Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2015, 11:26   #103
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Posadzili ją w pokoju, pod nadzorem policjantki, która nie bardzo wiedziała, jak sobie w tej sprawie poradzić. Wcześniej zebrali od niej zeznania i inne rzeczy formalne, które pozwoliły im wystąpić o nakaz aresztowania Mongwau Wolfhowla.

To był szalony plan, ale miał szanse powodzenia. Jeżeli tylko wszystkie elementy zagrają tak, jak powinny.


* * *

Megan i Daniel znaleźli się na posterunku w Plymouth w kilka minut po odebranym telefonie. W końcu dom, który kupili leżał niecałe dwie mile od zabudowań miasteczka. Plymouth nie było duże, więc szybko ich rozpoznano i poprowadzono do pokoju, w którym zaopiekowano się Maddison.

Na pierwszy rzut oka widać było, że nastolatkę spotkało coś złego. Coś przeraźliwie złego. Coś, przy czym demoniczne ataki wydawać się mogły jedynie nierealną ułudą. Rozmazany makijaż, rozcięta warga, opuchnięty wyraźnie policzek – ewidentne ślady przemocy fizycznej. Jednak rany zadane dziewczynie, były niczym w porównaniu do tego, jakie blizny musiano zostawić na psychice.

Nikt w Plymouth nie miał odpowiedniego doświadczenia w takich sytuacjach i wyraźnie było widać, że miejscowa policja nie radzi sobie z takim ładunkiem emocji, jaki towarzyszył Madd i jej rodzinie.


* * *

Wprowadzili go przez główną salę. Szedł dumnie, z podniesionym czołem i zaciśniętą, zawziętą miną. Mongwau Wolfhowl. Za nim, pod czujnym spojrzeniem policjantów, kroczył wściekły Gieronimo Wolfhowl, a jego ciemne oczy rzucały wszystkim wyzwanie. Ci, co go znali schodzili mu z drogi lub odwracali wzrok. Każdy w Plymouth i okolicy bał się tego starego Indianina.

Już samo pojawienie się dwóch Wolfhowlów w mieście jednego dnia stanowiło niemałą sensację. A co dopiero w takiej sytuacji.

Młody Mongwau został aresztowany! Za co? Nikt, poza policjantami, tak naprawdę nie wiedział, ale … w małych miejscowościach trudno było utrzymać sekret. Trudno było utrzymać tajemnicę. Tym bardziej służbową.
Zgwałcił tą nową, tą małą, tą, jak jej tam, Craven. Maddison Craven.

- To drań! – wykrzykiwali cicho jedni. – Taka mała dziewczynka! Powinni go zamknąć w celi z nazistami! Niech ma za swoje.

- Zgwałcił! Też coś … - prychali inni. – Przecież wiadomo, co z niej za ladaco. Ledwie przyjechała, a już rozkładała nogi przed miejscowymi. Pewnie Mongwau potraktował to jako zachętę. Trudno się chłopakowi dziwić. Dorasta. Ma swoje potrzeby, a stary wariat, Geronimo, trzyma ich tam krotko, bez kobiet. To i mu sperma na mózg się rzuciła.

Do wieczora całe Plymouth huczało od plotek, które – jak pożar – rozprzestrzeniały się dalej, do sąsiednich miasteczek.

* * *

Steven otworzył oczy.

Od razu wyczuł zapach krochmalu i ten charakterystyczny smrodek środków odkażających wypełniający szpitale.

Nie udało się. Zauważyli. Odratowali.

Zawiódł. Siebie. Duchy. Matkę. Wszystkich zawiódł. Zawsze zawodził. Od samego początku. Rodzinę. Przyjaciół. To dlatego nikt z nim nie pozostawał dłużej. Nie potrafił pokochać. Zrozumieć.

Spod powiek ulatywał resztki snu, wizji, majaku.

Domy zrobione z kory i liści. Szałasy w lesie. Niewyraźne postacie, zlewające się w to i to coś. Coś złowrogiego. Czającego się tuż obok, na pograniczu pola widzenia nieuchwytnego, jak cień. Coś z grubsza przypominającego ludzką sylwetkę, z oczami będącymi światłami w mroku.

Stevena przeszył dreszcz.

Nie mógł się ruszyć. Do łóżka przytwierdzono go pasami. Podczepiono do niego różne rurki, których zadaniem było doprowadzenie jednych i odprowadzenie innych płynów. Zza otwartego okno, przez które wlatywało świeże powietrze, słyszał dźwięki ulicy.

Leżał i czekał. Tylko tyle mu pozostało.

* * *

Telefon Daniela zadzwonił zaraz po tym, jak policjanci wprowadzili sprawcę na komisariat i zaprowadzili do aresztu, przezornie trzymając ojca poszkodowanej w przestępstwie z daleka od sprawcy.

To był Steven.

Daniel odebrał, ale zamiast głosu syna usłyszał inny, męski i spokojny głos.

- Dzień dobry. Nazywam się David Novak. Dzwonię z Koekuk. Jestem lekarzem w tutejszym szpitalu. Pana syn, Steven, trafił do nas na oddział prosto z aresztu policyjnego. Jest pełnoletni, ale… dzieje się z nim coś niedobrego. Targnął się na własne życie, prawie skutecznie. Czy możemy się spotkać w tej sprawie.

Ale Daniel już nie słyszał odpowiedzi. Telefon wyleciał mu z dłoni, uderzył o podłogę. Bateria wyskoczyła z obudowy.

To była o jedna zła wiadomość za dużo. Daniel poczuł, że nie może oddychać. Po ciele rozlało mu się potworne gorąco. Poczuł, jakby coś rozrywało mu klatkę piersiową od środka.

Megan widziała, jak Daniel czerwienieje na twarzy, a potem robi się sino blady. Wyglądało na to, ze dostał ataku serca lub wylewu. Tryb życia, stresująca praca, emocje związane z tym, co spotkało ich w Plymouth po kupnie domu oraz ostanie, traumatyczne wydarzenie, nie mogły pozostać bez konsekwencji.

- Lekarza! – krzyknęła Megan.

* * *

Zabrali go sprawnie i szybko do Macomb. Z maską tlenową. Karetką. Na miejscu, po kilku badaniach, okazało się, ze to jednak nic poważnego, lecz zwykła reakcja na szok. Lekarz, który się nim zajmował, na wszelki wypadek zalecił jednak dzień odpoczynku no i wypisał sporą ilość lekarstw i zalecił unikania stresów.


* * *

Dochodziła czwarta wieczorem.

W Koekuk Nathan szykował się na spotkanie z elitą miasta.

W ty samym mieście, w szpitalu, w pokoju z nadzorem, odpoczywał Steven. Daniel kończył właśnie swoje badania w innym szpitalu, w Macomb.
Megan i Maddioson musiały pozostać w Plymouth, dopełnić formalności. Kiedy Megan wyszła na chwilę, by zapalić, podszedł do niej jakiś Indianin.

Wzdrygnęła się, kiedy na nią spojrzał.

- Ona kłamie – wycedził przez zęby patrząc na Megan. – Wicie o tym obie. Mój syn tego nie zrobił.
 
Armiel jest offline