Wnętrze było - wypisz wymaluj - dokładnie takie same, jak w maminych opowieściach.
Drewniana, niezbyt czysta podłoga, która szczotkę widziała może ze dwa pięciodni temu.
Ponadgryzane zębem czasu (i ostrzami noży i innych narzędzi) stoły i ławy.
Pokaźnych rozmiarów kominek, z płonącymi nań, grubymi polanami.
Długi bar, obity blachą.
Żyrandol, uczyniony z koła od wozu.
Podniszczone schody, wiodące na piętro.
Drzwi do kuchni, zza których nadpływały ponętne zapachy.
Barman o wydatnym brzuszysku, polerujący kufel ścierką niepierwszej czystości.
Jakiś obdartus, brzdąkający coś na harfie.
Kilku mężczyzn, grających w kości.
Człek, wyglądający na drwala, drzemiący w kącie sali...
...i nawet on, podobnie jak wszyscy, wbił oczy we wchodzącą elfkę.
Obdartus zmylił nuty, kości, miast potoczyć się po stole, spadły na podłogę, a barman do szczętu zapomniał o swej ścierce.
- Panienka sobie życzy? - spytał po dłuższej chwili.
Na towarzyszącego elfce wilka nawet nie zwrócił uwagi. |