Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2016, 19:13   #15
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
- Daaaj żyć… - jęknął Bruce, tylko po części przebudzony przez walenie do drzwi. Zazwyczaj po hucznych imprezach można było go zobaczyć dopiero koło południa. Jednak sam dobrze wiedział co miało czekać dzisiejszego dnia, i nie mógł robić z tego powodu nikomu wyrzutów. Opierając się na ramionach, spojrzał na leżącą obok niego Japonkę i uśmiechną się mimo woli. Mimo wszystko nie żałował, że tak późno położyli się spać. Delikatnym pocałunkiem w szyję przywitał ją, po czym oznajmił, że czas już wstawać. Niestety.

Poranne czynności zajęły mu o dziwo więcej czasu niż zwykle. Powolny, otępiały i z samo zamykającymi się powiekami, z trudem zwalczał senność. Kiedy Arisa była już gotowa, zaproponował by pierwsza zeszła na śniadanie i przygotowała im kawę. Dużo, dużo kawy. Sam zaś zajął się pakowanie i rozdzielenie, poprzednio złączonych przez niego łóżek. Nachylając się nad nimi, walczył z pokusą udania się na ponowny spoczynek.

Wygramolił się z plecakiem swoim i Arisy na korytarz, żegnając się raz na zawsze z wygodnym łóżkiem kwatery. Przecierając podkrążone oczy skierował się do jadalni, by dołączyć do swojej dziewczyny i reszty ekipy. Zatrzymał się nagle, gdy drzwi innego pokoju uchyliły się, a zza nich wyszła najwyraźniej również gotowa do drogi Ange. Wyglądała o wiele lepiej niż on. Bruce patrzył na nią ze słabym, nieprzytomnym uśmieszkiem na twarzy. Ewidentnie nie do końca się jeszcze obudził.
- Heej. Widzę, że jednak nie będę musiał szukać twoich poćwiartowanych zwłok na dnie jeziora - rzekł, nawiązując otrzymanej od niej wczoraj wiadomości. Przybrał żartobliwy ton, a zarazem usilnie starał się powstrzymać ziewnięcie. - Wypoczęta?
- Jak widać jestem cała. Prócz hopsania po łóżku, gdy przekręcał się z boku na bok, na szczęście nie robił nic gwałtowniejszego - odparła zamykając za sobą drzwi i nie odrywając od niego wzroku - I było tak balować? Ja tam się czuję dobrze.
- Nie powiem, że nie było warto, ale rzeczywiście mogliśmy wrócić trochę wcześniej. Za to ty mogłaś posiedzieć tam trochę dłużej…
- Niby po co? Miałam gadać z lalusiem czy z jąkałą? Proszę Cię… - przywróciła oczami z zażenowania na myśl o doborowym towarzystwie tego spływu - Cóż, miałam też nadzieję, że jadąc tutaj z wami spędzimy też czas razem, no ale spoko, rozumiem. Szkoda, że psa nie mogłam wziąć, też bym miała towarzystwo - dodała zupełnie bez żalu czy zazdrości. Ot tak po prostu wypowiedziała swoje myśli.
- Ehh… Wiesz przecież, jak mi czasem odbija, kiedy wpadam na takie imprezy. Zapominam wtedy o bożym świecie. A kiedy w końcu chciałem pogadać, to ciebie już nie było - powiedział, przeczesując ręką zmierzwione włosy. - Liczyłem też, że pogadacie trochę z Arisą i się bliżej poznacie. W końcu ona też nie spędziła całej imprezy goniąc za mną.
Ange niemalże parsknęła.
- No bez przesady. Nie będę się do was przyklejać jak jakiś rzep - powiedziała krótko i westchnęła. - Chcę tylko byśmy dobrze spędzili ten czas. Nie chcę ani wam przeszkadzać, ani być wrzodem. Jeśli uznacie, że macie trochę więcej czasu, to sami do mnie podejdziecie. Nie lubię się wciskać, przecież wiesz - dodała na uspokojenie, żeby nie pomyślał o niej źle. No bo przecież nie chciała źle, nie gardziła Arisą, ani nie patrzyła na nią wrogo. Mimo to nie chciała też usilnie się jej przypodobać lub też przeszkadzać
- Wiem, wiem. A ty nie jesteś wrzodem, ani nam w niczym nie przeszkadzasz. Żadne z nas nie będzie traktować cię jak intruza, jeżeli to ci chodzi po głowie. Mówiłaś, że przyjechaliśmy tu by spędzić trochę czasu razem. Mnie też miałem taką nadzieję. Więc jeżeli będziesz chciała pogadać to wal śmiało. Wczoraj miałem nieco zakręcony dzień, przy tłumie nowych ludzi zawszę tracę głowę, ale od dzisiaj na pewno znajdziemy więcej czasu by wspólnie pogadać.
Bruce przytkał usta ręką, nie mogąc już powstrzymać senności. Ponownie przetarł oczy.
- O ile nie zasnę gdzieś na tej rzece.
- No okej - zgodziła się w końcu i pokręciła głową.
- Nie rozumiem czemu nie pomyślałeś, by się wyspać, skoro o samym świcie wstać było trzeba. Ech, co my z tobą mamy. - Wciąż patrzyła na niego z dezaprobatą, jak na chłopca, którym trzeba się zająć. Chwyciła go za rękę. - Chodź na śniadanie, napijesz się kawy. - Nie chcąc stać dłużej przy drzwiach i marnować czasu, pociągnęła go czym prędzej ku jadalni.
- O, to wygląda znajomo. - Mówił i szedł starając się nie stracić równowagi z podwójnym obciążeniem na plecach. Na jego twarzy znów zaczął malować się rozbrajający uśmiech. - Znowu mam dziesięć lat i coś przeskrobałem?
- No mam nadzieję, że jednak nie! - odpowiedziała surowo mrużąc oczy i udając, że jest niedobrą macochą. - A nawet jeśli, to Arisa ci skórę przetrzepie, zobaczysz. Z deszczu pod rynnę, jej spojrzenie dezaprobaty na pewno cię wystarczająco ukażę - zażartowała, choć gdzieś w głębi czuła, że niezadowolone spojrzenie Japonki, na pewno przynosi mu sporo refleksji i stara się zreformować swoje zachowanie.
Gdy zeszli na dół dołączyli do Arisy, która przygotowała dla nich kawę.
- Cześć Ange - odezwała się Japonka walcząc z utrzymaniem podniesionych powiek oczu. - Może choć ty się wyspałaś? Mam kawę dla was.
Angelique uśmiechnęła się szeroko
- Ooo, kawa! Anioł zstąpił z niebios! - odezwała się radośnie od razu zasiadając do stolika i pozostawiając ospałego Bruca ze swoim zmęczeniem. - U mnie było dobrze ze spaniem, co prawda dzielenie pokoju z obcym facetem, co to by mógł cię zgnieść jak cytrynę jest lekko niepokojące, ale obyło się bez ćwiartowania - odpowiedziała biorąc kubek z naparem.
Bruce niczym lunatyk, odstawił plecaki pod ścianą i dosiadł się do nich. Wlepił spojrzenie w kawę, zastanawiając się, czy oblanie się nią byłoby bardziej pobudzające...
- W sumie to zakładałam, że będziemy razem w pokoju... W namiotach też planujesz... Z nim? - podpytała się nieco krzywiąco.
- Z kimś trzeba - odparła obojętnie wzruszając ramionami. - Przecież nie będziemy spać w trójkę, w sumie większość osób przybyło tutaj bez towarzystwa, trzeba sobie jakoś radzić, to nie randka w luksusowym hotelu.
- No to jak chcesz. Odezwij się, jak zmienisz zdanie, na prawdę. Bruce przeżyje, i tak nie będzie miał sił "na nic" - skomentowała kierując zmęczony wzrok na oddychające obok truchło.
- No właśnie widzę, że jakieś zwłoki przyciągnęłam - zażartowała zanurzając usta w kawie, co by nie było, że się śmieje.
- Jak coś, to możecie spać razem - mówił z lekkim opóźnieniem mężczyzna, siorbiąc kawę. Wydawałoby się, że chciał coś jeszcze dopowiedzieć zabawnego, jednak zamiast tego ziewnął przeciągle i zrezygnował.
- Pomyślę - odparła wymijająco. Nie miała zamiaru o tym długo dyskutować. W sumie, jeszcze miała czas, a spanie w namiocie z obcym facetem w sumie faktycznie mogło być bardzo niekomfortowe.
- To myśl, bo ja do myślenia potrzebuję śniadania... - dodała Arisa i spojrzała na chłopaka szturchając go nogą. - Trzeba coś zjeść... A wcale nie mam na to ochoty... Ale mają dobre naleśniki...
Kawa najwyraźniej pomagała. Wolno, ale pomagała. Bruce otworzył szerzej oczy i sięgnął po talerz ze stosem, wyglądających przepysznie naleśników. Nałożył Arisie i sobie po kilka, po czym spojrzał pytająco na siostrę.
Ange pokiwała rękę i zaprzeczyła gestem dłoni. Na chwilę odeszła od stolika by poszukać czegoś odpowiedniego dla siebie. Wszelakiego rodzaju sałatki, sałaty, owoce, warzywa i ewentualnie gotowany kurczak na parze, czy też ryba, były dla niej wystarczające. Miała w zamiarze zabrać również na drogę, nieco owoców, może ze dwie marchewki. Lubiła spożywać takie produkty i chętnie po nie sięgała.
Wróciła do nich z talerzem pełnym różnorodności i z powrotem przysiadła.
- Smacznego - powiedziała uprzejmie zabierając się do jedzenia.


