Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2016, 17:45   #1
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
[WFRP II ed.] Żądza Zemsty


Głośny krzyk przerażenia, niewątpliwie należący do kobiety, wyrwał ze snu weterana wielu wojen. Albert Schulz najpierw spojrzał na swą żonę, która leżała tuż obok niego, z szeroko otwartymi oczami, po czym przeniósł wzrok na dwójkę dzieci; syna i córkę, którzy skuleni ze strachu siedzieli na osobnym łóżku przytuleni do siebie. Ten widok ucieszył go w duchu; na całe szczęście krzyk nie należał do nikogo z jego rodziny.
- Zostańcie tutaj - powiedział emerytowany żołnierz, podnosząc się z łóżka. Ruszył w stronę drzwi lekko kuśtykając, nacisnął na klamkę, lecz przed wyjściem odwrócił się jeszcze do swojej rodziny.
- Pilnuj siostry i matki - zwrócił się do syna pełnym powagi głosem.
- Gdyby coś mi się stało, bierzcie konia i uciekajcie na północ do Salkalten.
Po tych słowach sędziwy wojownik wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Widok, który go przywitał, zmroził mu krew w żyłach. Znajdujące się po przeciwnej stronie niewielkiej doliny chaty stały w płomieniach. Wysoka na kilkanaście metrów ściana ognia pochłaniała stojące obok siebie domostwa, niszcząc jedno po drugim. Te rozsypywały się przy lekkim podmuchu wiatru zupełnie jakby nie były trwałymi konstrukcjami, a zostały zbudowane z zapałek. Szczęście w nieszczęściu, płytka rzeka przepływająca przez sam środek wioski skutecznie oddzielała chatę żołnierza od nieokiełznanego żywiołu.
Wyżej na wzgórzu, które z jednej strony otaczał las, a z drugiej płonące chaty, znajdował się klasztor poświęcony Sigmarowi, wokół którego wiele wieków wcześniej powstała ta niewielka osada. Przez niskie mury, które okalały świątynię, przeskakiwały człowiekopodobne kształty z pochodniami w dłoniach. W ich ruchach było coś nienaturalnego, coś co nawet z tej odległości potrafiło zaprzeczyć człowieczeństwu najeźdźców.
Tubalny ryk, znacznie wyróżniający się na tle wszystkich innych okrzyków, przypomniał staremu żołnierzowi czasy Burzy Chaosu. Ungory! Co najmniej trzy tuziny tych podstępnych bestii szturmowały wioskę, z czego większość rzuciła się w stronę znajdującego się na wzgórzu klasztoru.
- Łapcie za broń! - Schulz krzyknął w stronę zgromadzonych na piaszczystym placu mężczyzn, którzy przyglądali się groteskowej rzezi z malującym się na twarzy strachem i bezradnością. Na rozkaz weterana wojennego, chłopi zaczęli powoli wycofywać się w stronę swoich chat, przez moment jeszcze spoglądając na płonącą osadę z mieszanką fascynacji i przerażenia, by po chwili rzucić się biegiem i sięgnąć po znajdujący się pod ich łóżkami zakurzony oręż.
- Hans, zabierz stąd nasze kobiety i dzieci! Północny gościniec powinien zaprowadzić was w stronę Salkalten - weteran zwrócił się do jednego z młodszych mężczyzn, który w odpowiedzi zaprzeczył ruchem głowy.
- Chcę walczyć, Schulz. Tak jak Ty za dawnych lat! - Zaprotestował.
Albert położył dłoń na ramieniu chłopaka. Mocno je ścisnął, aż ten skrzywił się, po czym zmrużył oczy w morderczym spojrzeniu.
- To nie czas dla bohaterów! Rób kurwa co mówię, albo rozpruję Ci flaki tu gdzie stoisz.
Groźba podziałała. Chłopak przyjął rozkaz niemym skinieniem głowy, po czym pobiegł od chaty do chaty, każąc każdej niewieście, dziecku i starcom zabrać ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i udać się za nim.
- Macie trzydzieści sekund, by się spakować. Widzę was zaraz na placu, jazda!
Schulz mimowolnie uśmiechnął się słysząc stanowcze słowa chłopaka. Dobrze go wyszkolił.


