Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2015, 17:22   #110
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Daniel, Megan, Maddison

Na “powitanie” wyszedł im stary Wolfhowl, we wzorzystej płachcie upodabniającej go do indianskiego szamana.

- Nie jesteście wszyscy. Potrzebuję was wszystkich, których Innuaki naznaczył swoim gniewem.

Od razu przeszedł do rzeczy, wiele to upradzczało. Wolfhowl domyślił się po co tu są i jaką “transakcję” wymienną chcieli zaproponować. Oszczędzało to wiele słów, nerwów i emocji, tym bardziej, że nerwowość i spiętość Maddison były i bez tego aż nazbyt widoczne. Unikała wzroku starego Indianina, który przewiercał ją i jednocześnie zalewał pogardą i wściekłością. Schowała się bezwiednie za plecami ojca, spuściła nisko głowę pozwalając by jasne włosy zasłoniły twarz szczelną kurtyną.

- Na razie ściągnij to z naszej trójki. Mój brat przyjedzie później.

- To tak nie działa - wbił w nią wzrok. - Muszę mieć wszystkich. Inaczej nic z tego. Wszystkich, nie tylko waszą rodzinę. Wszystkich, których nazanczył Inuaki poprzez chociażby to, że chcieli wam pomóc.

Twarz Geronimo była niczym wykuta w spiżu maska.

- Macie czas do północy. Potem szanse maleją. I jeszcze jedno. Muszę mieć na piśmie, że mój syn nie zgwałcił ... nikogo. On nie jest potworem.

Nie musieli za bardzo zastanawiać się nad słowami Indianina. Widzieli to w jego oczach. On był potworem. Mściwym, nienawistnym i wyrachowanym.

- Podczas rytuału mogą wydarzyć się różne rzeczy. Różne straszne rzeczy. Ktoś może nie przeżyć. Kogoś Innuaki może zwyczajnie rozerwać na strzępy. Porwać ze sobą do Świata Duchów, na zawsze. Ktoś może postradać zmysły. Chcę też oświadczenia, że nie wymuszałem na was niczego. Jesteśćie kłamliwymi, bladymi twarzami. Szczególnie ty, mała squaw, i dobrze o tym wiecie. Ja pomogę wam odegnać Innuaki a w zamian nic mi nie dacie i mój syn trafi do degeneratów w więzieniu jako gwałciciel dziecka. Na to nie pozwolę. Rozumiecie?

Widać było, że nie ustąpi ani na krok. Przynajmniej w tym momencie.

- Szykuj swoje hokus pokus - Maddison łypnęła na starszego mężczyznę lustrzanym pełnym pogardy i potępienia wzrokiem. - O północy wrócimy z pozostałymi. I lepiej żeby nikt z naszych nie zginął. Ani nie postradał zmysłów. Przyłóż się albo twój syn odpokutuje z nawiązką wasze wspólne grzechy.

Spojrzał na nią zimnym wzrokiem ale nic nie odpowiedział.

Megan z podziwem wpatrywała się w siostrzenicę. Dziewczyna rozmawiała ze starym Wolfhowlem zupełnie bez strachu, który - jak podpowiadała kobiecie racjonalna część jej umysłu, byłby bardzo na miejscu. Oni igrali z siłami, których nie rozumieli a ten Indianin, sprawca ich tragedii, panował nad nimi. Przynajmniej do pewnego stopnia, który musiał okazać się wystarczający. Z trudem wypędziła z głowy wspomnienie jej spotkania ze starym, który zaczepił ją pod komisariatem.


- Do zobaczenia - Maddie skinęła Indianinowi i chwyciwszy pod ręce ciotkę i ojca poprowadziła z powrotem do samochodu. - A wam, co? Kruki wydziubały języki? Zeby nastolatce zostawiać całe gadanie…

Pokręciła głową ale zrzuciła w myślach wszystko na karb stresu. Zarówno ojciec i ciotka mieli prawo być skołowani, sama nie do końca pojmowała jak daje radę to ogarniać.

- Trzeba wyciągnąc Steva ze szpitala. I skontaktować się jak najszybciej z panem Westonem i panią Perrineau.

Megan mimowolnie zacisnęła pięści. Odetchnęła głęboko, uspokajając się i wymieniła spojrzenia z Danielem. Był jeszcze lekko skołowany, ale dostrzegła determinację w jego oczach. Skinęła głową i odpaliła silnik.

- Dan, zadzwoń do Nathana. Niech ściągnie April i przyjedzie do nas, najszybciej jak się da. - pospiesznie opuściła niegościnne progi posesji Wolfhowlów, kierując się do szpitala w Koekuk. Nie miała pojęcia, jakim cudem mają zabrać stamtąd chłopaka, ale nie mieli innego wyjścia. Ich życia wisiały na bardzo cienkim włosku.

- Madd, przygotuj oświadczenie dla tego skurwiela. Notes i długopis jest w schowku, jakbyś nic nie miała.

Daniel nie odezwał się ani wtedy gdy odwiedzili podłączonego do aparatury i pilnowanego jak w więzieniu Stevena, ani teraz gdy dojechali do Wolfhowla - człowieka, który sprowadził Inuakiego. I sam nie wiedział właściwie czemu. Cieszył się. Jakąś wariacką radością, że jego dzieci są całe i zdrowe. Na siłę zagłuszał resztę ponurych faktów. Jak te, że Steven jest nieprzytomny i oskarżony o wandalizm. I że najgorszy człowiek na świecie nienawidzi jego córki gdyż wzięła na siebie ciężar uratowania jego rodziny. Nienawidzi i gotów jest skrzywdzić. Widział to w tym indianinie. Ale pomijał. Celowo. Ramieniem otoczył córkę, która skryła się za jego plecami i uśmiechnął się uprzejmie do tego okropnego człowieka, który odpowiadał za koszmar jego rodziny. Po co im to było? Po co? On się martwił o swojego syna, Daniel o swoje dzieci… Nie można o tym wszystkim po prostu zapomnieć?



Zamrugał oczami słysząc swoje imie w ustach Megan. Po czym nieco biernie sięgnął po telefon i wybrał numer do pana Westona. W poczcie głosowej łowcy duchów powtórzył to co powiedziały mu dziewczyny po czym rozłączył się i usiadł pod drzewem wpatrując się z dumą w swoją zaradną córkę, która pracowicie pisała coś w notesie… Telefon zadzwonił… Wyciągnął… Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- To Steven - powiedział do Mads, która uniosła na niego spojrzenie znad oświadczenia. I coś w jej spojrzeniu tym razem podziałało na niego inaczej. Przeraziło go. To był obraz człowieka, którego widziała. Załosna skorupa mężczyzny.

- To Steven... - powtórzył a głos mu zadrżał. Boże. Odbijało mu. Odbijało...

Wstał szybko i odwróciwszy się odebrał połączenie.
- Steve? To Ty? Gdzie jesteś?

- Tak, to ja - wzruszenie trochę go przytkało. - Wyszedłem ze szpitala. Jadę do - przełknął ślinę. - do domu tato. Wszystko u was w porządku?

****

Planowanie nigdy nie było jej mocną stroną, zawsze miała od tego ludzi. Chociaż co tu można było zaplanować? Steven był w szpitalu pilnowany jak przestępca… którym właściwie zdążył zostać. Choć Bóg jeden tylko wiedział, dlaczego. Mogli albo wpłacić kaucję, na którą nie mieli pieniędzy, albo odbć go siłą… a wtedy w komplecie wylądują w więzieniu. Przecież nie zdołają nikomu wytłumaczyć, że to jest sprawa życia i śmierci i że muszą, MUSZĄ go zabrać.

Jadąc z prędkością graniczącą z brawurą, pozwalała myślom wirować i drążyć ten niewygodny temat. Omal nie stanęła w miejscu kiedy uświadomiła sobie, że jest jeszcze ktoś, kogo obecność jest niezbędna do przeprowadzenia rytuału. Rozejrzała się przytomniej wokół siebie i skręciła gwałtownie, po drodze wybierając w telefonie numer Berta.

- Bert? Mam nadzieję, że jesteś w domu bo właśnie po Ciebie jadę. Nie mam teraz czasu na wyjaśnienia, prowadzę. Bądź gotowy, będę za jakiś kwadrans, wtedy Ci wszystko wyjaśnię…

Kiedy jakiś czas później zdezorientowany policjant wsiadł do samochodu, Megan wyjaśniła w skrócie ich najnowsze problemy. I to, że on jest nierozerwalnie z nimi związany, więc musi im pomóc… jeśli chce żyć. Brutalne, ale prawdziwe. Im prędzej odbiją Stevena ze szpitala i stawią się w komplecie u Wolfhowla, tym większa szansa na odwołanie demona. Konsekwencjami będą się martwić później… o ile będzie jakieś “później”.
 
liliel jest offline