Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2015, 17:08   #2
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Franzenstein przeszłość

- Powtarzam, każdy żywy, człek czy mutant, jest na wagę złota! A dokładniej trzydzieści złotych koron za każdego żywego, którego znajdziecie! – Głos był przytłumiony, niewyraźny, Eryk jednak w przebłyskach świadomości był w stanie zrozumieć pojedyncze słowa. Problem w tym, że nie za bardzo wiedział, co się stało, gdzie jest, i dlaczego nie może się ruszyć. Pojedyncze krzyki co chwila wyrywały go z objęć Morra, bo że władca snów i śmierci skupił na nim swą uwagę było pewne – w końcu stał na krawędzi którejś z jego domen. Otępiałe zmysły dały o sobie znać dopiero, kiedy barczysty mężczyzna odrzucił z jego pleców pierzastą człekokształtną pumę i krzyknął do swoich towarzyszy:
- Mam jednego ze skazańców!
- Żyje?
– spytał ktoś, wyraźnie podekscytowany. Eryk został brutalnie przerzucony na plecy, wydając cichy, gardłowy jęk.
- Chyba tak, herr medykus sam sprawdzi – odpowiedział osiłek, ustępując miejsca nadbiegającemu.
Powieki, sklejone błotem i krwią, otworzyły się dopiero pod naporem palców felczera. Bauerowi nie pozostała żadna władza nad własnym ciałem, również otwarte oko przyniosło tylko kujący ból. Zaraz potem przez zapach krwi przebiły się słodkie nuty i całkiem stracił przytomność.



Szlaki Imperium teraźniejszość

Po trzech latach spędzonych w celi otwarte przestrzenie Starego Świata przerażają człowieka. Przez ten czas zdołasz przywyknąć do tego, że w zasięgu kilku metrów od ciebie zawsze są ściany, zawsze można skulić się w kącie, ale nigdy nie ma gdzie uciec ani się schować. Bezpieczeństwo polega tu właśnie na tym ograniczeniu przestrzeni, bo masz pewność, że jeśli siedzisz przodem do drzwi, nikt się do ciebie nie zakradnie, żadne zagrożenie cię nie zaskoczy. Ale w zamian, żadnego zagrożenia nie unikniesz.

Posiadłość barona opuścił w nocy, więc dopiero nad ranem, już na szlaku, zorientował się jak bardzo pogorszył mu się wzrok. Przez bite trzy lata wszystko co obserwował było w zasięgu kilku metrów. Jedyne odstępstwo stanowiły gwiazdy oglądane przez małe zakratowane okienko pod wysokim sufitem, jak widać były to zbyt słabe ćwiczenia dla oczu.

Z czasem jednak Eryk zaczął wracać do siebie, i nie tylko o wzroku mowa. Przez pierwszy rok starał się ćwiczyć i dużo chodzić po celi, potem jednak zwątpił w celowość owych zabiegów i poprzestał na zwykłych spacerach. Był tak młody, a już stracił nadzieję na wydostanie się stąd, na powrót do normalnego życia. Jednak gdy tylko dowiedział się o planach barona Crutzenbacha, ponownie zaczął przyzwyczajać swoje ciało do wysiłku. Lepiej karmiony przez ostatni miesiąc, zaczął wracać do dawnej formy. Teraz, co prawda nadal wychudzony ale niewiele mniej sprawny niż przed trzema laty, podróżował do Nuln, gdzie według wiedzy agentów Crutzenbacha przebywał jego pierwszy cel – Edmund. Nowicjusz Morra.

Gdy Bauer, ukrywający się pod nazwiskiem Aldric Lutzen, stanął przed bramą zakonu Morrytów, nie był wcale pewien, czy Edmund będzie skory porzucać obecne zajęcie w pogoni za dawną tożsamością. Z rodziną mu się nie układało, z tego co Bauer pamiętał, a jako Detlef bez przeszkód wstąpił do zakonu Morrytów, co nie jest dla niego schronieniem przed władzami, ale szczerym powołaniem. Więc czemu niby miałby chcieć odzyskać nazwisko? Nic go z nim nie wiąże, to Detlef jest tym, kim powinien zostać Edmund.

Nie był jeszcze psychicznie przygotowany na spotkanie z dawnym przyjacielem, jednak bogowie zadecydowali za niego. W pewnym momencie brama po prostu się otworzyła, wypuszczając na zewnątrz właśnie Detlefa. Bauer poznał go od razu, nie zmienił się tak bardzo jak powinien dla zachowania bezpieczeństwa. Teraz już nie można było odwlec tej rozmowy, więc Bauer po prostu zaczął mówić.

Okazało się, że, tak jak podejrzewał, trzy lata temu kompani uznali go za martwego, ponoć nawet wyprawili mu pochówek. Teraz pewnie Morryta zdawał sobie sprawę, jak bardzo bez znaczenia to było - bez ciała i odpowiednich obrządków był to tylko symboliczny gest, mający ukoić ich sumienia. Bądź co bądź, uciekli zostawiając go za sobą. Bauer nie miał im tego za złe, w końcu nie chciał uciekać. Bardzo dobrze pamiętał tamten dzień, a przynajmniej tak mu się zdawało, i był wtedy gotów na śmierć. Ba, oczekiwał jej. Myślał, że to może być wystarczająca pokuta za grzechy zaniedbania których się dopuścił, dopiero po kilku miesiącach w celu zrozumiał, że to byłoby zbyt proste. Śmierć oczyszczająca z wszystkich grzechów? Gdzie mam podpisać? Wiedział, że musi wycierpieć, a do tego musiał żyć. A więc żył, i cierpiał, licząc w mądrość i miłosierdzie swego boga.

