Zacheusz nie należał do zawadiaków prowokujących spór lub mordobicie, choć zachowanie Rotmistrza mogło pozostawiać wiele do życzenia. Inkwizytorzy nie grzeszyli cierpliwością i poczuciem humoru, a dowódca kawalerii wyraźnie sprawdzał cierpliwość sługi Sigmara. Mimo to handlarz zasiadł przy stole, i wyjął ze swojej torby suche racje, które zaczął sobie żuć w gębie.
- Szanowny Rotmistrzu - rzekł Zacheusz - rad jestem, mówię to oczywiście w swoim imieniu jak i Imperialnej Gildii Handlowej, że poinformowaliście nas o zaistniałej sytuacji. Jednak fakty, które otrzymaliśmy, są dość skąpe. Toteż byłbym rad, gdybyście powiedzieli coś więcej o wydarzeniach. Smutnych i na tyle niepokojących, że Zakon Sigmara przysłał tu swojego sługę - nie dodał że w postaci uroczej niewiasty, a nie jakiegoś konusa co by tylko palił i szukał herezji wszędzie. Choć nie przypuszczał że ów dama będzie miała w sobie jakąkolwiek delikatność i czułość, jeśli ktoś jej podpadnie.
- Nie mnie pytajcie o takie sprawy - odparł Rotmistrz. - Ja jeno wypełniam wolę mego aktualnego zwierzchnika. Pies mu mordę lizał swoją drogą. Siedzi wieprz w swym leżu i pasie się z koryta. Ani mu myśl ruszyć z czymkolwiek. Myślicie, że tak byśmy siedzieli bezczynnie jak te przekupki na targu w Nuln? Tfu! - splunął na ziemię z wyraźną odrazą dla “zwierzchnika” kimkolwiek on jest.
Sierżant jedynie opuścił głowę i nie skomentował jego zachowania. Nathanielowi natomiast zarysował się mały uśmieszek na twarzy, gdy Rotmistrz wspomniał o pasącym się wieprzu. Van Holsting od razu przypomniał sobie stare porzekadło, że pies do pana podobny.
- Czy wy sobie z nas żarty robicie? - W końcu powiedział spokojnie podchodząc do Rotmistrza. - Myślisz capie, że po to się tutaj tłukłem, żeby teraz wysłuchiwać twoich wymówek? Wyglądasz mi na najważniejszego w obozie, a przynajmniej tak się obnosisz. Rusz więc ten tłusty zad i prowadź nas do tego swojego zwierzchnika nim cierpliwość stracę. - Nathaniel wypowiadał te słowa spokojnie, lecz w jego oczach widać było ogień. - Obżerasz się tu jak jakiś tucznik, nie wiecie Rotmistrzu, że obżarstwo to grzech? I jeszcze swego zwierzchnika przy agentach inkwizycji obrażacie. Czy to aby nie zazdrość przez Ciebie przemawia? A może wy jesteście sługą Chaosu? Któremu plugawemu bóstwu modły składasz? Mamy my się bliżej twojej osobie przyjrzeć? Inkwizycja znajdzie każde ziarno herezji. - Nathaniel położył jedną rękę na kuszy pistoletowej, a w drugą chwycił symbol Sigmara, który zwisał mu niespokojnie na piersi. - Ruszaj się więc nim zechcę przeszukać twoją kwaterę Rotmistrzu.
- No dobrze. Nie unoście się tak waszmość - dowódca roty zaczął się bronić z miną dziecka smaganego kijem. - Zaprowadzę Was do Barona. Tam czeka już na was Wielki Komtur Zakonu Kruka z Siegfriedhof.
Gretel przysłuchiwała się rozmowom mężczyzn ze zmrużonymi oczami, poznając przy tej okazji lepiej swoich towarzyszy. Zachowanie Rotmistrza mierziło ją, jednak zanim zdążyła się odezwać wtrącił się van Holsting. I to na tyle skutecznie, że Rotmistrz zaczął sensowniej rozmawiać.
Cóż Rotmistrzu - rzekła Gretel - oporządźcie się trochę żebyście większego wstydu regimentowi nie przynieśli i ruszajmy, bo czas to pieniądz. A ja ich trwonić nie zamierzam.
Bizon zniknął co prawda skuszony zapachem z obozowego kotła, ale mógł i tutaj na nią zaczekać. Pewnie i towarzystwo żołnierzy było mu w tej chwili milsze. Rotmistrz złapał za zielony płaszcz z charakterystycznym dla Stirlandu kościotrupem, zapiął pas z mieczem przy boku i włożył rękawice. Bez słowa ruszył w kierunku palisady, reagując jedynie pozdrawiającym skinieniem głowy na zaczepki wojska.
- Wybaczcie moje zachowanie - w drodze do wsi Rotmistrz zaczął się tłumaczyć z zachowania. - Baron von Wellmitz nie należy do osób, które dbają o dobro innych. To kanalia kryjąca się na szlacheckich dworach. Parę lat już minęło jak wyjechał do Waldenhof pozostawiając swoje ziemie bez zarządcy, a w tym czasie te tereny plądrują bandyci oraz inne plugastwa Sylvanii. Nie jest zadowolony z tego, że sytuacja zmusiła go do opuszczenia ciepłego leża w Waldenhof. Taki obrót sprawy przewidywała Święta Matka z klasztoru Shallyi i poprosiła o pomoc opactwo z Siegfriedhof. Baron Ulf von Bullenstark z ramienia Zakonu Kruka ma pilnować aby sytuacja nie wymknęła się z pod kontroli.
Podeszliście do bramy skąpanej w wieczornym mroku, którą oświetlają pochodnie niczym wejście do grobowca. Już na pierwszy rzut oka widzieliście ubóstwo Tempelhof, ale obraz z bliska przerósł wasze oczekiwania. Zabudowania przypominają bardziej rozpadające się lepianki niż solidne chaty ze strzelistymi dachami typowe dla Sylvanii.
Im dalej w głąb się przemieszczacie tym bardziej odczuwacie też smród. Fetor, którego pochodzenie ciężko opisać, gdyż na jego woń składa się z pewnością wszystko co was otacza. Gdzieniegdzie dostrzegacie wyłaniających się mieszkańców w obdartych, połatanych łachmanach. Ich twarze zmęczone i smutne ukazują prawdę o tej okolicy. Nie jedno oblicze skalane jest tutaj chorobą, a może nawet czymś więcej.