotthard odstawił go na bok i w końcu przerwał milczenie:

- To zależy ile dostarczycie mi informacji, panie Krieg. No ale, żeby nie wodzić was za nos, na wstępie jestem w stanie zaoferować osiemdziesiąt złotych koron na głowę. Cena oczywiście może być większa w zależności od efektów waszych działań, a za przyprowadzenie mi sprawcy żywego lub martwego dostaniecie dwa albo nawet trzy razy tyle. Z pewnością wystarczy na spłacenie wszelkich długów i spokojne życie przez wiele lat.

- Kim są dla ciebie ci zabijani?

Ludwig wystudiowanym gestem uniósł kielich w górę. Naczynie zniknęło w wielkiej dłoni, a chlupoczący weń szkarłatny trunek spłynął przez gardło zwalistego mężczyzny. Bezczelnie spojrzał w oczy Holsta i uśmiechnął się. Bardzo nieszczerze. I bardzo, bardzo nieładnie.

- Kim dla ciebie są? - powtórzył, bezczelnie bębniąc sękatymi palcami w pięknie wygładzony blat biurka. Wychylił się do przodu. - Czujesz się odpowiedzialnym panem chroniącym swych poddanych? Robisz to w imię Ranalda, który w sercu nosi prośby najuboższych? A może obawiasz się o własne życie i miast roztaczać wokół siebie niewidzialne mury wolisz przebiegle zaatakować.

- Zaginieni. Nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Nie mamy żadnych dowodów, że porwani nie żyją – Holst zaczął wymijająco. Splótł palce, podpierając się łokciami na biurku. Zdawać by się mogło, że przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. A może to tylko pozory?

– W każdym pańskim przypuszczeniu znaleźć można ziarnko prawdy, panie Ludwigu. Z pewnością nie jestem ich panem, jednak czuje się w pewien sposób za nich odpowiedzialny. Randala obdarzam szacunkiem ale nic poza tym. Zaś któż z nas nie czuje lęku przed nieznanym? Prawdą jest jednak, że nie to nie tylko bezdomni żebracy giną bez śladu. Przez ostatni miesiąc dostaję zgłoszenia, że kilku z moich ludzi również zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Wprawdzie nikogo na smyczy nie trzymam, ich wolą jest rezygnować ze współpracy ze mną, ale zasady dobrego wychowania, które kultywuję nakazują by wcześniej poinformowali mnie o tym. A jeżeli taka odpowiedź pana nie satysfakcjonuję, to może wystarczy, jeśli powiem, że zapewnienie spokoju wśród biedoty jest w interesie moim i osób, z którymi współpracuję.

- Ta odpowiedź w pełni mi wystarcza. - Olbrzym rozparł się wygodnie na krześle i smutnym wzrokiem zlustrował puste już wnętrze swojego kielicha. Największą bolączką Ludwiga było to, że szybko kończył mu się alkohol. Ruchem głowy dał swojemu rozmówcy do zrozumienia, że lepiej mu się gwarzy, gdy ma w naczyniu trunek. Kątem oka zerknął na Edmunda zbliżającego się grzanym winem i wciągnął nosem zapach wina, korzeni i goździków.

Grzane wino rozlało się przyjemnie po gardle i żołądku mężczyzny, hochlandczyk żałował, że gospodarz nie zaproponował czegoś mocniejszego, ale dobre i to. Lang słuchał całej rozmowy, obserwując pozostałych. “Zaiste, ciekawa kompania się zebrała” - myślał przypatrując się reszcie ekipy. Kiedy Ludwig przerwał rozmowę z Holstem, postanowił się wtrącić: - Z tego co mówiłeś, znikają tylko w dzielnicach biedoty, ale w jakichś konkretnie miejscach? Znaczy są okolice, gdzie zniknięcia są częstsze, niż gdzie indziej?