Podczas rozmowy okazało się też, że Detlef nie odciął się od tego kim był, i zgodził się pomóc w realizacji planu. Bauerowi kamień spadł z serca, Edmund był jedynym, któremu mógł zaufać. Nie spodziewał się co prawda mutantów na swojej drodze, ich zadanie miało zupełnie inny charakter, ale dobrze mieć obok siebie kogoś, z kim się dobrze rozumiesz.

Wyruszyli kolejnego dnia, kiedy nowicjusz Morra wypełnił resztę swoich obowiązków i opuścił zakon na rok próby. Rok Bauera już dawno minął, mógł on wrócić i w modłach do Sigmara prosić o wskazówki na dalszą drogę. Mógłby, gdyby nie był ścigany przez kult tego właśnie boga. Ale gdy wypełnią polecenia Crutzenbacha, kiedy wróci do świątyni z dowodami niewinności… Ludzie mu wybaczą, ale czy Sigmar również?

Dzięki znajomościom Ludena, zdobyli w Nuln tanio dwa osiodłane konie. Przed nimi długa droga, pieszo trwałoby to miesiące, a i niebezpieczeństwo na szlaku byłoby większe.


„Ziewający Zając” był kolejnym zajazdem na ich drodze do Hergig, i niczym specjalnym się nie wyróżniał.
Detlef i Aldric spokojnie czekali, aż gospodarz “Zająca” znajdzie chwilę wolnego czasu i zainteresuję się srebrnym szylingiem krążącym w dłoni Morryckiego nowicjusza.
- Posiłek i nocleg dla dwójki strudzonych wędrowców, jeżeli znajdzie się taka możliwość - nowicjusz uśmiechnął się do oberżysty.
- Tak, tak - walnął rękę do kieszeni fartucha. - Są miejsca we wspólnej izbie, oraz ostatni pokój numer cztery, nie, przepraszam, numer trzy - położył na blacie klucz z numerkiem dwa. - Ma dwa łóżka. Pięć szylingów od nocy, z wyżywieniem.
Cofnął się o krok, nogą uchylił drzwi do kuchni.
- Królik czy sarna dzisiaj? - krzyknął w głąb.
- Ryba! - odpowiedział męski głos powtarzającym się tonem.
- A mógłbym prosić o pokój numer trzy? - Morryta podniósł klucz i wskazał na cyfrę widniejącą na drewnianej plakietce. - Nie chciałbym jakiejkolwiek damy urazić i przypadkiem podejrzeć jej bez ubrania - Detlef zażartował nieznacznie.
- Oh, dwa. Numer dwa jest przecież dostępny. - Otarł pot z czoła wierzchem dłoni i sapnął.
- Przed nami jeszcze lekko tydzień drogi, może nawet dwa - Aldric zwrócił się dyskretnie do Morryty. - Może lepiej nie szastać walutą i przespać się we wspólnej izbie?
- Przez sześć ostatnich dni codziennie padało. Podarujmy sobie nieco luksusu, jako czeka na nas kilka kolejnych dni tej piekielnej pogody
- Detlef wziął klucz i położył pięć srebrników na szynkwasie. - Poza tym nie wiem czy pamiętasz, ale nie mieliśmy za wiele szczęścia do wspólnej sali w Weissdrachen - Morryta ściszył głos wypowiadając ostatnie zdanie, aby umknęło w karczemnym gwarze.
- Ale teraz Morr jest po naszej stronie - Aldric uśmiechnął się nerwowo. - Może i racja, bezpieczniej...
- Karczmarzu, dwa dania prosimy. Głód doskwiera niczym pijawka w pantalonach
- Detlef zaśmiał się zmieniając powstały nastrój.

Roztargniony karczmarz uraczył ich zmęczonym uśmiechem, po czym zgarnął należność, zostawiając im klucz do pokoju. Nie trwało długo, kiedy przyniósł im tez kolację, rzeczoną już rybę. Pieczony nad ogniem okoń, jeśli Eryk się nie mylił, ziemniaki i kapusta. Tylko jedna sytuacja przeszkodziła im w delektowaniu się daniem. Otóż karczmarz odważył się podejść do stolika szlachcianki i zadać jej jakieś pytanie. Oburzyło ją to niezmiernie.

- Nie jestem! Proszę odejść od stolika i nie przeszkadzać mi nagabując o takich bzdurach! - mówiła ostro władczym tonem.
Mężczyzna zaczerwienił się, westchnął, bąknął “przepraszam” i ukłoniwszy się niezgrabnie wrócił do pracy.

Cóż też mógł owej kobiecinie nagadać? Widząc niemrawą minę karczmarza i rumieńce na policzkach, aż głupio było pytać… Czy to przez nią właśnie chodził taki rozkojarzony? Zakochał się, czy co? Nie było sensu się wtrącać, cel Eryka był prosty – Hergig i przebywający tam, podobno, dawni towarzysze. Nie mógł rozpraszać się tym, co działo się dookoła. To była jego jedyna szansa na odkupienie, nie mógł jej zmarnować.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline