Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2015, 20:44   #5
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Śmierć Castora de Overneyesa wstrząsnęła Marciem Vernierem. Utrzymywali ze sobą kontakty niemal do samego końca, ale ten koniec był dość nagły. Marca specjalnie natomiast nie zdziwiło to, że jest spadkobiercą Castora de Overneyesa - przynajmniej w zakresie jego dość specyficznych książek. Marc Vernier po prostu miał nadzieję, że kilka szalenie interesujących pozycji w biblioteczce Castora nie wpadnie w łapska ignorantów, czy tam różnych dziwaków, bo wówczas równie dobrze można byłoby spalić - ludzkość już by ich nie ujrzała. Marc był inny - Marc chciwie trzymał pozycje dopóki nie sporządził z nich odpisów, notatek - zalążków nowych książek - a później zamierzał oddać je w zaufane ręce na przykład biblioteki uniwersyteckiej (do której zresztą już przekazał kilka pozycji). Marc również odczuł mały niepokój w związku z tym zgonem i miejscem Castora w społecznych relacjach.


**********



Marc z żywym zainteresowaniem wysłuchiwał testamentu Castora i odnotowywał sobie w pamięci kolejne nazwiska jakie padały - łączył je z pozostałą piątką klientów du Bernanda. Zmarły nie zawiódł go i przekazał mu najcenniejszą rzecz jaką posiadał. Marc był szczęśliwy... do czasu, gdy pojawiły się komplikacje. "Warunek" był z pewnością bardzo osobliwym życzeniem, pomimo iż odczytana treść brzmiała dość niewinnie. Niewinność jednak jak zawsze ma swoje granice i ta zakończyła się z pierwszą sylabą okultystycznego tekstu zawierającego w sobie dobrze znaną Marcowi nazwę "Cthulhu". Vernier czujnie popatrzył po zgromadzonych, czy ich wyrazy twarzy nie zmieniły się w nienaturalny sposób słuchając niby to przypadkowych sylab kreujących iście zwłowieszcze zdanie.

- Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagi fhtagn. - powtórzył w myślach, aby zapamiętać. Niektóre z tych słów rozpoznawał, ale znaczenia całości nie znał. Wiedział, że zarówno Cthulhu jak i R'lyeh to nazwy własne związane z dość bluźnierczymi legendami o tak pradawnych krainach jak Zaginiony Kontynent Mu (wedle niektórych kolebka rasy aryjskiej, wydawało się, że popularność tych teorii rosła i przedostawała się do świadomości całych społeczeństw - oczywiście zakamuflowana w naukowy żargon), czy Królestwem Waluzji.

Po odczytaniu testamentu w pomieszczeniu zrobiło się niewielkie poruszenie i nagle w rękach Marca Verniera znalazł się list od Castora. Pozostali również dostali listy. Vernier otwierając swój miał nadzieję, że Castor pisał wprost i nie używał niedomówień. Ponownie przyjaciel nie zawiódł Marca. To był naprawdę dobry człowiek...

... już po kilku zdaniach Vernier oprzytomniał i przypomniała mu się gorąca kłótnia jaka rozgorzała w domu Castora pewnego pamiętnego dnia. Ponadto przed samą śmiercią Castor zachowywał się w sposób co najmniej nieostrożny i niedyskretny co było mocno w niesmak Vernierowi. Co prawda stary de Overneyes dał się zapamiętać jako osoba umiejąca dobierać sobie towarzystwo, a w tym towarzystwie dobierać osoby, którym można zaufać, ale "nowa przyjaciółka" brzmiało ponad miarę podejrzanie. On nie żyje, a ona jest nową przyjaciółką - w tych kilku słowach zawierała się spora fala zdumienia Marca Verniera. Po chwili jednak te myśli ustąpiły innym. Spokojnie schował swój list do koperty i następnie schował je do kieszeni. W tym czasie już pierwsze komentarze padły z ust tych, którzy swe listy przeczytali wcześniej:

Młodzieniec Bertrand z zaciekawieniem przyglądał się reakcji pozostałych. Z pewnością bez problemu dostrzegł lekkie zdenerwowanie Marca, z którym zresztą nie krył się. To było ciężkie. Poza tym Bertrand musiał zobaczyć jak Vernier również lustruje towarzystwo. W pewnym momencie młodzieniec przemówił:
- Cóż drodzy państwo skoro jesteśmy współspadkobiercami sądzę, że powinniśmy zapoznać się z treścią naszych wiadomości. Co do mnie to pan Castor w swym liście napisał mi, że zacytuję „Dla bezpieczeństwa klucz do piwnic zostanie przekazany mojej nowej przyjaciółce – pannie Carrolyn de Euge mieszkającej przy ulicy La Fontaine 14”. Dodam że chodzi o klucz do piwnicy w jego domu, gdzie znajduje się coś … szczególnego.
Bertrand rzucił okiem na du Bernande’a, a to samo zrobił Vernier przy okazji omiatając wzrokiem resztę towarzystwa. Marc w ogóle nie podejrzewał o nic du Bernanda oprócz przebywania w dość osobliwych towarzystwach - osobliwych oczywiście nie oznaczało złych, to po prostu Vernier od jakiegoś czasu... dłuższego czasu... nie angażował się w życie towarzyskie palestry. Oczywiście był już wcześniej przedstawiony Aleksandrowi Filipowi du Bernandowi, ale to była powierzchowna znajomość ograniczona do kilku krótkich rozmów na tematy profesjonalne. Młodzieniec natomiast kontynuował przy okazji zalotnie spoglądając na Sophie L'Anglais, a być może nawet samemu sobie z tego nie zdawał sprawy. Z jakiegoś powodu Marc Vernier już zdążył polubić Bertranda Pruniera, a skoro Castor mu ufał to nie należało skreślać takiej osoby, choć prawdopodobnie i w związku z wiekiem był szalenie niedoświadczoną osobą.
- Jeśli się nie mylę, to panna Carrolyn została zaproszona na spotkanie. Jednak nie przybyła. Sądzę, że powinienem ją odwiedzić. Będę zobowiązany jeśli ktoś z Państwa zechce mi towarzyszyć. - wzrokiem wystosował zaproszenie do Sophie L'Anglais, choć nie bardzo było wiadomo zaproszenie do jakich czynności. Bezpośrednio po tej wypowiedzi Marc chciał zaprotestować, ale wtem odezwał się elegancik Luis Deullin
- Po treści wnioskuje że wiadomość jest dość podobna u nas wszystkich. W moim liście również staruszek wspomniał panią Carolin, której nie ma tu dzisiaj z nami. Też uważam że trzeba będzie ją odwiedzić, lecz wydaje mi się że najpierw mamy nieco formalności do dopełnienia. Czyż nie, Panie Bernarde? Co myślicie na temat woli zmarłego zawartej w naszych listach? Moją powinnością jest udzielenie pomocy Panu Claudeowi w pewnej... rzeczy związanej z posiadłością zmarłego krewniaka. Reszta treści tego listu jest dość... niecodzienna. - elegancik starannie dobierał słowa. W tym miejscu Marc Vernier zdecydował się przemówić, no bo właściwie już wiedział tyle ile potrzebował wiedzieć o treści innych listów.
- Proszę wybaczyć moją bezpośredniość, ale nie znam Carrolyn de Euge i choć była przyjaciółką Castora (co czyni ją osobą poleconą przez tego szacownego człowieka) to nie mogę zupełnie jej ufać. Jesteśmy tu zebrani - niemalże wszyscy, których Castor cenił i ufał na tyle, aby powierzyć swoje dobra materialne i tajemnice. Panna Carrolyn de Euge wiedziała gdzie i kiedy będzie to spotkanie, a jednak nie dotarła na nie - nie jest wykluczone, że właśnie w tym momencie używa powierzonego jej klucza i działa przeciw woli zmarłego. Wszakże nie możemy być w dwóch miejscach na raz i skoro jesteśmy tu to nie ma nas aktualnie w posiadłości Castora... - Marc nie chciał przyjmować roli przywódcy, ale sprawa ta dla niego wydawała się na tyle pilna, że trzeba było natychmiast ją poruszyć zanim padną jeszcze inne propozycje co do dalszego postępowania. Samotnie nie pójdzie tam. Nie chciał o tym mówić na głos, ale podejrzewał najgorsze. Treść listu nie pozostawiała złudzeń co do wartości ukrywanego przez Castora przedmiotu. Wartości przebijającej nawet księgi pozostawione dla Verniera. Wartości - niemal zerowej dla zdrowych na umyśle ludzi, ale po świecie wędrowało zbyt wielu szaleńców gotowych poświęcić swoje i cudze życie dla nieracjonalnych celów i pragnień. - ... Ja oczywiście rozumiem, że są formalności, którym musi się stać zadość, ale... chciałem wyrazić swoje zaniepokojenie ze względu na stan zdrowia Castora de Overneyesa jaki prezentował przed swoją śmiercią i podkreślić, że wymieniona przeze mnie panna była nową znajomą Castora... nie opuszczę jednak tego zgromadzenia sam i gorąco zachęcam pozostałych, aby natychmiast udać się do domu Castora i sprawdzić czy wszystko jest w porządku.

Był dobrym mówcą, ale nie mógł wywlec na światło dzienne wszystkich argumentów jakie posiadał i miał świadomość, że jego próby mogą zostać zablokowane zarówno przez prywatne interesy piątki osób z nim zebranych jak i formalistyczne podejście do życia du Bernanda. Rozumiał to, ale miał nadzieję na coś innego. Nie podejrzewał też nikogo w tym pomieszczeniu o złą wolę. Postanowił jednak bacznie przyglądać się reakcjom innych nie tylko werbalnym, ale i niewerbalnym.

Marc Vernier był lekko grubym człowiekiem o niezwykle przenikliwym wzroku, ale równocześnie wzbudzającej zaufanie twarzy. Był takim adwokatem jakiego chciało się mieć po swojej stronie nawet jeżeli czasem zachowywał się w lekko ekscentryczny sposób to wynikało to z ponadprzeciętnej wiedzy jaką posiadał. Był również popularną osobą w niektórych kręgach, choć akurat nikt z wyjątkiem adwokata du Bernanda nie wyglądał na takiego, który mógł wcześniej słyszeć o Marcu Vernierze.
 
Anonim jest offline