* * *


Senność zniknęła jak za sprawą magicznego zaklęcia, gdy w ręce wpadły mu wiosła i poczuł na skórze dotyk zimnej wody. Nowa przygoda otwierała się przed nimi, a jego na nowo nawiedziła pozytywna energia. Znowu czuł się wyśmienicie. Początkowo rozmawiał z Arisą i innymi członkami wyprawy, którzy akurat się do nich zbliżyli, rozglądał się podziwiając widoki i nucił pod nosem jakąś pozytywną piosenkę. Wkrótce nurt przyspieszył, zabierając ich w pełną adrenaliny, ekscytacji i krzyków trasę. Sam wrzeszczał jak dziecko na karuzeli, za każdym razem kiedy czekał ich nagły spad lub cudem omijali jakąś skałę. Cieszył się chwilą, mimo że wszystkie jego mięśnie domagały się przerwy.

- Fuck ye… - kolejny okrzyk radosnego podniecenia zdusiła woda, pod którą się znalazł. Oszołomiony, początkowo nie wiedział co się stało. Szum wody zagłuszał wszystko, a on przez chwilę poczuł strach. Na całe szczęście, to nieprzyjemne uczucie szybko zniknęło, gdy Mount pomógł im stanąć do pionu. Dobrze, że pamiętał jego polecenie, by nie upuścić wiosła, bo teraz mogliby mieć problem.

Reszta trasy przeminęła bez kolejnych niespodzianek, a poprzednią wywrotkę przyjął jako kolejne, szalone przeżycie. Cieszył się, że Arisa była cała. A w dodatku wszystko miała nagrane. Posłał też roześmiany uśmiech do Angelique, która najwyraźniej trafiła w dobre ręce i radziła sobie bez problemów.


* * *


Gdy dotarli w końcu do ostatniego przystanku tego dnia, Bruce miał szczerą ochotę paść na ziemię. Dyszał ciężko, był wykończony. Ale mimo to, przekornie stał dalej. Pomógł Arisie z rozłożeniem namiotu na noc, choć zapewne stanowił kiepską pomoc w tej kwestii. Natomiast jej zmysł i talent techniczny, spowodował, że szybko wszystko załatwili. Następnie usiedli na chwilę razem, próbując odzyskać utracone na rwącej rzece siły.

Nie na długo jednak. Zauważywszy rosnącą szybko ekipę, planującą wybrać się na miejsce widokowe, Bruce zaczął przekonywać Ari i Ange, by również się udali. Początkowo niechętne, dziewczyny w końcu dały się przekonać. Uśmiechał się szeroko gdy szli tak razem. Liczył, że pod koniec tej wycieczki obie bliskie mu kobiety zaprzyjaźnią się. Wszystko układało się po jego myśli.

Wziął z plecaka latarkę, kompas, mapę, lornetkę i baton energetyczny. Wolał być gotowy na wszystko, gdyby po drodze miała zastać ich noc. Nie chciał się (jak zwykle) zgubić.

Skałka, po której mieli się wspinać, wyglądała na dosyć łagodną, jednak Bruce dobrze wiedział, jak podstępne potrafią być luźne, wystające uchwyty skalne. Nie przysłuchując się z początku rozmowie dziewczyn, podszedł do innego uczestnika wyprawy.
- Hej! Connor, tak? Pójdę pierwszy, wybadam skałkę i znajdę najbezpieczniejszą trasę. Znam się trochę na tym. Mógłbyś wspinać się za dziewczynami i w razie czego je asekurować? Byłbym bardzo wdzięczny. Skałka wydaje się łatwa, ale wolałbym uniknąć niepotrzebnych wypadków.
- Spoko, jak tam chcesz... - rzucił Mayfield, pstrykając palcami i próbując sobie przypomnieć imię gościa.
- Bruce.
- No tak, Bruce. Nie ma problemu, mogę iść jako ostatni. - Connor wzruszył ramionami. W sumie nie miało to dla niego większego znaczenia, raczej dziwił się, że tyle osób postanowiło nagle odwiedzić skałkę.
- Dzięki stary. - Paquet klepnął go przyjacielsko w ramię. Wrócił pod skałkę i ostrożnie zabrał się za wspinaczkę.
 
Hazard jest offline