Żołnierze z armii Stirlandu rozbili duży obóz między rzeką a wioską, stawiając dwa wojskowe namioty frontem do siebie. Między nimi rozpalono większe ognisko z przeznaczeniem raczej do ogrzania się przed zimnem. Obok znajdują się ławy pozbijane prowizorycznie z desek i pniaków. Spora część wojska zasiada już i posila się tym, czym uraczył ich obozowy kucharz lub tutejszy karczmarz - choć ta druga opcja zważywszy na majętność mieściny może być nieco bardziej wątpliwa. Pod drzewem, z którego żołdacy zrobili sobie strzelnicę, leży leniwie duży czarny pies - najpewniej doberman reiklandzki. Sierżant wolnym krokiem ruszył w kierunku prowizorycznej zagrody, zbudowanej z pewnością na potrzeby wojskowych koni.
- Tu stacjonujemy - wskazał zamaszystym ruchem ręki obóz. - Pewnie o naszym wojsku to wy wiecie niewiele, więc wam wyjaśnię z kim macie do czynienia. Tamten zielony duży namiot z czachą i różą to namiot mojego Plutonu 'Heckenrose'. Oddział do zadań specjalnych. Chłopcy są zasłużeni prowincji i Cesarzowi. Co prawda wielu pamięta jak Karl Franz srał w pieluchy, ale to doświadczeni w boju żołnierze.
Faktycznie słowa sierżanta pokrywały się z rzeczywistością. Większość mężczyzn to raczej weterani, a nie młode chłystki z mlekiem pod nosem. Faktycznie są wyjątkowo dobrze wyposażeni - strzelby najpewniej z Nuln lub Hochlandu, krótkie miecze oraz drewniane tarcze z barwami tożsamymi z tymi z namiotu - to mocno odbiega od dotychczasowych standardów, o których podczas podróży opowiadał wam sierżant w historiach "jak to ciężko jest w armii".
- To natomiast namiot Rotmistrza Karla Totentanza, a w tym wielkim przebywa jego kawaleria. Karl to dość porywczy człowiek. Wiecie... Jest z tych co najpierw biją w mordę, a potem pytają. Jak wam zajdzie za skórę to nie miejcie krzywdy. To poczciwy żołnierz ze starganymi nerwami przez wojaczkę...i jałowcówkę.
Sierżant ruszył w głąb obozu - kierując się wprost na ławy z jedzeniem, a dokładniej w kierunku ławy przy której zasiada rosły mężczyzna w czarnym mundurze w zielone pasy. Liczne zdobienia przeplatane na bufiastych rękawach wamsu tworzą numer i inicjały jednostki, a na jego berecie w blasku pochodni lśnią czarne i zielone pióra, zatknięte w małą spinkę w kształcie czaszki. Twarz ma sfatygowaną od wojaczki i zapewne alkoholu, od którego jak zauważyliście nie stroni. Napitek wraz z drobinkami jedzenia spływa po jego gęstej długiej do piersi brodzie.
- Oto właśnie Rotmistrz w swej wielkiej osobie - Hoss skinął dłonią na mężczyznę, na co ten przetarł dłonią gębę i brodę z jedzenia. Mężczyzna rósł w oczach zarówno w wzwyż jak i w szerz, gdy podnosił się z ławy. Ściągnął beret ukazując swą łysinę i resztki włosów po bokach.
- Witam o śledczych nad śledczymi. Wasza Wiel...hik!...kurwa..kość...tfu... - wypluł coś na ziemię i zachwiał się na nogach. - Czeka na was u siebie. Nie mógł się doczekać i zobaczyć kogo przysłało nam Cesarstwo do tej trudnej miski... żarcia mi dać więcej! A co! Zdrowie Barona psia jego mać! - Na ten toast usiadł z powrotem i zalał sobie kufel napitkiem z dzbana.