Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2015, 18:18   #67
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Hej Wade, miło Cię widzieć całego - Sara uśmiechnęła się do mężczyzny, zagadując - Wiem, że to już mówiłam wcześniej, gdy mi pomogliście wyjść z mieszkania Cartera… no ale cieszę się, że jesteś cały. Zresztą jak i reszta.
- Udało się… z trudem, ale się udało.- rzekł z uśmiechem Wade zaprzestając naprawy barykady i odkładając młotek. -Było ciężko, ale… Cieszę, że tobie też się udało. Nie mogliśmy przewidzieć, że te cholerstwa łażą jak spidermany.
- Nie musisz mi o tych cholerstwach wspominać, wszystko przeżyłam z pierwszej ręki - Pokręciła głową, jakby z niedowierzania, choć wcale nie popsuł jej się humor.

- Słuchaj, wybrałabym się blok obok z kilkoma innymi osóbkami, poszukamy czegoś przydatnego do… czegokolwiek - Zaśmiała się - No i przede wszystkim żywności. Nie masz może dla mnie jakiegoś pistoletu. Ta “zabawka” co wcześniej miałam, nie okazała się wielce skuteczna. Naboje małe… znaczy się kaliber, przydałoby się coś normalniejszego.
- Znaczy chcesz dołączyć do zwiadowców? Czy to rozsądne? Ich jest już sporo do tego zadania. - zapytał Wade drapiąc się po karku. I zerkając na trzymaną przez Sarę broń dodał.- Przykro mi, mamy tylko takie pukawki o małym kalibrze. Ale na ludzi wystarczą, a potwory kryją się w mroku teraz.
- Muszę wyjść z tego budynku, inaczej powoli zwariuję. Ciągle między ścianami… wiem, że na zewnątrz ryzykownie, ale w końcu jest dzień, będziemy unikać zaciemnionych miejsc, no i przyda się jeszcze jedna osoba do zbierania zapasów. Wrócimy naprawdę szybko… - Kobieta zaczęła się tłumaczyć przed Wade’m niczym przed własnym mężem, ojcem?
- Daj mi amunicję i nic się nie martw - Sara rozglądnęła się, czy nikt czasem akurat nie patrzy, po czym zrobiła pół kroczku w stronę mężczyzny i… złapała go dłonią za krocze. Uśmiechnęła się mrużąc oczka, lekko ściskając strategiczne miejsce. Ale naprawdę lekko.
-Saro nie powinnaś tak ro… bić.- był jednak sparaliżowany jej dotykiem by zrobić cokolwiek. Dotykiem i niemą obietnicą się za nim kryjącą.


***

Harper postanowiła wybrać się na zwiad do pobliskich budynków wraz z trójką mężczyzn. Może znajdą coś interesującego, zyskają wzgląd w sytuację panującą w ich najbliższym sąsiedztwie… zabrała plecak, latarkę, 3 kuchenne noże i oczywiście broń palną. Córkę znów odstawiła do Rose Bernstein. Wojskowe helikoptery latające nad miastem nie wróżyły nic dobrego. Ponoć to były typowe maszyny bojowe, nic transportującego, więc i nici w uzyskaniu pomocy...

Cztery osoby. W tym dwójka uzbrojona tak jak Sara, w rewolwery. Wolfgang Bruener i Peter Wiereznikow mieli broń krótką, a przystojniak Lardetzky niósł dubeltówkę. Strzelba może i miała wielkiego kopa, ale przeładowanie czyniło ją mało użyteczną przeciw ludziom. Pod tym względem lepiej sprawdzały się pistolety i rewolwery. Choć po prawdzie… żadne z nich nie chciało mieć okazji sprawdzać tego faktu. Strzelanie do potworów było wystarczająco stresujące. Gdy dotarli do wyważonych i połamanych drzwi prowadzących do środka bloku, spojrzenie każdego z mężczyzn padło na pokryty krwią domofon.
- Ehmm… znacie kogoś w tym bloku, może?- zapytał Lardetzky.- Dobrze by było, nie wchodzić tak na chama. Może ktoś mógłby za nas poręczyć.
- Mnie tu znają. Dwie studentki dwa lata temu zaprosiły mnie na parapetówę… są fankami moich książek.- wyjaśnił Bruener.
- I tak po prostu urwałeś z nimi kontakt?- zapytał zdziwiony Peter.
- Prowadzę… prowadziłem specyficzny tryb życia, więc nie bardzo mogłem się udzielać towarzysko. - wzruszył ramionami Bruener i nachylając się ku domofonowi mruczał pod nosem.- Jak one miały na nazwiska do cholery?

