Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2015, 12:50   #104
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Dziewczyna milczała uparcie przez cały pobyt w komisariacie. Megan widziała, jak Maddie pociąga nosem i rozmazuje nerwowo resztki makijażu na żadne jednak z pytań ciotki nie odpowiadała jakby w ciągu jednak nocy straciła słuch. Gdy podpisały dokumenty i dokończyły formalności poszła za Megan do samochodu, gdzie w blaszanym zaciszu wypytała wreszcie o ojca. Gdy ciotka ją uspokoiła i ruszyły do domu Maddie odwróciła głowę do szyby i milczała dalej.
W domu Maddie usiadła na kanapie w salonie, przykryła się kocem pod samą brodę i kolejne spojrzenia ciotki zbyła zmęczonymi słowami:
- Powiem co i jak jak przyjedzie tata. Nie będę się powtarzała a on niedługo powinien dotrzeć ze szpitala.

***

Cienie porastających posesję Cravenów drzew położyły się gęstym całunem na Domu gdy zajechało pod niego nieznane dotąd auto. Zatrzymało się obok motoru Megan, po czym po chwili wyszło z niego dwóch mężczyzn. Pasażerem był nie kto inny jak Daniel. Od razu dojrzawszy rodzinnego cadillaca, ruszył w stronę budynku, zostawiając kierowcę za sobą. Kierowcę, którym był Bert. Ubrany po cywilnemu policjant, został przy samochodzie.

Meg zastał wychodzącą do niego w wejściu. Zatrzymali się na chwilę przed sobą patrząc sobie w oczy. Jakby szukając w nich czegoś wzajemnie.
Bez słowa minął ją i wszedł powoli do środka. Ostrożnie. Jakby nie chcąc hałasem czegoś zakłócić. Czegoś zepsuć… Od razu ją zobaczył. Na kanapie, pod kocem. Jak wtedy gdy zapraszała do domu koleżankę i razem oglądały horrory po nocy, by potem nie móc spać. Jego mała dziewczynka. Zzz… odarta. Skrzywdzona. Z podbitym okiem i spuchniętymi ustami…
Równie bez słowa jak w przypadku Megan, podszedł i po prostu usiadł w fotelu obok, oparłszy łokcie o kolana. Ze wzrokiem wbitym w jakiś niematerialny punkt w powietrzu.
Przełknął ślinę po chwili.
- Jak… - odkaszlnął. Głos miał łamiący się - jak się trzymasz?
Maddison wystrzeliła spod koca i rzuciła się ojcu w objęcia. Ściskała go długo i silnie, przyciskając policzek do jego piersi.
- Tato, tatusiu… - głos jej się łamał, popłynęły łzy. - Przepraszam cię… Tyle wstydu ci przyspożyłam… ale musiałam...
Szok wywołany przełamaniem bariery bliskości był pierwszy. Był instytnktowny. Daniel zdrętwiał czując mocny uchwyt w jaki złapała go córka. Z szeroko otwartymi oczami i ramionami uniesionymi lekko w górę jakby w obawie przed dotknięciem. Przed naruszeniem tego co tak bardzo zawiódł.
Kaszlnął próbując pozbyć się narastajacej dramatycznie szybko w gardle guli. Bezskutecznie. Pociągnał nosem czując gormadzącą się w oczach wilgoć.
- O Boże… Maddy. Ty przepraszasz mnie? Ty nie musisz nikogo przepraszać - coś pękło. Objął ją mocno. Przycisnął twarz do jej włosów. - Nie zrobiłaś niczego złego. A oni… żaden już Cię nie skrzywdzi.
Dziewczyna wpiła mocniej palce w sweter ojca, policzek wcisnęła jeszcze głębiej w jego pierś, jakby co najmniej chciała przebić się przez materiał, skórę, i żebra i schować się w jego wnętrzu, głęboko, i już nigdy stamtąd nie wyjść.
- To nie tak… Ja… młody Wolfhowl chciał pomóc… ja go prosiłam… On najlepiej zna swojego ojca. Mówi, że jak ten się dowie, że jego syn… jego własna krew zbrukała białą kobietę zaleje go wstyd… Pójdzie na nasze warunki... zrobi wszystko aby wycofać zarzuty… Odwoła inouki i wreszcie będziemy bezpieczni… Musiałam się zgodzić bo nie widziałam innego wyjścia… Przepraszam cię tato. Ten biedny chłopak podjął ryzyko że zniszczę mu życie, to się może już za nim zawsze ciągnąć, zostać w papierach czy coś… Ale to moja wina, moja decyzja… Wynagrodzę mu to później, tak sobie obiecałam, coś wymyślę... Pokazują mnie teraz palcami… oni wszyscy… A będą jeszcze bardziej… będą odwracać głowy i nazywać twoją córkę wstrętnym kłamcą… Ale nie szkodzi. Dość już trupów w rodzinie Cravenów… Kłamców jakoś zniesiemy, kolejnych śmierci chyba nie…Przepraszam… Przepraszam, że zadałam wam ból - tu zerknęła również na ciotkę. - Myśleliście, że spotkała mnie potworność… Nie spotkała… - podniosła oczy na Daniela, łzy ciekły z regularnością wypadających z niedokręconego kranu kropel. - To kłamstwo. Jestem oszustką. Ale on się przyznał… Dla mnie. To bardzo dobry człowiek. Musimy przycisnąć starego Wolfhowla póki wypłyną pierwsze wątpliwości… Niech odwoła demona w zamian za co ja wycofam zarzuty…
Megan wpatrywała się w siostrzenicę z absolutnym niedowierzaniem na twarzy. Wierzyła jej, choć jej opowieść wydawała się równie nierzeczywista i upiorna, jak rozpłynięcie się Arniego w kupę szlamu i wodorostów czy wsiąknięcie Jake’a w ścianę. A jednak tamte rzeczy działy się na jej oczach i wiedziała, że były prawdziwe tak samo jak to…
Pamiętała zimny wzrok i głuchy głos starego Wolfhowla. Nie wyglądał na zawstydzonego. W oczach kobiety nie wiadomo kiedy pojawiły się łzy. Podeszła do fotela, w którym Daniel tulił córkę i położyła dłoń na ramieniu Maddy. Chciała wyrazić swój podziw - ile nastolatek zdobyłoby się na taki czyn w obronie rodziny? Ale w głowie tłukła jej się niepewność - czy to miało sens? Czy młody Wolfhowl się nie pomylił w stosunku do ojca? Czy stary Indianin ma moc odwołania demona i czy to zrobi, czy zareaguje wręcz odwrotnie, skazując ich na zagładę?
Dlatego też ostatecznie nie powiedziała nic… zamiast tego uścisnęła lekko ramię dziewczyny i złapała wzrok Daniela.
- Jadę do Steve’a. Wy zostańcie tutaj… nigdzie się nie ruszajcie, dopóki nie wrócę. Proszę. - powiedziała z naciskiem, po czym zostawiła ich samych.

- Nie płacz Maddison - powiedział cicho gdy drzwi zatrzasnęły się za Megan - Nie płacz.
Starał się przelać w ton głosu tak dużo miłości ile jeszcze był z siebie w stanie wykrzesać. Naprawdę ukoić. Mimo tego, że i jemu łzy już ciekły po policzkach. Z wbitym w stłuczone okno wzrokiem tulił ją do siebie powtarzając tylko cicho - Nie płacz. Nikogo nie okłamałaś. On Ci to zrobił. Bez względu na intencje. Ani Twoje, ani jego.
Nie wierzył, że to co się wydarzyło mogło mieć jakikolwiek pozytywny wydźwięk. Nie wierzył w plan na jaki wpadła. Chciałby. Ale nie był w stanie. To był kamień milowy, który odebrał mu resztki…

- No właśnie nie! Nie zrobił - Maddy wyrwała się z jego objęć - My tylko skłamaliśmy, że tak było… Ja skłamałam. A on… dla mnie.

Te słowa podziałały jak nagłe szarpnięcie. Tak mocne, że Daniel zaniemówił i zastygł w bezruchu. Nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa. To szarpnięcie drobnych, acz jakże silnych dłoni wyrwało go gwałtownie z lepkości beznadziei w jaką się zapadał. Zaśmiał się przez łzy. Najpierw raz. Potem drugi. W końcu dając pełen upust radości przyciągnął ją mocno do siebie czując jak zachłystuje się wracającą weń nadzieją.
- Maddy, Ty głupolu. Czemu nie zadzwoniłaś i mi nie powiedziałaś??? Och nie ważne… Chodź. Pojedziemy z Megan po Stevena. Nikt z nas nie powinien zostawać sam ani na moment dłużej. Potem wszyscy razem złożymy wizytę Wolhowlowi. Oby ostatnią.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline