Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2016, 21:55   #1
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
[WH 2Ed] Strażnicy Dróg II



Strażnicy Dróg II





***

Było nieprzyzwoicie wręcz wcześnie. Za brudnym oknem zajazdu ledwo widać było słabą łunę bardzo nieśmiałego jeszcze wiosennego słońca. Nad polami unosiła się zimna, wilgotna mgła, gdzieniegdzie pierwsze ptaszyska zbierały się do porannych treli, tu i ówdzie zakrakała zmarznięta wrona. Zarośnięty niemiłosiernie, zapyziały karczmarz ziewnął za ladą, rozmasowując brudnymi łapskami zaspane oczy. Wyraźnie nie był rad, iż goście postanowili skorzystać z jego usług o tak wczesnej porze.

Sala zajazdu pod Weiler była o tej porze niemal pusta. Poza trójką strażników siedziało tam jeszcze dwóch miejscowych rolników, jednak po ich bladych, niezdrowych gębach ciężko było stwierdzić, czy dopiero wstali, czy jeszcze nie poszli spać. Mamrotali coś niewyraźnie, ledwo trzymając się nad blatem stołu. Jeden drugiego chciał chyba przekonać do ożenku z jakąś miejscową wdową, drugi zaś stanowczo oponował wyliczając na krzywych paluchach liczne zalety stanu kawalerskiego.

Strażnicy nie byli tam bez powodu. Czekali na gońca, który miał zjawić się tam o brzasku. Cała sprawa była wielce tajemnicza i - jak to często bywało w służbie - wielce niejasna, nawet dla ich przełożonego. Nie wiadomo było skąd goniec przybywa, co wiezie, ani nawet dla kogo. Jednak ktoś wpływowy gdzieś tam w drabinie dowodzenia i przeplatających się feudalnych zależności stwierdził, że przy wjeździe do Weiler może mu coś grozić. Toteż spotkać się z nim mieli pod miastem i odeskortować jego drogocenny zadek do nieznanego im jeszcze miejsca w obrębie miejskich murów. Po gońcu jednak nadal nie było śladu, podobnie jak po nowym strażniku, który ponoć dołączyć miał do nich już zeszłego dnia, gdy jeszcze byli w mieście. Ale nie dołączył. Dlaczego? Nie wiadomo. Kiedy dołączy? Nie mieli pojęcia. Ot i służba w straży. Jeden wielki burdel. No cóż, przynajmniej wreszcie po miesiącu doczekali się końskich czapraków z symbolami hrabiowskiej Straży Dróg i nie musieli już za każdym razem od nowa przekonywać plebsu, że nie są jakimiś grasantami, ale formacją ze wszech miar praworządną i oficjalną.

Rozejrzeli się po sali. Tu i ówdzie nadal widać było ślady po awanturze, którą sprawiła sobie grupa szlachciców-strażników, gdy nasi bohaterowie byli tam ostatnim razem. Rzecz okazała się w tamtym czasie wielce zagmatwana i niebezpieczna i ostatecznie kosztowała głowę byłego właściciela tego przybytku. Nowy nie wyglądał jakby specjalnie zaprzątał sobie tym myśli. Pół śpiąc pół czuwając drapał sobie dużą drzazgą w krzywych zębach.

Kieska

Dla Kieski służba w Straży póki co okazywała się dość dochodowa. Minął zaledwie miesiąc, a on dzięki umiejętnemu szabrownictwu i gładkiej gadce zebrał całkiem pokaźną sumkę około czterdziestu koron, co do pary z żołdem i pokaźną premią, którą przyznano im za ze wszech miar pochlebny raport dało mu łączną kwotę około siedemdziesięciu pięciu koron. Może i dałoby się wyszabrować więcej, ale raz, że walczyło tam parędziesiąt mieszkańców Imperium, którzy nie urodzili się wczoraj i z dziada pradziada szabrowanie również mieli we krwi, a dwa, że w chaosie tlącego się pobojowiska łatwo można było nie zauważyć, że ktoś podgląda człowieka, gdy ten wyciąga błyskotki ze zmasakrowanych zwłok towarzyszy broni, toteż należało podchodzić do procederu ostrożnie i z atencją, by przypadkiem nieprzychylne usta bliźniego nie rozniosły wieści o niezbyt etycznym zachowaniu strażnika.

Tak, czy inaczej, racjonalny umiar wraz z wrodzoną żyłką do drobnych szwindli pozwolił mu bezpiecznie zebrać, ukryć, wytransportować i sprzedać łupów na wspomniane już kwoty. Do tego Weissberg pozwolił im zatrzymać wydany z magazynu oręż, toteż mytnikowi dostała się za darmo włócznia i lekka kusza.

Ale nie był to koniec szczęścia. Przed wyjazdem z powrotem do Weiler wola niebios objawiła się pod postacią ino lekko poharatanego drzazgami konia mytnika, którego ten uważał za zaginionego w boju z bestią. Hermengilda miała się całkiem dobrze, co wyraziła wyraźnym fochem i iście oślim oporem zaprezentowanym zaraz przy powitaniu z byłym właścicielem. Ten objawiał się jeszcze parę razy w drodze powrotnej do cywilizacji, czyniąc podróż znacznie barwniejszą.

Gunther

Osiłek stał się bohaterem bitwy z zielonoskórymi i przez jeden cały dzień jego imię nie schodziło z ust większości z obrońców, nakłaniano go do opowieści za opowieścią, czczono jego imię i fundowano mu kolejkę za kolejką najzacniejszych trunków, jakimi dysponowała faktoria. Jeden z zamożniejszych handlarzy, którzy utkwili na ten czas w faktorii przebąkiwał nawet coś o wielce dobrze płatnej posadzie, którą mógłby mu zaproponować...

I wtedy sprawa zaczęła się komplikować. A komplikacje przybrały postać pewnego łucznika, Siegelberta, który to publicznie ogłosił, że cała historia jest li tylko bujdą i zarówno on, jak i cała grupa obrońców murów walczących u jego boku niechybnie widziała, że to nie młocisko osiłka, ale strzała Siegelberta ostatecznie powaliła gadzinę! I faktycznie jakiś szyp z tyłu głowy maszkary wystawał, ale czy ugodził ją skuteczniej i wcześniej niż obuch młota? Nie wiadomo. No i rozpoczęła się istna wojna w faktorii. Nie minęło więcej niż parę godzin aż wyznawcy jednej i drugiej teorii zaczęli obrzucać się najgorszymi wyzwiskami i rozwalać sobie łby o jedyną słuszną wersję prawdy, do tego doszło parę innych kłótni o podział łupów, domniemane szabrownictwo i inne występki.

Krótko mówiąc, wybuchł chaos i sierżant Weissberg musiał uspokoić sytuację, dając do zrozumienia, iż wszyscy którzy nie byli tam koniecznie potrzebni mogliby łaskawie zastanowić się nad wyjazdem. Osiłek napomknął coś tam o wartościowych częściach z wiwerny toteż na osłodzenie odjazdu wręczono mu hałdę śmierdzących i ociekającą juchą flaków, organów, zębów, łusek i innych elementów z maszkary. Nikt inny do nich roszczeń nie zgłaszał, a i najwyraźniej nikt z wtedy obecnych w faktorii nie chciał dać z nich nawet złamanego grosza. Cóż, przynajmniej hełm, który wydano mu przed obroną zdawał się całkiem zacny.

Hans

Chaos, który wybuchł po obronie nie sprzyjał spokojnym wymianom handlowym, Weissbierg miał kupę roboty na głowie, wielu z rzemieślników zostało poranionych, bądź straciło znaczne części towaru i sprzętu i chciało się tylko jak najszybciej stamtąd wynieść. Mimo wszystko jednak udało mu się zarobić trochę na goblińskich ostrzach i skórach ich wilków. Trzydzieści koron nie było może fortuną, ale starczyło, by przetrwać parę tygodni, podobnie jak dziesięć koron z kwitów, które otrzymał już w Weiler. Rana, którą odniósł w boju z zielonym pokurczem nadal bolała go przy ruchu ramienia, choć miał szczęście, że dzięki jego wcześniejszym czynom w faktorii znalazła się świetnie wyszkolona uzdrowicielka, inaczej mogło być dużo gorzej.

Resztę skór i mięsa posprzedawał w mijanych osadach dorzucając do sakwy następne pięć koron z drobnymi.

Nie wszystko było jednak sielanką. Nie opuszczały go dziwne, niepokojące sny i wizje. Częstokroć śnił zupełnie normalnie, lecz naturalne senne mary zaczynały gwałtownie przeplatać się z gwałtownymi wizjami krwi, mordu i przemocy. Innymi nocami widział splątane nagie ciała wijące się w dziwnym hipnotycznymi wężowym tańcu. Niektóre z nich poznaczone były tajemniczymi symbolami, inne nosiły subtelne znamiona wpływu Niszczycielskich Potęg.

