Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2015, 23:08   #3
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Przeciwnicy naciągali ze wszystkich stron. Wściekle ryczący orkowie swą szarżą wzbijali tumany kurzu, za nic - zdawać by się mogło - mając zmierzające w ich stronę pociski, zarówno naturalne jak i magiczne. Paru zielonoskórych obdarzyło je uwagą o wiele za późno, gdy wykrwawiali się piach lub zdobili okolicę rozerwanymi ciałami. Edric Norrey, syn kowala, obserwował tracące na liczebności zastępy orków, spokojnie wyczekując ich przybycia, ramię w ramię ze swoimi towarzyszami broni. Kolejne pociski zaśpiewały w powietrzu, a zaraz po nich doszło do zderzenia wojowników. Edric potęzny cios topora przyjął na tarczę, z zaciśniętymi zębami wyprowadzając kontratak. Długi miecz przebił skórę i mięśnie jednakowo, siejąc spustoszenie wśród wnętrzności.

Edric nie miał czasu sobie gratulować, poległego zielonoskórego zastąpili jego towarzysze. Natarli na chłopaka jednocześnie, zmuszając go do cofnięcia się. Wojownik nie zamierzał jednak ustąpić i odgonił się od natrętów szerokim cięciem, które wyrwało z jednego z nich smugę czerwieni. Nie zwalniał i kolejny cios rozpłatał przeciwnika od ramienia po biodro. Edric natarł na tego drugiego, unosząc wysoko tarczę i wjeżdżając w niego niczym rozpędzony dyliżans. Rozpłaszczony na ziemi ork, zamroczony bliskim spotkaniem, nie stanowił wyzwania. Tyle że po nim nadszedł kolejny, i kolejny, i kolejny... Walka, zdawać się mogło, trwała wieczność. Smugi czerwieni, świst broni, krzyki i ryki, smród śmierci. Spokój nadszedł dopiero ze zmierzchem.

Kryjący się w swych chatach wieśniacy nie kryli radości z rozwiązania ich problemów. Edric i jego towarzysze byli dla nich bohaterami, którzy przynieśli pokój i dobrobyt. Było zupełnie jak w jednej z historii starego Jensa, wędrownego bajarza, których tak uwielbiali słuchać w Orilonie. Edric jednak nie myślał o tym. Nie teraz, gdy piękna Gryzelda była tak blisko i wzdychała jego imię.

- Edric...

* * *

- Edric, do ciężkiej cholery!

Chłopak poderwał się zamroczony, na wpół dalej w krainie snów. Zydel zaplątał się mu gdzieś pod nogami i poleciał do tyłu, desperacko łapiąc się stołu w nadziei pozostania we względnym pionie. Nadzieja okazała się być płonna, bowiem Edric rąbnął o podłogę razem z meblem, którego zawartość - w postaci podków, łańcuchów i innych artykułów żelaznych - przykryła go niemalże w całości. Odpędzając sen i mroczki przed oczami, młokos ujrzał nad sobą twarz ojca.

- Edric - stary Norrey powoli nabierał purpurowego koloru - jeśli jeszcze raz zaśniesz podczas roboty, pożałujesz. Tak cię złoję, że nie usiądziesz na tyłek przez następny dekadzień, rozumiemy się? Bierz się za sprzątanie.

Edric jęknął jedynie w odpowiedzi, gramoląc się spod metalowej pierzyny. „Tylko sen,” przeszło mu przez myśl, „to był tylko sen.”

Gdzieś głębiej jednak, rozbrzmiała odpowiedź - „sny się spełniają.”

* * *

Miecz przeciął powietrze ze świstem, uderzając w oponenta. Edric po wyprowadzonym ciosie postąpił w bok, uchylając się przed ciosem i uderzył szybkim sztychem pod żebra. Następne uderzenie było szerokie, defensywne, nastawione na odpędzenie wroga. Norrey nie zwalniał, odskakując w bok i uderzając mocno, ze skręconych bioder. Wróg był martwy, ale większość worków wypełnionych słomą taka była.

Młody syn kowala właściwie nie poznał jeszcze smaku prawdziwej walki, nie licząc sparingów ze słomianymi manekinami i starć na kije z dzieciarnią parę lat wstecz. Orilon był wioską spokojną i brakowało tutaj okazji do wojaczki, ale to nie zatrzymywało Edrica. Odkąd tylko wykuł swój długi miecz - spełniając równocześnie jedno z marzeń - dzień w dzień samodoskonalił się w posługiwaniu się orężem. Obok pomocy ojcu w kuźni i gospodarstwie, był to kolejny stały punkt jego dnia.

Edric zadatki na wojownika miał doskonałe - wysoki na niemalże sześć i pół stopy, z mięśniami wyrobionymi dniami i latami przez wykuwanie wszelkiej maści żelastwa. Gdyby nie obsesja na punkcie przygód i upór, pewnie zostałby wspaniałym kowalem. Ale! Ku utrapieniu ojca i niezliczonych zastępów przodków-kowali, pod blond czupryną kryły się ambicje zgoła inne.

Edric, całe szczęście, nie był osamotniony w swym zamiarach.

* * *

Młody Norrey był bardzo zadowolony. Nie tylko dlatego, że wychylił już ze trzy kufle piwa i zaczynało mu być przyjemnie, ale dlatego, że w końcu pojawiła się okazja. Okazja wręcz idealna, którą żal byłoby przepuścić. Edric spodziewał się, że zlecenia na tablicy ogłoszeń będą takie jak dotąd - od szukania zagubionych rzeczy po ściąganie kotów z drzew - a tutaj takie zaskoczenie!

- Warto by wywiedzieć się, kiedy wyrusza ta karawana - zaproponował, kiedy tylko wrócili do stołu. - Szkoda byłoby przepuścić taką okazję, ganiając za innymi zleceniami.
- Karawana pewnie wyjeżdża zaraz, kto w tym wygwizdowie chciałby wiecznie siedzieć. Załadują co mają i ruszą dalej, chyba że im się wóz zepsuł. Te wykopaliska mi się podobają. Zwłaszcza jeśli by karawana szła przez ten most trola. - Wymruczał Gnorst, który imię jak i aparycję miał bliżej zbliżoną gnomiej, niż człowieczej, a człowiekiem był jednak.
- Masz rację Jorebha! Musimy stąd wyjechać jak najszybciej - krzyknął Colin Garlan, który siedział cały czas przy pierwszym kuflu piwa, gdy jego towarzysze kończyli już któreś z rzędu. Słabą miał głowę, więc wolał za dużo nie pić.
- Karawana to bardzo dobry pomysł, a poza tym, jeżeli rzeczywiście uda się nam dotrzeć do Beregostu, to tam dopiero czeka nas życie - westchnął z rozmarzeniem Colin. - Tylko nie bierzmy tej roboty z podziemiami, nienawidzę takich ciemnych i ciasnych miejsc - aż wziął głębszy łyk piwa.
- Nie godzi się tak - cichym głosem wtrącił Lilius - uciekać od razu, jak tu sąsiedzi o pomoc proszą. Szukanie złodzieja to godne zajęcie, nawet jeżeli nie przyniesie rozgłosu. Ale troll nie jest byle czym. Uciążliwy jest dla tutejszych włościan. Godzi się go przepędzić Bogom na chwałę i ludziom ku radości. Dobry uczynek zrobić dla tych, wśród których się chowaliśmy.
Lilius poczekał chwilkę i dodał - ale nie chciałbym z nim walczyć. To zbyt niebezpieczne. Nie jesteśmy głupi, na pewno go przechytrzymy lub przegonimy!

Młody kapłan powiedział to z przesadnym optymizmem i entuzjazmem, głos z cichego nagle zrobił mu się głośniejszy i śmiały. Potem jednak półelf opadł z powrotem na krzesło zawstydzony, zaś na kolana wspięła mu się jego jaszczurka Gałązka, najwyraźniej domagając się pieszczot. I dżdżownic, które uwielbiała, choć wolała jak zdobywał je jej właściciel.

- Oj bo akurat my robimy zawsze to, co się godzi. Naprawdę chcesz jeszcze zostawać w tym zapomnianym przez bógów miejscu? Pomyśl o przygodzie z karawaną, a nie o jakimś łapaniu złodzieja - Colin uśmiechnął się szeroko do Liliusa.
- A troll? - spytał kapłan z nadzieją wiszącą w powietrzu - dobrze byłoby zrobić coś, aby nas dobrze pamiętano. Ja i tak muszę odejść, ta wieś ma już kapłana więc ja muszę iść nieść słowo i czyn w świat.
- Hmmmmm - Colin zamyślił się i podrapał się po głowie. - Trochę strach tak od razu biec na trolla. Może jednak skupimy się na tej karawanie? - Garlanowi niekoniecznie podobał się plan atakowania jakiegoś nieznanego stwora.
- Przechytrzylibyśmy go - cicho powiedział Lilius, po czym nieśmiało dodał - mam nawet pomysł…
Colin westchnął głośno.
- Sam już nie wiem. A co wy o tym wszystkim myślicie? Musimy w końcu coś zadecydować. Chcę wyruszyć jak najszybciej, niezależnie w jakim kierunku - popatrzył po swoich towarzyszach i wziął kilka łyków piwa, które powoli zaczynało już tracić bąbelki.
- Powinniśmy skupić się na karawanie - oznajmił Edric. - W końcu to był nasz plan, wyrwać się z Orilonu i ruszyć na szlak. Mamy przed sobą idealną okazję! - chłopak walnął pięścią w stół dla emfazy. - Mus nam dowiedzieć się, kiedy karawana wyrusza i jeśli czas pozwoli, zająć się tymi innymi problemami. Lilius ma rację, nie powinniśmy zostawiać naszych krewniaków samym sobie.
- Myślę tak samo - szepnęła Liska nie wdając się w dyskusję.

 
Aro jest offline