Sara była poddenerwowana. Okolica wyglądała jak po jakiś zamieszkach… nie, jak w jakiejś strefie wojny. Wszystko wszędzie porozwalane, porozrzucane, praktycznie “wywleczone na lewą stronę”. Miasto zmieniło się nie do poznania, a wszędzie… czuć było praktycznie śmierć. Przeszły ją dreszcze.

- Nie dzwoń - Powiedziała nagle - Może usłyszy ktoś, kto nie powinien… - Nie umiała w tej chwili wymówić słowa “stwory” lub czegoś podobnego, określającego istoty, które kiedyś były takimi samymi ludźmi jak oni.
- Albo zadzwoń, ale naprawdę krótko. Nie powinniśmy w końcu zwracać na siebie zbyt dużo uwagi.
- Tutaj jesteśmy bezpieczni, a stwory chyba nie odpowiedzą.- stwierdził Bruener drapiąc się po karku.- Chyba…
-Musimy zachować ostrożność.- dodał Peter, a Gregory odparł.- Chyba wiarę w ludzi.
- Piszę kryminały i stwierdzam z całą pewnością… że nie mam żadnej wiary w ludzi.- zaśmiał się cicho Wolfgang i westchnął.- Zresztą i tak nie mogę ich znaleźć. To było dwa lata temu… mogły się już wyprowadzić. To co robimy? W kupie, czy dueciki?
- Wolałabym razem - Powiedziała Harper - Tak będzie bezpieczniej. I tak szybciej przeszukamy mieszkanie po mieszkaniu… no ale każdy ma prawo głosu nie?
- Nie jestem pewien czy cokolwiek co robimy teraz ma jakikolwiek związek z demokracją czy prawami człowieka. Co zrobimy jeśli znajdziemy… powiedzmy… złoto?- zapytał Gregory wchodząc pierwszy i rozglądając się po parterze. -Hej… winda działa.
- Niech se działa. Ja do niej nie wsiądę.- burknął Bruener podchodząc do pierwszego z brzegu mieszkania, otwierając wiszące na jednym zawiasie drzwi, zaglądając tam i szybko zamykając. -Dobra… jedno mieszkanie z głowy. Następne.
- Chwila, moment - Zdziwiła się Sara, mówiąc ściszonym głosem - Jak to z głowy, puste całkowicie czy jak?
- Eeeemmm…- odparł blady jak ściana Bruener.- Gorzej? Przedpokój wygląda jak zdemolowana rzeźnia. Nie mam zamiaru sprawdzać co jest dalej, a ty?
- No dobra… następne mieszkanie - Odparła Harper.
- Panie przodem?- zapytał Wolfgang który jakoś stracił ochotę do badania okolicy.
Peter i Gregory zaś spojrzeli po sobie, a Lardetzky skinął głową na Wiereznikowa zachęcając go do zwiadu. Ten ruszył zaciskając dłoń na rewolwerze i poruszał nerwowo klamką.- Zamknięte.
- To może zapukać? - Sara zrobiła głupawą minę - A w ostateczności łomem? Zabrał ktoś? Ale to na samym końcu… jak się okaże, że prawie każde jest zamknięte?
- Więc… nie…chyba nikt nie zabrał. W końcu nie przyszliśmy się włamywać do domów i okradać ich.- stwierdził Gregory.- To miał być zwiad, a nie wyprawa łupieżcza.
Peter zapukał kilka razy… nie usłyszeli odpowiedzi. Po czym rzekł.- Następne?
- Potrzebujemy żywności, wody, czegokolwiek co się przyda, żeby przeżyć - Sara syknęła do Gregorego - Owszem, na swój sposób łupimy. Następne - Dodała do Petera.
- Od tego są ci co pojechali samochodami.- przypomniał Gregory, a Peter otworzył drzwi do kolejnego mieszkania i wszedł pierwszy. Zatrzymał się w przedpokoju.
- Chyba bezpiecznie… chyba…- rzekł głośno.
- Od przybytku głowa nie boli - Powiedziała jeszcze Sara do Gregorego, wchodząc za Peterem do mieszkania, z bronią w pogotowiu - Sprawdźmy ostrożnie wszystkie pomieszczenia…
Pomijając ślady pazurów nic ciekawego w mieszkaniu nie znajdowali, salon… pusty, kuchnia… parę zimnych przekąsek w lodówce, obecnie całkowicie przeterminowanych. Butelka czegoś co Gregory nazwał ukraińską gorzałką. Dopiero w sypialni, krew… rozerwane łóżko. Uzi w zaciśniętej na nim, odgryzionej ludzkiej dłoni. I stolik… z paczuszkami.