Sny ustały nagle, gdy zbliżył się znowu do Weiler. Czyżby jego jaźń ostatecznie wykurowała się z demonicznego wpływu, a może w tle rozgrywała się nadal jakaś diaboliczna intryga?

Johann

Egzekutor nie marnował czasu. Nim jeszcze nocny nieboskłon zaczął barwić się kolorami wschodu słońca, wyruszył na trakt. Przydzielony mu srokaty koń oznaczony herbem włodarza tych ziem i symbolem formacji milicyjnej, której dopiero co stał się członkiem, gnał niczym nocny wiatr.

Cały proces, w którym został zatrudniony i zaprzysiężony był iście skandaliczny. Wezwano go w środku nocy, na śmierdzące bimbrem zaplecze strażnicy w Weiler, zaś przysięgę, z niemałą ilością błędów wydukał mu do powtórzenia jakiś pozbawiony oficjalnej rangi służbowej młokos. Przynajmniej dokument do podpisania dostał oficjalny, poświadczonym należytą sygnaturą kancelarii hrabiego tych ziem.

Otrzymał też pierwsze rozkazy, jeśli można je było tak nazwać. Miał czym prędzej udać się do zajazdu pod miastem, gdzie uzupełnić miał skład osobowy jednej z drużyn strażników dróg. Po opisie ich aparycji jaki otrzymał ciężko było stwierdzić, czy będzie to coś więcej niż standardowa banda przypadkowych, uzbrojonych obwiesiów. Ale cóż, w tych ciężkich powojennych czasach nie można było wybrzydzać. Cel wydawał się szczytny...

Johann percepcja d20= 9 porażka


Na szczęście nadal był w bardziej cywilizowanej części Ostermarku. Ten odcinek szlaku był równy i dobrze utrzymany, a blask sporego tej nocy Mannslieba zapewniał wystarczającą ilość światła do podróży.

Jeśli dobrze pamiętał drogę, do zajazdu stojącego nieopodal skrzyżowania szlaków miał już całkiem niedaleko. Jadąc z biegiem traktu wpadł w rzadki lasek, o mało co nie przyprawiając grupki rosłych drwali, którzy o tej porze najwyraźniej nie spodziewali się jeźdźca, o zawał. Stali na trakcie skupieni wokół ustawionego przy linii drzew wozu. Ledwo uskoczyli na bok.

Pęd poniósł go dalej... I wtedy zrozumiał, że coś było nie w porządku. Nic dziwnego, że ich nie zobaczył, materiał ich strojów był bowiem prawie zupełnie czarny, podobnie jak obszerne płótno na wozie, nie wszyscy z nich mieli też siekiery, niektórym w dłoniach błysnęło coś innego. Jeden z mężczyzn wrzasnął coś do drugiego wskazując strażnika, a potem ten drugi zdjął coś gwałtownie spod plandeki.

Zbój 1 strzelanie d20(+2 lekka kusza -5 noc i rozpędzony jeździec)= 4 sukces!
0-50 Johann, 51-100 koń = 51 koń
Johann sztuka przetrwania d20= 9 porażka
Johann sprawność d20=3 sukces


Szczęk cięciwy kuszy gdzieś za nim był ledwo słyszalny. Bełt mignął w mroku niczym miniaturowy piorun. Jego koń szarpnął się gwałtownie, zakwiczał z bólu, wbijając przednie nogi instynktownie mocno w grunt traktu. Przy takiej prędkości musiało się to skończyć katastrofą. Coś chrupnęło okropnie w jego pęcinach, a potem egzekutor wysadzony został z siodła niczym pocisk z katapulty. W ostatnim momencie zdołał przygotować się do upadku, przekoziołkował, lądując z impetem i harmidrem w przydrożnych, okrytych mrokiem krzakach, wyhamowując silnym uderzeniem barku o drzewo. Był mocno poobijany, a jego szata naddarta, jednak wszystko wskazywało na to, że jakimś cudem nie odniósł trwałych szkód.

Ale nie był to koniec jego problemów. Przez skowyt okaleczonego konia, który nieskutecznie próbował wstać z ziemi, słychać było gorączkowe nawoływania do pościgu. Kimkolwiek byli grasanci, chyba nie widzieli go wśród okrytych mrokiem krzewów, ale to szybko mogło się zmienić.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 23-01-2016 o 23:53.
Tadeus jest offline