Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2007, 16:31   #1
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
[Dzikie Pola] Sto kamieni w głowie

Wiosna roku pańskiego 1613 jeszcze w pełni nie rozkwitła, a już zdawała się zapowiadać piękny rok. Miesiąc marzec zazwyczaj kapryśny i zmienny głosił zda się Bożą chwałę wspaniałym słońcem i pięknem kwiecia okrywającego drzewa.

Żołnierze chorągwi ciągnącej jednak leśnym duktem zdawali się tego nie dostrzegać. Widać było, że ze srogiej wojny wracają, bo wychudzeni byli, a konie mimo iż świeżą trawę skubać mogły też najlepiej nie wyglądały, a zszerszeniała po zimie sierść nie odzyskała jeszcze blasku. Nawet trzymana przez chorążego czarno-czerwona chorągiew zwieszała zda się omdlała w bezwietrznej pogodzie.

Na czele jechał mąż okazały lat około 40 z sutym, ale szpakowatym wąsem szczupły, ale żylasty, obok zaś jego przeciwieństwo zda się, mimo że latach byli zbliżeni. ten z kolei rumiany i korpuletny gadał zda się bez ustanku mimo, iż towarzysz jego w dyskursie głosu nie zabierał.

Ciągnący za nimi jezdzcy zda się bez ładu i składu tworzyli istną mozaikę typów narodowości, ubioru. Mignął kozacki osełedec, obok Tatar czy Lipek rozglądał się bacznie skośnymi oczyma odmawiając jednocześnie wina częstującemu go panu bratu z podgolonym jak nakazywała ostatnio moda czubem.

Mimo iż było ich ponad pół setki ciągneli cicho, słyszeć się zdało tylko gadaninę szlachcica na przedzie, tu i ówdzie brzęknęła szabla, czy końska podkowa zgrzytnęła na kamieniu.

Moderunek , chorągiew i brak prawie półpancerzy wskazywały jasno iż jezdzcy ci służyć musieli w wojsku pułkownika Lisowskiego, infamisa i banity, co jednak ten lekce to sobie ważył, jako że na wojnie od lat bywając, Ojczyznie służąc i kilka tysięcy szabel mając ciągle przy sobie, o wyroki ani dbał, ani się nimi przejmował.

Słońce południa dochodziło, gdy las skończył się a oczom ich ukazała się miejscowość chałup kilkadziesiąt licząca, porządnie zbudowana, widać że gospodarzył tu lud dbały i o porządek dbający.
- Mości Dydyński ! - zakrzyknął pan rotmistrz Pobidziński, ów szlachcic dotąd milczący.
- Twoje to okolice. Czyje to misteczko i jak siÄ™ zwie. ?
Wojak, który podjechał był prawie olbrzymem. Choć młody, trzeciego krzyżyka jeszcze nie noszący to widać było, że posłuch mieć u ludzi musi.
- Sańsk panie rotmistrzu. Pana Bełzeckiego to wieś, przez arian zamieszkała, tutaj nurkami zwanymi. Pan Bełzecki przyjacielem pana wojewody Mniszcha jest, cośmy za jego córkę Marynę gdy carycą została krew przelewali. I spaśli się, a zbogacili - dodał z dwuznaczną miną patrząc na zbiedzoną kompanię.
Pobidziński odmruknął coś jeno i chorągiew wjechała między zabudowania. Jezdzcy rozproszyli się, na ryneczku pozostali jedynie rotmistrz, pan Twarowski, ów szlachcic tęgawy i pan Dydyński.
Wkrótce zaczeli się żołnierze zbiegać z powrotem.
- Panie rotmistrzu uszli wszyscy, ni żywego ducha nie ma, konia jednego znalezliśmy. Spyża jest, ale uszli heretycy wszyscy.
Pobidziński nie wyglądał na zafrasowanego.
- No to zażyjemy gościny nie proszeni. Kwatery zająć, konie oporządzić, straże wystawić, strawę przygotować. Mości Twarowski pozwól ze mną na kwaterę.

Towarzystwo nawykłe do rozkazów zajęło się sprawnie wykonywaniem poleceń. Wkrótce zadymiły kominy Sańska i zapłonęły ogniska na rynku, a miasteczko wypełniło się gwarem żołnierskim...

Lisowczycy w Sańsku
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 24-04-2007 o 22:12.
Arango jest offline