- Czy to?- zapytał Peter, gdy Wolfgang sięgnął po jedną z nich i rozpruwszy ją, posmakował zawartości i rzekł.- Taaa… kokaina.

- Wow - Powiedziała Sara na widok dwóch znalezisk… po czym zaczęła szybko chować małe paczuszki po kieszeniach. Zdziwionym towarzyszom wyjaśniła:
- Mogą się przydać, choćby na handel z kimś kto również przeżył? Albo… sama nie wiem… jako przeciwbólowe? - Posłała im rozbrajający uśmiech, po czym wyciągnęła z plecaka najzwyklejsze, gumowe rękawiczki o neonowozielonym kolorze, używane choćby i do zmywania.
- Umie ktoś się posługiwać tym karabinem? Ciekawe czy jest jeszcze amunicja? - Wyciągnęła przed siebie rękawiczki, dając do zrozumienia sens ich użycia.
- Cóż…- Wolfgang z wyraźną odrazą zsunął dłoń z broni i z pewnym wahaniem wysunął magazynek i ocenił zerkając do środka magazynka.- Na moje oko, to tak połowa została.
- Albo bardziej do rozrywki… taką ilością towaru można się pewnie nieźle znieczulić.- ocenił Peter przyglądając się paczuszkom.- Ciekawe jak dobra.
- A co, znasz się na tym? - Spytała mężczyznę, chowając właśnie ostatnią paczuszkę, po czym zwróciła się do całej grupki, nie czekając na odpowiedź Petera - Idziemy do następnego mieszkania?
- Może? - spytał enigmatycznie Rosjanin i potarł się po karku.- Nie wiem czy handel takim towarem będzie bezpieczny.
- Ok… przeszukajmy jednak tą sypialnię. Może znajdziemy coś więcej niż tylko proszki. Może kolejne magazynki. - zadecydował Gregory.

Nie znaleźli jednak nic. Kolejne dwa mieszkania, zdewastowane i z plamami krwi przyniosły zdobycz w postaci kilkunastu puszek. Pozostało wspiąć się więc wyżej na pierwsze piętro… słabo oświetlone piętro.
- Może tu kto ocalał? - Szepnęła Sara z nadzieją w głosie - Karabin i strzelba na przód, sprawdzimy jeszcze te piętro… tylko ostrożnie i cicho.

I zaczęły się kłótnie… o to kto pierwszy? Zarówno Peter nie miał ochoty, jak i Wolfgangowi po pierwszym odkryciu jakoś niespecjalnie chciało się ponownie szokować. Zresztą, gdy weszli po schodach na piętro… przekonali się że dalej korytarz jest w miarę oświetlony, ale… to tylko podkreślało jaki jest upiorny.


Bynajmniej budynek nie zachęcał do eksploracji. Co tu się stało? Można było pewnie zgadnąć. Nagle… cała czwórka zauważyła jak szybko coś dwunożnego przemknęło w mroku na końcu korytarza. Mógł to być człowiek. Mogło i co innego.
- Idziemy, czy nie? - Szepnęła Harper.
- Powinniśmy… chyba. - stwierdził Gregory, a Peter dodał.- hola hola… dlaczego powinniśmy? To nie jest takie pewne w obecnej sytuacji.
- Ja też uważam, że to deczko za mocno postawiona deklaracja. Nie wiadomo co to było, a włazić prosto w paszczę tych bestii… nie jest najlepszym pomysłem.- rzekł Wolfgang.- Najpierw ustalmy jakiś plan, zamiast od razu się pchać.

Cofnęli się więc na schody, mając jednocześnie oko na korytarz pierwszego piętra…
- Proponuję iść po cichu, bez żadnych już rozmów. Główna siła ognia z przodu, sprawdzamy pierwsze dwa mieszkania, może kto przeżył - Szeptała Sara, spoglądając na Brunera z minimalnym uśmiechem - Studentki potrafią być baaardzo wdzięczne? W razie jakichkolwiek kłopotów nie panikujemy, nie uciekamy, lecz strzelamy celując w głowy. Jeśli oczywiście wyskoczy kilka tych stworów to raczej wiejemy… cholera, przydałyby się jakieś ułamane, drewniane miotły jako włócznie? Nabić na nie, to co akurat na nas by pędziło? Spowolni to, a wtedy można odstrzelić. Poszuka ktoś na parterze i zaczynamy z piętrem, czy jak?
- Nie wydaje mi się dobrym pomysłem dopuszczenie ich na odległość walki wręcz.- stwierdził Gregory.- To nie są jakieś tam martwiaki z horrorów klasy B, nie nadzieje się na włócznie tylko dlatego, że jest między tobą a nim. W trójkę ledwo żeśmy jednego docisnęli do ściany i zastrzelili. Wyrywał się co chwila.
Ruszyli po cichu i ostrożnie… Kolejne dwa mieszkania na jakie się natknęli były puste, były też splądrowane i wyczyszczone z wartościowych przedmiotów, jak i żywności. Ktoś ich ubiegł, tylko kto?
-Wygląda na to, że albo inni szabrownicy nas ubiegli, albo w tym budynku ktoś jest… i chyba nie zalęknione studentki.- ocenił Wolfgang.
- I niekoniecznie muszą się cieszyć z naszego widoku.- dodał Peter.- Może wkroczyliśmy na czyjeś terytorium?
- Cofamy się? - Szepnęła Harper - Dajemy sobie z tym budynkiem spokój?
- No… powinniśmy uszanować czyjeś terytorium.- stwierdził Peter, ale Wolfgang nie był tego taki pewien.- Mieszkają obok nas… równie dobrze mogą być zagrożeniem w najbliższej przyszłości.
-Nie możemy już z góry traktować wszystkich jako wrogów.- odparł Gregory, niemniej Peter wtrącił.- Na przyjaciół na razie nie wyglądają.
- Idziemy dalej - Warknęła Sara, nie mogąc już słuchać tych durnych kłótni. Po chwili wahania zaś… odezwała się w głąb korytarza, nie za głośno, zwyczajowym tonem głosu:
- Jest tu kto? Szukamy ocalałych.

Nie usłyszała odpowiedzi z początku. Dopiero po chwili kroki i… ktoś pojawił się w mroku. Ktoś celujący wprost w głowę Sary.