Kruk stał z Wróblem na uboczu, uważnie lustrował wszystkich swoimi niebieskimi oczami, chwilę dłużej przypatrując się niziołce lekko marszcząc brwi, jakby próbował sobie coś przypomnieć. Zaraz jednak zwrócił uwagę ponownie na gospodarza. Co raz brał łyk wina, rozpoznawał je. Odezwał się niegłośno, coś w jego tonie jednak przyciągało uwagę:
- Stirlandzkie z winnicy pod Halstedt? Rocznik dziewięćdziesiąty siódmy jak mniemam? Doceniam gust gospodarza. Zadania oczywiście się podejmę jednak podobnie jak Ludwig chciałbym usłyszeć więc o zaginięciach. Nie tylko o miejscach a i wydarzeniach powiązanych. Nie wątpię, że ktoś o pana pozycji przeprowadził śledztwo na własną rękę.

Uwagę Kruka na temat wina, Holst przyjął bez większych emocji. Zdawać by się mogło, że jakaś pogardliwa nuta zagościła przez sekundę na jego twarzy, ale natychmiast została stłumiona.

- Wiem tylko o zaginięciach w dzielnicach biedoty, ale myślę, że gdyby przydarzyło się coś komuś z wyższych sfer, to straż miejska już dawno zaczęłaby działać. I niestety nie posiadam informacji na temat jakichś konkretnych ulic czy nawet dzielnic gdzie ludzie giną częściej. Od tego mam przecież was. Jako pomoc mogę za to podać wam miejsce, gdzie nie dalej jak dwa dni temu zaginął jeden z moich ludzi. Miał się on spotkać w pewnym opuszczonym magazynie na Liepoldstrasse przedstawicielem podległej mi gildii, w celu załatwienia pewnej wymiany handlowej. Od tego czasu ślad po nich zaginął, dlatego przypuszczam, że coś przydarzyło się im właśnie tam, a nie po drodze.

Stirlandczyk ciągle spokojnym głosem podjął temat:
- Co to była za gildia i jak się nazywał jej przedstawiciel? Również zaginął?

- Czy tą gildią nie jest Gildia Robotników? - Ludwig ukierunkował pytanie ciemnowłosego szermierza ku konkretnej organizacji. Ten spojrzał z zaciekawieniem na wielkoluda, który beznamiętnie upił z kielicha łyk rozgrzewającego trunku.

- Pozwolisz, że zapytam, ilu ludzi z twojej organizacji wiedziało o tym spotkaniu? Raczej się z tym, panie Holst - dodał grzecznościowo, choć niechętnie - nie obnosiłeś, jesteś pewien, że nikt z twoich podwładnych nie miał zbyt długiego języka? Niejeden już sobie swoim przydługawym ozorem, własne gardło poderżnął - podstawił puste naczynie Edmundowi, który w mig zrozumiał potrzebę Langa. Karminowy trunek znów napełnił kielich.

- Niestety nie o takiego rodzaju gildię mi chodziło – odpowiedział rozbawiony Holst na pytanie Ludwiga. – Może użyję innej terminologii. Ostatnimi czasy rzadko mam okazję rozmawiać z kimś spoza swojej branży. Osoba, z którą spotkać miał się mój człowiek była członkiem gangu, noszącego nieco śmieszną nazwę – Nakrapiane Sowy. Była, bo również zaginęła. Niestety nie wiem o nim nic więcej, poza tym, że był Niziołkiem. Pewnie Noma – jego szef - będzie wiedział na jego temat więcej.

Na tą uwagę w krześle niespokojnie poruszył się Krieg, przechylając już drugą lampkę wina.

Następnie spojrzał na Langa i rzekł:

- Nie jestem tu szefem od wczoraj. Znam swoich ludzi i wiem, że nie można im w pełni ufać, a w tej sprawie zachowałem szczególną dyskrecję. Mój człowiek, Hellmut… jak mu to było?

- Remlinger – podpowiedział Edmund.

