Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2007, 10:35   #6
OZ40
 
Reputacja: 1 OZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodzeOZ40 jest na bardzo dobrej drodze
Becky... mówiła, że tak się nazywa. Patrzyłem na młodą dziewczynę siedzącą obok. Cholera, jaka ona piękna. Mój zapluty los pozwala mi ją spotkać w takiej sytuacji. Strenford! Zajebie cię! Jesteś martwy. Moje oczy wylądowały na jej nogach, były idealne. Wzrok po jej ciele chodził sam. Wiedziałem, że tak nie wypada, ale następnej okazji mogę nie dożyć.
-Jest piękna...
-Słucham?
Kurwa, jesteś jebnięty i nawet myśleć nie potrafisz tak jak się powinno. Jednak to czysta prawda, była moim ideałem. Co w sumie wiem o ideałach mając te naście lat?
-Nic.
-Kto jest piękny? Może ja?
Jej głos, jej słodki głos głaskał moje zbolałe ciało. Na chwilę zapomniałem o wszystkim. Tak, właśnie ty moja droga. Znów na nią patrzę. Nie odrywasz ode mnie swych ślicznych oczu, masz w nich dziwny blask. Jezu kurwa Chryste czy ja się zakochałem? Kurwa! Spojrzałem w okno.
-Chci... tak – znów patrzyłem w te piękne oczy, na tę twarz – ty jesteś piękna.
Nie wierze, że powiedziałem to bez zastanowienia. Wszystko w środku przewróciło mi się na lewą stronę. Co się kurwa dzieje? Jednak czuje się tak spokojnie.
-Gdzie cię podwieźć?
Uśmiechasz się i dajesz mi tyle radości. Czemu? Nie mogę oderwać od ciebie oczu, a jesteś przy mnie może pięć minut? Co ty pleciesz debilu? Przecież to dziwka! Ona po prostu musi się uśmiechać.
-Szłaś gdzieś konkretnie?
-Do babci.
Cichy chichot odbił się o szyby samochodu.
-Znasz Mel?
-Melisę? Tak, a czemu pytasz?
Twoje oczy, kiedy tak na nie patrzyłem przysiągłbym, że posmutniały.
-Potrzebuję informacji. Dużo informacji. Wiesz gdzie teraz jest?
-Wiem – ton dziewczyny wydawał się niespokojny – na ciebie mówią Sen?
-Skąd wiesz?
Nie chciałem hamować, ale stopa opadła sama. Znów patrzę w te piękne oczy jednak teraz w moich jest wiele złości. Odsunęła się, boi się?
-Przepraszam. Przykro mi.
Co? Skąd ten smutny ton? Kurwa, znów nic nie rozumiem. Proszę cię! Becky nie wychodź! Nie wysiadaj! Zmokniesz! Stój dziwko i tłumacz mi się!
-Becky! Stój! Gdzie jest Mel!?
W oddalającym się głosie wyłapuje: „Tu, na drugim piętrze, okno przy schodach.”
Znikasz gdzieś w ciemnej uliczce. Wchodzisz do jakiejś meliny.
Z takim nastawieniem nigdy nie zaznasz spokoju. Właśnie odgoniłem od siebie swój ideał kobiety. Jestem kretynem, albo ktoś tam na górze mnie bardzo nie lubi. Wychodzę z samochodu. Na moją twarz spadają zimne krople. Nie wejdę głównym wejściem.
Ciemne uliczki to naprawdę mój dom. Od zawsze przyciągały mnie niczym magnez. Drugie piętro. Schody pożarowe, każdy stopień skąpany deszczem. Na każdym stawiam wolne kroki.
Czy jeszcze kiedyś ją zobaczę? Jeszcze, choć raz, przed śmiercią? Do niej jest mi bliżej niż do miłości. To musi być te okno. Choć raz dobrze trafiłeś, Melisa właśnie skończyła z kolejnym klientem. Plecy opierają się o zimny mur, a mój słuch wyczekuje na cichy dźwięk zamykanych drzwi. Cholerne okno nie chce się otworzyć.
-Sen! – Mel wciąga mnie do pokoju mocno ściskając szyję. Znów te jebane żebra. – Wejdź łobuziaku. Ludzie! Skończ z tymi walkami! Jesteś może... u ale śmierdzisz! Znów kogoś rozpłatałeś? Chcesz herbaty? Może prysznic? Zostaniesz chwilę?
Kochana Melisa. Moja kochana matka. Matka, której nigdy nie miałem. Jak zwykle rozgadana. Podobno nie przestawała gadać nawet, gdy ...hehe! Drobna blondynka, a piersiach niczym magnum 44 dla wielbicieli broni. Najzgrabniejsze nogi czterech przecznic, najzgrabniejsze zaraz po Becki.
-Sen, mów do mnie! Przecież wiesz jak lubię rozmawiać.
-Potrzebuje informacji Meliso.
Wiesz jak uciszyć każdego. W tym mieście takie stwierdzenie uciszało każdego. Znam też takie, które wszystkich ożywia:
-Zapłacę.
-Nie musisz.
Jest zmartwiona i widzę to dokładnie. Ta biedna kobieta nigdy nie potrafiła ukryć emocji.
-Chodzi mi o pewną kobietę.
Jej oczy wypełniły się łzami. Ona nie myślała o tym samym, co ja. Na pewno mnie nie zdradziła! Nie ona! Jest zbyt honorowa! Jedna z ostatnich w tym mieście.
-Jej goryle dorwały mnie w knajpie. Pizneli parę razy po żebrach, usadowili wygodnie, a damulka rzuciła mi kilka patoli za zabicie jednego faceta. Tym typem okazał się być Strenford. Byłem u niego w domu i ten skurwiel załatwił mi gębę jeszcze gorzej niż była. Ta szmata w wydekoltowanej sukience, która rzuciła mi kasą nie podała żadnych powodów. Znasz mnie i wiesz, o co mi chodzi.
Po moich słowach Melisa uspokoiła się wyraźnie. Nie lubię sprawiać kobietom przykrości. Kurwa jak ja tego nie lubię:
-Musisz znać powody. Rozumiem cię, ale musisz też wiedzieć, że nie mam jak ci pomóc. Wiem tyle, że u tego Strenforda pracuje kilka dziewczyn z okolicy, ale one nie puszczą pary z ust. Za dobrze im płaci i musisz to zrozumieć.
Kurwa. Co ja teraz zrobię?
-Opatrzysz mnie?
-Tak – jej głos nadal był dziwny – na początek weź jednak prysznic.