Po przegrupowaniu się, emerytowany żołnierz wraz z kilkunastoma uzbrojonymi mieszkańcami wioski rzucił się biegiem w stronę kamiennego mostu położonego w dolinie. Z każdym pokonanym krokiem ogarniało go coraz większe przerażenie, nieporównywalne z tym co doświadczył na wojnie. Tutaj gra nie szła tylko o jego życie, ale też o życie wszystkich tych, których kochał. O rodzinę i przyjaciół, o ludzi, z którymi mógł na co dzień dzielić swoje szczęście, pasje i smutki.
Zbliżając się do mostu zobaczyli na wzgórzu przed sobą kilku ungorów w towarzystwie górującego nad nimi gora. Każdy z nich naznaczony był jakąś potworną mutacją czy inną skazą Chaosu. Podobno kiedyś byli ludźmi, lecz Schulz mocno powątpiewał w tę teorię, widząc ich bestialskie zachowanie.
Przypominające krzyżówkę człowieka z wyrośniętą kozą, ungory znęcały się nad młodą kobietą, która nie zdążyła im uciec. Albert dobrze ją znał. Piękna i młoda, była córką najbogatszego w wiosce farmera, którego posiadłość znajdowała się najbliższej klasztoru. W przeciwieństwie do chciwego ojca, dziewczyna zawsze była bardzo uprzejma i często pomagała innym rodzinom przy domowych obowiązkach. Radość życia wręcz tryskała z jej miłej, nieskażonej troską twarzy, którą teraz masakrowały topory zwierzoludzi.

Podstarzały weteran głośno zawył zwiastując swe nadejście. Krew w nim zawrzała jak nigdy wcześniej, nawet śmierć swych towarzyszy pod ogniem machin Archaona, Pana Końca Czasów, nie wzbudziła w nim takiego gniewu jak bestialski mord na kwiecie życia, jakim niewątpliwie była ta urocza dziewczyna. Podobnie uczynili biegnący obok niego chłopi; zawtórowali mu głośnym bitewnym okrzykiem, który echem potoczył się po dolinie. Zapomnieli już co to strach, w ich oczach kryła się jedynie żądza zemsty!


Znajdujące się na wzgórzu ungory miały przewagę terenu, lecz nawet to nie powstrzymało chłopów przed brawurowym szturmem. Widząc zbliżającą się odsiecz, bestie głośno zawyły, alarmując tym samym resztę swoich towarzyszy, po czym nie bacząc na konsekwencje skoczyły w dół, pomiędzy szeregi pospolitego ruszania.
Nadany przez kopyta impet sprawił, że kilku mężczyzn stoczyło się ze wzgórza razem ze spadającymi na nich ungorami. Schulz nie miał jednak zamiaru cofać się, by im pomóc. Wiedzieli na co się porywają, a w grę wchodziło życie wielu rodzin. Jedna z tych bestii próbowała skoczyć na weterana, lecz ten odsunął się w ostatniej chwili i wystawił miecz, tak że ta nabiła się odsłoniętym bokiem na wystawione ostrze.
Albert musiał mocno ścisnąć rękojeść broni, aby nie posłać jej w dół razem z opadającym truchłem. Na szczęście jego zaprawione w boju i pracy na polu dłonie, nie pozwoliły na to. Był już na szczycie wzgórza razem z garstką otaczających go ludzi, kiedy rzucił się na niego kolejny ungor.
Stwór zamachnął się masywnym toporem atakując mężczyznę, jednak ten w ostatnim momencie uchylił się od ostrza, które świsnęło dosłownie kilka centymetrów nad jego głową. Ofiarami stały się zaledwie kilka odstających od głowy, przetłuszczonych kosmyków włosów. Ten chybiony cios sprawił, że wróg zachwiał się, w efekcie czego utracił chwilowo równowagę. Schulz bez chwili wahania wykorzystał nadarzającą się okazję i zatopił ostrze swojego wiernego miecza w plugawym sercu ungora. Z końskiej paszczy bestii trysnęła obficie krew i było to ostatnie tchnienie, jakie wydobył z siebie najeźdźca.

Zacięta walka o każdy skrawek wzgórza trwała w najlepsze. Schulz wraz z dwoma ludźmi uzbrojonymi w krótkie włócznie przedarł się przez zastępy bestii i ruszył w stronę płonącego klasztoru, kiedy niespodziewanie drogę zastąpił mu niemalże dwa razy większy od niego gor. Bestia wykrzywiła pysk w groteskowym uśmiechu, ukazując przy tym liczne braki w uzębieniu, po czym z dziką furią natarła na wojownika.
Albert złapał za koniec ostrza drugą ręką, by móc przyjąć pierwszy cios gora na wystawiony w defensywie miecz. Mimo to, cięcie zakończoną powykręcanymi kolcami pałą było tak potężne, że emerytowany żołnierz imperialnej armii został zmuszony ugiąć nogi przy próbie sparowania ataku, niemalże przewracając się przy tym.
Widząc jak ich towarzysz traci równowagę, chłopi natarli na przypominającą minotaura bestię, chcąc tym samym odciągnąć ją od starca. Gor jednak okazał się być doświadczonym przeciwnikiem i bez trudu odbił na bok wystawione włócznie, po czym jednym silnym ciosem rozłupał łeb atakującego go mężczyzny, tak że kawałki czaszki i wylewającego się mózgu zachlapały białą koszulę Schulza. Ten widok wyraźnie ostudził zapał drugiego chłopa, który natychmiast cofnął się o kilka kroków do tyłu, woląc utrzymywać od swego przeciwnika pełen dystans jaki zapewniała mu krótka włócznia.