- Ach tak. Miał on odebrać pewną szczególnie ważną dla mnie skrzynkę. On sam, ani nikt z Nakrapianych Sów nie wiedział co w niej było i bez użycia siły, z pewnością nie zdołaliby jej otworzyć. Kiedy Remlinger długo nie przychodził, wysłałem w to miejsce swoich ludzi. Nie muszę chyba Panom mówić, że nie było śladu po nich, ani po mojej skrzynce.

- Czyli o tym zadaniu, wiedział tylko pan i Remlinger? Nie wliczając Nakrapianych Sów? - gorący trunek przyjemnie relaksował.

Kruk odstawił pusty kielich i gestem odmówił dolewki. Chciał mieć jasny umysł.
- Czy dysponujesz - porzucił formy grzecznościowe. - jeszcze jakimiś informacjami mogącymi nam pomóc?

- Poza nimi jeszcze osoba, od której dzień wcześniej Nakrapiane Sowy odebrały pakunek, ale jego możecie wykluczyć z grona podejrzanych – odparł Langowi. Nim odpowiedział Krukowi, na chwilę zawiesił się w rozmyśleniach.

- Jest taki jeden. Harro Wernicke się nazywa, podobno od tygodni również szuka przyczyny zaginięcia ludzi. Świr i paranoik, jak mówią. Ale może coś wiedzieć. Z tego co wiem większość czasu spędza łażąc po dzielnicach biedoty i szuka guza. A jak tam go nie ma, to siedzi w swojej kamienic w nieco zamożniejszej dzielnicy. Edmund wytłumaczy wam później jak tam trafić.

- Będę również wdzięczny za informacje jak trafić do szefa Nakrapianych Sów. Nomy o ile dobrze zapamiętałem.

- Myślę, że w tej kwestii pan Krieg będzie mógł wam pomóc – gospodarz posłał rozbawione spojrzenie w stronę wspomnianego mężczyzny.

Krieg nie mówiąc nic podniósł tylko wino w geście toastu uśmiechając się przy tym szpetnie.

- Kim jest ten Wernicke? - wtrącił się Ludwig i skrzyżował ramiona na piersi. - Kupcem, bogatym rzemieślnikiem? Odziedziczył może skądś bogactwo swe?

- Poborca podatkowy – wycedził Holst. – A przynajmniej był nim do zeszłego tygodnia. Middenlandczyk z pochodzenia. Niestety nic więcej o nim nie wiem, ale nie pewnie nie trudno będzie znaleźć na ulicy kogoś, kto miał z nim wcześniej do czynienia.

- Czy zaginieni mogli należeć do jednej organizacji, czy są wśród nich przypadkowi ludzie? - milczący dotąd i przysłuchujący się rozmowie Lothar zapytał gospodarza. - Może ktoś z zewnątrz próbuje przejąć teren albo interesy? - zasugerował. - Wiadomo, ilu zaginęło do tej pory?

- Wydaje się, że giną całkiem przypadkowi ludzie. A ilu? Ciężko oszacować. Może coś ponad stu odkąd to się zaczęło miesiąc temu – gospodarz wzruszył ramionami.

Szermierz ponownie się odezwał:
- W dużej mierze to biedota. Bezdomni. Nie wiem czy sprawy są powiązane ale i oni “znikają”.
Slowa Lothara dały mu jednak sporo do myślenia. Wcześniej traktował zaginięcia i rzezimieszków i biedoty jako jedną sprawę. Teraz nie był tego taki pewien.
- Który z przedsiębiorców jest twoim największym konkurentem?

- Być może to, co zabija bezdomnych i begardów nie kieruje się logiką, ani żadnego rodzaju kluczem. - wtrącił Ottovordemgentschenfelde i odstawił kielich na blat biurka. - Jeśli to jakaś bestia, to może mordować powodowana instynktem.- dodał, choć była to tylko jedna z kilku ewentualności i rozwiązań problemu, jakie nasunęły mu się po wysłuchaniu jednego z możnych altdorfskiego światka. “Obdarzam Ranalda szacunkiem”, też coś.