Może to i dobrze mi zrobi? Zawsze lepiej mi się myślało, gdy ciepłe krople wody spływały po moim ciele. Stałem tak pod prysznicem i myślałem. Myślałem i stałem i KURWA NIC NIE PRZYCHODZIŁO MI DO GŁOWY!
Odgłos otwieranych drzwi od łazienki. Melisa krzątała się tu nucąc coś pod nosem. Zabawna kobieta. Znów śmieje się sam do siebie. W sumie to nie jest takie złe.
Odsunięcie drzwi ukazała mnie w całej okazałości dla Mel, której nawet nie drgnęła powieka. Cholera, aż taki brzydki jestem czy to ona tak wiele widziała?
-Jeżeli zastanawiasz się nad tym, czemu nie reaguję to nie chcesz znać odpowiedzi.
Jebany szósty zmysł, pierdolona kobieca intuicja. Czy ona naprawdę istnieje? Powinienem coś na siebie założyć, a nie tu tak paraduje.
-Choć, zrobię to, o co mnie prosiłeś. Usiądź w pokoju, ale kiedy już zacznę to masz być grzeczny.
Siedzę na krześle, a ta drobna blondynka krząta się wokół mnie i niczym święta zajmuje się moimi ranami. Zapach różnych środków oczyszczających rany unosi się w powietrzu. Ciało lekko piecze tu i ówdzie.
Kobiety są potęgą tego świata. Masz szczęście, że taki ktoś jak Melisa jest ci przychylny. Może...
-Melisa – ton mojego głosu brzmiał błagalnie, gdyby kumple to słyszeli – powiesz mi coś o jednej z was?
-Becky?
Cholera to może ja się w ogóle zamknę? Wprawione ręce owijają moje ciało bandażem. Nadal myślę nad planem, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Moje myśli są skierowane w inną stronę.
-Nie wiem o niej dużo, ma chyba tyle lat, co ty. Robi na dzienną zmianę. Miła dziewczyna, kocha swoją matkę, a w sumie to chyba wszystko. Czemu pytasz?
-Tak – kłamstwa takim tonem nie wcisnąłbym dla dzieciaka – jakoś.
Nie zapytasz o więcej. Nie musisz. Czasem chciałbym żyć jak ty Meliso.
-Skończone.

Siedzę, w ciszy pokoju popijam herbatę. Patrzę w okno. Woda leje się strugami. Deszcz rozpadał się jeszcze gorzej. Mel smaruje się jakimiś kremami. Z knajpy na dole dochodzą odgłosy balangi. Kolejny łyk. Tak mi dobrze. Jestem taki spokojny. Jak długo będzie mi dane? Niesforną ciszę przerywa krzyk dziewczyny. Dochodzi z dołu od knajpy, do której poszła...
-Becky!
-Sen nie!
Słowa Mel rozpływają się w powietrzu pokoju.
-Zabijesz tu kogoś to zginiesz sam!
-Nie dam by ją skrzywdzili.
Zakładam koszulkę. Z kieszeni kurtki wyciągam swoje rękawice. Stare, dobre rękawice. Zaciskam pięść i jestem gotów. Gotów na wszystko byle jej pomóc. Kiedy stoję już na schodach pożarowych słyszę za sobą głos:
-Uważaj na siebie. Sen, musisz kogoś jeszcze pomścić.
Moje myśli stają na chwilę. Kogo? Za kogo mścić się może mi kazać dziwka?!
Włosy stają mi dęba, a zimny dreszcz spowalnia pracę serca. Nie ocieram łez, bo nie wstydzę się ich. Bo nie widać ich między innymi kroplami deszczu.
-Kto?
-Nie wiem.
-Kiedy?
-Wczoraj. Miałyśmy ci nie mówić. Zasady.
Strzały dochodzą z ciemności uliczki. Becky krzyczy! Dobrze... znaczy, że nadal żyje. Zbiegając po schodach nie zdążę, a tu liczą się ułamki sekund.
-Co ty robisz Sen! – Melisa, kochana matka. Martwi się o mnie, ale ja wiem, co robię.
Drugi budynek jest ze dwa metry dalej. Jedyna droga to w dół. Drugie piętro, mokra ściana. Dam rade.
Jeden sprawny skok. Moje ręce przylegają do ściany, buty robią to samo. Zsuwam się z pełną koncentracją. Szybkie spojrzenie w dół. Krótki impuls do mięśni nóg i rąk. Idealne zgranie. Kończyny wyprostowały się same odbijając mnie od ściany. W takich chwilach świat zwalnia swój bieg. Płaski lot i szybkie wygięcie ciała. Ląduje zgrabnie niczym kot. Znów słyszę krzyk tej pięknej dziewczyny. W co się znów pakujesz pacanie? Nie, nie rozpraszaj się. Zapomniałem o bólu, o problemach, kłopotach. Rytm wybijały mi krople deszczu.
Skradałem się po cichu. Już ich widzę, tylko trzech. Jeden trzyma Becki, są podpici.
Skurwysyny, dopiero was zobaczyłem, a już was nienawidzę. Bo ona nie jest tego warta. Zamykam oczy, bo nie czas na wątpliwości!
Jak zwykle pewni siebie, bo w trójkę:
-Ty tam! – Słyszę krzyk, gdy jeden z nich mnie zauważa. – Wypierdalaj stąd! Bo oberwiesz.
Ręka oprycha zasłania usta dziewczyny. Ja znam twoją gębę tylko jeszcze nie wiem skąd.
-Jesteś taki pewny?
Krople bębniły o metal wokół mnie. Oddech stał się płytki i rytmiczny.
Znów cisza. Najpierw ten, który trzymał Becki.
Ciszę przerywają uderzenia stóp o mokry chodnik. Kiedy tamci widzą mnie po raz kolejny stoję już między nimi.
-Puść ją.
Słowa bez uczuć. Tak powinien brzmieć twardziel. Spraw by się bali. Znam tę gębę.
Ręce faceta opadły, a Becki podbiegła do mnie.
-Spierdalaj do Melisy.
Mądra dziewczyna. Nie musiałem powtarzać drugi raz.
-To co? Pogadamy teraz?
Zaczynają się mieszać. Zaczynam cię poznawać. Nim skończę z twoimi kolegami przypomnę sobie, kim jesteś.
Czekam na wasz ruch. Czekam by móc się tłumaczyć przed samym sobą za to, co wam zrobię.
Jeden pewny krok przenoszący ciężar ciała w przód, a razem z nim pięść lądująca na gębie frajera. Cichy chrzęst. Idealne trafienie. Ciało osuwa się na ziemię.
Leż tam.
