Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2016, 19:42   #4
Evil_Maniak
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


Jahrdrung, 2519 roku K.I.
Prowincja Wissenland
Nuln, świątynia Morra

Pośród ksiąg biblioteki świątyni Morra siedziało wielu nowicjuszy, każdy zdawał się wyglądać tak samo przykryty czarną szatą i ślęczący nad książką. Jednakże jeden ze stołów przykuwał uwagę. Obok wielkiego opusu stał talerz wypełniony kiełbasami i chlebem. Nowicjusz w jednej ręce trzymał kawałek mięsa, w drugiej gęsie pióro, a szczęka miarowo poruszała się to w górę, to w dół. Księga nad którą się pocił to powszechnie (jednak jedynie wśród uczonych tego świata) znany „De Re Munde” filozofa Neustadta. Twierdził on, że wszystkie stworzenia posiadają dusze. Że nawet mutanci tego świata są czułymi stworzeniami zdolnymi do miłości i warte by żyć.

- Heretyckie gadanie – skwitował cicho nowicjusz.

Najpewniej ten sławetny gryzipiórek nigdy nie spotkał mutanta, pomyślał zapisując krótką notatkę na brązowym pergaminie. Chłopak przypomniał sobie miasto Franzenstein. Miejsce, gdzie festiwal kiełbasy przerodził się w niekontrolowaną rzeź. Rzeź w której dzielnie uczestniczył do momentu, gdy plugastwa było zbyt wiele, aby pokonać je w walce. Ocalali mogli jedynie uciekać poza palisadę otaczającą pole bitwy. Nadal często myślał o tym całym zajściu i zastanawiał się w jak wielkim stopniu przyczynił się do tej porażki Imperium na rzecz Chaosu. Dźwięki i obrazy nadal nawiedzały jego sny, właściwie koszmary. Jego duch załamał się po naporem tak ciężkiego przewinienia. Jedynym światłem nadziei był Morr.

Pamiętał jak dziś, kiedy to prawie trzy lata temu przekroczył próg świątyni. Drzwi bramy stały jak zwykle otworem oczekując na umęczone dusze chcące przekroczył kamienne nadproże. Chłopak opatulony w łachmany odnalazł gabinet najwyższego kapłana i z łzami w oczach prosił o posługę ku czci boga śmierci i snów. Czuł, iż skoro przysłał go tutaj sam Morr musi być z jego wysłannikiem szczery. Ojciec wysłuchał jego opowieści z wszystkimi jej zawiłościami, a następnie zadumał się na kilka chwil bez słowa. Po czymś co zdawałoby się wiecznością powiedział:

- Tak, wszyscy wy wybrani jesteście. Czy do kapłaństwa to się okaże. A teraz idź się obmyj i spal te szmaty, bo capisz gorzej od zmarłych.

Po chwili dodał:

- Nipson anomemata me monan opsin.

Wiele chwil upłynęło zanim zrozumiał znaczenie tych słów.



Breuzeit, 2521 roku K.I.
Prowincja Wissenland
Nuln, świątynia Morra

Cytat:
Kroczyłem poprzez pola kukurydzy, piękne złote kolby piętrzyły się nad moją osobą, górowały niczym zielone wieże jakieś tajemnej twierdzy. Niebieskie niebo nieskażone nawet pojedynczą chmurą i okrągła tarcza słoneczna wskazywała południe. Nagle przelatuje kruk, a swoim ogromnymi skrzydłami zakrywa nieboskłon. Pole zaczyna płonąć, a ja spostrzegam zapłakaną matkę. Kiedy podchodzę jej głowa jak zwykle przekręca się nienaturalnie i krzyczy, pierwszy raz jednak słyszę jej słowa „Czemu mnie nie zabiłeś?!”. Matula wyrzuca ramiona do góry i zaczyna mutować, tak jak bywalcy festiwalu we Franzenstein. Mutant rzuca się na mnie ściskając za gardło, jak zwykle sen kończy się kruczym krakaniem.
Edmund oddzielił kolejny wpis do swojego notatnika grubą kreską. Zgodnie z poleceniem najwyższego kapłana prowadzi swój własny dziennik snów, jak każdy z nowicjuszy Morra. Poranna mgła zaczęła powoli opadać na piaszczyste drogi Nuln. Edmund Kanincher, a od niedawna, Detlef Luden przemył twarz wodą z misy, a następnie narzucił czarne szaty na zmęczone ciało. Brzuch wydawał się żyć własnym życiem i właśnie burczał w niezadowoleniu, jednak dzisiaj miał się z samego rana stawić przed świątobliwym obliczem ojca Caspara. Jak zwykle można go było znaleźć w Ogrodzie, gdzie doglądał czarnych róż. Nowicjusz przyglądał się pracy i czekał, aż on sam zacznie rozmowę. Doświadczenie nauczyło go boleśnie, aby czekać.

- Nowicjuszu, wiesz po co cię wezwałem?

Chłopak zastanawiał się nad powodem kilka ostatnich dni i do głowy przyszła mu jedynie jedna odpowiedź.

- Nadszedł mój czas. Wysyłasz mnie, abym posłużył społeczeństwu.

- Jesteś tutaj już wystarczająco długo. Wróć wieczorem.


Obydwoje wiedzieli, że to koniec rozmowy. Detlef wrócił do swojego pokoju i usiadł na łóżku. Głód mu doskwierał, ale jeszcze bardziej mu przeszkadzał fakt, że niedługo będzie musiał opuścić mury świątyni. Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu licząc wszystko co należy do niego. Nie było tego zbyt wiele. Wyciągnął sakiewkę z poszewki od poduszki i ruszył na drobne zakupy.


- Witaj, Edmundzie - odezwał się Eryk, stojąc kilka metrów przed Morrytą. - Cieszę się, że nie zignorowałeś wołania swego boga, naprawdę.

- Eryk? - nowicjusz otworzył szeroko oczy na widok wychudzonego przyjaciela. - Ty żyjesz? Myśleliśmy… nawet odbył się mały pogrzeb… Co się stało? Co tutaj robisz?

- Pogrzeb? Miło, że zadaliście sobie trud… - uśmiechnął się słabo, podchodząc do Edmunda i podając mu dłoń. Ten zaś nie tylko odwzajemnił uścisk dłoni, ale też otoczył ramieniem i serdecznie uściskał. - Ale chyba nie tak łatwo mnie zabić, widać bogowie mają wobec mnie inne plany. Straciłem przytomność, prawda, ale gdy ją odzyskałem, walczyłem dalej. Ubiłem jeszcze z tuzin mutantów, jak nie więcej, nim do wioski przybyła odsiecz, że tak ich nazwę - wyjaśnił.- Wiedzieli kim byłem, a i ja nie opierałem się przy aresztowaniu. To byli ludzie hrabiego Crutzenbacha. Nie wiem, czy znasz to nazwisko, ale rok czy dwa zanim do nas dołączyłeś, mieliśmy styczność z przedstawicielami owego rodu… Ale to nie istotne, pojawił się tam przez wzgląd na Heintza, nie na nas. Ostatnie trzy lata spędziłem w jego lochach. I tak przechodzimy do odpowiedzi na pytanie, co tutaj robię - Bauer zamyślił się, spojrzał na horyzont. - Chciałbyś odzyskać dawne nazwisko, swobodę wolnego obywatela? Widzę, że nasza sytuacja nie przeszkodziła ci w osiągnięciu celu, ale ja zamierzam oczyścić się z tych haniebnych oskarżeń, które zhańbiły moje nazwisko. Jeśli chcesz być Edmundem, nie Detlefem, będę mówił dalej. W innym wypadku, ruszam w dalszą drogę.

- Skąd znasz imię jakim się posługuje? - uśmiech zniknął z twarzy Morryty.

- Podczas tych trzech lat baron nie tylko mnie przesłuchiwał, ale zbadał sprawę grupowej mutacji na tyle dokładnie, że jest pewien, iż to nie nasza sprawka. Ponoć to zemsta kogoś innego, za zbrodnie kiełbasiarza, o których doskonale wiemy. Więcej, ma na to dowody. Może oczyścić nas z wszelkich oskarżeń. Nas, bo o całej naszej grupie wiedział. I nadal wie, jego informatorzy byli w stanie znaleźć wszystkich, poza Yorrim, mimo zmienionych imion i wyglądu. Ale oczywiście wymaga za to przysługi, choć przyznam, że brzmi to nazbyt łatwo – Przez gęstą brodę przebił się szelmowski uśmieszek Eryka. – Mamy udać się do pewnego hrabiego i podać się za jego potomków. Dużo jebał na boku, w Strilandzie głównie, i napłodził masę bękartów, ale prawowitego dziedzica nie ma. Crutzenbach przekupił jego ludzi i teraz to my będziemy jego jedynymi bękartami. To będzie zemsta Crutzenbacha, ród jego wroga zginie razem z nim, a farbowany szlachetka… Cóż, będzie żył, jak mu się podoba. Nowe życie dla jednego, stare dla reszty. To jak, pragniesz swego prawdziwego nazwiska? – zamilkł, czekając na reakcję Kaninchera.

- Morr nie dba o nazwiska, a mój prowadzący dokładnie wie kim jest Edmund Kanincher i czego dokonał - chłopak przerwał na chwilę spoglądając na świątynię. - Ale tak. Chciałbym przestać ukrywać swoje dawne oblicze i odetchnąć z ulgą. Dość już mam tej nieustannej nagonki. Każde spojrzenie nieznajomego oblewa mnie zimnym potem. Tak, będę ci towarzyszył. Ale zanim wyruszymy muszę załatwić kilka spraw, a ty w między czasie wytłumacz mi dokładnie co musimy zrobić, bo dotychczas twoja opowieść jest równie tajemnicza, co nieprawdopodobna.

- Prowadź więc, mamy czas - zgodził się Eryk.

Ruszyli w kierunku biedniejszej części miasta, co w wypadku Nuln było prawdziwym ekstremum. Bieda była wręcz namacalna, a szczególnie wyczuwalna nozdrzami.


- Ów zajadły wróg Crutzenbacha jest bliski śmierci, i aby majątek, jak i ród cały, nie wygasł razem z nim wysłał w świat detektywów, aby znaleźli bękartów, których spłodził podczas licznych schadzek z wieśniaczkami. Dał owym psom śledczym pierścienie, które mają odnalezionym dzieciom podarować, i które to dadzą im wstęp do rezydencji hrabiego. Czy zaufa wynajętym specjalistom i zapisze w testamencie wszystkich, którzy przybędą, czy też wymyśli jakieś próby samemu, aby najbardziej godnego z potomków wybrać, tego nikt nie wie. Ba, może nawet on sam…

Zatrzymali się na małym cmentarzu pośród piętrowych budynków. Na pierwszy rzut oka wydawał się opuszczony, jednak po dłuższej chwili można zaobserwować duży ruch, albo coś pośredniego pomiędzy ruchem, a martwotą. Tutaj chowano najbiedniejszych i tych najbardziej zapomnianych. Edmund podchodził do otwartych grobów, gdzie bezimienne zwłoki piętrowały się ku niebu i klękał przed nimi odprawiając modły do Morra. Po kilkunastu minutach kontynuowali spacer.

- W każdym razie - Eryk kontynuował poprzednią myśl - Crutzenbach sprawił, że to my - ja, ty, Bert i Jost - będziemy jedynymi potomkami, jacy się do niego zgłoszą. Jak tylko przekona się choćby do jednego z nas, i sporządzi odpowiedni testament, Crutzenbach poświadczy za nami i przedstawi władzom Imperium i Kultu Sigmara dowody na naszą niewinność jeśli chodzi o finał festiwalu, oraz na słuszność tego, cośmy Heintzowi zrobili.

Kolejny przystanek ich wspólnej podróży po Nuln zdarzył się jakby przypadkiem. Właściciel wózka do wywożenia ekskrementów radośnie przywitał nowicjusza Morra. Wymienili kilka zdań, Edmund podzielił się z mężczyzną zawartością swojej sakiewki i wrócił do Eryka, który trzymał się od wózka na bezpieczną odległość.

- Widzisz, niby powiedziałem, że mamy czas, jednak jeśli hrabia umrze zanim wyznaczy potomka… - Bauer zawiesił głos. - Głupiec ze mnie, że nie spytałem o taką ewentualność, ale obawiam się, że bez świadomości upokorzenia wroga, Crutzenbach może nie być skory nam pomóc.

- Rozumiem, jeszcze tylko dwie rzeczy i będę wolny, przynajmniej do wieczora. Załatwiłem nam nocleg i kąpiel u Frau Zorin, niechaj Morr prowadzi jej duszę - Edmund wskazał budynek palcem. - Chwila relaksu dobrze nam zrobi przed podróżą. Zapłaciłem też za obiad dla ciebie drogi przyjacielu, także idź tam czym prędzej, ponieważ obiady w tej części miasta są wyjątkowym luksusem. Powołaj się na moje nowe nazwisko, a pewniakiem cię ugoszczą. Niedługo do ciebię dołączę, także zostaw mi resztę opowieści do popołudniowego piwa.

- Dziękuję, druhu. Skłamałbym, gdybym rzekł iż ciepła strawa jest dla mnie codziennością. A kąpiel? Już nie pamiętam... - przerwał zawstydzony Eryk. Morryta się uśmiechnął, uściskał dłoń Eryka i odszedł w tłum w sobie tylko znanym kierunku, pozostawiając Bauera samego sobie.



Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
Karczma „Ziewający Zając”

Wnętrze karczmy przypominało jakąkolwiek inną przydrożną karczmę w całym imperium. Zdaje się jakby każdy trafiał do tego samego miejsca, jedynie bywalcy się zmieniali, a karczmarz chudł, bądź też tył zależnie od pory roku. Niczym kot. Albo kobieta.

Detlef ochoczo pałaszował ciepłą rybę. Wprawdzie jakość podanego posiłku pozostawiała dużo do życzenia to Morryta szuflował danie, aż kropelki potu zrosiły mu czoło. Poprosił o repetę, a następnie z ukosa patrzył czy Aldric aby dokończy swoja porcję. W przerwach, które niestety musiał poświęcać na przeżuwanie rozglądał się po wnętrzu przybytku. Przybysze zdawali się być najznamienitszą mieszanką różnych postaci jakie można spotkać na szlaku, jednak nowicjusz najbardziej zainteresował się elfem, który siedział samotnie oparty o drewniany blat kontuaru. Chłopak rzadko widywał członków tej niegdyś wspaniałej rasy, a tym bardziej w takim miejscu jak to. Arystokratyczne elfy przemierzające ulice Starego Miasta w Nuln to inna śpiewka. Wysoko zadarte nosy i bogate ubrania odznaczały się niczym zapalona zapałka pośród nocy. Ten tutaj, samotny i milczący zdawał się być zagubiony, albo nawet gorzej, czekający na kogoś lub coś złowrogiego. Morryta nigdy nie ufał długouchym. Spojrzał na niego z ukosa i wrócił do posiłku. Miał nadzieję, że dzisiejsza noc będzie spokojna. A przynajmniej wygodniejsza niż spanie na twardym posłaniu po sosnami.
 
Evil_Maniak jest offline