Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2015, 15:34   #10
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
30 Urliczeit 2511 KI
Mglisty poranek


Długa, mrożąca krew w żyłach noc, w końcu ustąpiła nieubłagalnemu upływowi czasu i odeszła na zachód, przeprowadzając swoją inwazję na innej części globu. Blade promienie słońca skrytego za białymi obłokami z trudem przebyły swą wyczerpującą drogę, uderzając w pokryte śniegiem zabudowania stolicy, budząc do życia jej mieszkańców. A ci drapali się z dezaprobatą po głowach, spoglądając przez chude okna, pozornie oddzielające ich od zewnętrznego świata. Ujrzeli bowiem biel spowijającą ich miasto. Najczystsza z barw już nie tylko zalegała na ulicach i dwuspadowych dachach domostw, ale osiadła również w powietrzu, zarzucając ślepy całun na miasto.

Mgła. Gęsta i nienaturalna, zdradziecko podkradła się nocą, gdy wszyscy spali, niczym cichy morderca i oplotła swym jestestwem całą stolicę. Żyjący na piętrach, starych kamienic i domostw mieszkańcy Altdorfu mogli napawać się widokiem, przemykających po ulicach ludzi, którzy stanowili jedynie nikłe sylwetki, przedzierające się przez morza widmowej zasłony. A tych, których poranek wzywał do swych codziennych zajęć w mieście, nieraz wzdrygał lęk, kiedy to z naprzeciwka niespodziewanie wyłaniali się równie przestraszeni i zaskoczeni ludzie, których skurczone od zimna sylwetki, przypominały czasem nawiedzające ich mary nocne. W otchłaniach tego atmosferycznego fenomenu, dało się wyczuć coś podejrzanego, a z pewnością złego.

Taki właśnie poranek powitał zaspanych awanturników, którzy niespełna kilka godzin temu na swe barki przyjęli los setek nieszczęsnych i biednych dusz, żyjących pośród nędzy i ubóstwa. A drogę ku ich wybawieniu, miała od dziś spowijać mgła tajemnicy i niepojętego zagrożenia.


Wróbel i Eckhart

Sługa Vereny i żołnierz, odziani w ciepłe futra i płaszcze, ruszyli w stronę Liepoldstrasse, gdzie znajdować się miał ów stary magazyn, będący świadkiem tajemniczej zbrodni. Idąc tak w milczeniu, zatłoczonymi ulicami Altdorfskich slumsów, usilnie starali się przebić wzrokiem przez mleczne powietrze. Przez kilka minut ośmioramienne płatki śniegu tańczyły i wirowały na tle mgły, wywołując wręcz mistyczne i święte wrażenie. Liczni ludzie przemykali obok nich, nierzadko zderzając się ze sobą i wywołując nikomu nie potrzebne awantury. A żebracy co krok rzucali się im pod nogi, prosząc o łaskę. Wyrażaną najlepiej w formie brzęczących monet. Awanturnicy zaś z niepokojem stwierdzili, że mgła z upływem czasu wcale nie ustępuje.

Po niemalże półtorej godziny wędrówki w białej toni, dotarli w końcu do celu. We mgle mogli dostrzec już niewielki fragment starego, piętrowego, na wpół kamiennego, na wpół drewnianego magazynu. Nagle ich uwagę przykuło jakieś zamieszanie przed budynkiem. Słyszeli tłumione przez biel okrzyki, rozkazy jak im się zdawało. Kiedy podeszli bliżej, już wyraźnie mogli dosłyszeć zachrypnięty, jednak wciąż donośny głos mężczyzny.

- Dobratz, Eicke zabezpieczcie tyły! Jak wam się wywinie, to obiecuje, że obaj skończycie na nocnej warcie na murze! Huntemueller już jest?! Zdążyłbym samodzielnie postawić tu schody prędzej, niż on przytaska tu tą pierdoloną drabinę! Weźcie się w garść ludzie! On jest tam jeden, a nas ośmiu! Kapitan utnie mi jaja, jak się dowie, że mieliśmy z nim problemy! No! Który odważny, by się tam pierwszy wdrapać?!

Okrzyki zdawały się nie mieć końca, a z każdym krokiem coraz mocniej kuły w uszy. Dwoje awanturników postawiło niepewnie jeszcze dwa kroki przed siebie, gdy z przed nimi mgły wyłonił się szary punkt. Oboje niemalże odskoczyli na bok, kiedy spostrzegli, że punkt ten stanowił grot bełtu, nałożonego na ciężką kuszę.

- Stać! Sierżancie, mamy intruzów! – zapiszczał młodzieńczy głos, który należał do właściciela pierwszej kuszy. Podszedł bliżej i oboje dostrzegli twarz blondwłosego chłopca, z pewnością nie mającego jeszcze nawet dwudziestu wiosen, która starała się (z mizernym skutkiem) przybrać groźny wyraz. Jego ręka drżała, a palec nerwowo spoczywał na spuście kuszy.

- Jakich znowu intruzów, Ingwer?! Przecież, kurwa, kazałem Martensowi i Schemmanowi, by pilnowali ulicy!


Nim awanturnicy zdążyli poczynić jakieś kroki, zza pleców chłopca wyłonił się siwowłosy, wysoki mężczyzna ze srogą twarzą, ozdobioną bujną brodą oraz starą raną w jej centralnym punkcie. Barczystą posturę opinał gruby, czarno-biały uniform oraz czerwona peleryna. Strój ten zdradzał niewątpliwą przynależność do straży miejskiej.

Przyjrzał się uważnie przybyłym.
- Ingwer odłóż te broń, nim zrobisz komuś krzywdę. Skocz lepiej powiedzieć Martensowi, by znalazł sobie dodatkową parę ciepłych ubrań, bo dzisiaj nocuje na murze – zganił młodzieńca, po czym zwrócił się do Wróbla i Eckharta. – Sierżant, Ralph Siegeler. Proszę wybaczyć Panowie, ale jesteśmy w trakcie bardzo ważnej akcji. Przez tą mgłę musieliście nieświadomie ominąć moich wartowników. Nie mam pojęcia, co was sprowadza w tą zapomnianą dzielnicę, ale musicie ją opuścić do czasu zakończenia naszych działań – wygłosił swe słowa oficjalnym tonem.


Kruk


Kruk samotnie wymaszerował z Trzech Koron. Jego płaszcz w kolorze startych ziół falował w takt jego kroków, gdy skierował się w stronę dzielnicy średnich klas. Choć mgła nie opadła, śnieg mozolnie spadający z niewidocznego nieba w końcu ustał, co pachołki odśnieżające ulice musieli przyjąć z niewysłowioną ulgą. Zaś on, samotny przemierzał zatarte we mgle zabudowania i nie spostrzegł nawet kiedy krajobraz starych, zniszczonych budynków dzielnicy biedoty zmienił się w krajobraz mniej zniszczonych i odrobinę bogatszych budynków klas średnich. Mieszkali tu rzemieślnicy, kupcy, handlarze, urzędnicy i wiele innych osób, którym szczęście trochę bardziej dopisało.

Kruk mijał wysokie budynki, których szczyty tonęły we mgle, przez prawie godzinę, szukając tego jednego, będącego jego celem. Wypytawszy kilku przechodniów, okazało się, że kamienica Wernicke znajduje się tuż za zakrętem. Skierował nieśpiesznie swe kroki w tamtą stronę, gdy jego oczą ukazała się wąska budowla o barwie startego żelaza, pokryta białym puchem. Nawet we mgle Kruk mógł dostrzec, niedający wątpliwości stan kamienicy. Zdawać by się mogło, że fasada tylko dzięki swej sile woli jest w stanie utrzymać się w jednym kawałku, a odrapane drzwi wejściowe łypały smutno, tęskniąc za dawnym blaskiem.

Żadna brama, ani płot nie strzegły wejścia, toteż Kruk bez przeszkód wkroczył na posesje i wszedł do środka. Klatka schodowa tworzyła jeszcze gorsze wrażenie niż zewnętrzna elewacja. Lamperia ze starego, zmurszałego, ciemnego drewna odpadała miejscami odsłaniając zimną, szarą skałę, a warstwa stęchłego kurzu osiadła możliwie na każdym elemencie pomieszczenia. Żaden dozorca czy odźwierny nie strzegł tego miejsca, wiec Kruk został zmuszony zapukać do pierwszych drzwi, by dowiedzieć się, w którym pokoju mieszka były poborca podatkowy.

„Ten wariat”, jak pieszczotliwie określiła go kobieta zamieszkująca parter, mieszkał na poddaszu. Wspinając się po niepewnych schodach, Kruk w końcu stanął pod drzwiami na ich końcu. Zapukał. Z wnętrza dosłyszał, jakby ciche jęknięcie i dźwięk upadającego na ziemię metalu. Po kilku chwilach dziwnej szamotaniny po drugiej stronie, usłyszał ciche stąpania po skrzypiących panelach. Osoba ta podeszła pod drzwi, lecz zamiast szczęku zamka, do uszy Kruka doszedł tylko zlękniony głos.

- Kto tam?


Ludwig

Masywny mężczyzna podrapał się po głowie z irytacji, kiedy wkroczył do zadymionej tawerny „Pełny Kufel”, położonej nieopodal brzegu rzeki Reik. Nawet w środku Ludwig mógł wyczuć stęchły zapach ryb, który od wieków towarzyszył tej dzielnicy i zdawał się wsiąknąć w każdy jej fragment, łącznie z mieszkańcami. Samo wnętrze Pełnego Kufla zdawało się zawierać w sobie całą idee słowa „obskurny”, a gawiedź w zorganizowany sposób swoim wyglądem podkreślała ów odpychające wrażenie, dotykające każdego, kto tam zawitał.

Ludwig miał jednak swój cel i wygląd tawerny nie był w stanie odsunąć go od niego. Nie po to bowiem od rana wędrował po całym Altdorfie, przerzucany od siedziby gildii robotników, przez północną dzielnicę gdzie remontowano jakąś starą kamienice, aż w końcu po ów tawernę na południowym zachodzie. Oczywiście całą winę za to ponosił Sven Scholz, który z niewiadomych powodów postanowił zrobić sobie tego dnia wolne od pracy. Scholz siedział teraz na swoim stałym miejscu w centrum sali, gdzie Ludwig mógł go dostrzec mimo unoszącego się w powietrzu dymu i wdzierającej się drzwiami i oknami mgły.


Przedwcześnie posiwiały mężczyzna siedział wygodnie wsparty, o niestarannie wykonane krzesło, które kiwało się na boki z powodu źle wymierzonych nóg. Brudne i miejscami poszarpane ubrania zdawały się być nieco za małe jak na człowieka takiej postury, choć Sevenowi to z pewnością nie przeszkadzało. Siedział przy stoliku razem z kilkoma, wyglądającymi jeszcze gorzej niż on ludźmi.

Ludwig westchnął ciężko wchodząc w głąb tawerny.


Liapola, Krieg i Lothar


Karczmarz znowu rzucił krzywe spojrzenie w kierunku Liapoli, kiedy ta przekroczyła drzwi jego posesji. Przyszła do karczmy o świcie. Nie miała przy sobie nawet złamanego grosza. Być może schludne ubranie i niewinna buzia, powstrzymywały właściciela przed wypędzeniem biedaczki za próg. Z drugiej strony, był dopiero wczesny poranek i karczma była jeszcze niemal pusta. Oprócz niziołki, krzątały się tylko karczmareczki sprzątające sale po nocnej libacji. Jednak w najdalszym kącie pokoju Liapola spostrzegła dwie znajome twarze. Ruszyła w ich stronę bez zastanowienia.

Postawny brodacz z apetytem wsuwał poranne śniadanie przygotowane przez żonę karczmarza. Przepijał je świeżym piwem, które - jak na standardy karczm w tej dzielnicy - było całkiem niezłe. Naprzeciw niego siedział mężczyzn o nieco mizerniejszej postawie, który błędnym wzrokiem spoglądał na własny kufel. Zmęczone powieki zamykały się same z siebie, a on sam z trwogą wspominał wydarzenia minionej nocy.

Liapola dosiadła się do stolika Lothara i Kriega, wbijając swoje spojrzenie w tego drugiego.
 
Hazard jest offline