- Bestia, albo bestie, może nawet w ludzkiej skórze - dodał Eckhart do wypowiedzi Ludwiga - nie o takich abominacjach już się słyszało.Wskazywałoby na to to, że polują tylko w dzielnicach biedoty, gdzie jest dużo żebraków, teraz zimą zwłaszcza, to łatwy łup. Wybierają też cele, które nie ściągną uwagi straży miejskiej. - “Kto się przejmię paroma żebrzącymi, czy rabusiami, komendant pewnie zaciera ręce” - pomyślał, ale nie wypowiedział tych słów na głos. Nie chciał obrażać przysłego pracodawcy. Cały czas po głowie chodziła mu kwota, którą oferował każdemu z nich. Był to sporo majątek, na który w kompanji najemniczej musiałby pracować ze trzy albo nawet i cztery lata. Dlatego też nie miał zaufania do intencji Holsta, podejrzewał, że nie jest sam w tych przypuszczeniach. - To może być zorganizowana grupa, poza tym, nie wiadomo co ze “znikniętymi” się dzieje, mogą być martwi, ale równie dobrze mogą być towarem? - rzucał kolejne hipotezy.

- Waść się tak nie rozpędzaj, na hipotezy i teorie pora przyjdzie. - Ludwig uśmiechnął się, jakby dosłyszał z oddali przedni żarcik. - W oberży na przykład. Ale jeśli już zacząłeś i swe różne przypuszczenia uargumentowałeś słusznie - tutaj pielgrzym nie wspomniał, że i jemu podobne przemyślenia do łba wpadły. - to zauważę, że może być to jakiś kult krwiożerczy. W końcu niejeden żart jest okrutny bądź nieudany. - zakończył ni z gruszki ni z pietruszki olbrzym i zachichotał, jakby właśnie opowiedział nowym towarzyszom wyborną anegdotkę.

Holst rozparł się wygodnie na krześle, najwyraźniej zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie Kruka.

- Panie… - na jego twarzy zagościł niecny uśmiech – Kruku. Wbrew powszechnemu przekonaniu, struktura gangów w Altdorfie już od kilku lat nie opiera się na ciągłych walkach o panowanie i jest stosunkowo dobrze poukładana. Doprawdy, w niektórych aspektach jesteśmy o wiele bardziej cywilizowani i uczciwi niż gildie kupieckie i rzemieślnicze. Mogę pana zapewnić, że żadna z większych ani mniejszych znanych mi gildii raczej nie ośmieliłaby się zakłócać ustalonego porządku. Gra jest po prostu nie warte świeczki.

Następnie skomentował wypowiedzi Eckharta i Ludwiga:

- Przypuszczenia przypuszczeniami, ale ja potrzebuję konkretnych informacji. Jak widzicie, możliwości jest wiele, a każda kolejna zdaje się jeszcze bardziej zawiła i straszna. Jednak liczę, że wspólnie uda wam się rozwikłać tą tajemnice.

Szermierz, krótkim skinięciem głowy pokazał, że zrozumiał. I to co zostało powiedziane i to co nie zostało. Podobnie Ludwig, odłożywszy kielich po ostatnim łyku, odmówił dolewki, co w jego przypadku było równoznaczne z zakończeniem rozmowy. Miał kilka przemyśleń względem ich pracodawcy, ale o tym wolał pogadać z kompanami, na względnej osobności w jakiejś oberży. Lang również nie miał więcej pytań, musieli zacząć działać, a do tego potrzebowali planu i to takiego, który niekoniecznie musiał być znany ich pracodawcy.

Duzi chłopcy dyskutowali a ona siedziała w milczeniu. Rozwinęła długi szal i zsunęła kaptur z kędzierzawej głowy. Sączyła swe wino powoli aż w końcu zdawało się że się skończyło. Wydawało się, że dyskusja też miała się ku końcowi.

- Ekhm. - Kalsznęła zwracając na siebie uwagę - Jeszcze jedno pytanko jeśli pozwoli Pan, Panie Holst. W magazynie w Liepoldstrasse były jakieś ślady? Dwa dni to długi okres czasu a Pan wydaję się być człowiekiem dbającym o swoje interesy. Chociaż widzę że los Pana ludzi, też Panu nie jest obojętny - dodała na końcu z nutą pogardy w głosie. Wszakże chciała dać jasno do zrozumienia, że los ludzi nikogo tu nie obchodzi.

Holst spojrzał zaskoczony na milczącą dotychczas niziołke, jakby jej obecność całkowicie zatarła się w toku dyskusji.

- Wysłałem tam trójkę swoich ludzi następnego dnia, ale niczego nie znaleźli. Może wy będziecie mieć więcej szczęścia.

Liapola uśmiechnęła się pod nosem. Patrzyła mu głęboko w oczy.

- Nikogo Pan nie trzyma na smyczy, lecz to zapewne szalenie niewygodne w Pańskiej branży kiedy ktoś znika, prawda? Szczegónie jeśli ktoś za dużo wie. A pozostali? Wszakże ten z magazynu nie był pierwszym na Pana zlecenie, który “przepadł bez śladu”. Też żadnych poszlak? Żadnej krwi?

Wróbel od początku spotkania nie zabierał głosu, na pozór wydawał się wręcz znudzony całą tą rozmową. Bystrzejszy jednak obserwator zauważyłby że przysłuchiwał się on każdemu słowu oceniając zarówno treść rozmowy jak i osoby które się wypowiadały. W korzystaniu z poczęstunku młody mężczyzna zachowywał podobny umiar jak w wypowiadaniu się, wziął jedynie łyk wina by uniknąć obrażenia gospodarza. Większość istotnych pytań padła, być może nawet padło ich zbyt wiele zważywszy na to że osoba ich pracodawcy niekoniecznie była godna zaufania jednak nie Wróblowi było to oceniać. Z przyszłych towarzyszy z którymi przyjdzie mu prowadzić śledztwo swą uwagę koncentrował głównie na dwóch osobach: Kriegu któremu prawdopodobnie będzie musiał uważnie patrzeć na ręce oraz milczącej przez większą część spotkania niziołce.

- Może i wiedzą dużo, jednak nie ośmieliliby się podzielić tymi informacjami z kimkolwiek, zapewniam – odparł gospodarz, racząc się winem. – A tamci to jeszcze gorsze przypadki. Remlingera przynajmniej wiedzieliśmy gdzie szukać. Tamci od tak zniknęli, nie wiadomo kiedy i gdzie. Zwykle moi ludzie orientowali się dopiero po kilku dniach, że coś jest nie tak.

- Ehem - Liapola, potaknęła lekceważonco i zeskoczyła z zydelka. Holst dał zlecenie, powiedział co miał do powiedzenia a dziewczyna miała już dość jego gęby. Ruszyła w strone wyjścia zarzucając swój szal na szyję, obwijając się nim szczelnie. Zatrzymała się.
- Możesz mnie zaprowadzić do Noma? - Spytała wyjątkowo grzecznie po dość aroganckim zachowaniu. Patrzyła mu w oczy jednak bez emocji oczekując reakcji.

Szermierz przeniósł spojrzenie na niziołkę i typa o paskudnym licu.
- Sugeruję, że powinniśmy się naradzić. Oczywiście jeśli nikt więcej nie ma pytań. - spojrzał na Kriega i Lothara. - Najlepiej usiąść w karczmie, podzielić się pomysłami i ustalić miejsce zbiórki. Dzięki temu łatwiej skoordynujemy nasze dzialania czyniąc śledztwo skuteczniejszym.

Liapola odwróciła na chwilę wzrok od Kreiga. Z niecierpliwością spojrzała na sufit. Chodzenie po karczmach z bandą dryblasów było jej nie w smak. Podzielić się pomysłami znaczy tyle co upić się na umór i pierdolić głupoty trzy po trzy. Dziewcznyna pijacką gadkę znała aż za dobrze. Słowa smukłego erudyty pozostawiła bez komentarza. Wróciła wzrokiem na Kriega, tym razem uśmiechając się dziewczęco. Być może trochę na siłę ale ciężko było to ocenić.

- To jak będzie, idziemy?

- Ach, jeszcze dwie sprawy – odezwał się spokojnym tonem Holst, nim ktokolwiek zdążył wyjść. – Oficjalnie ta rozmowa nie miała miejsca. Dla dobra waszego, jak i mojego, lepiej będzie, jeżeli nikt się nie dowie, dla kogo pracujecie. A raporty z postępów waszego śledztwa chcę otrzymywać codziennie. Oczywiście wy nie będziecie musieli się tu fatygować, Edmund za to będzie regularnie składać któremuś z was wizytę.

- Tak więc miejsce zbiórki ustalone - Rzuciła krótka Liapola. - A pomysł z bestią jest chyba niekwestionowany - Dodała z nutą drwiny w głosie i drobnym uśmiechem pod zadartym noskiem.

- Bestia rozszarpałaby ofiary na miejscu, co nijak pasuje do tajemniczych zaginięć. To nie bestii będziemy szukać. - Rzekł Lothar, patrząc z dezaprobatą na pyskatą dziewkę. Najwyraźniej dotąd nie spotkała żadnego z tych, którym zrażanie do siebie wpływowych i niekoniecznie wzbraniających się przed przemocą ludzi nie wyszło na dobre. Może dlatego, że na spotkania z takowymi zwykle należało udać się nad kanał ściekowy, którędy nieśpiesznie dopływali do rzeki. Tak po prawdzie to jej życie - jej sprawa.

- Do zobaczenia - rzucił Krieg biorąc na odchodnę ze srebnej tacy karafkę wina i wlewając w gardło resztę jej zawartości. Przez chwilę zastanawiał się trzymając zdobione naczynie w ręku, kiedy napotkał gromiący wzrok Edmunda.
- Nie śmiałbym - powiedział odkładając ją na miejscę i ukłaniając się karykaturalnie. - Będę nad ranem w Trzech Koronach - dodał mierząc się z chłodem zimy. Miał jeszcze z kimś do rozmówienia.

Kruk skłonił się płytko gospodarzowi i również opuścił salę kierując się do przedsionka.

Lang podziękował za trunek skinieniem głowy ich gospodarzowi i wyszedł do przedsionka, również był ciekaw jak dość do domu poborcy, co miał im wyjaśnić wspomniany Edmund. Sam Edmund wydawał mu się interesującym osobnikiem, który był zapewne czymś w rodzaju “szarej eminencji” i “prawej ręki” albo “lewej dupy”- znając upodobania reiklandczyków. Zapewne wiedział więcej, niż pokazywał na zewnątrz. Stanął obok Wróbla czekając.

Ludwig obrócił się na szerokiej pięcie. Przed opuszczeniem budynku chciał wywiedzieć się więcej o poborcy podatków, choć powodowane było to, ni mniej, ni więcej, grzeszną ciekawością. Znał kogoś, kto biedaków mógł znać, a sprawę zarysować mu z innej perspektywy. Był to ktoś, kto mógł go również poprowadzić prostą drogą do cennych kontaktów. Kawałkiem węgla naskrobał na ułożonej na kolanie kartce kilka słów, zagiął dwukrotnie świstek i wcisnął go w smukłą dłoń Edmunda.

