Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2015, 01:37   #2
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG: Królestwo ambicji



Królestwo ambicji
PROLOG



Noce w Portsmouth były długie i dość zimne, jednakże o śniegu w tym roku nie było nawet co marzyć. Temperatura była bliska zeru, ale nie przekraczała tej granicy, a jedyne opady przynosiły uciążliwy, na wpół zamarznięty deszcz. Wedle prognoz pogody, tym właśnie powinien przywitać mieszkańców tego miasta Nowy Rok.

Sam Nowy Rok był widoczny na każdym kroku, wraz z pozostawionymi za witrynami sklepowymi ozdobami bożonarodzeniowymi. Śmiertelni, jak zwykle w pośpiechu, przygotowywali się do nadejścia tego dnia w roku, w którym krew znacznej większości naznaczona będzie smakiem alkoholu… i innych używek; w którym nocne niebo rozbłyśnie fajerwerkami i będzie trzeba uważać na rzucających wszędzie petardy, niepomnych na ryzyko jakie poprzez nieuwagę mogą stanowić dla innych… a w tym i dla siebie.

Już następnej nocy szaleństwo ogarnie ulice Portsmouth, wielkie obliczanie, wielkie nadzieje i milion postanowień, które mało kto ma zamiar spełnić, a jeszcze mniejszej grupie się to faktycznie uda.

A swoje szaleństwo będę mieli też ci, których czas pośród żywych dobiegł końca, a rozpoczęło się nowe istnienie; tyle że to szaleństwo będzie miało inną naturę.


Ian Stilwell, Brook Godfrey



[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/30/Newport_St_James'_Street_at_night.JPG[/media]


Brook by poirytowany, a ten stan nie wróżył niczego dobrego dla Brujaha. Jak ten sprzedawca śmiał w ogóle tak postąpić? Wyrzucić go ze sklepu na jakiej podstawie? Czy wyglądał źle? Czy może miał niemiły dla ucha tego człowieka akcent? Kiedy zapytał dlaczego, po prostu dlaczego, mężczyzna nie chce mu sprzedać alkoholu ten się wymigiwał, wił w swoich zeznaniach jak piskorz, aż w końcu stwierdził, że musi już zamknąć sklep i prawie na siłę wypchnął wampira ze sklepu bez jego ulubionego Whiskey - czegoś, co na całe szczęście i po śmierci pozostało mu dane.

To by jeszcze wytrzymał, gdyby wcześniej nie nie usłyszane, kiedy odchodził już, słowa sprzedawcy:

- Cholerni chuligani, za grosz szacunku, za grosz...

Chuligani.... On mu już pokaże chuligana. Zadarł z niewłaściwą osobą.

Wracając z domu z dwoma kolorowymi sprayami wiedział, że przynajmniej to da mu tyle satysfakcji, aby upuścić trochę własnej irytacji.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Noce Iana toczyły się bardzo leniwie, zupełnie jakby czas oblepiło coś gęstego i niekoniecznie ładnego… zupełnie jak i ostatnie wydarzenia w jego życiu po życiu, które okazało się być skrzywionym obrazem, w którym żyły demony.

Wszystko na próżno!

"Patrolowanie" nocami swojego rewiru, jak nazywał kilka przecznic od swojego nowego domu przy Brougham niedaleko Uniwersytetu Portsmouth, pozwalało mu oczyścić myśli i zebrać je do działania, aby móc w myślach analizować powiązania z pozostawionej w mieszkaniu korkowej tablicy. Było to idealne ćwiczenie umysłowe, jak i przydatna aktywność. Musiał wszak zrozumieć…

Syczący dźwięk rozległ się na ulicy, którą właśnie Ian zmierzał, aby powrócić do swojego domu; dźwięk, który rozpozna wszędzie - dźwięk sprayu. Wampir westchnął cicho. Czas leci do przodu, a ludzie się nie zmieniają i nigdy nie zmienią…

Wyszedł kawałek dalej, aby zobaczyć mężczyznę stojącego tyłem do niego, mającego na sobie skórzany trencz i jeansowe spodnie. Z tej perspektywy Ian mógł określić jedynie, że człowiek ma krótkie, ciemne włosy, oraz dość odstające uszy, które najpewniej zapewniły mu jakiś przydomek wśród swoich, z jakąkolwiek on grupką młodych-gniewnych nie zadawał się. W ręku trzymał spray, którym znaczył szybę sklepu monopolowego nieoględnymi określaniami skierowanymi najpewniej do sprzedawcy.

Akt wandalizmu… Życie po śmierci czy przed nim - niektóre sprawy pozostają takie same.

Do tej pory delikatnie spadający deszcz zaczął wzmagać na sile.



Soledad Ruiz



[media]http://www.public-domain-photos.com/free-stock-photos-4-big/objects/wall-lamp-light.jpg[/media]


- Zbliża się Nowy Rok.

Soledad w pierwszym momencie nie zarejestrowała stwierdzenia Samuela pochłonięta własnymi myślami, które były ostatnio nieustannie zajęte. W końcu jednak, gdy Gangrel powtórzył zdanie trochę nieobecnym wzrokiem spojrzała na niego próbując zrozumieć co miał na myśli.

Samuel faktycznie załatwił jej miejsce, w którym mogła się skryć przed światłem słonecznym i nie tylko; miejsce, które może nie mogła nazywać swoim, ale było najbliżej tego określenia. Nie mogła także zbytnio narzekać na warunki, chociaż mieszkanie z dala od centrum do luksusów nie należało… ale może i tak było lepiej? Posiadało jednak wszystko, co do nie-życia było konieczne, a co najważniejsze - względne bezpieczeństwo, czyli to, co dla Soldedad jawiło się najważniejszą zaletą.

Ale chyba najistotniejsze było, że miała po swojej stronie Samuela.

Ciężko jej było określić powód takiego odczucia, ale czuła się lepiej w jego obecności - pewnie dlatego, że miała dość duże przekonanie, iż ten Gangrel nie pozwoli zrobić jej krzywdy… a przynajmniej miała taką szczerą nadzieję.

- Zbliża się Nowy Rok.- powtórzył Samuel, który przyszedł odwiedzić wampirzycę w jej skromnym mieszkanku - Powinnaś się zająć dopełnieniem Tradycji.

Soledad wiedziała o czym mówi Samuel. Tradycja Gościnności… Przybyła do nowej Domeny, więc jej obowiązkiem było przedstawić się rządzącemu nią, czego jeszcze nie zrobiła. Nie skontaktowała się nawet z Szeryfem w tej sprawie, a i sama była niepewna, co do Księcia. Niemniej musiało stać się zadość prawom, a ona o tym wiedziała najlepiej. Wolałaby uniknąć tego przykrego obowiązku, ale miała wrażenie, że nie skończy się tylko na spotkaniu z Szeryfem…

- Kiedy masz zamiar spotkać się z Księciem? - Gangrel zapytał wprost, ale widać było, że coś chodzi mu po głowie.

Za oknem bębnił wzmagający się deszcz o parapet.



Alice McGee

[media]http://galerialu.pl/_var/gfx/6f8e6ffa202c684eb7f7c9f5654b9f55_35177.jpg[/media]

Minęło wciąż niewiele czasu, bo ledwie miesiąc, jak w pośpiechu postawił nogę w Portsmouth wraz z Lisą i Chrisem. Na razie nie udało się tamtej dwójce załatwić tymczasowe schronienie. Wynajęli niewielki domek na obrzeżach centrum, w którym szybko się zadomowili. Początkowo McGee nie wiedział nawet czy zaraz nie będą musieli się znowu przenosić, ale najwyraźniej takiej potrzeby nie było… w tym momencie. To ciągnęło jednak za sobą pewne wymogi.

Tradycja.

Nie wiedział co sądzić o zbliżającym się, choć wciąż nieustalonym z nikim, spotkaniu z Księciem Portsmouth. Prawdę mówiąc większość czasu trzymał się wraz ze swoimi ghulami na uboczu, woląc nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, ale w końcu będzie musiał się ujawnić. Nie chciał też, aby jego zwlekanie związane raczej z niepewnością pozostania tutaj, zostało źle odebrane, bo to pociągnęłoby za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Nie, nie mógł do tego dopuścić.

Musiał zebrać się w sobie.

Nadchodzi.

Znajdował się poza domem, sam, kiedy usłyszał wyszeptane ostrzeżenie. Alice nie wiedział co nadchodzi i czemu, ale zwykł jej ufać. Szczególnie jej. Niemniej to nie była pora na nadchodzenie kogokolwiek. Alice szybko posadził i oparł o ścianę chłopaka, który miał pecha wpaść nocą na głodnego wampira. Młody zaczepił go o papierosa, ale na pewno nie sądził, że tak się zakończy jego nagabywanie nieznajomych. Obudzi się trochę obolały po spędzeniu nocy na ulicy, ale nic mu nie będzie. Nawet ułożył go w wejściu do klatki schodowej pobliskiej kamienicy, aby biedaczek nie przemókł na wzmagającym się deszczu. Wystarczy tylko odejść w swoją stronę…

...nie zdążył.

Przy wyjściu z uliczki, do której Alice zmierzał stał około dwudziestokilkuletni mężczyzna o obliczu, które skojarzyło się McGee z drapieżnym kotem… a może to te zielone oczy takie czyniły wrażenie?

- Szukaliśmy cię. - odezwał się nieznajomy i przechylił głowę obserwując Alice'a tym świdrującym wejrzeniem zielonych oczu… albo raczej... ślepi?



Mohini Patel


[media]http://www.scenoplus.com/revel/img/salles/flirt/flirt-1.jpg[/media]


Naiwnych się nie sieje. Jakimś sposobem oni się rodzą.

Mohini patrzyła z nutą samozadowolenia na kasztanowłosego mężczyznę, którego właśnie ograła w karty ze wszystkiego, co akurat zabrał ze sobą z domu. Z tego, co dowiedziała się jeszcze przed felerną dla swego przeciwnika grą, nazywał się James i chciał spędzić zwycięsko koniec roku, a miał jakieś nadprzyrodzone przeczucie, że tak się właśnie stanie. Z drugiej strony inni partycypanci gry w pokera, jeżeli mieli podobne przeczucie również się oszukali, ale kto mógł wiedzieć, że trafili na taką osobę, jaką była Ravnoska?

Nie wszyscy jednak przyjmują porażki z godnością.

- Zadowolona jesteś z siebie? - warknął James, kiedy zastąpił jej drogę do wyjścia z kasyna - Nie zarobiłaś wystarczająco, to musiałaś się jeszcze na mnie pożywić, żmijo?

Kategorycznie nie wszyscy, a i określenie było ironiczne w swej prostocie.

- Chyba wystarczy tego. - za dwójką rozległ się trochę poirytowany głos innego mężczyzny - Przegrałeś, pogódź się z tym i nie męcz już pani.

Kiedy Ravnoska odwróciła się zobaczyła wysokiego bruneta o przyjemnym spojrzeniu piwnych oczu wpatrującego się w Jamesa z nutą irytacji. Mohini zmarszczyła brwi. Kim on był? Z tego, co go zdołała zapamiętać podczas gry, wraz z kilkoma gapiami przyglądał się całej rozgrywce, a kobieta miała dziwne odczucie, że szczególnie przyglądał się jej. Podziwiał jej kunszt w grze w pokera czy może po prostu wpadła mu w oko?

-Panu więc już podziękujemy. - dodał nieznajomy.

James wyglądał jakby miał zamiar się jeszcze kłócić, ale po dłuższym namyśle i kalkulacji swego czasu poniechał ten próżny trud. Wzburzony machnął ręką i mruknąwszy mało przyjemne określenie w skierowane w stronę Mohini i tego, który zdecydował się stanąć w jej obronie, pokonany oraz pozbawiony pieniędzy opuścił kasyno.

- Zawsze się tacy znajdą i to nie jedni, jak sądzę. - odezwał się na oko trzydziestoletni mężczyzna - Rozpadało się, może panią gdzieś podwieźć? - zapytał, po czym dodał ciszej - Nazywam się Connor Crawford i sądzę, że powinniśmy porozmawiać.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline