Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2016, 15:33   #6
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Zaczynamy kolejną część przygód Stirlandczyków!

Bert Winkel pochodzący z Biberhof został gdzieś w lesie nieopodal Franzenstein, które wraz z gawędziarzem nie zniosło próby kolejnego Festiwalu Kiełbasy. Z zielonej kniei wyszedł bezimienny człowiek, który po kilkudniowej przemianie stał się Moritzem Wagnerem pochodzącym z Marburga - mieściny położonej całkiem niedaleko od Biberhof, w której to Winkel bywał na tyle często aby znać ją i niejedną jej mieszkankę dosłownie na wylot... Wcześniej ubrany na podróżną modłę chłopak zmienił się w bardziej eleganckiego przyodziewając wykwintne skórzane buty, ładnie skrojone spodnie, kosztowną jedwabną koszulę oraz skórzaną kurtkę z kołnierzem. Całości dopełniały dodatki takie jak skórzana torba na ramię oraz kosztowny pas ze zdobioną klamrą. Fryzura chłopaka zmieniła się dopiero po pewnym czasie jednakże sam mężczyzna przyłożyć się do dopełnienia swojego kamuflażu.

W trakcie swych podróży z Grimmem oraz Kasparem podróżnik zainteresował się nauką u jednego kaligrafa. Nauka u rzemieślnika, którego Wagner wolał nazywać artystą, była całkiem przyjemnym - i najdłuższym - przystankiem w podróżach jego i drużynowego zwiadowcy. W trakcie licznych przepraw Moritz nauczył się powozić różnego rodzaju furmankami, wozami, powozami, a raz nawet jechał rydwanem. Okoliczności tamtej przygody były jednak tematem na długą i ciekawą opowieść, którą warto byłoby kiedyś pięknie spisać na bogato zdobionym pergaminie.


Trójka przyjaciół rozstała się dopiero w stolicy Hochlandu skąd wyruszyli w dalszą drogę jedynie Moritz i Kaspar. Krasnolud został decydując się na powolne i ciężkie ustatkowanie się. Grimm wraz z Heinerem doskonale znali zmiany, które zaszły w ich kompanie po opuszczeniu pamiętnego festiwalu. Były gawędziarz nie mógł zapomnieć jak był zmuszony uciekać i zostawić na śmierć swojego najbliższego przyjaciela - Eryka Bauera. Gawędziarz wspominał czasem Yorriego oraz Edka, któremu z biegiem czasu wybaczył. Nie potrafił się gniewać tak długo jak Grimm, którego zachowanie w razie spotkania Kaninchera ciężko było przewidzieć. Wspomnień ciężko było pozbyć się na trzeźwo dlatego też Moritz - zwykle pachnący perfumami, czysty i wygolony - chwilami występującymi coraz częściej zamieniał się w największego pasjonata różnorakich trunków. Z tym, że jego "choroba" była inna niż przeciętnego lumpa, bo na pewno do takiego jeszcze wiele mu brakowało.

Moritz był całkiem nieźle funkcjonującym alkoholikiem. Czasem pił do lustra, czasem do poduszki, niekoniecznie na umór. Był pewien, że bez szklaneczki czegoś mocniejszego ciężko będzie mu przejść przez dzień. Pan Wagner, czeladnik kaligrafii, lubił się dobrze bawić co było raczej niewykonalne bez alkoholu. Nic zatem dziwnego, że kiedy miał do wyboru soczek, wodę czy alkohol zawsze wybierał to ostatnie. W towarzystwie pierwszy szukał dolewek do kufla. Poza tym mało kiedy nie miał przy sobie piersiówki, a zazwyczaj dodatkowo w torbie trzymał coś mocnego "do oczyszczania ran". Szkoda, że wyimaginowane "rany" dość często występowały we wnętrzu jego żołądka.

Wcześniej zawsze czysty i pachnący gawędziarz obecnie był tylko "zwykle" równie czysty i pachnący. Nie stronił od perfum i wiedział jak używać mydła tylko, że nawet najlepsze chęci zazwyczaj rozbijały się o jego nałóg, do którego się nie przyznawał. Jego towarzysze wiedzieli, że było z nim coś nie tak nie tylko po jego zachowaniu czy pociągu do trunków, ale i po tym, że często próbował wyciągnąć ich na picie. Po kilku akcjach w stylu obudzenia się w burdelu z tatuażem przecinającym oko czy z fryzurą stanowiącą ostatni krzyk mieszczańskiej mody Moritz nauczył się oddawać nadmiar złota Kasparowi, który pilnował go równie zręcznie jak własnego. Grimm również nie był chyba zadowolony z zaistniałej sytuacji. Szczególnie kiedy patrzał na Wagnera tak jakby chciał go chwycić i wydusić z niego cały alkohol i zatrute nim flaki…


„Pod Młodym Cycem” należała do najgorszych lokali w jakich Moritz był w życiu, ale nie plasowała się nawet na podium tego konkursu, a zatem... można było tam odetchnąć z ulgą. Twardziele, robotnicy i podróżni byli w większości pokaźniejsi - i pewnie silniejsi - od Wagnera jednakże ich szorstkie głosy były bardziej rozbawione i ciepłe, a niżeli złowrogie. Okolica placu, na którym znajdowała się gospoda nie należała co prawda do najlepszych, ale przy Grimmie - w kolczej zbroi i błyskiem w oku - i Kasparze - nadal żwawym i sprawnym - przyszły znany artysta nie czuł się zagrożony. Poza ich trójką w towarzystwie znalazł się Alex Ohlendorf, który wyglądał na całkiem miłego i wysoce urodzonego mężczyznę. Jego kultura nie odstawała od dworskich manier co czasami wyglądało jakby gość zgrywał przesadnie miłego. Wagner starał się poznać nowego towarzysza nie dając mu odczuć, że ma do czynienia jedynie z plebsem i ludźmi mało obytymi.

Tłok, niepozorny gospodarz i ciemne piwo zwiastowały całkiem udany wieczór. Moritz wprost nie mógł się doczekać aż skosztuje tutejszego "ciemnego", o którym co prawda nie słyszał nic dobrego, ale złego również nie. Sam od dłuższego czasu starał się zasłużyć na miano konesera różnorakich trunków, którego wachlarz wiedzy w tej dziedzinie zawstydziłby niejednego piwowara. Wiedzy dosłownie wlanej do gardła - chociaż było również, że z niego wylatującej...


- Nie wiem jak wy przyjaciele, ale ja się z chęcią napiję. - powiedział Moritz wcześniej dając niemal wszystkie swoje oszczędności Kasparowi. Alkoholik wiedział, że w stanie, w którym nie rzadko ostatnio bywał nie potrafił upilnować swojego złota w czym znakomicie sprawdzał się jego przyjaciel. Wagner jeszcze pachniał perfumami, ale nikt nie wątpił, że całkiem niedługo się to zmieni. - To piwo wygląda bardzo apetycznie.

- Piątaka. - rzucił w naprędce barman liczbę szylingów, nalewając do kubka ciemnego, spienionego piwa. - Wody, wina, gorzały nie podajemy, a kuchni nie ma. - wyjaśnił.

- Dla mnie to samo. - rzucił Kaspar, który imienia Jost nie używał tak długo, że już na nie nie reagował.

- Dla mnie również. -rzekł Alex. Położył na bar monety stanowiące jego zapłatę. Gdy otrzymał piwo, zaczął się rozglądać za wolnym stolikiem. Czy innym siedzeniem... Wprawnym okiem, rozglądał się również za rodzajem nielegalnej rozrywki prowadzonej ponoć w tym lokalu.

- Gorzałczyny ni kropli? - skrzywił się Khazad i rozejrzał po lokalu.

Każdy z siedzących i stojących gości w ręku trzymał kufel piwa siorbiąc z niego pomału.

- O kimś słyszeliście może, komu pomocy fachowej by trzeba było? - zapytał brodacz.
 
Lechu jest offline