- Daj szefowi, jak wyjdziemy. - burknął i zmierzył go wzrokiem. - Dla ciebie też to może być rada. Jedyny kierunek, jaki może obrać prawy człowiek.
- Ostatnia rzecz, Herr Holst. - Kuhn zatrzymał się, nim wyszedł. - Oferowana suma za rozwiazanie problemu, nie wspominając o dodatku za sprawcę, jest niemała... - przerwał na moment, jakby zastanawiając się nad doborem kolejnych słów. - Co powstrzyma Was przed pozbyciem się wszystkich lub części z nas, gdy sprawę załatwimy i upomnimy się o nagrodę? - Powiedział wreszcie, a w jego tonie próżno było szukać emocji innych, niż ciekawość.
Dosłyszawszy pytanie Lothara, Holst zatrzymał na nim swe spojrzenie, twarz jego przyjęła apatyczny wyraz. Rozważywszy coś w myślach, w końcu otworzył usta, z których wypłynęły się starannie dobierane słowa, jakby rozmówca nie chciał przypadkiem powiedzieć zbyt wiele:

- Suma, którą oferuję zaprawdę może wydawać się wam bardzo wygórowana, jednak mogę państwa zapewnić, że nie jest to rozrzutność, a tym bardziej oszustwo z mej strony. Jak wspominałem, na początku rozmowy, nie tylko w moim interesie jest zapewnienie bezpieczeństwa biedocie. Owi… współpracownicy, choć wolą zachować anonimowość, również dołożyli swoje trzy pensy w tej sprawie. Prawda mógłbym, zaoferować każdemu z was po dziesięć koron na głowę i pewnie równie chętnie byście się tą sprawą zajęli. Jednak każdy średnio zamożny mieszczanin byłby w stanie przebić tą sumę i nakłonić któregoś z was do zmiany frontu, a na takie ryzyko nie mogę sobie pozwolić. Mówią, że wierność najemnika mierzy się w wielkości wynagrodzenia, a nie ukrywam, że jesteście dla mnie niczym więcej jak najemnikami. A co do pozbycia się was po załatwieniu sprawy… oczywiście, mógłbym to zrobić bez problemu. Szczerze mówiąc nie mam nawet pomysłu, jakbym miał zapewnić was, że tego nie zrobię. Mogę złożyć wam obietnicę, że uczciwie dopełnię swoją części umowy i w żaden, pośredni czy bezpośredni sposób was nie tknę. Jednak zapewne moje obietnicę wartę są dla was tyle, co pusty mieszek, tak więc w tej kwestii jesteście zdani jedynie na swoją intuicję.

W połowie drogi do przedsionka Kruk się zatrzymał i odwrócił, żeby wysłuchać odpowiedzi ich gospodarza.
- To proste. To - gestem wskazał na dom. - mnie przekonuje. Prowadzisz przedsiębiorstwo, sądząc po tym domu dobrze prosperujace, a zabijając podwykonawców straciłbyś renomę. Tajemnicę czasem ciężko utrzymać. Dlatego nie martwię się o zapłatę i to proponuję reszcie.

Gospodarz skinął głową na wypowiedź Kruka.

- Dobrze, skoro wszystko już sobie wyjaśniliśmy, to możecie już odejść. Z niecierpliwością będę czekać na raporty z waszych postępów.

Tymi słowami Holst zakończył rozmowę, zaś Edmund zamieniwszy z nim jeszcze jedno słowo, ruszył za awanturnikami. Ciekawskim wzrokiem zmierzył liścik od Ludwiga i w odpowiedzi ograniczył się jedynie do skinienia głową. Zaś zaraz potem odezwał się do reszty:

- Odprowadzę was pod Trzy Korony. Ta dzielnica nocą potrafi być bardziej niebezpieczna niż niejeden zakazany las, zwłaszcza ostatnio, a ludzie czasem potrafią błądzić nieoznakowanymi ulicami przez wiele godzin. Po drodze wytłumaczę wam też, jak trafić do tego całego Wernicka.

I to były ostatnie słowa wypowiedziane przez ich pracodawcę. Jego nowi ludzie opuścili budynek w towarzystwie Edmunda.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline