Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2015, 02:48   #1
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
[DnD 3.5 FR] Nasze Wody


Skarb Melediny zostawił daleko za sobą Murann kiedy słońce zaczynało zachodzić. Żagle łopotały wściekle na wietrze niosąc okręt jakby na skrzydłach diabła. Obrany został kurs na północny-zachód, jednak żaden z nowo wybranych członków załogi nie wiedział czemu. Kapitan nie zwierzał im się ze swoich decyzji.

Pokład potężnego, trój-masztowego galeonu przemierzało kilka tuzinów szubrawców, chcących się zwać jeśli nie marynarzami, to chociaż piratami. Wielu z nich mogło opowiedzieć własną, bolesną, historię życia, jednak chętniej i łatwiej przychodziło im podżynanie gardeł, chlanie na umór zagryzane grabieżą i gwałtem. Pokład galeonu podzielony był na trzy części - kasztel tylni, wnękę zwaną “Mordownią” pośrodku, oraz kasztel przedni.

Tylni kasztel był zwyczajowo zwany “Mostkiem”, gdyż to tam kapitan wraz ze sternikiem i nawigatorem ustalali wszystko co najważniejsze.
Mordownia była zasadniczym sercem statku: miejscem, gdzie stał główny maszt i wykonywano większość robót codziennych. Miała klapę w podłodze, a także drzwi do wnętrza obu kaszteli: do tylnego, gdzie znajdowała się kajuta kapitana i do przedniego, gdzie znajdowała się kuchnia.
Przedni kasztel nie pełnił żadnej oficjalnej roli, jednak miał tę zaletę, że od reszty statku oddzielała go drewniana ścianka wznosząca się na wysokość prawie metra. Czasami przychodzili tutaj ci, którzy chcieli się ukryć przed oficerem, albo zwyczajnie odpocząć. To tutaj też wieczorami grano w kości.

Galeon miał nie tylko pokład, ale też dwa poziomy poniżej.
Pierwszy z nich mieścił w sobie kubryk załogi i dwie niezależne koje oficerskie na przodzie, zaś a tyle znajdował się magazyn ze zrabowanymi skarbami, amunicją do armat i sprzętem zapasowym, takim jak niekończące się metry lin.
Drugi poziom zwany był przez załogę “Zgnilizną”. Znajdował się tu głównie prowiant tak suchy jak i żywy. Całe tuziny kur i dwie świnie gnieździły się w tej części statku. Trzeba było co najmniej czterech chłopów, żeby tego wszystkiego upilnować i wiadomym było, że to “Zgnilizny” na służbę trafiało się za karę. Gdakające i dziobiące ptaszyska były nie do zniesienia, a tratujące wszystko knury humoru nie poprawiały.

A niechby tylko który spróbował dopuścić, żeby zwierzak jaki został zatłuczony bez zgody kucharza! Ostatniego takiego śmiałka, zwanego Krzywym Billym, krasnoludzki kucharz ponoć sam zarżnął i podał jako gulasz. Ponoć.
Żywy inwentarz był trzymany po co, żeby Chudy Ronald - wspomniany kucharz - miał z czego codziennie rano robić jajecznicę dla oficerów. Czasami na takie śniadanie byli zapraszani ci z załogi, którzy spisali się w ostatnich czasach wyjątkowo dobrze.
Świnie z kolei zarzynano tylko od wielkich okazji, kiedy załodze wpadł w ręce istny skarb.

Skarb Melediny prezentował sobą uzbrojenie łącznie dwunastu dział: po sześć na każdą stronę okrętu i takoż po sześć na pokładzie i na pierwszym poziomie. Nie było to imponujące uzbrojenie, jednak dzięki temu potrafił gonić okręty kupiecie jak żaden inny.

Słone powietrze piekło wściekle w oczy tych, którzy wcześniej go nie uświadczyli. Na pokładzie trwała krzątanina: szorowanie pokładu, porzątkowanie lin, zbieranie i luzowanie żagli, wspinanie się na maszt, by coś poluzować albo zacisnąć. Czwórka oficerów wydzierała się przy tym niemiłosiernie na “zjebaną robotę, którą kurwa by własną pochwą lepiej wykonała”, po to, by po chwili palnąć delikwenta w łeb i kazać mu zrobić coś jeszcze raz.

Szóstka nowych delikwentów, którzy zostali zwerbowani na okręt poprzedniej nocy, kręciła się między załogą niebardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Szczęście w nieszczęściu, zostali wyłapani wzrokiem przez oficerów.


- Te, podejdź tu! - warknął, szarpiąc chwiejącego się Evameta za płaszcz. - Rzygać będziesz mnie tu gówniarzu? Na moim świeżo wypolerowanym pokładzie? Wypad gdzie indziej!
Rzucił tropicielem jak szmacianą lalką w kierunku burty. Ten niemalże by wypadł, gdyby nie wielka małpa, która pojawiła się niewiadomo skąd i go chwyciła.
- Ki chuj? - zaklął oficer przyglądając się zjawisku przez chwilę, po czym zaczął się rozglądać.
-Wszystkie nowe kurwiszony, które zostały wczoraj zwerbowane, na Mostek do kapitana! - wrzasnął na całe gardło, po czym splunął w kierunku tropiciela. - Nie będziecie mnie tu defetyzmów roznosić, już się znajdzie dla was zajęcie!

Wspomniany oficer już wcześniej skupił całą uwagę jednego z “nowych”, Kolwena Jastera. Człowiek stał oparty plecami o przedni kasztel i wierzyć oczom nie mógł. Jack. Jego dawny “przyjaciel” Jack był oficerem u… no właśnie, kogo? Jak się nazywał ich nowy “mocodawca”?

Niechętnie i jakby z ociąganiem, cała szóstka ruszyła ku schodom prowadzącym na Mostek. Znajdowały się na nim wtedy dwie osoby: sternik, który leniwie pilnował utrzymywania kursu i kapitan. Pół-ork tak potężny, że pierwszą myślą było “drugie pół to pewnie z ogra”, jednak nikt nie śmiał tego powiedzieć na głos. Ubrany był w potężną skórznię z metalowymi naramiennikami. Na nogach miał ciężkie, wojskowe, metalowe buty, które mogłyby zapewne kruszyć głazy.
Był kompletnie łysy, zaś spod dolnej wargi wystawały mu dwa duże kły: jeden pożółkły, zaś drugi kompletnie czarny. Na twarzy miał wyrysowane wieczne niezadowolenie.
- Po jaką cholerę mi ich tu przyprowadziłeś, Jack? - Spytał, zwijając trzymaną w ręku mapę.
- Nie umieli se znaleźć zajęcia, sir. - Oficer nagle stanął prosto i skrzyżował ręce za plecami. Patrzył nieco w dół, jakby nie śmiał spojrzeć kapitanowi prosto w oczy. Może i słusznie.

Półork warknął z niezadowoleniem i odprawił tamtego machnięciem ręki.
- No dobra panienki. Nie wychwyciłem waszych imion, ale to nieistotne. Nazywam się Filigan “Czarny Ząb” i każdy kto się zapyta dlaczego wyleci za burtę. - Zwrócił się do nowych, po czym niemalże krzyknął. - Od teraz jesteście Szczurkami. Każdy kto zawoła “Szczurek” ma się spodziewać, że zaraz przybiegniecie na zawołanie chociażby po to, żeby wypolerować mu zafajdane gacie, jasne? Spiszcie się dobrze, to może dostąpicie zaszczytu przybiegania tylko na moje i oficerów wezwanie.

- Z małpiszonem do Zgnilizny, nie będą mi tu zawszańce biegać po pokładzie! - rozkazał, zwracając się ewidentnie do Evameta, po czym wskazał grubym, pazurzystym paluchem na Gildiel - Ty zostaniesz tutaj, reszta niech szybko wybeczy do czego się nadają, żebym wiedział którego władnego do nich zawołać.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 08-12-2015 o 11:44.
Gettor jest offline