Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2016, 01:31   #3
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Tańcząca Elfka, choć znajdowała się na "Wyspach", to uchodziła za lokal co najmniej średnio drogi. Może szefowie gildii kupieckich, baronowie i najwyżsi kapłani zaglądali tu nie często, ale klientela była niczego sobie. Na ogół. Morska Lu, szefowa przybytku długo pracowała na markę swoją i lokalu. Meble były całe, w miarę nowe, na ścinach draperie, w wazonach kwiaty a łóżka wielkie, miękkie, wygodne i z czystą pościelą. No i dziewczynki. Ludzkie kobiety, ćwierć i pół elfki, a nawet jedna pełnej krwi. Do tego, dla specjalnych gości, orczyca i stara gnomka, która często przyprawiała sobie brodę i robia za krasnoludkę. Co ciekawe krasnoludy jakoś nigdy ich nie odwiedzały... Wszystkie zawsze chętne do współpracy, czyste, pachnące, w finezyjnych i nie tanich fatałaszkach. No, nie licząc orczycy, ale jak sama Gritta mawiała, to część jej "image". To nie były jakieś tym tanie kurwy, czy nawet zwykłe dziwki. To były "kurtyzany" z aspiracjami na "damy, do towarzystwa". Dziwić się tedy, że Shen uważał, że wszędzie dobrze, ale u Mamy najlepiej?

*****

- Shen, ale Ja ją kocham! Kocham, rozumiesz! Żyć bez niej nie mogę! -

Fearsheld przyjmował swego "interesanta" w sowim "gabinecie", jak lubił nazywać dość spory pokój na poddaszu Tańczącej Elfki. Teraz zasiadał rozwalony na kozetce, za wysokim stołem, przykrytym czerwonym obrusem, stanowiącym centralną część pomieszczenia. Jego gość zaś, wychudzony, rachityczny trzydziestolatek, z dziecinnym wąsem pod nosem, wąskimi ustami i rozbieganymi oczkami na piegowatej, szczurzej twarzy, chodził nerwowo po pokoju w te i z powrotem. Musiał wysilać swój słaby, piskliwy głosik, żaby przekrzyczeć odgłosy "zabawy" dochodzące z pokojów dziewczynek, piętro niżej.

- Tak, wiem Ricardo, wiem. Mówisz to za każdym razem... -
- A co to niby miało znaczyć! -
- Ricardo, za pierwszym razem przyszłaś do mnie i powiedziałeś, że szukasz narzeczonej. Za drugim, że masz dla niej lekarstwo, bo jest ciężko chora i musi je szybko dostać. Za trzecim, że ją porwali. Czy zawiodłem kiedyś twe zaufanie? -
- Nie Shen, nigdy. Jesteś dobrym przyjacielem. Choć trochę drogim... -
- Przyjaźń, przyjaźnią Ricardo, ale pić i chędożyć trzeba. Wracając jednak do tematu. Zawsze kończyło się to tak samo, nieprawdaż. -
- CO! Nie! Ja... My... Ona... Ja ją kocham! Ona, też mnie kocha! To cudowna, piękna, uczciwa i czysta jak diament dziewczyna! Musi tylko... Musi... -
- Ricardo, kochasz ją? -
- Oczywiście! Nad życie! Jak możesz o to pytać! -
- Więc musisz pozwolić jej odjeść. -
- CO?! Ja, nie mogę... Bez niej... Nie... -
- Ricardo, nie ma większego gestu miłości, niż pozwolić ukochanej odejść i być szczęśliwą. -
- Ale... -
- Uwierz mi, znam się an tym. -
- Ty? Ale, Ty przecież... -
- Co? -
- Nie no, nic... -
- Wiesz, ona jest bardzo młoda i nie wie, co zrobić. Jest zdesperowana i przyparta do muru może zrobić coś głupiego... -
- Na Bogów, chyba sobie nic nie zrobi! -
- Nie, chyba nie, ale... Wiesz, popytałem jej przyjaciółkę, wiesz te rudą... -
- No i co? -
- Ponoć Izabel mówiła, że jeśli to jedyny sposób, abyś odpuścił, to pójdzie to tego elfa, wiesz tego przystojnego poety, co chędożył już pół tego miasta i... -
- CO!!! Nie może być! Ona przecież jest jeszcze... Ona nawet nie wie, co to... NIE!!! -
- Naprawdę chcesz do tego doprowadzić Ricardo? Wiesz co to może znaczyć dla tak delikatnej i kruchej dziewczyny? Będziesz mógł potem żyć ze świadomością, żeś Ty tego przyczyną? -
- Co? Ja? Ale... Ale... -
- Wiesz, on mieszka nie daleko od Ciebie. Pewnie mógłbyś podsłuchać, albo nawet zakraść się do ogrodu i podejrzeć... -
- CO!!! -
- Po prawdzie, to każdy by mógł... -
- NIE!!! Zamilcz! Proszę, zamilcz! Nie torturuj mnie już więcej. Rozumiem... Sama świadomość, że ten delikatny kwiat, ta czystość w najszczerszym tego słowa znaczeniu, niewinność... Że oddała by swój kwiat... Nie! Nie zniosę tej myśli! -
Fircyk opuścił ręce i załamany oparł głowę o brzeg framugi. Milczał przez dłuższą chwile a Shen przypatrywał mu się z dziwnym grymasem na twarzy, wiercąc się tylko od czasu do czasu.
- Zrozumiałem... Rozumiem, co muszę zrobić. Odejdę... Nie zapomnę, ale odejdę... Jesteś dobrym przyjacielem Shen. Dziękuje Ci. Dziękuje, że mi to powiedziałeś. W swoim i jej imieniu... -
- Wiem, że to boli Ricardo i uwierz mi, że cierpię wraz z tobą, ale tak będzie lepiej. Idź już. Napij się. Zapytaj o Irene. Wiesz, te blondynkę w niebieskim. Pomoże Ci zapomnieć... -
- Ehhhh... Żegnaj Shen. -
- Do zobaczenia Riccardo... -

Ricardo wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Po chwili słychać było ciężkie kroki na drewnianych schodach. Shen zaś dalej siedział przy stole, z wzrokiem wbitym w drzwi. Nagle napiął się jak struna, stęknął raz i drugi, otworzył usta w dziwnym grymasie i szeroko wybałuszył oczy. Uniósł się jakby chciał wstać, ale zatrzymał się w pól drogi. Kolejny grymas zastygł mu na twarzy a oddech utkwił w piersi, na długie kilka sekund. Dopiero po chwili opadł ciężko na kanapę z głupawym uśmiechem na ustach, dysząc jak miech kowalski.

Tymczasem czerwony obrus, którym przykryty był wysoki stół zafalował i wyłoniła się spod niego czarnowłosa piękność. "Ubrana" w długą, mocno prześwitującą koszula, otarła usta z zawadiackim uśmiechem i usiadła koło okna, prezentując zgrabne udo.
- Nieźle Ci poszło. - stwierdziła słodko, sięgając po kielich z winem.
- Tobie też! Zresztą, mówiłem Ci, że się uda. Swoją drogą Izabel, skąd wytrzasnęłaś tego durnia. -
Kobieta tylko nieładnie skrzywiła usta i fuknęła jak rozdrażniony kot.
- To jakiś kolega mego żałosnego brata... -
- Tego sodomity? -
- Tak. Ten cały Ricardo, to syn ważnego partnera w interesach naszego papy. Rozumiesz tedy, że nie mogłam go po prostu pogonić a uczepił się jak rzep psiego ogona. -
- Może nie trzeba było z nim flitować? -
- Flirtować? Ja? Skąd mogłam wiedzieć, że jedne mały sutek, gdzieś zupełnie przypadkowo i niezamierzenie, tak na niego wpłynie... -
- Faktycznie, to nie do pomyślenia... Wiesz chyba powinnaś jeszcze zostać... -
- Och, naprawdę? A czemuż to? Chyba już uregulowałam rachunek. Razem z premią... -
- Istotnie... Tylko, wiesz... Może powinnaś poczekać, aż on wyjdzie. Wiesz, żeby Cie nie zobaczył. Poza tym, to niebezpieczna dzielnica... Nie powinnaś teraz sama wychodzić... -
- Ohh Shen, jesteś takie rycerski! - Izabel przeciągnęła się słodko, a jej głos był tak perfekcyjnie wymodelowany, że Shen niemal uwierzył w jej słowa. - Masz racje. Chyba zostanę na trochę... Papa i tak sądzi, ze jestem u Ciotki i wrócę dopiero za kilka dni... -

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi a Shen zaklął pod nosem. Zza drzwi dobiegł znajomy, kobiecy głos.
- Shen kochanie, mógłbyś zejść na chwilę na dół. -
Adresat pytania tylko westchnął ciężko, rzucił tęskne spojrzenie na krągłości Izabel, podkreślone słońcem przeświecającym przez mocno przeźroczystą koszule, poprawiał spodnie i zebrał się do wyjścia.
- Tak matko! - odkrzyknął a ciszej zwrócił się do kobiety w pokoju - Wybacz, obowiązki wzywają. -
- Och nie martw się, mój cny rycerzu. Będę czkać. Znajdziesz mnie w najwyższej komnacie, w najwyższe wieży. Konkretniej zaś, w łóżku, bo dość już mam klęczenia na podłodze. -
Izabel przepłynęła przez pokój i zniknęła za parawanem, który odgradzał wielkie łoże od reszty pomieszczenia, gubiąc po drodze resztki garderoby. Shen przełknął głośno ślinę i zbierając całe zasoby silnej woli, wyszedł.

*****

Piętro niżej czekała na niego Morska Lu, jak lubiła o sobie mawiać z przekąsem, jeszcze młoda i nadal piękna, właścicielka lokalu i zarazem rodzicielka Shena.
- Mogłaś wybrać lepszy moment mamo. -
- Och nie martw się. Jak już raz spróbowała, to zaczeka na więcej, jak one wszystkie... Swoją drogą, znowu prowadzisz "rozmowy rekrutacyjne"? Nic mi nie mówiłeś. -
- Nie, nic z tych rzeczy. To tylko niezwykle utalentowana amatorka. -
- Szkoda. Nie brzydka. -
- Znowu podglądałaś! -
- Przecież mnie znasz. -
- Taa... ale, masz racje, dziewczyna ma fach w ustach. -
- Ha! Przekaże dziewczynką. Paris na pewno potraktuje to, jako wyzwanie! -
- I za to cie kocham mamo. Ale w sumie, to po co mnie wezwałaś. -
- Gruby Vergil... -
- Znowu! -
- Znowu. -
- Mówiłaś, że więcej go nie obsługujesz. -
- No tym razem, to już faktycznie tak będzie. Pamela nie będzie mogła pracować przez dzień lub dwa... -
- No dobra, gdzie on jest. -
- We wspólnej. Wymachuje mieczem i gołym kutasem, szkody robi, gości straszy. Zrób coś z tym. Potem mógłbyś stanąć przez chwile przed wejściem. No nie patrz się tak, tylko chwile, zanim Lars wróci. -
Shen zmierzył matkę piorunującym spojrzeniem wdziewając zbroje i przypasując miecz. Lu odwzajemniła mu się tylko uroczym uśmiechem, obserwując jak syn "szykuje się do pracy".

Shen Fearsheld był wysokim, prawie dwu metrowym postawnym mężczyzną o szerokich barach i twardym, nieżyczliwym spojrzeniu. Odziewał się w kolczą zbroje, noszoną na proste, choć solidne ubranie. Przy pasie miał miecz, na plecach zazwyczaj tarcze, choć teraz jej nie brał. Podobnie jak kuszy. Na miejscu za to były sztylety w bliżej nieokreślonej liczbie i solidna, okuta metalem dębowa pała u boku. Po nią właśnie sięgnął, kiedy wchodził do wspólnej.

Shen wparował do dużego pomieszczania pewnym krokiem, witany szerokimi uśmiechami pracownic Tańczącej Elfki. Na środku sali szalał nagi grubas. Mężczyzna pod pięćdziesiątkę, z wielkim, piwnym brzuszyskiem i dyndającym pod nim malutkim kutasikiem. Mocno łysiejący, uśliniony i wrzeszczący coś niewyraźnie, w ręku trzymał miecz, wymachując nim niezgrabnie. Od razu widać było, że był pijany a pewnie i czarnym lotosem też się zdążył dobrze uraczyć. Dobrą chwile zajęło mu skupienie spojrzenia świńskich oczu na podchodzącym do niego wojowniku.

- Czego! - wydarł się na całe gardło grubas -Ty matkojebco jeden, czego pytam! -
Shen zatrzymał się na te słowa i wyraźnym wyrzutem na twarzy, odwrócił się do stojącej za nim Lu.
- Matko, prosiłem... -
- Ja mu nie powiedziałam, przysięgam. -

Kobieta rozłożyła ręce w geście udawanej i mało wiarygodniej niewinności. Shen tylko pokręcił głową i wrócił do grubasa. Ten natarł na niego z mieczem, tratując pod drodze stołki. Fearsheld złapał go niedbale za nadgarstek i ścisną. Gruby jękną i wypuścił miecz. Zaraz też dosłał solidny cios między oczy a na koniec Shen zdzielił go pałą z całej siły między nogi. Grubas wydał z siebie nieartykułowany kwik i złożył się na podłodze w pozycji embrionalnej. Oczy zaszły mu szkłem a usta poruszały się niemo, jak u ryby.

- Shen kochanie, gdyby to był ktoś inny, to powiedziałbym, że psujesz nam klientów. Dosłownie. - stwierdziła Lu zza pleców syna, gdy ten chwycił za resztki kudłów grubego i ją targać go bezceremonialnie do drzwi.
- Przyjemniej nie pójdzie do konkurencji. - rzucił na odchodne Shen i wyszedł ze swoim "ładunkiem" na zewnątrz, żegnany radosnymi okrzykami dziewczynek. Tam cisną go najbliższego rynsztoka, wciąż niezdolnego do wydania innego dźwięku poza cichym kwileniem. Za nim po chwili poleciało jego ubranie wywalone przez kogoś z okna na piętrze.

- Cześć Shen. -
Śmierdzący Fo, stary żebrak, akurat siedział parę kroków dalej. Przed sobą miał pustą miskę.
- Cześć Fo. Powiesz chłopakom, że jest robótka? - odpowiedział mu, wskazując głową grubasa.
- Jasne Shen. -
Żebrak pokuśtykał szybko w najbliższą ciemną uliczkę a Shen wrócił do drzwi wejściowych Morskiej Lu i z założonymi na pierś rękoma, czekał na kolejnych klientów. Od czasu do czasu, zerkał tylko tęsknie, na okno jego gabinetu.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 09-01-2016 o 01:48.
malahaj jest offline