Jednym z podróżujących był brunet o średniej budowie ciała. Nie wyglądał na siłacza, a wręcz wydawał się być chuderlakiem, a mimo to mocno i pewnie trzymał się w siodle. Co jakiś czas spoglądał się na lewo, na prawo obserwując świat z zaciekawieniem swoimi ciemno niebieskimi oczami. Obecnie z młodzieńca, delikatnego, ledwie wystającego ze swojej koszuli, który niepewnie trzymał miecz, a gdy tylko doszło do walki machał nim jak cepem, wyrósł mężczyzna. Znany, szanowany i nietani krawiec sprawił mu odpowiednie szaty, dobry szewc nowe buty, a golibroda - fryzurę. Wszystkie te zabiegi sprawiły, że zaniedbany, ubrany w łachmany chłopiec, zaczął wyglądać dostojnie, przystojnie, prawie jak szlachcic.
Ciężko było ocenić wiek Zacheusza, bowiem zapuszczona broda dodawała mu lat i powagi. Inny zarost nie pasował mu zbytnio, więc tylko przy niej pozostał. Na dłoniach miał złotawe sygnety, a na nadgarstkach dwie szerokie, posrebrzane bransolety - zapewne wszystko to wykonane na specjalne zamówienie. Szata mężczyzny była elegancka i dobrze skrojona. Na ubiór składały się; buty jeździeckie bez żadnych zdobień, skórzane rękawiczki przypięte do pasa, skórzane czarne spodnie oraz okrywający czarny płaszcz z pod którego wystawała czarna jedwabna koszula. To wszystko idealnie zakrywało doświadczone przez życie ciało, maskując jego niesprawność fizyczną.
Podczas postoju można było ocenić jego wzrost oscylujący w granicach sześciu stóp. Był praworęczny, i to co rzucało się w oczy to że wykonał nią większą część czynności. Lewa ręka po prostu praktycznie była i nic więcej. Spoczywała z reguły sobie wzdłuż tułowia, i rzadko była używana.
Choć Zacheusz Ginter Tucke był przedstawicielem Kupieckiej Gildii, nie zamierzał informować o tym wszystkim. Jechał więc spokojnie, co jakiś czas tylko uśmiechając się i notując coś w swojej podręcznej księdze. Co w niej pisał? Tego nie było wiadomo. Zajmował się nią pieczołowicie, tak samo jak i tubą, w której trzymał zwoje, i z którą się praktycznie nie rozstawał.
Droga do Tempelhof dłużyła mu się już nie miłosiernie, stąd od czasu do czasu nucił sobie pod nosem, a także w skupieniu palił skręcone liście tytoniu. To co widział przed swoimi oczami, tylko utwierdzało go w przekonaniu jak bardzo niegościnna może być ta ziemia. Zastępy żołnierzy, czy stacjonujące oddziały Morrytów miały sprawić że, wędrowcy poczują się lepiej i bezpieczniej. Niestety, tak nie było. Co jakiś czas Zacheusz odwracał się to w lewo, to w prawo jakby bał się że spod ziemi wyskoczy jakiś potwór.
Sierżant Wilfried Hoss wyglądał na starego, poczciwego żołnierza, który widział nie jedno i przeżył. Wspomnienie o jedzeniu, pobudziło uśpione jego potrzeby, więc głośno i wyraźnie dał znać, że zgadza się z propozycją sierżanta. Gdy ruszyli ku namiotom można było dostrzec delikatny, wręcz młodzieńczy uśmiech, na twarzy mężczyzny. Ten z taką samą radością podążył ku kotłom, ogniu i strawie.
Trup nie zając. Przecież nigdzie się nie wybiera, a skoro już przebyło się taki szmat drogi warto skosztować tutejszych specjałów. Zapewne będą smakować niczym podeszwa gnijącego buta, ale za to będzie to coś ciepłego. Chłód, i nie przyjemna pogoda, sprawiły że ból pleców stał się bardziej odczuwalny niż miało to z reguły miejsce. Gdy tylko zsiadł z konia, poprawił miecz przy pasie i ruszył za Hossem.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |