Gunther starał się nie myśleć o tym, co się wydarzyło. Dręczyło go sumienie, że od tak rzucają to wszystko i udają się w bezpieczne miejsce. Co jednak mogli, przeciwko hrabiemu i takim potworom, jak ten demon? Ruszali dużą grupą, wracają we trzech, mając świadomość, że mieli szczęście. To było ponad siły, a u Kuntza świadomość porażki walczyła o lepsze z tym, że przecież konieczne było, aby ktoś więcej usłyszał o tym co się wydarzyło. Gdyby oni zginęli, wróg mógłby działać swobodnie i osiągnąć swój cel.
Z nieustających, powtarzających się myśli wyrwał go głos Oswalda, na który przytaknął głową. Nie było już co wracać, droga prowadziła do przodu.
- Powiedziałbym prawdę, uważając tylko z gadaniem o tym hrabim. Że był rytuał, co nagonił mutanty i jakieś paskudne demony, że to wszystko w starej kopalni i ten człowiek, cośmy go ledwo żywego znaleźli, wspominał o tym kto mu to zrobił. O dalszym pościgu, rozbiciu części mutantów, a potem powrocie po dwudniowym czekaniu przy kopalni. Nie wiem czy możemy dodać do tego coś więcej. Musi w to uwierzyć ktoś znaczący, najlepiej ten co ma dostęp do czarodziejów.
Nawet w ustach Gunthera, kiedy to wypowiadał, całość brzmiała raczej naiwnie niż strasznie. Ale przecież wszystko można było przedstawić na wiele sposobów, a to był tylko zarys. |