- Mordowałem większych cwaniaków, kiedy Ty jeszcze srałeś pod siebie! - Warknął weteran Burzy Chaosu powoli podnosząc się z ziemi, po czym natarł na gora z nieokiełznaną furią. Grad ciosów spadł na przeciwnika z każdej możliwej strony. Miecz wznosił się co chwila, to opadał ze zdwojoną siłą, aż trudno było ludzkiemu oku nadążyć za tą morderczą prędkością. Gor próbował odbić każdy wymierzony cios, lecz Schulz okazał się być znacznie szybszy i raz za razem znaczył ciało swego przeciwnika długimi, ociekającymi krwią szramami.
W końcu znalazł lukę w obronie bestii, która z każdą raną robiła się coraz bardziej niecierpliwa i coraz częściej się odsłaniała. Żołnierz przez dłuższą chwilę celowo zdawał się ignorować tą widoczną przewagę, licząc na to, że jego przeciwnik popełni w końcu karygodny błąd i jak się okazało - nie musiał na to zbyt długo czekać.
Potężny gor ryknął na całe gardło, posyłając na ziemię strugi zmieszanej z krwią śliny, po czym natarł na wojownika wznosząc wysoko do góry groźnie wyglądający oręż. Schulz nie czekał i natychmiast skrócił dystans, skacząc do przodu, tak że jego przeciwnik nie był w stanie celnie zadać ciosu stojącemu tuż przy nim żołnierzowi.
Jedno celne machnięcie mieczem rozpłatało nadęty brzuch potwora, posyłając na ziemię flaki i strugi krwi z otwartego bebecha. Gor skrzywił się z bólu, próbując powstrzymać wylewające się wnętrzności, lecz jego los był już przesądzony. Kolejne szybkie cięcie precyzyjnie oddzieliło głowę od reszty ciała.


Wysoki na kilkadziesiąt metrów słup czarnego jak smoła dymu i ognia przesłaniał widoczność. Bijący z niego żar wydzierał tlen z płuc, przy którym niezasłonięte oczy mogły się usmażyć niczym jajka na patelni, lecz nie powstrzymało to Schulza przed parciem do przodu. Otaczająca go ziemia zbrukana była krwią bezbronnych ludzi, wielu z nich było jego przyjaciółmi, każdego znał… Mimo to wciąż miał nadzieję, że uda mu się kogoś uratować. Przed nim stał już ostatni możliwy budynek, w którym wciąż mogli ukrywać się mieszkańcy wioski.

Od murów klasztoru dzieliło go zaledwie dwadzieścia metrów. Świątynia wciąż płonęła. Ognień trawił nie tylko drewniany dach i podpory, ale nawet kamień, z którego konstrukcja została w większości wykonana, nie mógł oprzeć się potędze żywiołu. Zapadła dojmująca cisza. Z wnętrza budowli nie docierały już żadne krzyki. Zbrukana krwią święta ziemia wydawała się być martwa i pozbawiona majestatu boga, któremu została poświęcona.

Biegnący ile sił w nogach Schulz, zacisnął mocniej zęby. Towarzyszący mu wcześniej chłop wycofał się po śmierci herszta ungorów, aby wspomóc resztę mieszkańców w walce z najeźdźcami. Albert z każdą sekundą zaczynał żałować, że nie uczynił podobnie. Tu już nie było czego ratować, a jego obecność na polu bitwy mogłaby przechylić szalę zwycięstwa na stronę obrońców, albo przynajmniej opóźnić ungorów na tyle, by umożliwić ucieczkę ich kobietom i dzieciom.
Chciał już wracać, kiedy nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch przy bramie prowadzącej w stronę klasztoru. Wysoki wojownik o masywnej posturze kurgana przekroczył wrota, opuszczając teren klasztoru w towarzystwie ośmiu zwalistych gorów. Każdy z nich był na swój sposób przerażający, lecz żaden nie roztaczał wokół siebie takiej aury rozpaczy i przerażenia, co ich przywódca.
Zakuty w czarną jak śmierć zbroję z zawieszonymi na wysokich naramiennikach czaszkami swoich wrogów oraz licznymi runami zdobiącymi płyty pancerza, sługa Chaosu w jednej zaciśniętej dłoni trzymał ciężki topór oburęczny jakby był ledwie nożem kuchennym, a w drugiej świętą relikwię Sigmara - złoty, wysadzony rubinami kielich, z którego ongiś pił założyciel Imperium.
Ta jawna profanacja sprawiła, że krew po raz wtóry zagotowała się w emerytowanym żołnierzu, lecz nie zrobił kroku naprzód wiedząc, że nie miałby najmniejszych szans. Przez chwilę analizował wariant chwalebnej śmierci w obronie swego boga, lecz szybko przypomniał sobie o swojej rodzinie. Nie mógł ich zostawić, nie mógł ich zawieść…


Chciał już uciekać, kiedy zakuty w stal olbrzym wyszczekał coś w swym plugawym języku. Wycofujący się Schulz spojrzał przez ramię i zobaczył Hansa klęczącego przed bestiami. Młodzieniec, któremu wcześniej kazał ewakuować resztę chłopskich rodzin był cały skąpany we krwi. Chwiał się w przód i w tył kompletnie niezdolny do stawienia jakiegokolwiek oporu, przez cały ten czas spoglądając nieobecnym wzrokiem na zbrukany juchą piach pod sobą. Był śmiertelnie ranny.

Trwoga nieporównywalna z niczym co kiedykolwiek wcześniej doświadczył ścisnęła serca starego żołnierza. Młody Hans zignorował jego rozkaz albo stało się coś jeszcze gorszego… Nie miał już czasu, by się nad tym zastanawiać. Podjął decyzję i zamiast wycofać się w cień wybiegł na sam środek ulicy prowadzącej w stronę klasztoru. Za Sigmara, za rodzinę, za wszystko co w życiu kochał…
- SIGMARRRRR! - Krzyknął na całe gardło, szarżując w stronę stojącego nad Hansem gora. Klęczący przed bestią młodzieniec z wielkim wysiłkiem podniósł głowę. Na jego twarzy malował się żal, ogromny, niemożliwy wręcz do opisania żal i smutek.
- Przepraszam… - Powiedziały jego usta, choć nie wydostał się z nich żaden dźwięk.
Gory głośno zarechotały na widok samotnego starca z mieczem w dłoni. Ich przywódca stał niewzruszony i tylko ledwie wyraźnym ruchem głowy rozkazał stojącemu przed Hansem bestigorowi zająć się niepożądanym intruzem. Ten w odpowiedzi skinął głową i jednym zamaszystym ciosem zakończył żywot klęczącego przed nim młodzieńca, po czym stanął tuż nad jego truchłem, czekając na szybko zbliżającego się przeciwnika.

Walka, która rozegrała się między starcem a bestią mogłaby przejść do legend, gdyby zachował się choć jeden świadek tego wydarzenia. Precyzja i doświadczenie kontra brutalna siła i zezwierzęcenie. Wymianie ciosów nie było końca, wojownicy tańczyli wokół siebie w bitewnym transie, zasypując się niekończącą się serią cięć i pchnięć. Obserwujące potyczkę gory stawały się z każdą chwilą coraz bardziej niecierpliwe, lecz ich budzący przerażenie przywódca nie pozwalał na włączenie się do walki.
Uważnie przyglądał się staremu żołnierzowi, analizując jego styl walki i potencjał. Widział jak sędziwy mężczyzna coraz bardziej słabnie i z każdym wymienionym ciosem popełnia coraz więcej błędów. Walczący z nim bestigor był cały zalany krwią, lecz to tylko jeszcze bardziej go rozsierdzało. W końcu zaczął przejmować inicjatywę, lecz starzec miał jeszcze jednego asa w rękawie.
Wiedząc, że będzie to jego ostatni stoczony w życiu pojedynek, Schulz skoczył do przodu ignorując nadlatujący w jego stronę morgensztern i jednym precyzyjnym pchnięciem zatopił ostrze miecza w sercu bestii. W tym samym momencie otrzymał potężny cios obuchem w głowę i świat zawirował przed jego oczami. Starzec opadł na kolana, po czym mocno przechylił się i twardo upadł bokiem na ziemię, całkowicie niezdolny, by stawić opór. Przestał odczuwać już jakikolwiek ból, pozostał tylko żal, smutek i gniew. Te ostatnie uczucie płonęło w jego sercu takim samym żarem jak otaczającego go chaty.

Na chwilę przed zapadnięciem ciemności ujrzał, jak przez mgłę, przerażone kobiety i dzieci, związane i otoczone przez znacznie większe od nich bestie. Wśród porwanych była też i jego rodzina; z płaczem i przerażeniem malującym się na ich twarzach przyglądali się jego śmierci. Albert Schulz ostatnim przypływem sił wyciągnął dłoń w ich kierunku, po czym stracił przytomność…
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline