Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2015, 16:32   #106
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CRAVENOWIE

Razem z Danielem, odebranym ze szpitala z Macomb pojechali do Koekuk po Stevena.

Zbliżał się wieczór. Zachodzące słońce opromieniało zieleń świata. Cudownie podkreślało korony drzew mijanych po drodze. Złocistą łuną odbijało się w pobliskich jeziorach.

Prowadziła Megan, Daniel odpoczywał lekko ogłupiony zażytymi lekarstwami a Maddison słuchała muzyki. W końcu ujrzeli Missisipi i mostem o stalowych przęsłach przeprawili się na drugą stronę rzeki.

Odnalezienie szpitala nie było trudne, ale tam sprawy zaczęły się komplikować. Na miejscu okazało się, że przed tym, nim targnął się na swoje życie Steven w dzikim szale zniszczył zabytkowy obraz w muzeum, jeden ze starszych eksponatów pochodzących z końcówki XVII wieku. Hrabstwo już wniosło oskarżenie i zażądało odszkodowania. Obraz rzeczoznawcy wycenili na kwotę stu dwudziestu siedmiu tysięcy dolarów. Za taką cenę został zakupiony przez muzeum. Do tego doszły koszty hospitalizacji wykraczające poza standardowe ubezpieczenie, jakie posiadał młody Craven wycenione na kolejne dwadzieścia siedem tysięcy dolarów.

O tym wszytki poinformował rodzinę Stevena wyżelowany prawnik z modną fryzurą – przedstawiciel miasta.

Steven przebywał w szpitalu pod specjalnym nadzorem i opieką policjantów. Nie było mowy o opuszczeniu przez niego szpitala bez wpłacenia kaucji ustalonej na jedną czwartej kwoty zniszczonego obrazu – a więc blisko 32.000 dolarów! To była suma przekraczająca w tym momencie możliwości finansowe rodziny.

- Czy możemy go przynajmniej zobaczyć?

Owszem. Z tym nie było problemów, lecz widok nie należał do przyjemnych. Steven leżał w izolatce, której pilnował umundurowany policjant – jak jakiś bandzior. Nie spał, ale leki jakie dostał uniemożliwiły jakąkolwiek konwersację.
Cravenowie podjęli jedyną rozsądną decyzję – pojechali do Wolfhowla we trójkę.

Steven nawet nie zarejestrował tego, że odwiedziła go rodzina.


NATHAN

Hourtewane spojrzał an córkę spod zmrużonych oczu, jakby zastanawiał się, kim jest jej nowy towarzysz.

- Dzień dobry, tatko – dziewczyna powitała go jakby nigdy nic. – To Nathan. Mój przyjaciel. Jest artystą.

Słowo artysta pogłębiło jeszcze wyraz dezaprobaty na twarzy Hourtewane’a.

- Co u ciebie, Nicole.

A w więc Nicole! Przynajmniej Nathan dowiedział się jak miała na imię kobieta, z którą się przespał.

- Po staremu. Gdzie mama? Mam dla niej prezent.

- Gdzieś w lobby.

- Znów macie ciche dni.

Ojciec nie odpowiedział lecz spojrzała nią gniewnie.

- Na mnie czas, tatko.

Kiedy odchodzili czuł Nathan na plecach spojrzenie ojca dziewczyny.

- Ściśnij mnie za tyłek, a w nocy nie pożałujesz – szepnęła mu Nicole do ucha.

Posłuchał przypominając sobie ten wulkan seksu, którego erupcja na długo miała zostać mu w pamięci. Zresztą jej kształty pod cienką suknią były warte narażenia się na wściekły wzrok starego Hourtewane.

- Mrrr – zamruczała mu do ucha. – Potem pokażę ci, co potrafię zrobić samym językiem.

Nie wątpił, że pokaże.

Matka Nicole okazała się szczupłą, nieco „zrobioną” kobietą o farbowanych na platynowy blond włosach, całkiem w porządku figurze i przygaszonym spojrzeniu. Robiła wrażenie lekko nieobecnej.

- Jest na prozacu i pewnie czymś mocniejszym – szepnęła mu do ucha Nicole. – To cena za dzielenie domu z Hourtewanem.

Zrozumiał. Domyślał się jakim facetem jest ojciec Nicole i zaczynał kibicować jej w tej grze z rodzicem.

Nicole złożyła matce życzenia wręczając prezent a potem poprowadziła Nathana na parkiet. I chociaż nie tańczył zbyt dobrze tutaj jednak nie miało to znaczenia. Musiał przyznać, że dziewczyna fascynowała go chociaż jej bezpośredniość i temperament trochę go przerażał.


STEVEN

Steven odzyskał świadomość dopiero, gdy na zewnątrz zrobiło się ciemnawo i w szpitalu naturalne światło ustąpiło pola żarówkom. Zobaczył go od razu, gdy otworzył oczy.

Niewyraźny, wydłużony kształt stojący przy ścianie. Jak cień rzucany przez kogoś, kto musiał być nieprzeciętnie wysoki a przy tym przeraźliwe chudy. Kogoś kogo ręce przywodziły na myśl wąskie gałęzie a dłonie, zakrzywione konary drzewa zakończone szponami. Łeb istoty otaczała korona zrobiona z piór.

Steven zrozumiał, że widzi demona, który prześladował jego rodzinę. Demona, którego gniew zabił już tylu niewinnych ludzi.

Z ust chłopaka wyrwał się cichy bezwiedny jęk a wtedy cień znikł pozostawiając po sobie jednak przeraźliwe wrażenie obecności czegoś nieludzkiego, nienazwanego i złego. Aurę zimną jak pustka kosmosu.

Chłopak szybko zorientował się, że leży przypięty do łóżka, podłączony do medycznej aparatury, która odprowadzała z niego jedne i doprowadzała inne płyny.

CRAVENOWIE

Do fermy Wolfhowlów dojechali tuż przed zmrokiem. Zmuszeni byli znów zatrzymać się przed opuszczonym szlabanem. Z daleka słyszeli ujadanie psów i widzieli światła palące się w domostwie Wolfhowla.

Nie czekali długo. Jeden z synów Wolfhowla pojawił się w asyście jednego z psów. Miał ze sobą myśliwską strzelbę, która odrobinę przerażała swoim widokiem. Lecz Indianin po prostu zdjął kłódkę i pozwolił im pojechać za nim, aż pod domostwo.

Przed domem oczekiwał na nich sam Geronimo. Ubrany w coś, co przypominało pałatką, a co okazało się indiańskim, szerokim pledem.
Indianin poczekał, aż opuszczą samochód. Jego ciemne oczy zdawały się lśnić lekko w zapadających ciemnościach, jak ślepia jakiegoś drapieżnika. Było coś nieludzkiego i złowieszczego w tym milczącym, ponurym Indianinie. Jakby skrywał w duszy coś strasznego.

- Nie jesteście wszyscy. Potrzebuję was wszystkich, których Innuaki naznaczył swoim gniewem.

Słowa opuszczały jego usta wolno. Twarz pozostawał skupiona i złowroga. A oczy, te przerażające wilcze oczy, nie odrywały się nawet przez chwilę od Maddison.

NATHAN

Impreza była dość nudna i sztywna. I tylko alkohol, dobre jedzenie i towarzystwo Nicole Hourtewane jakoś urozmaicały czas Nathanowi.
Minuty wlokły się w straszliwym, geriatrycznym tempie.

- Też się nudzisz? – szept Nicole tuż przy uchu rozpłynął się po ciele Nathana przyjemnym mrowieniem, które skupiło się w jednej części ciała.

Dziewczyna miała w sobie coś, co działało na niego jak afrodyzjak. Była ucieczką przed koszmarem, jakiego niedawno doświadczył w domu Cravenów.

- Możemy pojechać do ciebie lub do mnie – szeptała dalej. – Spełnię to, co ci obiecałam. Zrobisz ze mną co zechcesz, a potem ja zrobię ci to, na co mam ochotę…

Wyobraźnia Nathana pracowała. Woń perfum dziewczyny pomagała mu w tym bardzo, bardzo mocno.

- Albo po co czekać… - Nicole wyraźnie też miała ochotna coś bardziej ekscytującego niż urodziny podstarzałej matki. – Możemy pójść do toalety. Razem…

Kusiła, jak sam diabeł.

- To co, jedziemy stąd czy lecimy zrobić to szybko w kiblu. Długo nie wytrzymam bez twojego kutasa w sobie.

Ten wulgaryzm był nie na miejscu, lecz dziwnie do niej pasował.


STEVEN

Unieruchomiony Steven poczuł, że ktoś przysiadł na jego łóżku. I mimo, że nikogo nie widział, wyraźnie czuł ciężar czyjegoś ciała. Czyjąś obecność…
Zza oknem przejechał jakiś samochód. Przez chwilę światło reflektorów wyłoniło z półmroku znajomy, drobny kształt. Indiańska dziewczynka zgwałcona i zamordowana przez ludzi Hourtewane przed wiekami.

Kiedy o niej pomyślał od razu poczuł zapach spalenizny, wilgoci i … krwi.
Za oknem zawyła syrena. Jakaś karetka ruszyły w wyścig ze śmiercią.

I wtedy Steven ujrzał dwa kolejne kształty. Stojące pod ścianą, znajome postaci. Milczące i wpatrzone w niego z wyrzutem. Arnold i Jake. Dziadek i brat. Ten pierwszy miał twarz taką, jak przed śmiercią… Ten drugi jednak…

Steven wzdrygnął się… Twarz brata wyglądała jak niedopasowana maska – napuchnięta i zwisająca luźno skóra barwy zepsutego mięcha.

Ściana za nimi nagle zaczęła falować, pulsować. Obaj jego zmarli bliscy zawirowali, niczym plama atramentu wpuszczona do wirującej z wolna wody. Zmienili w ciemne plamy, które uformowały się w kształt czarnego kruka.
Przez chwilę na szpitalnej ścianie Steven ujrzał wielki malunek, który jednak znikł po kilku uderzeniach serca.

Pokój w szpitalu znów był pusty … ale … tak… w jakiś niepojęty sposób puściły trzymające ręce i nogi chłopaka pasy.
 
Armiel jest offline