Młoda osiemnastoletnia może dziewczyna, wyraźnie skupiona i wyraźnie zdeterminowana. I wyraźnie… z teksańskim akcentem.
- Nie chybiam z takiej odległości ma’am.-
- Moment może bez wygrażania sobie bronią, co?- spytał pojednawczo Gregory uśmiechając się lekko i przyjaźnie.
-Nie sądzę… tam skąd pochodzę, szabrowników się zabija, jak każdego wchodzącego na czyiś teren.- odparła dziewczyna mierząc to w niego to w Sarę.- A ludzie w Detroit nie okazywali się specjalnie… przyjaźni.
- Szu… szukamy ocalałych - Zająknęła się Sara - Jesteśmy z bloku obok, z numeru 12 , spokojnie. Sprawdzamy sąsiadujące nam budynki, w końcu tu wszędzie mogą być te stwory…
- Tu ich nie ma… są tylko ocaleni mieszkańcy.- odparła dziewczyna wcale nie spuszczając z Sary wzroku i nadal celując z broni.- I niby po co ich szukacie?
- No by pomóc… uratować…- próbował wytłumaczyć Gregory, ale dziewczyna jakoś mu nie wierzyła, zwłaszcza gdy pojawili się i Peter i Wolfgang z bronią.
-Wyglądacie może i bardziej wiarygodnie… niż poprzedni… ratownicy… Ale to jeszcze nie powód, by zaufać kolejnym szabrownikom.- odparła dziewczyna.
- Mówiłem, że takie zachowanie wpakuje nas w kłopoty.- dodał cicho Gregory.
- Oj cicho - Syknęła do niego Harper, po czym kontynuowała do dziewczyny:
- Jest nas gdzieś 15 osób, mamy i dzieci, nawet malutkie dzieci, sama mam córkę. Barykadujemy się, mamy trochę broni i zapasów, moglibyśmy połączyć siły, tak byłoby bezpieczniej dla wszystkich. Jeśli jednak nie chcecie, zrozumiem, i już się stąd wynosimy… a tak przy okazji, jestem Sara - Lekko się do nieznajomej uśmiechnęła.
- Audrey… więc się wynoście.- odparła nieufnie dziewczyna.
- No cóż, to powodzenia - Powiedziała na pożegnanie Sara, dosyć… zawiedzionym tonem, po czym zaczęto się wycofywać z piętra.

~

- To była jedna młoda dziewczyna.- zaczął Wolfgang gdy już znaleźli się na parterze.- Podlotek w sumie.
- To co… powinniśmy ją zaatakować?- prychnął Peter, a Bruener pokręcił głową.- Nie wysyła się na negocjacje podlotków. Chyba że… nie ma nikogo starszego w tym miejscu, niż ona.
- Myślisz że jest sama tutaj?- zapytał Gregory.
- Może… ale wątpię. Może są tylko młodsi od niej tutaj.- ocenił pisarz.
- Jej, czy tam ich, wybór… - Wzruszyła ramionami Sara - Na siłę nic nie wskóramy, a przecież nie zaczniemy strzelaniny? To co, wracamy?
- Wracamy…- stwierdził Gregory stanowczo.

Wrócili więc do własnej kamienicy, gdzie Sara poprosiła towarzystwo, by na chwilę się nie rozłazili. Zamieniono krótko parę słów z Wadem, wyjaśniając co też odkryli u sąsiadów, aż Sara…
- To co panowie, do następnego budynku? - Spytała całkiem poważnie.
- Ja odpadam… Lilly mnie zabije jeśli pójdę do kolejnego budynku bez niej.- westchnął Gregory.- Tara mnie zaś zabije, jeśli pójdę do kolejnego budynku z Lilly.
- W jednym już byłeś, więc co za różnica? - Powiedziała Sara - I wcale tak strasznie nie było. Obrócimy równie szybko, i będzie po sprawie, a w razie kłopotów wiadomo, że wiejemy. No i może zdobędziemy jeszcze co ciekawego… - Poklepała się wymownie po kieszeni.
- Obiecałem… i wolę dotrzymać obietnicy niż ją łamać. To które z was bierze dubeltówkę. Wolgang czy ty?- zapytał na koniec Gregory.
- Lepiej ja.- stwierdził Wolfgang.
- Beeeeh… - Sara pokręciła głową - Przeżyliśmy jedną noc, trzeba będzie i przeżyć kolejną, może takim zwiadem znajdziemy coś, co zwiększy nasze szanse? Nie warto spróbować? Wolisz bezczynnie siedzieć na dupie, czekając na Tarę, i… zaba… i niańcząc Lilly? - Spojrzała wymownie na Gregorego.
- Szczerze powiedziawszy łażenie po okolicznych domach dało nam niewiele poza możliwością naćpania się prochami.- wzruszył ramionami Gregory.- Lepiej więc szykować lepiej naszą chatkę, niż… zbierać fanty w nadziei że któryś okaże się przydatny.
- Karabin i puszki z jedzeniem się nie liczą? I ile nas raptem nie było, godzinę? Co ty, TY wielce przez tą godzinę zdziałasz? Poza posuwaniem kolejnej sąsiadki?? - Wkurzyła się Harper.
- Jedno uzi z połową magazynka, parę puszek których więcej zgarną nasi towarzysze i prochy. W godzinę… Narażając życie pod lufą znerwicowanej nastolatki. Niewielki sukces.- stwierdził Gregory spokojnym tonem.- Zwłaszcza, że kolejne bloki będą wymagały więcej czasu niż godzina i mogą mieć większe zagrożenia. Bilans zysków i strat… nie jest znowu aż tak duży na plus.
- Idź w cholerę… - Machnęła w jego stronę dłonią, ignorując go już całkowicie. Zwróciła się do dwóch pozostałych mężczyzn:
- To jak, idziemy, czy nie? Sprawdzimy parter, może pierwsze piętro i wrócimy, pikuś?
-OK… panie przodem?- rzekł przejmując od Wolfganga dwururkę, a Peter westchnął.- No to chodźmy.

….


- Coraz mniej go lubię... - Powiedziała nagle Sara, mając oczywiście na myśli Gregorego.
- Ja też.- wtrącił Peter, natomiast Bruener właściwie nie zwrócił uwagi na jej wypowiedź. Kolejne mieszkanie na które się natykali nosiły ślady tragedii, ślady pazurów na ścian, krew zaschniętą na podłodze i zdemolowane sprzęty. I trochę jedzenia w lodówkach, trochę zegarków, trochę płyt. I mnóstwo śmiecia… w tej chwili. W niektórych z nich były całkiem niezłe kiecki. Te z rodzaju dla puszczalskich, ale z klasą… prześwitujące, z kuszącymi dekoltami, podkreślające talię i biust. Za niedawnych dobrych czasów warte nawet pięćset dolarów od sztuki.

- Heh, niezłe kiecki - Harper wzruszyła ramionami, nie była jednak zainteresowana tym znaleziskiem. Podobnie jak zegarkami. Za to żywnością jak najbardziej, zapakowała ją więc do plecaka.
- W sumie nie ma nic interesującego, no chyba że te zegarki? - Zagadnęła towarzyszących ją mężczyzn - Wszędzie krew… idziemy dalej?
- W sumie nic nie znaleźliśmy.- ocenił Wolfgang, a Peter potwierdził jego słowa dodając.- Nic nie znaleźliśmy i pewnie nic nie znajdziemy, więc wracajmy.
-Nie o to mi chodziło.- stwierdził pisarz nieco poirytowany przeinaczaniem jego słów.- Zmarnowaliśmy czas, więc chyba lepiej iść dalej.
- I marnować… więcej czasu?- odparł Peter wzdychając.- To już lepiej wracać.
- Jeszcze 5 minut i wracamy? - Sara zrobiła niewinną minkę.
- Możemy… -stwierdził Wolfgang, a Peter wzruszył ramionami zgadzając się również. - Kto teraz na szpicy?
- Heh, może ja? - Wzruszyła ramionami, choć taka opcja ją odrobinkę zdenerwowała - No ale tylko z pistoletem… no chyba, że w drugiej dłoni nóż?
- Jeśli natrafisz na potwora to po prostu się odsuniesz. Nóż… nie jest dobrym wyborem. - ocenił Wolfgang zamyślony.- A maczety nie mamy. Zresztą, nawet maczeta by nie pomogła. Po prostu odsuniesz się z pola strzału, a ja zapakuję mu w mordę z dubeltówki.
- No dobra - Uśmiechnęła się do niego - To chodźmy… - Po czym zaczęła się skradać na szpicy.
Dotarli do drzwi mieszkania, uszkodzonych wyraźnie ogniem i pokrytych zaschniętą krwią. Wisiały na jednym zawiasie, a widoczny przez pęknięcia w drzwiach przedpokój pokryty był krwią i sadzą i metalicznymi odłamkami wbitymi w ścianę. Harper kiwnęła głową do wewnątrz mieszkania, po czym prześliznęła się przez wiszące drzwi. Tym razem nie miała już zamiaru odpuścić z powodu ohydnego wyglądu wnętrza mieszkania…
Przedpokój był słabo oświetlony, ale Peter zauważył coś co zmusiło go do szeptu.
- Zatrzymaj się.-
Wskazał na otwór drzwiowy między przedpokojem, a pokojem i… żelazny drucik rozciągnięty na wysokości połowy łydki. Zatrzymała się w połowie kroku, a serce załomotało jej w piersi…
- Cholera… co to jest?- zapytał Peter, a Wolfgang odpowiedział.- Wyglądał jak te pułapki z filmów o Rambo.
- No to przejdę nad - Powiedziała Harper, i tak też zrobiła…
Po drugiej stronie był pokój zapewne gościnny o ścianach pokrytych rysami pazurów i zdewastowany. Zaś sztywny metalowy drucik, byl z jednej strony przylutowany do gwoździa wbitego ściany, z drugiej strony mocno opleciony wokół zawleczki granatu zamocowanego po drugiej stronie otworu drzwiowego. Dalej widać było drzwi zapewne do sypialni. Zamknięte.
- I co widzisz?- spytał się Peter stojąc za Bruenerem. Obaj na razie trzymali się blisko wyjścia z mieszkania.

- Jakiś chyba granat na drucie i zamknięte drzwi do sypialni - Szepnęła w ich stronę, odrobinkę spocona na czole - Mam… zapukać? - Prawie parsknęła z własnego pomysłu, zupełnie nielogicznie do zaistniałej sytuacji.
- Ja bym go nie ruszał… tego granatu. To raczej zadanie dla saperów.- ocenił Wolfgang.
- Pukać albo wynosić się stąd. Wystarczy że mamy na głowie potwory. Nie musimy jeszcze znosić świrów minujących własne mieszkania.- dodał Peter.

Sara zignorowała słowa Petera, wzięła głęboki oddech, po czym najzwyczajniej w świecie zapukała do drzwi sypialni… co nie dało żadnego efektu. Po chwili wewnętrznej rozterki nacisnęła więc klamkę i weszła do sypialni.
Smród jaki poczuła z sypialni był jednym z najgorszych odorów jakie poczuła w życiu. Spalone mięso mieszało się tu z zapachem chemicznych rozpuszczalników i butaprenu oraz benzyny. Cała sypialnia była zniszczona, zapewne w wyniku krótkotrwałego pożaru, który na szczęście się nie rozprzestrzenił. Wszędzie było widać ślady ognia. Oraz kilka ciał… przypominających ludzkie w większym lub mniejszym stopniu, zwęglonych tak samo jak meble. W suficie zaś była dziura prowadząca do pokoju wyżej.

Sarze zrobiło się niedobrze, i wyjątkowo paskudnie odbiło. O moment od zwymiotowania, wycofała się czym prędzej z pokoju ze łzawiącymi oczami.
- Nic tam nie ma… znaczy się spalone wszystko… i wiele ciał - Szepnęła do towarzyszy.
- Na dziś już wystarczy wrażeń.- ocenił Wolfgang i zarządził odwrót. Sara zgodziła się z nim w pełni, starczyło już tych wrażeń jak na jedno południe…


~


Harper miała spore obiekcje, co do przebywania we własnym mieszkaniu. Okno w kuchni było zniszczone, a wszelkie odgłosy z ulicy, czy i z wewnątrz mieszkania, mogły rozchodzić się swobodnie, do tego brak tej nikłej bariery chociażby przed powiewami… i ten dyskomfort psychiczny, wywołany świadomością, iż w praktycznie każdej chwili(?) może ponownie wejść tu taki zmutowany sukinkot. Nawet obiadu ugotować pożądnie nie mogła, wszak zapachy również rozniosą się daleko.

- Muszę pogadać z Wadem - Powiedziała w końcu sama do siebie. W grę wchodziła szybka przeprowadzka wraz z córką do niego, lub zagrodzenie okna jakimiś płytami? Nocować u siebie jednak już nie bardzo chciała… najpierw jednak obiad. Ugotuje choćby i u Kowalsky’ego, w końcu to nie taki problem przenieść ze 2 kartony żywności.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline