Mega się cieszył na ten spływ - tydzień ekstremalnych wrażeń dostarczonych przez naturę to było to, na co czekał od dawna. Inni pewnie wykorzystaliby urlop na siedzenie z piwem przed telewizorem i byczenie się całymi dniami, ale nie on. Lubił aktywne życie oraz nowe wyzwania i zawsze czekał, aż będzie mógł się wyrwać na kolejny kemp, który stale uczył go czegoś nowego. Liczył, że tak będzie i tym razem. Nim do miejsca docelowego zabrał ich śmigłowiec, przedstawił się krótko towarzyszom siedmiodniowej (nie)doli, witając z nimi uściskiem dłoni. Ojciec w zamierzchłych czasach wielokrotnie powtarzał, że po tym, jak ktoś podaje ci grabę możesz poznać, jaki ma charakter. Zdecydowanie coś w tym było. Ekipa wyglądała zróżnicowanie, a Connor zastanawiał się, jak poradzą sobie z wyprawą dwie kobiety, które się z nimi zabrały.
Nietrudno było dostrzec, żę Mayfield posiadał powierzchowność typa z ciemnej alejki - ostrzyżony niemal przy skórze, wysoki, szczupły i z charakterystyczną, surową gębą. Sam nigdy jednak nie oceniał ludzi po wyglądzie i zawsze wychodził z założenia, że mężczyzna nie musi być ładny, po prostu ma mieć w sobie to "coś". I najwidoczniej Connor miał to w sobie, skoro Shelby się z nim związała i trwała przy nim, pomimo jego napiętego trybu życia. Miał przy sobie spory, nieprzemakalny
plecak wojskowy, w który zapakował, co się dało, a reszta sprzętu dyndała na parakordzie przyczepionym tu i ówdzie do pasów i klamer Wisporta. W podróż do ośrodka założył krótkie spodenki-bojówki w kolorze khaki oraz
charakterystyczny, obcisły t-shirt, który zdradzał, iż prowadzi zdrowy i aktywny tryb życia. Bicepsy i tricepsy były dobrze zarysowane nawet bez napinania, tak samo, jak i klatka piersiowa. Ubioru dopełniały solidne, wysokie buty, które niejedno już przeszły i mężczyzna mógł na nich polegać.
Gdy w końcu wylądowali, przywitał ich niejaki John Wellex, na którego mieli mówić Mount. Gość był pewny siebie i wyglądał na profesjonalistę, co cieszyło Connora, w końcu nie po to wydał tyle kasy, by zdobywać Szlak Pojebańców z amatorem w roli przewodnika. Facet przedstawił garść zasad, których trzeba było przestrzegać, a Mayfield oprócz słuchania podziwiał też krajobrazy - jezioro i drewniano-murowany ośrodek zrobiły na nim świetne wrażenie. W ogóle cała okolica prezentowała się fantastycznie. Ciepły, delikatny wiatr, świeże powietrze, szum drzew i krystalicznie czysta woda - już same widoki ładowały baterie, a to był dopiero początek. W końcu odebrał od Mounta teczkę z dokumentami do wypełnienia, po czym ruszył do domku i wybrał pierwszy pokój z brzegu; nie miało to dla niego większego znaczenia, choć musiał przyznać, że pomieszczenie prezentowało się całkiem przyjemnie.
- Jakby ktoś potrzebował, drugie łóżko jest do dyspozycji. - Uśmiechnął się lekko do nowych znajomych, po czym wszedł do pokoju. Drzwi zostawił otwarte, by towarzysze wiedzieli, że mogą się u niego zatrzymać. Ich wybór.
Nie zamierzał na siłę szukać kogoś do pary, gdyż wiedział, że i tak wszystko wyjdzie w praniu, a jeśli nie sparuje się z nikim na poziomie pokoju, to z pewnością jutro przed wyruszeniem na szlak.
Zrzucił plecak z grzbietu i oparł go o szafkę nocną, zajmując łóżko pod oknem. Usiadł na dość miękkim materacu, opierając się plecami o wezgłowie, a następnie wyciągnął smartfona i zadzwonił do Shelby, informując ukochaną, że dotarł na miejsce i wszystko jest okay. Zasięg był słaby, ale udało im się pogadać niecały kwadrans, a gdy tylko dziewczyna się rozłączyła, zabrał się za wypełnianie papierów otrzymanych od Mounta. Na szczęście ktoś mądry dorzucił do teczki długopis, bo inaczej musiałby latać po całym ośrodku i się dopytywać o coś do pisania.
Przed trzecią ktoś po nich przyszedł i zostali zaprowadzeni na przystań, gdzie przechowywano kajaki. Był tam i John Wellex, który najpierw wytłumaczył im, jakim sprzętem przyjdzie im pokonywać wyznaczony szlak, a następnie zabrali się za jego przegląd, testowanie i pakowanie. Całość wyglądała naprawdę solidnie i widać było, że kajaki są wysokiej jakości. Ta praca to była w zasadzie przyjemność dla Connora, w końcu jeśli robisz coś, co lubisz, to tak naprawdę nie pracujesz. No i po raz kolejny przekonywał się, że kasa została dobrze wydana - co prawda wcześniej bywał już na podobnych spływach (tyle, że dużo tańszych!), ale czuł w kościach, że ten będzie wyjątkowy. Kończył robotę z gościem o nazwisku
Barker, z którym naprawdę spoko mu się współpracowało.
- Wyglądasz na kumatego w tych sprawach, a jak jeszcze nie masz pary do kajaka, to możemy pływać razem - powiedział, przyglądając mu się i czekając na reakcję. -
Przynajmniej szukanie drugiego do spływu będziemy mieć z głowy.
I chociaż w ekipie były dwie dziewczyny, to wolał pływać z facetem, gdyż wiedział, że Shelby by się to nie spodobało. Zresztą, jemu też by się nie spodobało, gdyby ona na podobnym obozie była w parze z jakimś obcym facetem. Pewnych rzeczy się po prostu nie robiło, nawet jeśli miało to być jedynie na stopie koleżeńskiej. Niejeden związek padał od takich "nic nie znaczących" głupot i przypadkowych znajomości. O szóstej zaczęło się ognisko i podawano kolację, co Mayfield przyjął z zadowoleniem, gdyż od lekkiego lunchu o pierwszej nic nie jadł. Mógł sobie pozwolić na wyższą kaloryczność przed pójściem do łóżka, gdyż wiedział, że przez kolejne dni wszystko odpowiednio "spali", mimo to z dostępnego jedzenia postanowił poskładać w miarę naturalny posiłek i wyszło mu chyba całkiem nieźle.
Było smacznie, kalorycznie i zdrowo. Zajadając się dziczyzną, mógł nieco bardziej przyjrzeć się kompanom, choć daleki był od wyciągania jakichkolwiek wniosków. Nie znali się, ale wiedział, że ta wyprawa pokaże, kto jest kim, w końcu było takie powiedzenie
"chcesz poznać człowieka, to zabierz go w góry". Natura i pewne sytuacje odsłaniały wszystkie karty, jeśli chodziło o ludzką psychikę, doskonale to wiedział jako strażak. Czas mijał szybko i nim się obejrzeli, nadszedł czas imprezy integracyjnej. Connor miał jednak inne plany na ten wieczór, zatem gdy tylko dochodziła dziewiąta, zaanonsował.
- Dla mnie dzień się właśnie skończył. Bawcie się dobrze i nie przesadźcie z alkoholem. Do jutra! - rzucił wesoło, unosząc butelkę z wodą mineralną, którą zgarnął ze stołu.
Może i miał wygląd chama, ale chamem nie był, zatem pożegnał się z towarzyszami i ruszył do swojej kwatery.
Wcześniej zlokalizował łazienkę na korytarzu, wziął szybki prysznic i położył się przed dziesiątą. Nigdy nie był typem imprezowicza, a zdrowy tryb życia, który prowadził, zobowiązywał do czegoś. Poza tym z rana trzeba wcześnie wstać, a on chciał być wypoczęty i w formie. Nastawił
zegarek na czwartą trzydzieści, a na słuchawki wrzucił jakąś muzykę relaksacyjną ze smartfona i schował go pod poduszkę. To tak na wypadek, gdyby trafił mu się chrapiący współlokator. Zgasił lampkę i ułożył się wygodnie. To był intensywny dzień, jednak dopiero nazajutrz miała zacząć się prawdziwa przygoda.