Uszy słyszą krok za plecami. Odchylam się odruchowo. Kątem oka widzę pięść. Ciało wygina się w tył od pasa w górę. Ręce obejmują kolejną ofiarę i mocno zaplatają się za plecami. Nogi unoszą się w górę. Jedna przekładam za szyję, a drugą opuszczam do czasu, gdy palce nie poczują gruntu. Już! Wszystkie mięśnie w setną sprężają się, a ugięte kolano trafia w twarz. Puszczam ciało, które stawia bezwładne kroki. Znów ląduje na cztery łapy. Odwracam się nagle, stając na proste nogi. Dwa kroki i odbicie unoszące moje skulone ciało na wysokość twarzy oprycha. Prostuję nogi. Schemat. Ciało zachowuje się naturalnie. Jakby zostało do tego stworzone. Ląduje.
-Zostałeś tylko ty.
Patrzyłem mu w oczy. Wyzywałem, bawiłem się nim. Wystarczyło tupnąć by zaczął uciekać. Nie dam ci tej satysfakcji.
-Uderz! Wal! No już!
Tak! Podnieś pięści! Tak! Uwielbiam odgłos pięści trafiającej w coś twardego! W ludzkie ciało! Tak! Ciężko o lepszego ode mnie!
Unikanie ciosów tego chłopaka jest jak zabawa. Nudzę się. Pięści same się uniosły. Lubiłem drażnić przeciwników. Raz, trafiłem pięścią w jego pięść. Zdziwiony? Dwa, jak dla mnie jesteś nikim. Trzy, staraj się, bo mocno narozrabiałeś. Ruszyłem w przód zaciskając rękę na gardle. Ściana. Uniosłem go.
Patrząc w jego oczy widzę tyle strachu. Nie dawno był taki odważny. Krople spadają dookoła. Nie wolno krzywdzić kobiet, tak mówiła moja mama. Łzy znów popłynęły mi z oczu. Pierdolone słabości. Przez takiego jak ty ona nie żyje! Przez takiego jak ty, takiego jak on! Druga ręka uniosła się sama. Mięśnie napięte do granic wytrzymałości zaczęły sprawiać ból. Będę mieć koszmary. Może przez to zaoszczędzę ich jakiejś dziewczynie. Żołądek. Najbardziej miękkie miejsce. Jeden cios. Nie lubię ciepła krwi na moich dłoniach. Tym bardziej ciepła flaków, jakie każdy z nas nosi w sobie.
Kolejny upadł martwy. Który to już od czasu, kiedy żyje na ulicy? Straciłem rachubę.
Odwróciłem się i podszedłem do zakrwawionej, znajomej mi postaci leżącej w kałuży.
-Kim jesteś do cholery?
Czekałem na olśnienie. Stałem w strugach deszczu patrząc na zakrwawiony ryj. Stałem tak już pewnie z dziesiątą minutę:
-Mike...
Przeklęty dzień. Cioteczny brat tego pedała Slima rzuca się do mnie z dwoma kolegami. Moją matkę zabito. Zakochałem się w dziwce. Przyjąłem dziesięć kawałków za zabicie jakiegoś skurwysyna. W tym wszystkim sam przylazłeś do mnie i to był twój jebany błąd! Kobiet nie wolno lekceważyć, bić! Rozumiesz!
-Nie martw się.
Mówiłem do faceta, który właśnie obudził się w moim uścisku. Klęczałem na ulicy pełnej wody. Trzymałem na kolanach członka rodziny osoby, której nienawidzę. Chciałem się zemścić. Pozostało mi jedno.
-Wybacz mi, ale w tym mieście za błędy ojca płaci syn. Musisz mnie zrozumieć.
Na początku próbował się wyrywać. Nie rozumiał, że to nie ma sensu. Uspokoił się dopiero gdy powiedziałem, że nie będzie bolało.

Nie bolało.

Ponownie stanąłem na równych nogach. Adrenalina dawała kopa. Uwielbiam ten naturalny narkotyk. Nic mnie nie boli. Jestem wolny. Czuję perfumy. Zabiłem na Starym Mieście, czas zapłacić. Becky! Poczułem ból w tyle czaszki.

Głowa okropnie mnie bolała. Obraz rozmazywał się w każdym możliwym kierunku. Nie wiedziałem gdzie jestem. Siedziałem przywiązany do krzesła.
-Zabiłeś.
Niewyraźny głos, niewyraźny kobiecy głos. Dochodził z daleka.
-Znasz zasady. Czemu?
-Obronie. W obronie... Becky ...Broniłem Becky.
-To się okaże.
Nie wytrzymałem dłużej. Zemdlałem znów. Przynajmniej jestem spokojny. Jeśli zginę i tak nikt nie zapłacze. Aniołeczek zapomni.





...Ale ja chcę żyć...
 
OZ40 jest offline