Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2015, 22:02   #62
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Zasnął. Zmęczenie poprzedniego dnia wzięło górę nad ciałem emeryta. Nie był już pierwszej młodości i natura dość dotkliwie mu o tym przypominała.

Obudziły go strzały i krzyki. Przez chwilę zagubiony w ciemnościach Alistair nie wiedział, czy nadal śni, czy już się przebudził. Serce łomotało mu w piersiach wtłaczając do głowy natarczywe myśli o zawale.

Okno! To był dźwięk tłuczonego szkła. Spadających na wyłożoną drewnianym parkietem podłogę.

Był w środku! Wdarł się do bezpiecznego schronienia.

Przyczajony, węszący, przygarbiony, paskudny.

Alistair ruszył na czworakach w stronę łazienki. Monstrum rzuciło się za nim warcząc, jak wściekłe zwierzę. Emeryt zatrzasnął mu drzwi tuż przed samym pyskiem, ale to nie powstrzymało potwora.

Pistolet! Alistair wyciągnął go drżącymi dłońmi i kiedy deski puściły wystrzelił kilka pocisków prosto w dziurę. Z satysfakcją zobaczył ciemną posokę bryzgającą na wybitą dziurę i usłyszał jękliwy wrzask monstrum.

Odskoczyło. Załomotało w pokoju, z którego przybiegł Alistair. Ucichło.
Jednak Alistair nie wyszedł. Usiadł jak najdalej od wybitej dziury, z bronią w dłoniach, nie spuszczając oka z dziury nawet na chwilę.

Przesiedział całą noc, aż pierwsze promienie świtu rozjaśniły pokój. To była najdłuższa noc w jego życiu.

Wyszedł z łazienki dopiero wtedy, gdy upewnił się, że jest jasno. Powoli, mierząc światłem latarki i lufą pistoletu po zaciemnionych kątach, jak bohater filmów sensacyjnych, które umilały mu emeryckie życie. Zresztą Alistair zawsze wypominał Wade’owi że przypomina jednego z aktorów występujących w takich filmach. Emerytowany hydraulik zastanawiał się, co też wydarzyło się tej nocy u innych mieszkańców kamienicy. Wczorajsze strzały i krzyki i cisza obecnie panująca w budynku nie nastrajały zbyt optymistycznie.

Odrzucił jednak takie myśli. Miał inne sprawy do załatwienia.

Bestii nigdzie nie było widać. Wyskoczyła oknem? Możliwe.

Alistair najpierw zajął się oknami. Poniósł żaluzje antywłamaniowe, odsunął rolety, wpuszczając do mieszkania tyle słońca, ile tylko się dało. To pozwoliło mężczyźnie zorientować się w sytuacji. Bestia nie wyskoczyła przez okno.

Nadal była w mieszkaniu.

Zdradziły ją plamy posoki. Wyraźnie prowadziły do szafy. Dużej, solidnej, na liczną garderobę.

Cholera!

Wzrok Alistaira powędrował w stronę strzelby ustawionej koło sofy. Uciekając w nocy, w panice, zupełnie o niej zapomniał. Dubeltówka była dość nieporęczna, wolno się przeładowywała ale na bliską odległość powinna okazać się mordercza. Podszedł do broni, sprawdził, czy jest załadowana i powoli, wstrzymując oddech podszedł do szafy.

Otworzył ją szybko i jeszcze szybciej tego pożałował!

Potwór rzucił się na niego z sykiem.

Alistair strzelił z obu luf. Siła strzału wcisnęła potwora do szafy, rozerwała mu rękę, którą się zasłonił i klatkę na strzępy, ale zwinnie, jak atakująca kobra, ranny skoczył na Alistaira.

Emeryt był zbyt wolny. Chciał wycofać się, przeładować zbyt wolną broń, ale źle ocenił siły i szanse.

Alistair zorientował się, co do błędu swego za późno. Nie powinien zostawać w miejscu. Nie powinien czekać na stwora... Powinien się wycofać do miejsca, gdzie słoneczna tarcza całkiem oświetlała jego mieszkanie. To był błąd... na szczęście nie śmiertelny. Zdążył przeładować i gdy potwór rzucił się na niego powalając go na ziemie, miał szczęście... lufy dubeltówki docisnęły się do jego policzka i dwie kule oderwały mu pół czaszki. Problem jednak w tym, że pazury bestii zraniły jego ramię do krwi.

Przez chwilę Alistair leżał nieruchomo, oddychając ciężko. Potem wyczołgał się na bezpieczną odległość, poczłapał do łazienki i zwymiotował do toalety.

Szok adrenalinowy.

Potem przepłukał usta i następnie zajął się rannym ramieniem, opatrując je najlepiej jak potrafił i nie szczędząc przy tym środków odkażających.

Kilka minut później ktoś zapukał do drzwi zajętego przez Alistaira lokum. Emeryt otworzył nawet nie starając się udawać „twardziela”. To był jeden z młodszych sąsiadów, Charlie Belanger. Też wyglądał jak siedem nieszczęść.

- Dzień dobry, sąsiedzie – amerykański przejaw gościnności nawet w takiej sytuacji wydawał się Alistairowi jak najbardziej na miejscu.

- Jak widzisz, miałem nocą nieproszonego gościa.

Starszy mężczyzna wskazał głową na leżące przy szafie ścierwo.

- Wdarł się oknem, więc musimy na kolejna noc poszukać innego lokalu.

- No i jeszcze to – uniósł rękę pokazując prowizoryczny opatrunek.

- Gnojek zahaczył mnie pazurem. Dobrze by było by ktoś opatrzył mi nieco lepiej ranę. No i trzeba mnie obserwować. Cholera wie, jak przenosi się ta zaraza.

Alistair pokręcił głową obojętnie. Był stary. Mógł umrzeć, ale w potwora zmieniać się nie chciał. Już prędzej wyskoczy oknem lub strzeli sobie w łeb! Był Amerykaninem i nikt nie odbierze mu wolności wyboru, jak ma zakończyć swoje zbyt długie i samotne życie.

- A jak reszta? – Zapytał, mając nadzieję, ze tylko on oberwał podczas nocnej obrony.
 
Armiel jest offline