TAJGA i TRYPR TRYBOPSUJ
-
Puszczać, zaśniedziała śruba! -
Trybopsuj najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji - dopiero po chwili wyplątał się, obrócił szatę na właściwą stronę i spojrzał na tłumik ludzkich samic po lewej i jedną po prawej. Trybiki zaskrzeczały w gremlińskiej głowie i Trypr smarknął rubakanowością.
-
Ty ucieczkowicz! - gremlin dobrze wiedział, jak być ucieczkowiczem, sam nie raz nim był i rozpoznanie rozbieganych oczu, nerwowości ruchów było chwilą. Sięgnął pod szatę i wyciągnął jakieś ustrojstwo, wyglądające jak nakręcana zabawka, po czym rzucił je w środek kłebowiska, które powoli, uspokoiło się... a jedna baba, najgrubsza i najgłośniejsza ze wszystkich zwyczajnie zaczęła chrapać.
-
Ty już nie ucieczkowicz! Ja cię uratować i ty teraz mi służyć! - dla podkreślenia powagi sytuacji stworek machnął trzymaną w ręku czymś-jak-różdżką.
Tajga w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na gadaninę gremlina; zresztą jazgoczące babiszcza robiły wystarczająco dużo hałasu, by całkiem uczciwie go zignorować. Poza tym w wyniku pomieszania z poplataniem Tajga rymsnęła w końcu na ziemię i teraz ze łzami w oczach oglądała rozbite kolano. Nie lubiła rozbitych kolan. Nie lubiła niczego, co uszkadzało jej ciało, a tym bardziej - zostawiało blizny. Tak jak na przykład pazury rozwścieczonych bab. Tajga nie miała pojęcia jaki tutejsze mieszczki mają problem, ale od czasu to czasu przydarzały jej się takie nieporozumienia.
-
A żeby was ogr w dupy powąchał! - wrzasnęła odwracając się w stronę ulicy i dopiero wtedy zorientowała się, że kobiety jakoś straciły nią zainteresowanie, a mała śmierdząca kupka ubrań czymś do niej macha. Odruchowo chwyciła to coś, refleksem miejskiego rzezimieszka.
-
A to co? - zdumiała się i spojrzała w zielony pysk Typra, który w ciemnościach zaułka nabrał raczej szarawego odcienia. -
Pies? Chcesz, żebym ci rzuciła? Tfu, tfu, aport! - popluła bolidło i przymierzyła się do rzutu.
-
Oddawać Bolidło, gupia ludź! - Trypr-pies zaskrzeczał wściekle do kobiety -
Oddawać! Moje!
-
On gada! - ucieszyła się Tajga. -
Zawsze chciałam mieć magiczne stworzenie na własność! Chodź, psi psi psi!! Hop hop! - uniosła bolidło do góry, ucieszona jak dziecko. Problem żądnych krwi mieszczek dawno wyleciał jej z głowy.
-
Ty moja niewolnik! Ja rozkazywać, ty słuchać! - gremlin zaczął skakać w miejscu rozplaskując kałuże i odpadki, których pełny był zaułek.
-
I zna sztuczki! - zachwycila się Tajga, po czym zmarszczyła brwi i pochyliła się w stronę Trypra. -
Ale musisz gadać z sensem, inaczej występy nie wyjdą… - Zdjęła plecak z pleców, wyjęła z niego linę i odcruchowo schowała tam bolidło. -
No chodź na sznurek, bo się straż miejsca przyczepi. No, chodź, psi psi psi! Dam ci kiełbasę i tak jej nie będę jadła, bo potem śmierdzę czosnkiem…
Gdy tylko dziewczyna się odwróciła, Trypr schował się za beczkę i poturlał drzemko-bombę pod jej nogi, chichocząc pod nosem. Bzyknęło, jęknęło i usypiająca fala objęła Tajgę, która najwyraźniej nic sobie z tego nie zrobiła.
Zły trypr wylazł zza beczki i zaczął wyrzucać pretensje.
-
Czemu ty nie spać! Ja rzucić Ci drzemko bomba, ty spać! Gupi gupi ludź, nie wie nic.
-
Mam spać w tym brudzie?! Oszalał pies! - oburzyła się Tajga i schowała ustrojstwo do kieszeni. -
Twoją piłką pobawimy się później. Teraz czas na nas; pójdziemy do gospody i weźmiemy porządną kąpiel. Nogi mnie bolą. - oznajmiła, próbując zawiazać Tryprowi sznurek na szyji. -
Ty też się wykąpiesz. Śmierdzisz.
Trypr wiedział że śmierdzi. Smród był w sumie mu obojętny jako Tryprowi, ale Trypr nie był tylko Tryprem, był też Rubakanem! A Rubakan nie śmierdział. I od swoich gremlinów też wymagał kąpieli. Kąpiel nie była zła, miał działający wynalazek co zwał się Deszcz-Nic i leciała w nim Gorąca Woda. Może ludź jest tak głupi, że potrzebuje czasu by zrozumieć że on niewolnik?
-
Ty prowadzić do żarciodajnia, a sznurem cię wiązać nie będę. Schować! - odparł dumnie swojej niewolnicy Trypr Trybopsuj.
-
Mhm… - mruknęła nieuważnie Tajga, skupiona na wiązaniu gremlinowi gustownej kokardki z konopnego sznura. -
Pamiętam, jak raz dowódca straży zażyczył sobie jedwabnej liny… Co to była za noc… - rozmarzyła się dziewczyna i ruszyła w stronę ulicy, omal nie wdeptując w jedną ze śpiących matron. To przypomniało jej powód swojej obecności w zaułku. -
Oj… Chyba musimy znaleźć inną karczmę niż Zadziornego Koguta… - zafrasowała się, klucząc pomiędzy kobietami i od niechcenia zwijając jednej z nich haftowany czepiec.
Trypr dreptał zaś na uwięzi za Tajgą, ale tylko chwilę. Potem złapał bzyczącą rękawicą za linę, coś błysnęło, coś zaśmierdziało i po chwili dziewczyna wlokła za sobą sznurek, podobnie jak Trypr szatę
-
Tępy psuj... - podsumował gremlin.